Syriusz już dawno przyzwyczaił się do towarzystwa
przyjaciół Harry’ego i teraz nie wyobrażał sobie siedzenia w pustym domu bez
komicznych kłótni i docinek. Nawet posiłki stawały się ciekawszymi momentami,
szczególnie, gdy wracali skacowani. Wraz z Remusem mieli wtedy niezły ubaw.
Czasami wybierali się z nimi, ale to już nie były te lata, gdzie codzienne
imprezy były normą.
Gejsza okazała się być świetną kucharką i właśnie stawiała
pieczeń na stół. Wraz z Wdową chodziła do prywatnej szkoły, gdyż zapragnęły
zdobyć jakiś zawód. Yom pracował u Szefunia jako mechanik, gdyż poprzedni
odszedł z powodów osobistych. Chłopak był niezmiernie usatysfakcjonowany,
ponieważ samochody były jego manią. Wujek Szatan z kolei okazał się mieć
wybitne zdolności językowe i coraz lepiej mówił po francusku. W planach miał już
kolejny język: łaciński. Żyleta w szybkim tempie awansował, co zostało już
opite. Każdy z nich miał dwa życia: zwykłe i gangsterskie. I każdy z nich był z
tego zadowolony.
Pieczeń okazała się być przepyszna i nie zostało żadnej
porcji. Siedzieli razem, oglądając telewizję i podjadając ciasto upieczone
przez kucharkę, gdy w kominku pokazała się McGonagall. Przywitali się
kulturalnie, dostrzegając, że kobieta wygląda na zmartwioną.
— Coś się stało, Minewro? — zapytał Remus.
— Niestety. Chodzi o Harry’ego.
— Doprowadził nauczyciela do zawału? — palnął Szatan.
— To swoją drogą. Aktualnie leży w Skrzydle Szpitalnym. Nie
chcieliśmy wam o tym mówić, ale robi się to coraz bardziej niepokojące.
— Co mu się stało? — zaniepokoił się Łapa.
— Wczoraj stracił przytomność. Do dzisiaj się nie obudził.
Zapadła pełna napięcia cisza.
— Dlaczego?
— Tego nie wiemy — odparła. — Wczoraj wieczorem pan Malfoy
i Alley w towarzystwie panny Peen i Wright przenieśli go do pani Pomfrey. Nawet
ona nie ma pojęcia, co było powodem.
Trójka czarodziei przebywających w pomieszczeniu dostała
się do szkoły, zostawiając zaniepokojonych mugoli. Gejsza pogładziła po plecach
lekko pobladłą Wdowę.
Kiedy tylko Remus, Syriusz i Żyleta przedostali się wraz z
McGonagall do Skrzydła Szpitalnego, w oczy rzuciło im się jedyne zajęte łóżko
zajmowane przez chłopaka, z powodu którego się tutaj znaleźli. Przy jego
posłaniu siedziała wyraźnie zmartwiona Missy, która rozmawiała z pielęgniarką.
Podeszli bliżej, dostrzegając, że Kobra zmizerniał, choć jeszcze niecałe dwa
tygodnie temu był pełen sił i wyglądał na całkowicie zdrowego. Ciemne cienie
pod oczami wyraźnie kontrastowały z bladą cerą pozbawioną rumieńców i
nieskazitelnie białą pościelą. Czarne włosy dodatkowo podkreślały jego
niezdrowo siną skórę. Ku ich przerażeniu, Harry podłączony był do magicznego
respiratora i kroplówki, co było oznaką, że jest z nim kiepsko.
Nancy spojrzała w ich kierunku i uśmiechnęła się słabo na
powitanie. Pomfrey dała jej wolną rękę i pozwoliła wszystko przekazać, wracając
do swojego gabinetu w towarzystwie opiekunki Gryffindoru.
— Missy, wiesz coś więcej? — zapytał Żyleta.
— Chciałabym, ale niestety nie. Wszystko, co wiedzieliśmy,
powiedzieliśmy. Nie mogę nic dodać, inaczej bym skłamała.
— Nie wiadomo, co działo się z nim wcześniej?
— Nie mam pojęcia. Nagle stwierdził, że musi coś załatwić i
umówił się z nami godzinę później w Pokoju Życzeń. Ledwo stanął w drzwiach, nic
nie zdążył powiedzieć, a już runął na ziemię z niewiadomych powodów — szepnęła.
— Wiem, że chwilę wcześniej rozmawiał z Nevillem. Twierdzi, że wszystko było
okay, poza tym, że miał jakieś nieprzytomne oczy. Pewnie były to początkowe
objawy.
— Voldemort? — zaproponował cicho Syriusz.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
— Ostatnio jak rozmawialiśmy na ten temat, mówił, że wszystko
jest dobrze i w dużym stopniu opanował już oklumencję, nawet, gdy Voldemortem
wstrząsają fale wściekłości. Może to jakaś inna jego sztuczka, ale naprawdę nie
mogę niczego pochopnie ocenić.
Drzwi otworzyły się i do środka wpadł Draco, ciągnąc za sobą
swoją torbę. Nie wyglądał na spokojnego. Zaraz za nim wbiegła bardziej
opanowana Milka.
— To Wiewiór! — powiedział do nich donośnie chłopak.
— Co? — zdziwiła się zarówno Missy, jak i Żyleta.
— Łazi po szkole dumny z siebie jak paw — warknął.
— Dexter, nie możemy go oskarżać o to, że cieszy się jak
głupi do sera — rzekła Alison. — Poza tym jest na tyle głupi, że nie umiałby
rzucić tak poważnego zaklęcia, jeśli to w ogóle jest jakaś klątwa. Cieszy się z
nieszczęścia innych, a to oznacza wyższe fazy debilizmu.
— Milka ma rację. Wiewiór nie jest inteligentnym
osobnikiem, więc wątpię, by umiał rzucić coś takiego — dodała Nancy. — Poza tym
łatwo byłoby rozpoznać to zaklęcie. Jak nie my, to nauczyciele.
Dexterowi opadły bezradnie ramiona. Liczył na to, że będzie
miał kolejną okazję odegrać się na Weasleyu. Wtedy miałby u niego przekichane
co najmniej do końca szkoły. Już on by się o to postarał jako prefekt naczelny.
— A Nicole? — zaproponowała pod nosem Milka.
— Kto jak kto, ale ona, mimo niechęci do niego, nie zrobiłaby
czegoś takiego — odparł szybko, broniąc jej z oburzeniem na twarzy. — Mogę za
nią poręczyć własną głową. Owszem, by mu przywaliła albo rzuciła zaklęciem, ale
nie do tego stopnia.
— Przydałby się chociaż jeden punkt zaczepienia —
westchnęła Missy.
— Dumbledore wie? — zapytał Remus.
— Oczywiście — rzekła z lekką niechęcią Alison. — Kontrola
dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc pierwsze, co zrobili, to polecieli do
niego. Też stwierdził, że nie wie, co jest grane. Można oszaleć. Nikt nic nie
wie — warknęła cicho ze złością.
Mijały kolejne dni, a stan Harry’ego w ogóle się nie
zmieniał. Wszyscy zachodzili w głowę, co mogło mu się stać, ale nic nie łączyło
się w logiczną całość. Syriusz, Remus i Żyleta coraz częściej przebywali w
szkole, aby następnie przekazać informacje ekipie. Niestety, zwykle
przychodzili z taką samą wiadomością. Martwili się coraz bardziej stanem
zdrowia chłopaka, ale nie wiedzieli, co mogliby zrobić i co jest przyczyną jego
braku przytomności. Hermiona i Ginny niepokoiły się o przyjaciela równie mocno
i odwiedzały go, gdy tylko mogły. Dexter miał słuszne podejrzenia dotyczące
Rona, gdyż nie był tym ani trochę przejęty. Przeciwnie, wyglądał na
zadowolonego z tej sytuacji, a Milka pewnego razu nie wytrzymała i uderzyła go
z pięści w twarz, kiedy spojrzał na nich z kpiną. Jego siostra i przyjaciółka
były oburzone zachowaniem rudzielca, ale każdy doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że to nie on jest sprawcą stanu zdrowia Kobry.
Harry mizerniał w oczach i każdy dobrze o tym wiedział.
Jego ciało wyglądało na kruche, jakby miało rozpaść się na kawałki przy lekkim
dotknięciu i dlatego bali się, że swoim postępowaniem pogorszą jego stan. Praca
serca niezakłócana była żadnymi czynnikami, co ich jednocześnie martwiło i
podnosiło na duchu.
Nicole Young nie była osobą, którą łatwo było zaskoczyć. To
ona zwykle zaskakiwała i była nieprzewidywalna. Jedni twierdzili, że jest
zołzą, która torturuje psychicznie tych, którzy odrobinę jej się narazili, inni
zaś, głównie Ślizgoni, cenili ją za umysł i typowo ślizgoński charakter. Może
nie była aż tak zapatrzona w siebie, ale potrafiła być bardzo przebiegła.
Lubiła czasami zaimprezować, tak jak każdy wychowanek Slytherina, jednak pod
względem nauki nie narażała się żadnemu nauczycielowi. Zachowanie i pyskówki
były osobną bajką, bo potrafiła walczyć o swoje, czasami dążąc do celu po
trupach.
Jeśli chłopak się nią zainteresował, zwykle odchodził z
kwitkiem po pierwszej randce, jeżeli udało mu się ją zaprosić, co było wyczynem
godnym wejścia na Mount Everest. Nudziarze, zapatrzone w sobie dupki,
niedorośli umysłowo. Tak postrzegała większość z tych chłopaków, a tego
szczerze nienawidziła. Oczekiwała ognia w związku. Związku, w którym coś się
dzieje, a nie ciągłe słodzenie sobie nawzajem. Przyprawiało ją to o mdłości.
Serduszka, nieśmiałe pocałunki, różowy kolor, kolacja przy świecach. Jak ona
tym gardziła! Jak dziewczyny mogły podniecać się czymś takim? Przecież to
nieoryginalne, tandetne i takie… słodkie. Mimo tego chciała czuć się kochana i
bezpieczna. Szukała chłopaka z ciekawą osobowością, dystansem do siebie i
takiego, który nie boi się walczyć o swoje oraz o nią.
To był właśnie jeden z powodów, przez który nienawidziła
Pottera. Wydawał się być osobą niemalże o takich właśnie cechach. Niemalże,
ponieważ uważała go za idiotę i Złotego Rycerzyka w srebrnej zbroi, jak go
kiedyś określano w Slytherinie. Kiedyś, ponieważ odkąd wrócił na szósty rok
nauki w Hogwarcie, wszystko się zmieniło. Zaprzyjaźnił się z Draconem, co doprowadzało
ją do białej gorączki, a wspólnymi imprezami zyskał sobie sympatię elity
Slytherinu. Nikt nie chciał się im narażać, więc przystopowali z głupimi
docinkami w stronę Pottera. Nie znaczyło to, że odpuścili sobie Weasleya. Co
to, to nie. Kibicowali właśnie Kobrze, kiedy on i jego były przyjaciel stawali
sobie na drodze. Zazwyczaj to rudzielec odchodził wściekły i pokonany.
Zazwyczaj? Cofnij. Zawsze. Była zdumiona tym, że doszło między nimi do
mordobicia. Potter wreszcie zmądrzał i zaczął się zadawać z bardziej
inteligentnymi. Zaraz, zaraz… Czy ona pomyślała zmądrzał? Nie, on nigdy nie zmądrzeje i pozostanie kretynem.
Chociaż, nie mogła zaprzeczyć, przystojnym kretynem. Nicole, przecież to Potter! Natychmiast zganiła się w myśli. To palant, idiota, gryfoński
głupek! Od razu poczuła się lżej
po kilku epitetach skierowanych w niego.
Wkroczyła do klasy od transmutacji, rozmawiając o bzdurach
z Pansy. Podeszła do swojego biurka i rzuciła torbę na blat, jak to miała w
zwyczaju. Spojrzała na swojego partnera z ławki, którego po raz kolejny nie było.
Zmarszczyła lekko brwi. A ten
co? Tygodniowe wagary? Usiadła
na krześle, kiedy McGonagall rozpoczęła lekcję. Zerknęła na Dracona, który
zwykle słuchał jednym uchem, a pod nosem gadał coś do Missy. Och, a on znowu przybity? Siedział markotny i milczący, patrząc
w blat stolika. Nancy także nie tryskała energią i często roześmianą twarz
zastąpił smutek. A tym co
znowu strzeliło? Dyskretnie
obejrzała się w stronę Milki, która załzawionymi oczami patrzyła na miejsce
obok Ślizgonki. Nicole zwykle szybko łączyła fakty i tym razem było podobnie.
Wszystko zbierało się do osoby, którą nazywano Harry Potter. Od poniedziałku
nie stawiał się na lekcjach, a dzisiaj był już piątek. Na posiłkach także
brakowało jego osoby, co nie było trudne do spostrzeżenia, gdyż zawsze trzymał
się blisko Dracona, Nancy, Alison albo Scotta. Zerknęła na miejsce, gdzie
powinien siedzieć. Osz w
mordę. A temu co się stało? Przeniosła
wzrok, dostrzegając, że Draco patrzy dokładnie w to samo miejsce, co ona.
Westchnął bezgłośnie i zaczął pisać to, co dyktowała McGonagall. Decyzję
podjęła od razu: postanowiła pogadać z nim na ten temat. Może znowu ominęło ją
coś ważnego.
Blondyna spotkała w pokoju wspólnym Slytherinu, gdzie
udawał, że robi zadanie z eliksirów. W rzeczywistości pisał je Alan Nott, który
pasjonował się tym przedmiotem. Książę Węży, jak nazywali Dracona, myślami był
daleko. Usiadła pomiędzy nimi, nie zważając na kulturę.
— Wybacz, że wybudzam cię z rozmyślań, ale muszę cię o coś
spytać. — Draco otworzył oczy i spojrzał na nią pytająco. — Co z Potterem?
Aż uniósł brwi ze zdziwienia.
— A co cię teraz naszło? Martwisz się o niego? — parsknął
śmiechem.
— Chyba na łeb spadłeś — warknęła. — Jestem tylko ciekawa,
z jakiego powodu ty, Milka i Missy zachowujecie się, jakby ktoś umarł.
Alan spojrzał na nich znad pergaminu, interesując się
rozmową przyjaciół.
— Nie mów, że wszystko okay, bo Nicole ma rację — rzekł,
kiedy Malfoy otworzył usta, które natychmiast zacisnął.
Po chwili, widząc
ich upór, westchnął:
— Nie mówicie tego
nikomu, bo nie chcemy rozpowiadać tego całemu światu. — Kiwnęli głowami bez
protestu. — Tak, rzeczywiście ma to związek z Kobrą. — Ściszył głos, aby nikt
ich nie słyszał. — Od niedzieli jest nieprzytomny.
— To prawie tydzień — szepnął Alan ze zmarszczonymi
brwiami.
— I to jest właśnie ten problem, bo nie wiemy, z jakiego
powodu — mruknął.
— Od niedzieli? — zapytała Nicole w zamyśleniu, a on
potwierdził. — Przecież w niedzielę wieczorem jeszcze się z nim kłóciłam.
— O której? — zapytał Draco.
— Jakoś przed osiemnastą.
Rozszerzył oczy.
— To się stało przed osiemnastą…
Nicole, czy ty…?
— Nic mu nie zrobiłam — oburzyła się. — Jak zwykle się
pokłóciliśmy. Miałam, jak zawsze zresztą, ochotę wybić mu kilka zębów albo
potraktować zaklęciem, ale, mogę przysiąc, nie tknęłam go żadną częścią ciała
ani różdżką. Jak tylko Flitwick wlepił nam szlaban, poszedł dalej, do
Longbottoma.
— Akurat o nim wiemy — mruknął w zamyśleniu. — Zachowywał
się albo wyglądał jakoś inaczej niż normalnie?
— Jak zwykle wkurzał mnie tym kpieniem ze mnie. Może coś
tam się zmieniło, ale nie w jego zachowaniu. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć,
żeby nie wprowadzić cię w błąd, bo już kompletnie nie pamiętam i nie zwracałam
na to większej uwagi. Chociaż… jakby z ulgą przyjął to, że zaczęłam się na
niego wydzierać. Chyba był jakiś wkurzony i potrzebował powodu do wyżycia się.
— A wiesz, skąd wychodził? — zapytał Draco z mocno
zmarszczonymi brwiami.
— Chyba gadał z Grant, bo akurat zamykała drzwi.
Chłopak rozszerzył oczy jeszcze bardziej niż wcześniej.
— Na pewno?
— Tak to wyglądało.
— Nicole, jesteś wielka — powiedział i zerwał się do pionu,
by popędzić do wyjścia.
— Wiesz, co go teraz walnęło? — zapytał Alan.
— Nie mam pojęcia.
Jej zaskoczenie było wyraźnie widoczne.
Syriusz w latach młodości często lądował w Skrzydle
Szpitalnym, jednak po zakończeniu szkoły nie sądził, że wróci tu ponownie, lecz
tym razem jako odwiedzający. Od dobrej godziny siedział przy chrześniaku z
niemrawą miną. Nikt nie miał pojęcia, co mu się stało. Zeus i Żyleta siedzieli
na łóżku obok i gadali na jakiś temat, którego nawet nie rozumiał.
Cała trójka aż podskoczyła, gdy drzwi do szpitala otworzyły
się z rozmachem. Dexter wpadł do środka, dysząc ciężko. Złapał oddech i
powiedział:
— On był u Naomi, zanim stracił przytomność.
Scott rozszerzył oczy.
— Skąd wiesz?
— Gadałem z Nicole. Kłóciła się z nim, zanim spotkał
Longbottoma. Nie, nic mu nie zrobiła — zastrzegł szybko. — Ale prawdopodobnie
wychodził z gabinetu Naomi.
— Myślisz, że gadał z nią o Czarnych Różach?
— A co innego? Zwlekał z tym nie wiadomo ile czasu. Z czym
innym mógł do niej iść? Nie sądzę, żeby coś mu zrobiła, ale tylko ona może coś
o tym wiedzieć.
— To co? Trzeba z nią pogadać — stwierdził Łapa.
— Tak, trzeba, ale musimy powiadomić dziewczyny — rzekł
Zeus. — Missy ma gadane, a Milka wydusi wszystko swoimi minami.
— To leć po Milkę — powiedział Dexter w jego stronę. —
Zostawcie to nam — dodał w stronę Łapy i Żylety. — Mamy u niej plusa, bo nas
lubi, więc będzie łatwiej.
Pokiwali głowami bez protestów, licząc na kreatywność
młodzieży.
Całą czwórką stanęli przed gabinetem nauczycielki obrony
przed czarną magią. Missy zapukała do drzwi z mocno bijącym sercem. Chwilę
później siedzieli w kwaterach profesorki, tłumacząc jej, z jaką sprawą
przyszli. Nie uśmiechała się, jak to zwykle robiła, lecz wydawała się być
zdumiona, co zdarzało się naprawdę rzadko.
— I kiedy to się stało? — zapytała cicho, kiedy zamilkli.
— W niedzielę wieczorem — rzekła Nancy z nieudawaną obawą.
— Dlaczego przyszliście z tym do mnie?
— Bo… — Milka zagryzła lekko wargę. — Dowiedzieliśmy się,
że chwilę wcześniej prawdopodobnie był u pani, a my…
— … znamy prawdę — dokończyła druga uczennica.
— Domyślam się, że znacie — odparła nauczycielka ze
zrozumieniem. — Tak, Harry był u mnie, zanim to się stało. I chyba wiem, co jest
powodem jego stanu, choć trochę mnie to zaskoczyło. — Nagle uśmiechnęła się
lekko. — Obudzi się za czterdzieści osiem godzin. Nie martwcie się.
— Ale… — zaczął Zeus ze zdumieniem.
— Zaufajcie mi. Po przebudzeniu powinien wszystko
zrozumieć.
Dała im do zrozumienia, że jest to koniec rozmowy.
Mężczyzna o brązowych włosach pokrytych siwizną trzymał w
otwartej dłoni diament, który odbijał słońce od jego powierzchni. Oczy starca
na przemian błyszczały smutkiem i zaparciem. Nagle zamknął oczy i z mocno
bijącym sercem wkroczył przez szeroko otwarte drzwi. Ponownie uchylił powieki i
obejrzał się za siebie, jakby bał się, że ktoś go widział. Wciągnął głęboko
powietrze i zacisnął dłoń na diamencie. Zamknął wrota machnięciem ręki,
wiedząc, że już nie będzie odwrotu od tej decyzji.
— Dla dobra ludzkości — szepnął do siebie i podniesiony na
duchu, uśmiechnął się lekko.
Żwawym krokiem ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na
piękno wnętrza, które odbijało jego sylwetkę od szkła, luster i diamentów
pojawiających się na każdym kroku. Pchnął szklane drzwi i znalazł się w sali,
która, o ile było to możliwe, posiadała jeszcze więcej lustrzanych materiałów.
W wielkim tronie siedziała piękna kobieta o jasnej cerze i dużych, fiołkowych
oczach. Jej skóra była tak nieskazitelnie jasna i krucha, że każdy normalny
człowiek bałby się jej dotknąć w obawie, że ją zrani. Długa, biała szata
sięgająca do samej ziemi, powiewała lekko wraz z wiatrem dostającym się tutaj
przez uchylone okno. Obok niej stał drugi tron, jednakże pusty. Kobieta
uśmiechnęła się na jego widok i rzekła cichym, lecz melodyjnym głosem:
— Witaj ponownie, Merlinie.
— Witaj, Morgano — odparł, nabierając pewności siebie.
Powstała ze swego tronu i, jakby unosząc się w powietrzu,
ruszyła w jego stronę.
— Przyniosłeś? — spytała.
— Oczywiście. A ty?
— Dotrzymałam obietnicy — uśmiechnęła się.
Kiwnął głową z zadowoleniem. Sięgnęła do kieszeni szaty i
wyciągnęła z niej czarny jak smoła kamień, który delikatnie błyszczał.
Mężczyzna wyciągnął rękę i pokazał jej diament, który wziął ze sobą.
— Róże już o wszystkim wiedzą, mój drogi — powiedziała z
czułością kobieta. — Będą idealnymi osobami, które ochronią te bezcenne
przekleństwa.
— Czas zaczynać — odparł.
Skierowali się do diamentowych tronów i usiedli obok siebie,
trzymając się za dłonie i zaciskając w drugich kamienie. Spojrzeli na siebie i
kiwnęli głowami. Wyrzucili skały w górę, mówiąc coś w nieznanym języku coraz
bardziej donośnie. Kamienie stanęły na chwilę w górze, a kiedy spadały, leciały
jeszcze szybciej niż powinny. Kiedy tylko dotknęły podłoża, a kobieta i
mężczyzna przestali wymawiać słowa, rozsypały się na kilkanaście małych części,
a następnie zniknęły.
Merlin i Morgana więcej się nie poruszyli.
Panowało wielkie poruszenie, a wokół kręciły się piękne
kobiety w błękitnych szatach ciągnących się po ziemi.
— Drogie Róże — rzekła wysoka brunetka z arystokratycznymi
rysami twarzy — zostałyśmy zdradzone przez osobę, którą nikt by o to nie
podejrzewał. Stała się rzecz, która nie powinna się wydarzyć. Skradziono
Bursztyn Nieśmiertelności, co może być fatalne w skutkach.
— Musimy go odnaleźć. Dostał się w niepowołane ręce bez
naszej wiedzy, nie tak, jak powinien — dodała jakaś niska blondynka z okrągłą
twarzą, która nadawała jej uroku.
— A co z Diamentem Ciemności? — zapytała młoda dziewczyna z
krótkimi rudymi włosami i małymi, zmrużonymi oczami.
— Diament Ciemności jest bezpieczny — odparła ta sama
brunetka, która rozpoczęła rozmowę.
— Co ze zdrajcą?
— Niestety, jest tylko jeden sposób. Musimy pozbawić ją życia.
Szczupła szatynka z fiołkowymi oczami patrzyła na
zgromadzone przed nią kobiety ze łzami w oczach, szukając wsparcia, którego nie
znalazła. Wszystkie miały zacięte twarze, bez cienia litości.
— Ingrid — szepnęła do brunetki stojącej przed nią na przedzie.
— Wybacz. On mnie omotał. Rozkochał w sobie, by wykorzystać do zdobycia
Bursztynu. Nie zrobiłam tego celowo, uwierzcie mi.
— To nie zmienia faktu, że zdradziłaś — odparła chłodno. —
Znasz nasz kodeks. Nikt nie może zdobyć go w inny sposób niż jest nakazane. A
ty mu go oddałaś, składając w całość. Zdobył go bez wysiłku, bez zgody, bez
szacunku do nas i ludzkości. Salazar Slytherin nie jest wart posiadania
Bursztynu Nieśmiertelności! — zagrzmiała. — Nawet nie wiesz, gdzie go trzyma,
abyśmy mogły mu go odebrać!
— Przepraszam. — Szatynka rozpłakała się, a twarz Ingrid
wygięła się w grymasie żalu.
— Wiesz chociaż, jakie ma zamiary? — rzekła zimno.
— Powiedział, że musi go wykorzystać tylko po to, aby
zlikwidować Godryka, Rowenę i Helgę — odpowiedziała szybko. — Chciał przekazać
go swojemu dziedzicowi, bo sam nie chce go wykorzystać w innym celu. Twierdzi,
że jeśli w Hogwarcie pozostaną uczniowie czystej krwi, to osiągnie swój cel.
Nic więcej mi nie powiedział — szepnęła na koniec.
— Chce się go wyrzec? — zdumiała się jakaś blondynka,
stojąca po prawej stronie sali.
— Tak z tego wynikało, ale zapewne nam go nie zwróci —
odparła brunetka. — Znasz kodeks — zwróciła się do szatynki. — Przykro mi —
dodała ciszej. — Avada Kedavra.
Twarz szatynki zastygła w grymasie bólu.
— Ingrid!
— Słucham cię, droga Różo — odparła wymieniona kobieta.
— Slytherin wyrzekł się Bursztynu i popełnił samobójstwo.
Godryk, Helga i Rowena dowiedzieli się o jego planach i wprowadzili go w błąd.
Niestety, zginęli wraz ze Slytherinem.
— Jest to jednocześnie przykra wiadomość i napawająca
optymizmem. Czy wiadomo, gdzie ukrył Bursztyn?
— Niestety nie. Przeszukaliśmy całą szkołę, lecz nie ma po
nim śladu.
— Wychodzi na to, że będziemy musiały czekać na dziedzica,
aby dowiedzieć się o jego ukryciu.
— Ale kto mu się przeciwstawi? — zaniepokoiła się
informatorka.
— Dowiemy się wszystkiego, kiedy nadejdzie pora, a wtedy mu
pomożemy.
Postanowili posłuchać Naomi i przeczekać te czterdzieści
osiem godzin, które im obiecała. Jeśli nic by się nie stało, mieli zamiar
zacząć działać. Niemalże całą niedzielę przesiedzieli w Skrzydle Szpitalnym,
czekając na pobudkę Kobry. Zbliżała się godzina osiemnasta, a w jego stanie nie
było widać żadnych zmian. Kilka minut przed wyznaczoną godziną pojawiła się
sama profesorka obrony, zachowując się tak, jakby Harry tylko spał. Usiadła na
łóżku niedaleko pod spojrzeniem Syriusza, który nie mógł oderwać od niej
wzroku, chociaż nie było pełni. Rozmawiała z nimi na luzie, nie przejmując się,
że jest nauczycielką.
— Nic się nie dzieje — mruknęła Milka.
— Dajcie mu jeszcze chwilę. Poczekacie do osiemnastej,
później możecie mnie zlinczować — odpowiedziała z uśmiechem.
Siedzieli w ciszy kolejne minuty, czując, że czas
postanowił sobie z nich zaszydzić i zwolnić. Niespodziewanie Harry zerwał się
do pozycji siedzącej z szeroko otwartymi oczami i oddychając ciężko. Wszyscy
poderwali się z miejsc, poza Naomi, która, jak to miała w zwyczaju, uśmiechała
się szeroko.
— Co to było? — spytał ochryple i słabo.
— Co? — zapytała zatroskana Missy, lecz nie zwrócił na nią
większej uwagi.
Naomi uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Panie Potter — burzyła się pani Pomfrey, kiedy zapierał
się przed położeniem.
Wysłał jej piorunujące spojrzenie, na które pielęgniarka
nie zwróciła uwagi. Naomi zachichotała pod nosem.
— Przecież nic mi nie jest — burknął Kobra.
— Poza tym, że leżysz tu od tygodnia, to nic — parsknął
Żyleta, a Harry rozszerzył oczy ze zdumienia.
— Tydzień?
Pomfrey wykorzystała chwilę jego nieuwagi i popchnęła go do
pozycji leżącej. W ostatnim momencie powstrzymał się przed wypowiedzeniem
głośnego przekleństwa. Zaczęła coś smęcić, więc postanowił cierpliwie znieść
jej narzekania i wziąć te środki, które mu wciskała. Kiedy zniknęła w
gabinecie, odetchnął wyraźnie i spojrzał na Naomi, która wreszcie mogła
odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie.
— Znak, że jesteś gotowy. Też byłam zdumiona, że tak szybko
— dodała, dostrzegając jego minę. — To o tobie mówiła Ingrid.
— Ten Bursztyn…
— … ma Riddle, dziedzic — dokończyła.
— A Diament…
— … musisz zdobyć ty.
— Aha. Fajnie — mruknął.
Zachichotała, a pozostali patrzyli to na nią, to na niego.
— Cel znasz. Zostało pytanie: gdzie to się działo.
Znajdziesz odpowiedź, zacznie się przygoda.
— Podniosło mnie to stwierdzenie na duchu — powiedział pod
nosem Kobra.
Zaśmiała się.
— Taka twoja rola. — I już jej nie było.
— O co tu chodzi? — dziwił się Syriusz, a on westchnął i
zaczął opowiadać.
Hej,
OdpowiedzUsuńNicole bardzo podoba się Harremu, ciekawa historia Merlina i Morgana, musi odnaleźć ten drugi kamień aby pokonać Voldemorta….
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no cudnie Harremu bardzo podoba się Nicole, bardzo ciekawa jest historia Morgany i Merlina, Harry musi odnaleźć ten drugi kamień aby móc pokonać Voldemorta…
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza