18.11.2017

Miniaturka: "O tym, jak Kobra staje się psychopatą"

Bierzemy pod uwagę drugie zakończenie. Akcja dzieje się przed ślubem Harry’ego i Nicole.

Nikogo nie dziwiło, że Kobra ma wrogów. Był skłonny do bijatyk pod byle pretekstem i nie interesowało go to, co ktoś sobie o tym pomyśli. Dawał manto każdemu, kto obraził którąś z najbliższych mu dziewczyn, stawał w obronie chłopaków, gdy ci mieli jakiś problem z innymi albo strzelał w mordę, gdy ktoś zalazł mu za skórę. Szczególnie drażliwy był w kwestii Nicole. Wtedy robiło mu się biało przed oczami i wpadał w furię. Jeśli chodziło o zwykłe klepnięcie w tyłek czy zboczony tekst skierowany w jej stronę, zostawiał jej pole do popisu, żeby policzkowała faceta albo dawała mu kopniaka między nogi. Nie wiedziała jednak, że po takich incydentach Harry odbywa pogawędki z tymi odważnymi, którzy zaczepiali dziewczynę.
Tym razem Nicole z taką werwą uderzyła kolesia w policzek, że ten cofnął się o dwa kroki. Chodziło o podszczypywanie, ale nigdy nie pozostawiała takich spraw niezałatwionych. Wróciła do stolika, zerkając na Kobrę, ale on wydawał się spokojny, więc uznała, że albo nie widział sytuacji, albo uznał, że wystarczająco sobie z tym poradziła. Gejsza dostrzegła jednak spojrzenie przyjaciela, który wodził wzrokiem za tym gagatkiem i nie zdziwiła się, kiedy chwilę później oznajmił, że idzie do łazienki.
— Da kolesiowi manto. Idź z nim — powiedziała kącikiem ust do Żylety.
Chłopak w zupełności rozumiał Harry’ego, ale wiedział, że Gejsza nie da mu żyć, jeśli chociaż nie poudaje, że interweniował w tej sprawie. Dołączył do przyjaciela, który wysłał mu przeciągłe spojrzenie.
— Nie będę się wtrącał, ale Gejsza by się na mnie boczyła, gdybym nie poszedł z tobą. Niech żyje w świadomości, że próbowałem — powiedział Żyleta, a Kobra zaśmiał się, kiwając głową.
Wyszli na korytarz, od razu trafiając na odpowiedniego typka. Żyleta udawał, że podziwia sufit, kiedy Kobra chwycił faceta za fraki i uderzył jego ciałem o ścianę.
— Co jest, świrze? — warknął koleś, lekko oszołomiony.
— Jeszcze raz zobaczę, że nie trzymasz rąk przy sobie, dostaniesz taki wpie*dol, że wylądujesz w szpitalu — syknął Kobra.
— Człowieku, to tylko kolejna puszczalska laska, która odgrywa niedostępną.
— Przeje*ałeś sobie, koleś — stwierdził Żyleta, po tych słowach wbijając w nich wzrok. — Kobra, nie świruj — dodał, widząc, że przyjaciel powoli wpada w szał.
— Kobra? — jęknął facet niemal ze strachem. — Ku*wa, to była twoja laska?
Wiedział, że tak, chociaż ten nie zdążył odpowiedzieć. Wystarczyło spojrzeć na minę Harry’ego, który niemal wypuszczał dym nosem. Jedno uderzenie w żołądek wystarczyło, żeby pozbawić typka tchu. Ku zdumieniu Żylety, Kobra się odsunął.
— Masz jedną szansę. W ciągu kolejnych dziesięciu minut podejdziesz do naszego stolika i przy wszystkich przeprosisz ją na kolanach za te słowa albo tak ci wpie*dolę, że nie pozna cię rodzona matka, pi*dzielcu.
Odwrócił się, żeby odejść, mając świadomość, że jeśli koleś chociaż trochę zna go z opowieści, nie da nogi z klubu. Rozbawiony Żyleta ruszył za przyjacielem. Wrócili do stolika, a Kobra zerknął na zegarek. Objął Nicole ramieniem, nic nie komentując.
Typek pojawił się na widoku pięć minut później. Szedł lekko zgięty, więc najwyraźniej żołądek dawał mu się we znaki. Nicole spojrzała na niego z pogardą, ale uniosła brwi, kiedy ten zatrzymał się naprzeciwko niej i klęknął. Wszyscy wytrzeszczyli oczy na ten widok, Żyleta ledwo hamował się przed wybuchem śmiechu, a Kobra wbijał w faceta ostry wzrok.
— Przepraszam, że nazwałem cię puszczalską laską.
Nicole uniosła brwi jeszcze wyżej.
— Tak mnie nazwałeś?
Chłopak zacisnął zęby, ale poczuł, jak Kobra ponaglająco kopie go w kolano.
— Gdy nie słyszałaś. Przepraszam.
— Okay, spie*dalaj, fujaro — oznajmiła.
Wstając, zerknął jeszcze na Kobrę. Ten nie zareagował, więc najwyraźniej wszystko zostało załatwione. Odszedł wściekły i poniżony. Nicole tymczasem wbiła wzrok w Kobrę, który udawał, że zainteresował go parkiet.
— Kobra?
— Słucham?
— To naprawdę nie było konieczne.
— Nie wiem, o czym mówisz. Najwyraźniej goguś miał wyrzuty sumienia.
— Tak, akurat wtedy chwyciły go wyrzuty sumienia, gdy wyszedłeś do łazienki.
— Żyleta moim świadkiem.
— Mało wiarygodny świadek — prychnęła.
— Wątpisz w moją szczerość? — zdumiał się komicznie Żyleta.
— Wiem, że nie zaprzeczysz w tej sprawie. Znam cię.
— Oskarżasz nas o wszystko, co najgorsze.
Prychnęła w odpowiedzi, wiedząc, że nie zapanuje nad swoim chłopakiem.

O ile typki z klubu byli małym problemem, o tyle większe kłopoty sprawiali Harry’emu wrogowie związani z mafią. W tej pierwszej kwestii chodziło o honor, tutaj dominowało niebezpieczeństwo i walka o życie. Zwykle nie był z tym sam, bo miał dość mocne plecy w postaci chłopaków z mafii, ale ryzyko zawsze istniało. Igrał z ogniem, ale wykonując akcje dla Snajpera, nie mógł tego uniknąć.
Szefunio trochę się zaniepokoił, kiedy Kobra przyszedł do niego w tej sprawie, nie chcąc rozmawiać o tym przy ekipie.
— Francuska mafia chce mnie podkupić.
Szefunio przetarł twarz dłonią, wiedząc, że to wiąże się z olbrzymimi problemami.
— Mówiłeś Snajperowi?
— Jeśli się o tym dowie, wywoła rzeź.
— Nie wystarczy zwykłe nie. Wiesz, że nie zostawią twojej odmowy bez odpowiedzi. Albo idziesz do nich, albo rozwalą ci głowę z kałasznikowa.
— Wiem — odparł, nerwowo wbijając długopis w wyżłobioną dziurę w biurku. — Muszę pomyśleć, czy uda się to jakoś załagodzić. Naprawdę nie chcę powodować kolejnej bitwy mafii.
— Obawiam się, że bez tego się nie obędzie, Kobra.
— Nic na razie nie mów ekipie, okay? I Snajperowi. Jemu tym bardziej.
— Okay, ale nie masz dużo czasu do namysłu. Nie będą czekali w nieskończoność.
I okazało się, że Szefunio miał rację. Czasami był śledzony. Wydzwaniano do niego. Raz wywleczono go z sali, żeby przemówić mu do rozsądku. Ukrywał wszystko, dopóki w klubie nie dostał przesyłki, którą zdetonowano mu w dłoniach. Wśród dudniącej muzyki tłum ledwo to usłyszał, ale przy stoliku ekipy wybuchła panika. Oszołomiony Kobra ledwo zauważył, że jego ręce krwawią. Poza tym nie odczuł żadnych obrażeń, ale przekaz był jasny.
— Kobra, powiedz Snajperowi — rzekł cicho Szefunio, gdy wszyscy znaleźli się w pokoju szpitalnym, gdzie Dexter opatrzył dłonie Harry’ego i właśnie owijał je w bandaże. — Mówiłem, że tego nie unikniesz. Siedzisz w mafii, więc wiesz, że nie machną ręką na twoją odmowę i to się będzie powtarzać.
— O czym wy mówicie? — zapytał ostro Syriusz.
— Wiecie, kto to zrobił? — dodała Nicole.
Zapadła chwila ciszy, a Kobra i Szefunio wymienili spojrzenia.
— Dzwonię do niego — powiedział starszy, ale nadal czekał, aż Harry się na to zgodzi.
Skinął głową, chociaż nie wydawał się być zadowolony.
— Wiesz, że wywołujesz właśnie pogrom Londynu? — zapytał Kobra, kiedy mężczyzna się rozłączył, a on sam znalazł papierosa, którego zapalił.
— Chociaż załatwi tę sprawę.
Po spojrzeniach ekipy domyślili się, że ci chcieliby wiedzieć, co się dzieje, ale nie chciało im się tego dwa razy tłumaczyć.
Snajper wkroczył do pomieszczenia dostojnym krokiem, swoją osobą dając znać, że jest kimś ważnym. Uzbrojeni i w większości umięśnieni podwładni otaczali go z każdej strony, czujnie rozglądając się wokół, jakby oczekiwali ataku.
— Chyba czas, żebyście uświadomili sobie, że nie jestem na każde wasze zawołanie — oznajmił do Szefunia i Kobry Snajper, paląc cygaro.
— A jednak przyjechałeś — odparł chłopak z lekko szyderczym uśmieszkiem.
— Nie drażnij mnie. Mam dzisiaj wystarczająco problemów z naćpanymi alfonsami. — Dostrzegł owinięte w bandaże dłonie Kobry i westchnął cierpiętniczo. — Wyczuwam, że naćpani alfonsi to nic w porównaniu z tym, co masz zamiar mi powiedzieć.
— Czemu tak twierdzisz?
— Inaczej byście po mnie nie dzwonili. Zwykle sami załatwiacie takie sprawy, a ja dowiaduję się o wszystkim po fakcie. Więc? Kto chce cię zabić?
Harry prychnął, ale niemal od razu stwierdził, że Snajper prawidłowo ujął wszystko w słowa, więc zapalił drugiego papierosa.
— Jeśli przejdę do francuskiej mafii, to ty.
— Bo zaraz dostanę ku*wicy! — wybuchnął Snajper, a wszyscy struchleli. Rzadko się zdarzało, żeby mężczyźnie puściły nerwy na tyle, że zaczynał krzyczeć. Zwykle kazał wtedy kogoś zabić. — Chcą cię podkupić? — warknął, a Harry z niechęcią pokiwał głową. Szef mafii spojrzał na swoich podwładnych. — Przynieść mi ich głowy!
Kobra rozszerzył oczy. Spodziewał się, że dojdzie do rzezi, ale nie tak od razu! Chciał się odezwać, ale widział minę Snajpera, więc zaraz zamknął usta. I bądź tu pupilkiem szefa mafii…

Najgorzej było jednak wtedy, gdy wrogowie z klubu byli jednocześnie wrogami z mafii. Ryzyko utraty życia wzrastało i zwykle w telewizji chociaż o tym wspominano. Harry nigdy nie pakował się w takie kłopoty celowo, ale zadawał się z takimi ludźmi, że czasami nie dało się tego uniknąć.  
Standardowo wstąpił w niego furiat, kiedy jakiś natrętny facet dobierał się do Nicole. Połamał mu nos i pewnie zrobiłby mu coś jeszcze, gdyby nie interwencja dziewczyny, która w porę go opanowała. Zostawił obolałego kolesia i wrócił z Nicole do stolika. Nie skomentowała jego zachowania, całkowicie do tego przyzwyczajona.
Zdążyli już zapomnieć o całej sprawie, rozchodząc się po klubie. Harry szybko zorientował się, że coś jego nie tak, kiedy w drodze do łazienki drogę zablokował mu nieznany osiłek. Podejrzewał, że koleś naładowany był sterydami, więc trochę lekceważąco podszedł do jego osoby, ale kroki dochodzące zza jego pleców dały mu do zrozumienia, że nie będzie to potyczka jeden na jednego. Zareagował instynktownie, robiąc szybki obrót i celując wyciągniętą ręką mniej więcej na przewidywaną wysokość szyi. Mężczyzna zwinnie się uchylił, lecz zanim Kobra zdołał naprawić niecelny cios, drugi z mężczyzn przygniótł go twarzą do ściany, wykręcając rękę. Harry zaklął szpetnie, domyślając się, że zaraz dostanie konkretny łomot, chociaż nie wiedział, czym tym razem sobie na to zasłużył, skoro pierwszy raz widział kolesi na oczy. Wepchnęli go do damskiej łazienki, gdzie zostali zakrzyczani przez płeć żeńską.
— Kobra, chyba pomyliłeś łazienki! — zauważyła rozbawiona Pussy, ale mina jej zrzedła, kiedy zauważyła, że to nie przelewki. — Chyba… lepiej wyjdziemy — stwierdziła niepewnie, ale zanim którakolwiek z dziewczyn zdążyła dopaść drzwi, te zostały zatrzaśnięte.
— Nie sądzę — warknął jeden z facetów, wyciągając spluwę i celując w rudowłosą.
Rozległy się piski. Większość z dziewczyn natychmiast uciekła w kąt łazienki, a Harry spojrzał na Pussy, która zamarła wpół kroku. Starał się szybko wymyślić jakieś wyjście z sytuacji, ale wybito mu to z głowy, gdy oberwał w sam środek żołądka. Zabrakło mu tchu. Zgiął się wpół, słysząc jeszcze głośniejsze piski przerażenia. Nie zdołały jednak zagłuszyć wrzasków dochodzących z sali klubowej, a później odgłosów wystrzałów. Serce zaczęło bić mu jak szalone. Co się tutaj dzieje? Musiał wrócić na salę, gdzie właśnie dochodziło do wymiany ognia. To dodało mu sił i gdy dostrzegł nadciągającą pięść mięśniaka, uskoczył w bok, a później podbił jego łokieć, by następnie uderzyć go w szczękę. Sięgnął po spluwę wetkniętą za pas, lecz zanim zdążył ją odbezpieczyć, uderzył z impetem w ścianę. Podświadomie wiedział, że nie ma szans z dwoma facetami wyglądającymi jak byki, ale tak bardzo bał się tego, co dzieje się na sali, że nadal starał się stąd wydostać.
Strzały zaczęły cichnąć, w przeciwieństwie do wrzasków. Kobra był zakrwawiony i poobijany, nie będąc w stanie już walczyć. Pussy obserwowała to w wielkimi jak spodki oczami. Raz próbowała interweniować, ale uderzono ją tak mocno, że szybko z tego zrezygnowała. Harry’ego przyszpilono do ściany, a jeden z osiłków przyłożył ramię do jego szyi, lekko go podduszając.
— Kobra!
Serce chłopaka zaczęło bić jak oszalałe, gdy usłyszał wrzaski Nicole, która zdzierała sobie gardło, wołając go. Duszący go osiłek roześmiał mu się prosto w twarz, a później znokautował jednym uderzeniem, pozbawiając go przytomności.
— Kobra! Kobra!
Szybko zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Zerwał się jak oparzony, strasząc tym samym Pussy, która go cuciła. Dziewczyny nadal siedziały skulone w kącie, więc nie mogło minąć dużo czasu. Zerwał się do pionu, a zaraz za nim Pussy. Wybiegł z łazienki, lekko się chwiejąc i wpadł na salę, skąd dochodziły odgłosy płaczu. Przerażony dostrzegł pozbijane butelki, rannych imprezowiczów, podziurawione kanapy i stoliki.
— Kobra! — Gejsza dopadła go niemal natychmiast. — Myślałam, że…
Nie zwrócił na nią uwagi, rozglądając się po przyjaciołach. Patrzyli na niego z lękiem, rozpaczą, jakby chcieli mu coś powiedzieć, ale nie wiedzieli, jak to zrobić.
— Gdzie Nicole? — zapytał ochrypłym głosem, a Viki zapłakała.
— Zabrali ją, Kobra — odrzekła płaczliwie Missy. — Powiedzieli… powiedzieli, że to w zamian za… za ciebie.
Zapadła chwila ciszy, a Harry miał wrażenie, że świat się dla niego skończył. Wszystko zwolniło, w uszach zaczęło mu szumieć, obraz na moment stał się niewyraźny. Panika rozlała się po jego ciele jak żrąca trucizna, która zamieniła się w furię. Zawył rozwścieczony, aż ciarki przeszły im po plecach. Jego oczy błyszczały wściekle, pełne nienawiści.
— Roz*ierdolę ich!
Wyrwał się Gejszy i wyszedł, nie zwracając uwagi na błagania przyjaciół i krew zalewającą mu twarz. Wsiadł do auta i z piskiem opon ruszył w stronę klubu Snajpera. Pierwszy raz nie potrzebował ekipy, lecz mafii, która nie zawaha się torturować i zabić.

Oficjalnie nikt nie zajmował się prywatnymi sprawami innych członków mafii, jednak często te rzeczy były ze sobą powiązane. Zdarzało się, że ktoś nie był w stanie poradzić sobie samemu z poważniejszym tematem i przydawała się pomoc ze strony kumpli po fachu. Gdy Kobra słyszał, że ktoś z nich miał problem, szedł na bitkę. Zdążyło nazbierać się kilka niespłaconych długów i teraz mógł to wykorzystać.
Wpadł do klubu Snajpera z furią na twarzy, kierując swoje kroki do kwater, w których mężczyzna robił interesy. Zanim jednak tam dotarł, zderzył się z Dzikim.
— Potrącił cię samochód? — zapytał idący razem z nim Oli.
Harry’emu niemal zrobiło się biało przed oczami, gdy kolejna fala amoku opanowała jego mózg.
— Muszę zapie*dolić kilka osób — powiedział takim głosem, że nawet dwóm członkom mafii stanęły włoski na ciele. — Jacyś sku*wiele dali mi manto i porwali Nicole.
Dziki i Oli wymienili spojrzenia.
— Kto?
Dopiero gdy ktoś zadał mu to pytanie, zorientował się, że nie ma pojęcia.
— Nie wiem, muszę wrócić do klubu — odpowiedział, wkurzając się jeszcze bardziej.
Starł rękawem spływającą mu po policzku krew. Pluł sobie w brodę, że nie zapytał o to ekipy od razu. Swoje kroki skierował do magazynu z bronią. Schował podręczny pistolet za pas, a później sięgnął po kałasznikowa. Dziki gwizdnął, gdy zobaczył, do jakiego stanu Kobra został doprowadzony. Chłopak ze zdumieniem dostrzegł zbierających się na korytarzu członków mafii w pełnym uzbrojeniu.
— Lecimy po Pyskatą z tobą, stary — oznajmił jeden z nich. — Zdążyliśmy ją polubić — dodał, przeładowując broń.
Zjawił się również haker, który pod pachą trzymał komputer, oznajmiając, że postara się namierzyć sprawców porwania. Pięć samochodów wypełnionych uzbrojonymi członkami mafii popędziło przez ulice Londynu. Nie było ochrony klubu, więc Harry domyślił się, że również oni zostali poważnie poszkodowani w trakcie wtargnięcia przeciwników. Korytarz lokalu był pusty, więc wszyscy przeszli bez żadnego problemu do głównej sali, gdzie Onik ze smętną miną zamiatał rozbite szkło, a ekipa i elita najwyraźniej nie wiedziały, co mają ze sobą zrobić. Dołączył do nich Szefunio, który  wyglądał na zmęczonego. Inni klubowicze najwyraźniej zdążyli już się stąd ewakuować, chociaż plamy krwi pozostały.
— Kto to był? — zapytał Harry zaraz po wejściu, kierując się w ich stronę.
Gejsza przełknęła głośno ślinę, kiedy zobaczyła, ilu uzbrojonych członków mafii chłopak ma za sobą, a po ciele przeszły jej ciarki, kiedy dostrzegła, że on sam trzyma w dłoni kałasznikowa.
— Co mówili? Jak wyglądali? Jaką mieli broń?
O dziwo, odpowiedzi udzieliła mu Viki, która zwykle najbardziej panikowała.
— Jeden z nich powiedział, że to w zamian za ciebie i jeśli jesteś taki cwany, żeby dać manto komuś, kto zaczepił Nicole, to chcą sprawdzić, co zrobisz, jeśli… jeśli… — cicho jęknęła — trochę ją pokaleczą i wyślą ci… części jej ciała.
Dziki i haker wymienili spojrzenia, kiedy Kobra zacisnął zęby aż zazgrzytały.
— Wygląd — wycedził.
— Napakowany brunet z zakolami, wysoki mniej więcej jak Żyleta. Na brodzie miał niewielką bliznę w kształcie księżyca.
Kobra uniósł kącik ust.
— Podbite oko? — Pokiwała głową. — Dałem mu wpi*rdol kilka godzin wcześniej.
— Sprawdzę w bazie policji po znakach szczególnych — rzucił haker, już wklepując dane do laptopa.
— Wygląda mi to na zemstę — stwierdził Dziki. — Tym razem po prostu trafiłeś na gościa, który ma plecy i nie pozwoli sobie na dostanie łomotu. Gang?
— Albo i lepiej — stwierdził haker. — Powiązania z mafią nowojorską — dodał, odwracając laptopa w stronę Viki, która pokiwała głową na znak, że go rozpoznaje. — Max Spencer. Według policji stacjonuje od jakiegoś czasu w Londynie. Tutaj są zdjęcia wykonane przez obserwatorów.
Pokazał zdjęcia Kobrze, który pobieżnie je przejrzał. Zatrzymał się na jednym z nich.
— Ten dał mi manto w łazience.
Haker natychmiast odszukał jego dane w bazie.
— John Oswalg. Karany za pobicia i porwania. Jego brat, Jim, niedawno wyszedł z więzienia za brutalną napaść. Wbił facetowi w oko śrubokręt, a przy ucieczce niemal zabił policjanta. — Po raz kolejny pokazał fotki, a Harry przyznał, że również on brał udział w pobiciu. — Postaram się ich zlokalizować z kamer monitoringu na terenie Londynu.
Zadzwonił telefon Kobry. Chłopak chciał go zignorować, ale dotarło do niego, że być może to ktoś w sprawie Nicole. Okazało się jednak, że to Snajper, więc nie mógł tego zignorować.
— Mów.
— Doszły mnie słuchy, że zwinąłeś mi chłopaków, a mam akcję, Młody.
— Musisz teraz? — zirytował się.
— Po jaką cholerę wziąłeś mi wszystkich najlepszych ludzi, co?
— Bo muszę kogoś rozku*wić, a sam nie dam rady. Dam ci dwa razy więcej kasy niż zyskasz na tej akcji, ale chłopaków mi zostaw.
Zapadła chwila ciszy. Wszyscy członkowie mafii patrzyli na niego, domyślając się, kto dzwoni. Tylko haker nie zwracał na nic uwagi, wbijając wzrok w monitor i wklepując coś do systemu.
— Co jest? — zapytał Snajper.
— Ktoś porwał Nicole.
Znowu cisza.
— Chcesz więcej chłopaków?
Niemal zaśmiał się do telefonu. Snajper najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, w jaki szał wpadł Kobra i wolał oddać mu do dyspozycji więcej ludzi, niż popchnąć go samego, by zginął. Straciłby przez to zbyt dobrego pracownika, który zarabiał dla niego miliony.
— Raczej tylu wystarczy. Najwyżej dam ci znać.
— Dobra, Młody. Masz do dyspozycji wszystko w klubie.
— Dzięki.
Rozłączył się. W trakcie gdy haker starał się zlokalizować napastników, Harry intensywnie myślał, co jeszcze mógłby zrobić. Chciał się czymś zająć, żeby nie czekać tak bezczynnie, bo to doprowadzało go do furii. Niemal rzucił kałasznikowa na bar, a zaskoczona hałasem Pansy aż podskoczyła w miejscu.
— I co chcesz zrobić? Wlecieć tam i… co? — zapytał nagle Zeus. — Wszystkich rozwalić?
Kobra wskazał na karabin.
— To nie jest na wodę. — Spojrzał w stronę przyjaciół, którzy patrzyli na niego nachalnie. — A co? Mam o nich zadzwonić i ładnie poprosić o łaskę?
— Ale nie możesz… — zaczęła cicho Missy.
Krew uderzyła mu do głowy. Cały strach i furia dały swój upust.
— Mogę i to zrobię! — wrzasnął z taką siłą, że nawet Dziki struchlał. — Rozku*wię każdego po kolei, jeśli będę musiał, jasne?! Chcieli sprawdzić, co zrobię, więc niech zobaczą!
— Pójdziemy z tobą — powiedział cicho Yom.
— Nie — warknął w odpowiedzi.
— Dlaczego nie?
— Bo wy się zawahacie przed strzałem.
Z tym argumentem nic nie mogło się równać, a wiedzieli, że Harry nie zmieni swojej decyzji. Gejsza podeszła do niego i powiedziała cicho, że powinien chociaż zmyć z siebie krew. Dał się poprowadzić do łazienki, w ogóle się nie odzywając. Gdy spojrzał w lustro, dotarło do niego, jak tragicznie wygląda. Prawą część twarzy miał niemal w całości pokrytą zakrzepłą krwią, którą przypadkiem musiał rozmazać. Odkręcił kurek z zimną wodą i przemył twarz, czując obolałą szczękę i kość policzkową. Dopiero kiedy się umył, dostrzegł siniaki i rozcięcia w tych miejscach. Zacisnął dłonie na umywalce, opuszczając głowę, a Gejsza dostrzegła w jego oczach szczere przerażenie. Położyła dłoń na jego ramieniu.
— Jeśli boisz się to zrobić…
— Nie boję się tego, co chcę zrobić — odparł twardo. — Boję się tego, co oni mogli zrobić jej.
Z furią kopnął stojący obok kosz, a śmieci rozsypały się po niemal całej łazience.
— Więc zrób, co uważasz za słuszne, ale nie zgub przy tym siebie — szepnęła.
Widziała, jak powoli odchodzi od zmysłów, jak przerażenie i szał na przemian zaćmiewają jego umysł, gdy myślał o tym, co oprawcy mogli zrobić Nicole.
— Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek będę czekać na to, żeby rozpieprzyć komuś łeb z karabinu. Zrobię to z pieprzonym uśmiechem na ustach za to, że odważyli się ją tknąć.
Wiedziała, że nie rzucał słów na wiatr.

Dopiero godzinę później napłynęły kolejne informacje odnośnie porywaczy Nicole. Kobra już niemal tłukł szklanki, kręcąc się po klubie i paląc papierosy, gdy haker wykrzyknął, że zlokalizował jednego z osiłków, którzy pobili chłopaka. Harry od razu chwycił na karabin, nie mając zamiaru czekać, aż facet wyjdzie z baru i licząc na to, że doprowadzi ich do Nicole. Dla niej liczyła się każda minuta.
— Na bieżąco informuj mnie, gdzie się znajduje — rzucił do hakera, który skinął głową.
Później wyszedł, a zaraz za nim ruszył Dziki i reszta. Kilkoma samochodami pojechali w wyznaczony rejon miasta, gotowi wszelkimi środkami zgarnąć faceta w celu przesłuchania. Według hakera nadal znajdował się w barze.
— Co rob…? — zaczął Dziki, ale zerknął na Kobrę, który już naciągnął kominiarkę na twarz i sięgał do klamki. — Okay. Zgarniamy bez pardonu.
Zaraz za nimi wyszli pozostali. Harry wyciągnął zza pasa podręczną broń. Kilku jego kompanów zabrało ze sobą karabiny, by w razie wypadku móc poważnie nastraszyć gagatków gotowych do sprzeciwów. Reszta raczej ograniczyła się do zwykłej spluwy.
Kobra kopniakiem otworzył drzwi baru, zwracając na siebie uwagę całej klienteli. Rozległy się piski i okrzyki przerażenia, gdy do środka wkroczyli uzbrojeni po pachy zamaskowani osobnicy. Niektórzy rzucili się na ziemię, lecz nie John Oswalg, który sięgnął po swój pistolet. Zanim zdążył go wyciągnąć, Dziki z zawodową precyzją postrzelił go w ramię, by go rozbroić, ale nie zabić. Harry znalazł się przy mężczyźnie w ciągu chwili i zanim ten zdążył się obronić, chłopak kopnął go w zranione ramię. Oswalg zawył z bólu, chwytając się za ranę, a Kobra dodatkowo przyłożył mu z buta w twarz. Ze złamanego nosa trysnęła krew. Gdyby nie świadomość, że tylko ten mężczyzna może wskazać miejsce pobytu Nicole, zacząłby w napadzie szału kopać go i bić, dopóki by nie zabił. Skinął dwójce towarzyszy i obrócił faceta na brzuch, by ci mogli związać mu ręce na plecach. Później poderwali go do pionu i wyprowadzili, by wrzucić do jednego z aut. Zostawili przerażonych klientów baru, nie przejmując się, że ktoś zadzwoni na policję.
Dotarli pod klub Snajpera kilka minut później. Zawlekli opierającego się osiłka do środka i bez pytania zaciągnęli do piwnicy, zmuszając go do tego kopniakami i pięściami. W pokoju przesłuchań unosił się smród krwi i stęchlizny, a na samym środku stało samotne krzesło przyspawane do podłogi i otoczone łańcuchami. John Oswalg został do niego przykuty, ale nawet to nie starło złości z jego twarzy. Splunął Kobrze pod nogi i wycedził:
— Prędzej piekło zamarznie niż dowiesz się, gdzie jest ta szmata.
Na ustach chłopaka pojawił się uśmiech psychopaty. Dziki uznał, że Kobra mógłby w tym momencie zagrać w horrorze o wariatach, którzy z radością na twarzach odrąbaliby rękę za to, że nie dostali cukierka.
— Sam siebie oszukujesz.
— Dostaniesz ją z powrotem, ale w kawałkach — syknął.
Kobra przekrzywił lekko głowę i Dziki przez chwilę zapragnął stąd wyjść i nie musieć tego oglądać, chociaż w życiu widział i robił bardzo dużo.
— Tylko kto pierwszy znajdzie się w kawałkach? Ty i czy ona?
— Słyszałem o tobie — zaszydził John. — Nie zabijasz, chociaż siedzisz w mafii. Udajesz twardziela, ale jesteś na to za słaby.
Z ust Kobry nie schodził psychopatyczny uśmiech.
— Mam dla ciebie złą wiadomość — powiedział niemal szeptem. — Uderzyliście w punkt, który zmienia moje podejście do wielu rzeczy. — Sięgnął po stojący na stole słoik z kwasem siarkowym, a później zarządził, nie odrywając wzroku od uśmiechającego się szyderczo Johna: — Wyjdźcie.
Dziki skinął głową i po chwili zamknął za wszystkimi drzwi.

Snajper niezbyt przejął się tym, co się aktualnie działo w piwnicach klubu. Popijał whisky z niemal znudzoną miną, ale westchnął rozpaczliwie, kiedy w środku zjawiła się ekipa Kobry wraz z resztą znajomych chłopaka i Blackiem.
— Co to za spęd? — zapytał, kierując pytanie do Szefunia.
— Nie udawaj głupiego — odparł mężczyzna. — Gdzie Kobra?
Kącik ust Snajpera uniósł się lekko.
— W piwnicy.
— Gdzie to jest? — rzuciła Gejsza.
— Tam. — Wskazał jej z uśmiechem jedne z drzwi, do których natychmiast ruszyła. — Nie radzę — dodał bez przejęcia, ale nie zwróciła na niego uwagi.
Na drodze stanął jej Dziki i facet, którego kojarzyła z widzenia. Nie pozwolili jej przejść.
— Chcę z nim pogadać — warknęła.
— Jest zajęty — odparł Dziki beznamiętnie.
— To go zawołajcie!
— Nikt nie ma mu przeszkadzać.
Snajper roześmiał się.
— Sam żałuję, że tego nie widzę.
— Co? — warknęła w jego stronę Gejsza.
— Dziewczyno — odpowiedział z rozbawieniem — dorwał faceta, który wie, gdzie się znajduje porwana Pyskata. Raczej nie głaska go po głowie i nie prosi o informacje.
— Zawołajcie go — szepnęła roztrzęsiona.
— Nie — oznajmił twardo Snajper.
— Zawołajcie!
— Gejsza… — szepnął Szefunio, chwytając ją za ramię, ale ona nie reagowała.
— Muszę z nim pogadać!
Snajper podniósł się w krzesła i podszedł do niej, a ona pierwszy raz tak szczerze się go przestraszyła. Wyglądał jak bezlitosny tyran, który nie zawaha się przed niczym.
— Sprzeciw mi się jeszcze raz, a nawet Kobra cię nie uratuje — oznajmił, a ona odczuła to tak, jakby oblał ją lodowatą wodą. — Jesteś w moim klubie, nie u Szefunia. Obowiązują moje zasady. Kobra nie jest teraz twoim kochanym pupilem tylko członkiem mafii. Może temu kolesiowi robić sekcję zwłok na żywca, a ty mu w tym nie przeszkodzisz. Rozumiesz? — syknął na koniec, a ona przełknęła ciężko ślinę i skinęła głową. Spojrzał chłodno na Szefunia. — Możecie zostać, ale nie ważcie się włazić do piwnicy bez pozwolenia. Możecie traktować tę sytuację tak, jakby Kobra dostawał polecenia ode mnie i aktualnie ma robić to, co mu się podoba. Jeden sprzeciw albo niepowołany ruch i ten ktoś ląduje w piwnicy, gdzie nie wychodzi się w całości, o ile w ogóle się wychodzi.
Nawet jeśli chcieliby się sprzeciwić, nie mieli na to odwagi, dlatego posłusznie pokiwali głowami i usiedli we wskazanym przez mężczyznę miejscu. Sam wrócił na swoje krzesło, przeglądając jakieś papiery, odbierając telefony i wydając polecenia.
Godzinę później Snajper wysłał Dzikiego, żeby sprawdził, co się dzieje w piwnicy. Mężczyzna wrócił po kilku minutach z maską obojętności na twarzy i oznajmił krótko:
— Konkretnie, szefie.
— Chyba zaczniemy porywać mu Pyskatą, żeby zaczął się zachowywać jak członek mafii — odparł Snajper, nie odrywając wzroku od papierów. — Kończy?
— Raczej zbliża się do finiszu. Facet się łamie jak zapałka.
Snajper w odpowiedzi skinął głową.
Okazało się, że Dziki się nie pomylił. Kobra pojawił się w drzwiach po kwadransie z plamami krwi na ubraniu i dłoniach. Jego wzrok był zimny jak lód i nawet Gejsza nie odważyła się w jakiś sposób skomentować tego, co się stało.
— Jedziemy? — zapytał Dziki, a on przytaknął.
— Mógłbyś wysłać do niego Pigułę? — Harry skierował pytanie w stronę Snajpera. — Raczej nie kłamał, ale w razie wypadku…
Snajper skinął głową bez przejęcia.
— Weź chociaż kamizelkę kuloodporną, bo za kilka dni masz akcję, więc lepiej dla ciebie, żebyś był wtedy żywy — oznajmił lekceważąco, jakby czytał w myślach chłopaka. — A martwy Pyskatej raczej też się nie przydasz — dodał, przekręcając się w barowym krześle i wstając ze szklanką whisky w dłoni.
Drugim zdaniem powstrzymał zapędy Kobry, który miał zamiar wziąć jedynie karabin i pojechać po Nicole bez jakiegokolwiek przemyślenia sytuacji. Nie zwracał uwagi na swoich najbliższych. Zachowywał się jak zaprogramowany na niszczenie robot i patrząc na niego, wszyscy wiedzieli, że nie wpłyną na jego decyzję. Zniknął razem z chłopakami z mafii, nie zamieniając z nikim słowa.
— Nie powinniśmy mu na to pozwolić — szepnęła Gejsza, chowając twarz w dłoniach.
— Wiesz, że go nie zatrzymamy — odpowiedział na to cicho Żyleta. — Nie, jeśli chodzi o Nicole.
— Jeśli by tego nie zrobił, co by się z nią stało? — zapytała retorycznie Pansy.
— Wiem — wymamrotała, podciągając kolana po brodę i zerkając na Snajpera, który w ogóle nie przejął się całą sytuacją, a chyba nawet był z tego zadowolony.
Harry pojawił się ponownie kwadrans później razem z pozostałymi. Każdy z nich miał na sobie kamizelkę kuloodporną i obładowani byli bronią. Tym razem niemal każdy trzymał karabin, wsuwając mniejsze spluwy za pas.
— Kobra — powiedziała głośno Viki, zanim wyszedł, nawet się na nich nie oglądając. Tym razem jednak to zrobił, wbijając chłodny wzrok w przyjaciółkę. — Znajdź ją.
Przez chwilę tylko na nią patrzył. Później skinął głową bez słowa.

Budynek, w którym prawdopodobnie znajdowała się Nicole, wyglądał jak schron przeciwatomowy. To jednak nie zniechęciło Harry’ego, a nawet jeszcze bardziej go podburzyło. Wiedział, że w środku znajduje się kilkanaście uzbrojonych ludzi. To również go nie obeszło. Równie dobrze mógł być powiadomiony o krążących po budynku tygrysach, a zareagowałby podobnie. Liczyło się tylko wyrwanie stąd Nicole.
Wyszedł z busa, którym przyjechali, a zaraz za nim wyskoczyli jego towarzysze. Część z nich obiegła dom, by zaatakować również od tyłu. Kobra z Dzikim u boku ruszył do frontowego wejścia, odbezpieczając karabiny. Zakluczone drzwi otworzyli kilkoma celnymi strzałami w zamek. Odpowiedziały im okrzyki dochodzące ze środka i strzały. Wszyscy ukryli się przy murze, żeby nie oberwać. Po chwili nastała cisza, a Dziki wyważył drzwi kopniakiem i prędko ponownie się schował. Strzały ponownie rozbrzmiały im w uszach, a pociski śmignęły przez otwarte wrota, ale wystarczyło kilka granatów, by pozbawić gagatków zapału.
Kobra wkroczył do środka z oczami zimnymi jak lód i wcisnął spust, gdy tylko dostrzegł pierwszych ludzi. Padali jak muchy. Nie miał litości nawet nad rannymi. Oczyścił drogę z wszelkich oznak życia.
— Chronię twoje tyły — powiedział cicho Dziki, kiedy pozostali zaczęli prześlizgać się do wszystkich napotkanych pomieszczeń.
Z każdej strony dochodziły odgłosy strzelaniny, wrzaski i trzaski, ale Kobra szedł przed siebie, szukając drzwi do piwnicy. Ledwo poczuł, że drasnął go jakiś pocisk, natychmiast odpowiadając ogniem w odpowiednim kierunku. Cały budynek doprowadzali do ruiny. Na każdym kroku pojawiało się nowe ciało, deptali we krwi zostawionej przez rannych i zabitych.
W trakcie gdy ludzie Snajpera oczyszczali cały budynek, Harry odnalazł drzwi, a za nimi schody prowadzące w dół. Odłożył karabin na podłogę i sięgnął po broń krótką. Dziki ostrożnie szedł za nim, osłaniając jego plecy. Kobrze szybciej zabiło serce, kiedy usłyszał rozchodzący się echem po piwnicy głos Nicole, a później inny, męski. Nie rozróżniał słów, ale miał pewność, że to ona. Miał ochotę pobiec do niej, ale to mogło im jedynie zaszkodzić, więc stłumił ten odruch i nadal cicho przesuwał się do przodu.
— … ybciej. Mam rację? — powiedziała Nicole, a Harry niemal widział jej uśmiech satysfakcji. — Masz prze*ebane bardziej niż myślisz.
— Już się nagadałaś? Więc teraz się zamknij, zanim rozkwaszę twoją twarz o ścianę.
— Czyżby kogoś obleciał strach? — zaszydziła, ale po chwili pisnęła boleśnie.
Kobra przyspieszył, lecz nadal nie zdradził swojej obecności. Zatrzymał się przy przejściu do kolejnego pomieszczenia, by upewnić się, że to stąd dochodzą głosy.
— Masz coś jeszcze do powiedzenia? — syknął facet i Harry wiedział, że trafił.
Wystawił broń i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni z wycelowanym pistoletem w głąb pomieszczenia. Max Spencer trzymał Nicole za włosy, boleśnie szarpiąc ją to tyłu, chociaż stali naprzeciwko siebie. Dziewczyna stała przodem do wejścia i Kobra dostrzegł, że miała rozciętą wargę oraz siniak na policzku, przez co wpadł w jeszcze większą furię. Spencer stał tyłem i jeszcze nie zdążył zorientować się o kolejnych osobach znajdujących się w pomieszczeniu. Nicole z kolei spojrzała na Kobrę, a jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.
— Jesteś martwy — szepnęła, ponownie wbijając wzrok w swojego oprawcę, w trakcie gdy Harry zdążył niepostrzeżenie podejść do Spencera od tyłu.
— Ktoś coś mówił o rozkwaszeniu czyjejś twarzy o ścianę? — szepnął mu Kobra do ucha tak zimnym głosem, że włoski na karku mężczyzny stanęły dęba.
Harry przewidział ruch mężczyzny i z całej siły chwycił go za rękę, którą ten trzymał Nicole za włosy. Zmuszony do puszczenia jej, facet okręcił się na pięcie, co Kobra również przewidział. Jedynym kopniakiem w zgięcie kolana zwalił go z nóg, a później szarpnął za włosy i pociągnął do przodu, aż ten zakwilił z bólu. Dziki aż syknął, kiedy twarz Spencera spotkała się ze ścianą. Nos pękł z głośnym chrupnięciem, a mężczyzna padł na posadzkę oszołomiony.
Kobra odwrócił się do Nicole, a z jego oczu natychmiast zniknął chłód.
— Hej, skarbie.
Dziewczyna zaśmiała się i uwiesiła się na jego szyi, by mocno go pocałować, mimo obecności Dzikiego. Później chłopak ujął ją za twarz i dokładnie obejrzał. Oczy groźnie mu zabłysły, gdy z bliska zobaczył jej rany.
— Co tam się dzieje? — zapytała Nicole, zerkając na sufit, skąd dochodziły huki.
— Przyjechało po ciebie pół mafii.
Parsknęła śmiechem, najwyraźniej uznając to za żart.
— Co z tym ptaszkiem? — zapytał Dziki, wskazując na Spencera. — Posłać mu kulkę w łeb?
— Nie próbuj. Chcę go żywego — odparł Kobra, wreszcie odrywając wzrok od Nicole.
Dziki przyjął to z obojętnością i zajął się zakuciem faceta w kajdanki. W tym samym czasie Kobra ściągnął z siebie kamizelkę kuloodporną i włożył ją Nicole przez głowę. Dokładnie wszystko zapiął, mówiąc, że w takie chucherko raczej nic nie trafi. Obserwowała go ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się, czy tekst o połowie mafii na pewno był żartem.
— Trzymaj się za mną — instruował ją. — Dziki zajmie się tyłami, ja przodem. Żadnych wyskoków, bo wiem, że masz różne głupie pomysły.
— Odezwał się — prychnęła.
— Z bólem serca, ale chyba jednak cię tutaj zostawię — oznajmił poważnie, a ona wytknęła mu język. Zabrał Dzikiemu pistolet i wręczył dziewczynie, dodając: — W razie wypadku.
Chwyciła spluwę, stwierdzając, że chyba rzeczywiście tekst o połowie mafii nie był żartem.
Dziki poderwał z ziemi Spencera, który powoli odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Obrzucił go wyzwiskami i groźbami, a później popchnął w stronę wyjścia.
— Trzymaj go na muszce, a jak zacznie coś odpieprzać, strzelaj — powiedział do Nicole Kobra, chwytając ją za rękę, a ta pokiwała głową.
— Po co go zabieramy? — zapytała, rzucając facetowi spojrzenie pełne obrzydzenia.
Harry zerknął na nią przelotnie, idąc w stronę wyjścia z piwnicy.
— Skup się na drodze.
Przy wyjściu zabrał swój karabin pod spojrzeniem dziewczyny. Później wyszli na korytarz, a Nicole aż otworzyła usta za zdumienia, widząc trupy i zachlapane krwią korytarze.
— Kobra — szepnęła zszokowana, ale tylko mocniej ścisnął ją za rękę.
Odgłosy strzelaniny ucichły, członkowie mafii wyłaniali się z pomieszczeń, gotowi do mordowania kolejnych wrogów.
— Czysto — oznajmił Oli. — Zmietliśmy ich jak muchy. Palimy czy pokazujemy innym cwaniaczkom, żeby lepiej nie podskakiwali?
— Spalcie to gówno. Snajper trułby nam przynajmniej miesiąc, jeślibyśmy to tak zostawili — odparł Kobra.
Natychmiast przyniesiono z busa kanistry z benzyną. Kobra zaprowadził Nicole do samochodu, w którym Dziki już zajął się unieruchamianiem Spencera. Chwilę później przez zaciemnione okna ostrzegli ogień rozprzestrzeniający się w budynku. Wszyscy członkowie mafii weszli do busa, a kierowca ruszył przed siebie.
— Jak tam, Pyskata? — zapytał jeden z nich, ściągając z siebie kamizelkę kuloodporną.
— W porządku — odparła, zerkając na Harry’ego, który rozmawiał z kierowcą. — Myślałam, że Kobra żartował, że przyszła po mnie połowa mafii.
Chłopaki roześmiały się.
— Kompletnie ześwirował, jak cię zgarnęli — stwierdził rozbawiony Oli. — Gdyby nie Snajper, to wpadłby tam sam i rozku*wił ich wszystkich.
Dziki spojrzał na Spencera siedzącego na podłodze i przykutego do uchwytu.
— Chciałeś wiedzieć, jak zareaguje, więc masz odpowiedź, mały ku*wiu.
Wrócił Kobra, przypadkiem zerkając na Spencera. Zatrzymał się, jakby dopiero sobie uświadomił, że ten znalazł się z nim w tym samym aucie. Chyba ledwo powstrzymał furiata kryjącego się pod skórą, ale kopnął go w i tak już połamany nos, jakby chciał wyrzucić z siebie gniew. Oli syknął, ale był raczej rozbawiony sytuacją. Spencer znowu padł oszołomiony, a Kobra usiadł na ławeczce, która zastępowała fotele. Przyciągnął do siebie Nicole, która obserwowała go czujnie, zastanawiając się, co się z nim działo w trakcie jej nieobecności. Mocno go objęła, nie odzywając się ani słowem.
Dalszą drogę do klubu Snajpera przebyli w ciszy. Harry przez całą trasę lekko gładził ją po włosach i plecach, uspokojony jej obecnością. Wreszcie auto zatrzymało się na podziemnym parkingu pod klubem Snajpera. Wszyscy wysiedli, a dwójka z nich zajęła się wytaszczeniem z busa nieprzytomnego Spencera. Nicole mocno ścisnęła Kobrę za rękę, gdy skierowali swe kroki do budynku. Viki wydała z siebie okrzyk ulgi, kiedy dziewczyna weszła do środka. Natychmiast porwano ją w ramiona, a Gejsza starła z twarzy łzy.
Harry wymienił spojrzenie ze Snajperem, kiedy do środka zaciągnięto przytomnego już Spencera.
— Mówiłam, że po mnie przyjdzie — powiedziała Nicole, patrząc na swojego porywacza, a później z całej siły kopnęła go w krocze.
 Facet zakwilił z bólu, padając na kolana, a Dziki roześmiał się głośno.
— Piwnica — oznajmił jedynie Snajper, prawidłowo odczytując spojrzenie Kobry.
Natychmiast wykonano polecenie.
— Nadal nie wiem, po co go tutaj przywlekłeś — powiedziała niepewnie Nicole do Harry’ego.
— Idź do Piguły — odparł z lekkim uśmiechem, całując ją w czubek głowy.
— Przecież nic mi nie jest. — Wywróciła oczami, ale Pansy zaczęła naciskać równie natarczywie, więc w końcu poddała się ich woli.
Kobra obserwował Nicole, gdy szła w stronę gabinetu Piguły, jakby chciał się upewnić, że na pewno tam dotrze, a gdy tylko zamknęły się za dziewczynami drzwi, jego twarz na powrót zmieniła się w zimną maskę. Rzucił karabin na bar i ruszył do piwnicy, wyciągając zza pasa krótki pistolet.
— Nie pozwólcie nikomu wejść — rzucił cicho do dwójki ochroniarzy, a ci skinęli głową.
Ledwo zdążył to powiedzieć, a za nim już rozległ się krzyk Gejszy. Zerknął za siebie, dostrzegając, jak ochrona zagradza jej drogę do piwnicy. Zobaczył jej błagalne spojrzenie, ale pokręcił jedynie głową, dając do zrozumienia, że sprawa jeszcze nie jest zamknięta.
Wszedł do celi Oswalga. Najwyraźniej Piguła zdążył w jakimś stopniu doprowadzić go do jako takiego stanu, chociaż teraz okazało się, że niepotrzebnie. Mimo to widać było niemal zmasakrowaną twarz, połamane członki czy ślady przypalenia. Na widok Kobry facet cicho warknął, ale była to raczej oznaka rezygnacji niż chęci walki.
Harry podniósł jedynie broń. Odgłos wystrzału rozbrzmiał mu w uszach. Głowa więźnia odskoczyła do tyłu, kiedy kula wbiła się w sam środek czoła. Kobra odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za sobą drzwi, kierując się do celi obok.
Max Spencer siedział dokładnie w takiej samej pozycji co Oswalg. Spojrzał na Kobrę wściekle, chociaż jego twarz wyglądała jak po bliskim spotkaniu z pędzącą ciężarówką. Harry spokojnie przykucnął naprzeciwko niego.
— Chciałeś wiedzieć, co zrobię, gdy pokaleczysz Nicole i wyślesz mi części jej ciała, tak? — zapytał szeptem. — Wystarczy ci wiedza, co zrobiłem, zanim zdążyłeś mi wysłać chociaż jej włos? To, co ci powiem i tak już ci się nie przyda, ale tak czy inaczej to zrobię. Nawet Snajper przyzwyczaił się do myśli, że nie biegam ze spluwą i nie rozwalam ludzi z uśmiechem na ustach. Ale wie, że jeśli ktoś skrzywdzi moich bliskich, a w szczególności Nicole, wpadnę w taką furię, że nie będę zwracał uwagi na to, ile osób zabiję. W momencie gdy zacząłeś realizować swój pomysł dotyczący porwania jej, podpisałeś na siebie wyrok.
— Masz otwartą drogę do zabicia mnie — odparł szyderczo, chociaż przez połamany nos brzmiało to niewyraźnie.
Kobra roześmiał się cynicznie.
— Zabić? Myślisz, że wyciągnę spluwę i strzelę ci w łeb? — Podniósł się. — To byłoby za proste. Każde najmniejsze szarpnięcie jej i każda obelga w nią rzucona przypomni ci się, gdy w końcu będziesz chciał się zabić, ale nie będziesz mógł tego zrobić, Spencer.
Odwrócił się i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie zwrócił uwagi na swoich najbliższych, lecz kroki skierował do Snajpera, z którym zamienił kilka słów. Wszystkich zaskoczyło, kiedy mężczyzna wybuchnął szczerym śmiechem, chociaż Harry nadal był opanowany.
— Jesteś bardziej psychiczny niż sądziłem — oznajmił szef mafii, a później rozbawiony skinął głową.
Kobra zostawił wszystkich, by swoje kroki skierować do Nicole. Dopiero teraz dostrzegli, że jego twarz na nowo zaczęła przypominać tę, którą pamiętali sprzed porwania Nicole.

Minęły dwa tygodnie od uwolnienia Nicole. Wszystko wróciło do normy, a w szczególności Harry, który pod żadnym względem nie przypominał psychopaty. Klub został odremontowany, a ludzie nadal tłumnie zjawiali się na imprezach.
Harry obserwował tańczących klubowiczów, najczęściej zatrzymując wzrok na Nicole, która razem z Milką, Alanem i Blaisem podskakiwała do rytmu muzyki, wykrzykując tekst piosenki.
— Obawiałam się, że bardziej to wszystko przeżyje — powiedziała Gejsza, stojąca obok niego wraz z Żyletą.
— Jest mała i niepozorna, ale silniejsza niż wszystkim się wydaje — dodał chłopak, sięgając po drinka stawianego na blacie przez Onika.
— Dobrze, że ta sprawa już się skończyła. I… nie sądziłam, że to powiem, ale dobrze, że ten sukinsyn nie żyje — oznajmiła Gejsza.
Zapadła chwila ciszy, a brak odzewu ze strony Harry’ego był niepokojący, więc oboje na niego spojrzeli. Kobra wychylił resztę drinka i również na nich spojrzał.
— Żyje, ale ona o tym nie wie.
— Co takiego? — zdumiała się Gejsza, a na ustach Kobry pojawił się uśmiech psychopaty, którego tak bardzo nie chcieli już oglądać.
— W spokoju słucha muzyki Beethovena.
Żyleta chwycił go za ramię, wbijając mocno palce.
— Kobra, coś ty z nim zrobił? — szepnął z obawą.
— Chciał wiedzieć, co zrobię, gdy trochę ją pokaleczą — odpadł szeptem, patrząc mu w oczy. — Właśnie mu to pokazuję.
Ręka Żylety opadła bezwładnie wzdłuż ciała.
— Nie wiem, co ty z nim robisz, ale skończ z tym.
— Nieświadomie się na to zgodził, gdy wszedł do klubu i ją stąd zabrał wbrew jej woli.
— Kobra, to szaleństwo — wydukała Gejsza, wpatrując się w niego wielkimi oczami.
— Nie tykam go nawet palcem.
— Przestań. Dobrze wiemy, że nie trzeba komuś dawać batów, żeby go katować. Skończ z tym, co robisz. Proszę cię. Nie zmuszaj nas do tego, żebyśmy musieli powiedzieć o tym Nicole.
Kobra posłał im chłodne spojrzenie.
— Nie może o tym wiedzieć — syknął. — Wystarczająco przeżyła.
— Więc skończ z tym, a się nie dowie.
— Dobra — warknął i zanim zdążył jeszcze cokolwiek powiedzieć czy zrobić, roześmiana Nicole chwyciła go za rękę i pociągnęła na parkiet.

W chłodnym korytarzu rozbrzmiewały echem kroki. Daleko w tle słychać było muzykę dochodzą z klubu Snajpera, ale Harry ignorował to, idąc przed siebie z pistoletem w dłoni. Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie nie było słychać najmniejszego dźwięku. Sięgnął do klamki najbliższych drzwi i otworzył je na całą szerokość.
W jego uszy natychmiast wdarła się muzyka klasyczna, która leciała tutaj na okrągło przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Później jego nos uderzył smród odchodów i moczu, aż zrobił krok w tył. Wszedł do środka, marszcząc mocno nos. Na środku pomieszczenia dostrzegł przykutego do krzesła nagiego Maxa Spencera, który nie przypominał już siebie. Był siny od panującego tutaj chłodu. W żyły wbite miał igły z długimi gumowymi rurkami, które doprowadzały do jego organizmu pokarm i nawodnienie. Harry dostrzegł dziwnie wygięte kończyny i szybko zrozumiał, że Spencer połamał sobie członki w akcie desperacji. Nic dziwnego skoro cały czas słuchał tego samego utworu, siedział w tej samej pozycji, nie mogąc się ruszyć, we własnych ekskrementach i nie mogąc nawet się zabić. Dodatkowo na jego twarz cały czas padało ostre światło z latarki, oślepiając go.
Harry zgasił światło. Spencer spojrzał na niego rozszalałymi oczami, a później rozpłakał się jak małe dziecko na widok przerażającego klauna. Kobra nie odczuł ani grama litości.
— Zabij mnie, błagam cię — zapłakał ochryple Spencer, podciągając mocno nosem. — Błagam cię!
— Nie chcesz, żebym cię wypuścił? — zapytał chłodno.
— Nie, zabij mnie. Błagam cię o to.
Kobra uniósł pistolet, a Spencer spojrzał na niego z nadzieją. Harry po chwili zaśmiał się jak psychopata i położył broń na podłodze, tak, aby znalazła się tuż obok stopy Spencera.
— Sam się zabij. Spluwę masz tuż obok.
Więzień zawył na całe gardło, zalewając się łzami, gdy zdał sobie sprawę z tego, że może zaledwie dotknąć ją palcem jednej ze stóp.
— Śmierć z mojej ręki byłaby zbyt prostym rozwiązaniem, Spencer.
Zanucił fragment utworu Beethovena, na powrót zaświecił latarkę, odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za sobą drzwi.
— Sorry, Gejsza i Żyleta, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal — powiedział do siebie.
A później ruszył do wyjścia, nucąc Beethovena i myśląc tylko o tym, żeby przygarnąć do siebie Nicole i nie wychodzić z nią z łóżka przez całą noc.


_________________________


Miniaturka miała się pojawić zaraz po moim powrocie z pracy, ale tak się rozsiadłam, że zapomniałam o niej zupełnie *rumieni się*
Nie mam kolejnych pomysłów na miniaturki, więc w najbliższym czasie nic się tutaj nie pojawi. Piszę coś na Siłę Życia/Mrok Dnia, ale to takie pisanie, że końca nie widać i nie wiem, czy w ogóle to skończę. Ostatnio tragicznie mi idzie, jeśli chodzi o pisanie :/
Pozdrawiam i przesyłam buziaki :)