23.07.2012

Rozdział 27 - Merlin i Morgana

Syriusz już dawno przyzwyczaił się do towarzystwa przyjaciół Harry’ego i teraz nie wyobrażał sobie siedzenia w pustym domu bez komicznych kłótni i docinek. Nawet posiłki stawały się ciekawszymi momentami, szczególnie, gdy wracali skacowani. Wraz z Remusem mieli wtedy niezły ubaw. Czasami wybierali się z nimi, ale to już nie były te lata, gdzie codzienne imprezy były normą.
Gejsza okazała się być świetną kucharką i właśnie stawiała pieczeń na stół. Wraz z Wdową chodziła do prywatnej szkoły, gdyż zapragnęły zdobyć jakiś zawód. Yom pracował u Szefunia jako mechanik, gdyż poprzedni odszedł z powodów osobistych. Chłopak był niezmiernie usatysfakcjonowany, ponieważ samochody były jego manią. Wujek Szatan z kolei okazał się mieć wybitne zdolności językowe i coraz lepiej mówił po francusku. W planach miał już kolejny język: łaciński. Żyleta w szybkim tempie awansował, co zostało już opite. Każdy z nich miał dwa życia: zwykłe i gangsterskie. I każdy z nich był z tego zadowolony.
Pieczeń okazała się być przepyszna i nie zostało żadnej porcji. Siedzieli razem, oglądając telewizję i podjadając ciasto upieczone przez kucharkę, gdy w kominku pokazała się McGonagall. Przywitali się kulturalnie, dostrzegając, że kobieta wygląda na zmartwioną.
— Coś się stało, Minewro? — zapytał Remus.
— Niestety. Chodzi o Harry’ego.
— Doprowadził nauczyciela do zawału? — palnął Szatan.
— To swoją drogą. Aktualnie leży w Skrzydle Szpitalnym. Nie chcieliśmy wam o tym mówić, ale robi się to coraz bardziej niepokojące.
— Co mu się stało? — zaniepokoił się Łapa.
— Wczoraj stracił przytomność. Do dzisiaj się nie obudził.
Zapadła pełna napięcia cisza.
— Dlaczego?
— Tego nie wiemy — odparła. — Wczoraj wieczorem pan Malfoy i Alley w towarzystwie panny Peen i Wright przenieśli go do pani Pomfrey. Nawet ona nie ma pojęcia, co było powodem.
Trójka czarodziei przebywających w pomieszczeniu dostała się do szkoły, zostawiając zaniepokojonych mugoli. Gejsza pogładziła po plecach lekko pobladłą Wdowę.
Kiedy tylko Remus, Syriusz i Żyleta przedostali się wraz z McGonagall do Skrzydła Szpitalnego, w oczy rzuciło im się jedyne zajęte łóżko zajmowane przez chłopaka, z powodu którego się tutaj znaleźli. Przy jego posłaniu siedziała wyraźnie zmartwiona Missy, która rozmawiała z pielęgniarką. Podeszli bliżej, dostrzegając, że Kobra zmizerniał, choć jeszcze niecałe dwa tygodnie temu był pełen sił i wyglądał na całkowicie zdrowego. Ciemne cienie pod oczami wyraźnie kontrastowały z bladą cerą pozbawioną rumieńców i nieskazitelnie białą pościelą. Czarne włosy dodatkowo podkreślały jego niezdrowo siną skórę. Ku ich przerażeniu, Harry podłączony był do magicznego respiratora i kroplówki, co było oznaką, że jest z nim kiepsko.
Nancy spojrzała w ich kierunku i uśmiechnęła się słabo na powitanie. Pomfrey dała jej wolną rękę i pozwoliła wszystko przekazać, wracając do swojego gabinetu w towarzystwie opiekunki Gryffindoru.
— Missy, wiesz coś więcej? — zapytał Żyleta.
— Chciałabym, ale niestety nie. Wszystko, co wiedzieliśmy, powiedzieliśmy. Nie mogę nic dodać, inaczej bym skłamała.
— Nie wiadomo, co działo się z nim wcześniej?
— Nie mam pojęcia. Nagle stwierdził, że musi coś załatwić i umówił się z nami godzinę później w Pokoju Życzeń. Ledwo stanął w drzwiach, nic nie zdążył powiedzieć, a już runął na ziemię z niewiadomych powodów — szepnęła. — Wiem, że chwilę wcześniej rozmawiał z Nevillem. Twierdzi, że wszystko było okay, poza tym, że miał jakieś nieprzytomne oczy. Pewnie były to początkowe objawy.
— Voldemort? — zaproponował cicho Syriusz.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
— Ostatnio jak rozmawialiśmy na ten temat, mówił, że wszystko jest dobrze i w dużym stopniu opanował już oklumencję, nawet, gdy Voldemortem wstrząsają fale wściekłości. Może to jakaś inna jego sztuczka, ale naprawdę nie mogę niczego pochopnie ocenić.
Drzwi otworzyły się i do środka wpadł Draco, ciągnąc za sobą swoją torbę. Nie wyglądał na spokojnego. Zaraz za nim wbiegła bardziej opanowana Milka.
— To Wiewiór! — powiedział do nich donośnie chłopak.
— Co? — zdziwiła się zarówno Missy, jak i Żyleta.
— Łazi po szkole dumny z siebie jak paw — warknął.
— Dexter, nie możemy go oskarżać o to, że cieszy się jak głupi do sera — rzekła Alison. — Poza tym jest na tyle głupi, że nie umiałby rzucić tak poważnego zaklęcia, jeśli to w ogóle jest jakaś klątwa. Cieszy się z nieszczęścia innych, a to oznacza wyższe fazy debilizmu.
— Milka ma rację. Wiewiór nie jest inteligentnym osobnikiem, więc wątpię, by umiał rzucić coś takiego — dodała Nancy. — Poza tym łatwo byłoby rozpoznać to zaklęcie. Jak nie my, to nauczyciele.
Dexterowi opadły bezradnie ramiona. Liczył na to, że będzie miał kolejną okazję odegrać się na Weasleyu. Wtedy miałby u niego przekichane co najmniej do końca szkoły. Już on by się o to postarał jako prefekt naczelny.
— A Nicole? — zaproponowała pod nosem Milka.
— Kto jak kto, ale ona, mimo niechęci do niego, nie zrobiłaby czegoś takiego — odparł szybko, broniąc jej z oburzeniem na twarzy. — Mogę za nią poręczyć własną głową. Owszem, by mu przywaliła albo rzuciła zaklęciem, ale nie do tego stopnia.
— Przydałby się chociaż jeden punkt zaczepienia — westchnęła Missy.
— Dumbledore wie? — zapytał Remus.
— Oczywiście — rzekła z lekką niechęcią Alison. — Kontrola dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc pierwsze, co zrobili, to polecieli do niego. Też stwierdził, że nie wie, co jest grane. Można oszaleć. Nikt nic nie wie — warknęła cicho ze złością.

Mijały kolejne dni, a stan Harry’ego w ogóle się nie zmieniał. Wszyscy zachodzili w głowę, co mogło mu się stać, ale nic nie łączyło się w logiczną całość. Syriusz, Remus i Żyleta coraz częściej przebywali w szkole, aby następnie przekazać informacje ekipie. Niestety, zwykle przychodzili z taką samą wiadomością. Martwili się coraz bardziej stanem zdrowia chłopaka, ale nie wiedzieli, co mogliby zrobić i co jest przyczyną jego braku przytomności. Hermiona i Ginny niepokoiły się o przyjaciela równie mocno i odwiedzały go, gdy tylko mogły. Dexter miał słuszne podejrzenia dotyczące Rona, gdyż nie był tym ani trochę przejęty. Przeciwnie, wyglądał na zadowolonego z tej sytuacji, a Milka pewnego razu nie wytrzymała i uderzyła go z pięści w twarz, kiedy spojrzał na nich z kpiną. Jego siostra i przyjaciółka były oburzone zachowaniem rudzielca, ale każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie on jest sprawcą stanu zdrowia Kobry.
Harry mizerniał w oczach i każdy dobrze o tym wiedział. Jego ciało wyglądało na kruche, jakby miało rozpaść się na kawałki przy lekkim dotknięciu i dlatego bali się, że swoim postępowaniem pogorszą jego stan. Praca serca niezakłócana była żadnymi czynnikami, co ich jednocześnie martwiło i podnosiło na duchu.

Nicole Young nie była osobą, którą łatwo było zaskoczyć. To ona zwykle zaskakiwała i była nieprzewidywalna. Jedni twierdzili, że jest zołzą, która torturuje psychicznie tych, którzy odrobinę jej się narazili, inni zaś, głównie Ślizgoni, cenili ją za umysł i typowo ślizgoński charakter. Może nie była aż tak zapatrzona w siebie, ale potrafiła być bardzo przebiegła. Lubiła czasami zaimprezować, tak jak każdy wychowanek Slytherina, jednak pod względem nauki nie narażała się żadnemu nauczycielowi. Zachowanie i pyskówki były osobną bajką, bo potrafiła walczyć o swoje, czasami dążąc do celu po trupach.
Jeśli chłopak się nią zainteresował, zwykle odchodził z kwitkiem po pierwszej randce, jeżeli udało mu się ją zaprosić, co było wyczynem godnym wejścia na Mount Everest. Nudziarze, zapatrzone w sobie dupki, niedorośli umysłowo. Tak postrzegała większość z tych chłopaków, a tego szczerze nienawidziła. Oczekiwała ognia w związku. Związku, w którym coś się dzieje, a nie ciągłe słodzenie sobie nawzajem. Przyprawiało ją to o mdłości. Serduszka, nieśmiałe pocałunki, różowy kolor, kolacja przy świecach. Jak ona tym gardziła! Jak dziewczyny mogły podniecać się czymś takim? Przecież to nieoryginalne, tandetne i takie… słodkie. Mimo tego chciała czuć się kochana i bezpieczna. Szukała chłopaka z ciekawą osobowością, dystansem do siebie i takiego, który nie boi się walczyć o swoje oraz o nią.
To był właśnie jeden z powodów, przez który nienawidziła Pottera. Wydawał się być osobą niemalże o takich właśnie cechach. Niemalże, ponieważ uważała go za idiotę i Złotego Rycerzyka w srebrnej zbroi, jak go kiedyś określano w Slytherinie. Kiedyś, ponieważ odkąd wrócił na szósty rok nauki w Hogwarcie, wszystko się zmieniło. Zaprzyjaźnił się z Draconem, co doprowadzało ją do białej gorączki, a wspólnymi imprezami zyskał sobie sympatię elity Slytherinu. Nikt nie chciał się im narażać, więc przystopowali z głupimi docinkami w stronę Pottera. Nie znaczyło to, że odpuścili sobie Weasleya. Co to, to nie. Kibicowali właśnie Kobrze, kiedy on i jego były przyjaciel stawali sobie na drodze. Zazwyczaj to rudzielec odchodził wściekły i pokonany. Zazwyczaj? Cofnij. Zawsze. Była zdumiona tym, że doszło między nimi do mordobicia. Potter wreszcie zmądrzał i zaczął się zadawać z bardziej inteligentnymi. Zaraz, zaraz… Czy ona pomyślała zmądrzał? Nie, on nigdy nie zmądrzeje i pozostanie kretynem. Chociaż, nie mogła zaprzeczyć, przystojnym kretynem. Nicole, przecież to Potter! Natychmiast zganiła się w myśli. To palant, idiota, gryfoński głupek! Od razu poczuła się lżej po kilku epitetach skierowanych w niego.
Wkroczyła do klasy od transmutacji, rozmawiając o bzdurach z Pansy. Podeszła do swojego biurka i rzuciła torbę na blat, jak to miała w zwyczaju. Spojrzała na swojego partnera z ławki, którego po raz kolejny nie było. Zmarszczyła lekko brwi. A ten co? Tygodniowe wagary? Usiadła na krześle, kiedy McGonagall rozpoczęła lekcję. Zerknęła na Dracona, który zwykle słuchał jednym uchem, a pod nosem gadał coś do Missy. Och, a on znowu przybity? Siedział markotny i milczący, patrząc w blat stolika. Nancy także nie tryskała energią i często roześmianą twarz zastąpił smutek. A tym co znowu strzeliło? Dyskretnie obejrzała się w stronę Milki, która załzawionymi oczami patrzyła na miejsce obok Ślizgonki. Nicole zwykle szybko łączyła fakty i tym razem było podobnie. Wszystko zbierało się do osoby, którą nazywano Harry Potter. Od poniedziałku nie stawiał się na lekcjach, a dzisiaj był już piątek. Na posiłkach także brakowało jego osoby, co nie było trudne do spostrzeżenia, gdyż zawsze trzymał się blisko Dracona, Nancy, Alison albo Scotta. Zerknęła na miejsce, gdzie powinien siedzieć. Osz w mordę. A temu co się stało? Przeniosła wzrok, dostrzegając, że Draco patrzy dokładnie w to samo miejsce, co ona. Westchnął bezgłośnie i zaczął pisać to, co dyktowała McGonagall. Decyzję podjęła od razu: postanowiła pogadać z nim na ten temat. Może znowu ominęło ją coś ważnego.
Blondyna spotkała w pokoju wspólnym Slytherinu, gdzie udawał, że robi zadanie z eliksirów. W rzeczywistości pisał je Alan Nott, który pasjonował się tym przedmiotem. Książę Węży, jak nazywali Dracona, myślami był daleko. Usiadła pomiędzy nimi, nie zważając na kulturę.
— Wybacz, że wybudzam cię z rozmyślań, ale muszę cię o coś spytać. — Draco otworzył oczy i spojrzał na nią pytająco. — Co z Potterem?
Aż uniósł brwi ze zdziwienia.
— A co cię teraz naszło? Martwisz się o niego? — parsknął śmiechem.
— Chyba na łeb spadłeś — warknęła. — Jestem tylko ciekawa, z jakiego powodu ty, Milka i Missy zachowujecie się, jakby ktoś umarł.
Alan spojrzał na nich znad pergaminu, interesując się rozmową przyjaciół.
— Nie mów, że wszystko okay, bo Nicole ma rację — rzekł, kiedy Malfoy otworzył usta, które natychmiast zacisnął.
 Po chwili, widząc ich upór, westchnął:
 — Nie mówicie tego nikomu, bo nie chcemy rozpowiadać tego całemu światu. — Kiwnęli głowami bez protestu. — Tak, rzeczywiście ma to związek z Kobrą. — Ściszył głos, aby nikt ich nie słyszał. — Od niedzieli jest nieprzytomny.
— To prawie tydzień — szepnął Alan ze zmarszczonymi brwiami.
— I to jest właśnie ten problem, bo nie wiemy, z jakiego powodu — mruknął.
— Od niedzieli? — zapytała Nicole w zamyśleniu, a on potwierdził. — Przecież w niedzielę wieczorem jeszcze się z nim kłóciłam.
— O której? — zapytał Draco.
— Jakoś przed osiemnastą.
Rozszerzył oczy.
            — To się stało przed osiemnastą… Nicole, czy ty…?
— Nic mu nie zrobiłam — oburzyła się. — Jak zwykle się pokłóciliśmy. Miałam, jak zawsze zresztą, ochotę wybić mu kilka zębów albo potraktować zaklęciem, ale, mogę przysiąc, nie tknęłam go żadną częścią ciała ani różdżką. Jak tylko Flitwick wlepił nam szlaban, poszedł dalej, do Longbottoma.
— Akurat o nim wiemy — mruknął w zamyśleniu. — Zachowywał się albo wyglądał jakoś inaczej niż normalnie?
— Jak zwykle wkurzał mnie tym kpieniem ze mnie. Może coś tam się zmieniło, ale nie w jego zachowaniu. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć, żeby nie wprowadzić cię w błąd, bo już kompletnie nie pamiętam i nie zwracałam na to większej uwagi. Chociaż… jakby z ulgą przyjął to, że zaczęłam się na niego wydzierać. Chyba był jakiś wkurzony i potrzebował powodu do wyżycia się.
— A wiesz, skąd wychodził? — zapytał Draco z mocno zmarszczonymi brwiami.
— Chyba gadał z Grant, bo akurat zamykała drzwi.
Chłopak rozszerzył oczy jeszcze bardziej niż wcześniej.
— Na pewno?
— Tak to wyglądało.
— Nicole, jesteś wielka — powiedział i zerwał się do pionu, by popędzić do wyjścia.
— Wiesz, co go teraz walnęło? — zapytał Alan.
— Nie mam pojęcia.
Jej zaskoczenie było wyraźnie widoczne.

Syriusz w latach młodości często lądował w Skrzydle Szpitalnym, jednak po zakończeniu szkoły nie sądził, że wróci tu ponownie, lecz tym razem jako odwiedzający. Od dobrej godziny siedział przy chrześniaku z niemrawą miną. Nikt nie miał pojęcia, co mu się stało. Zeus i Żyleta siedzieli na łóżku obok i gadali na jakiś temat, którego nawet nie rozumiał.
Cała trójka aż podskoczyła, gdy drzwi do szpitala otworzyły się z rozmachem. Dexter wpadł do środka, dysząc ciężko. Złapał oddech i powiedział:
— On był u Naomi, zanim stracił przytomność.
Scott rozszerzył oczy.
— Skąd wiesz?
— Gadałem z Nicole. Kłóciła się z nim, zanim spotkał Longbottoma. Nie, nic mu nie zrobiła — zastrzegł szybko. — Ale prawdopodobnie wychodził z gabinetu Naomi.
— Myślisz, że gadał z nią o Czarnych Różach?
— A co innego? Zwlekał z tym nie wiadomo ile czasu. Z czym innym mógł do niej iść? Nie sądzę, żeby coś mu zrobiła, ale tylko ona może coś o tym wiedzieć.
— To co? Trzeba z nią pogadać — stwierdził Łapa.
— Tak, trzeba, ale musimy powiadomić dziewczyny — rzekł Zeus. — Missy ma gadane, a Milka wydusi wszystko swoimi minami.
— To leć po Milkę — powiedział Dexter w jego stronę. — Zostawcie to nam — dodał w stronę Łapy i Żylety. — Mamy u niej plusa, bo nas lubi, więc będzie łatwiej.
Pokiwali głowami bez protestów, licząc na kreatywność młodzieży.

Całą czwórką stanęli przed gabinetem nauczycielki obrony przed czarną magią. Missy zapukała do drzwi z mocno bijącym sercem. Chwilę później siedzieli w kwaterach profesorki, tłumacząc jej, z jaką sprawą przyszli. Nie uśmiechała się, jak to zwykle robiła, lecz wydawała się być zdumiona, co zdarzało się naprawdę rzadko.
— I kiedy to się stało? — zapytała cicho, kiedy zamilkli.
— W niedzielę wieczorem — rzekła Nancy z nieudawaną obawą.
— Dlaczego przyszliście z tym do mnie?
— Bo… — Milka zagryzła lekko wargę. — Dowiedzieliśmy się, że chwilę wcześniej prawdopodobnie był u pani, a my…
— … znamy prawdę — dokończyła druga uczennica.
— Domyślam się, że znacie — odparła nauczycielka ze zrozumieniem. — Tak, Harry był u mnie, zanim to się stało. I chyba wiem, co jest powodem jego stanu, choć trochę mnie to zaskoczyło. — Nagle uśmiechnęła się lekko. — Obudzi się za czterdzieści osiem godzin. Nie martwcie się.
— Ale… — zaczął Zeus ze zdumieniem.
— Zaufajcie mi. Po przebudzeniu powinien wszystko zrozumieć.
Dała im do zrozumienia, że jest to koniec rozmowy.

Mężczyzna o brązowych włosach pokrytych siwizną trzymał w otwartej dłoni diament, który odbijał słońce od jego powierzchni. Oczy starca na przemian błyszczały smutkiem i zaparciem. Nagle zamknął oczy i z mocno bijącym sercem wkroczył przez szeroko otwarte drzwi. Ponownie uchylił powieki i obejrzał się za siebie, jakby bał się, że ktoś go widział. Wciągnął głęboko powietrze i zacisnął dłoń na diamencie. Zamknął wrota machnięciem ręki, wiedząc, że już nie będzie odwrotu od tej decyzji.
— Dla dobra ludzkości — szepnął do siebie i podniesiony na duchu, uśmiechnął się lekko.
Żwawym krokiem ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na piękno wnętrza, które odbijało jego sylwetkę od szkła, luster i diamentów pojawiających się na każdym kroku. Pchnął szklane drzwi i znalazł się w sali, która, o ile było to możliwe, posiadała jeszcze więcej lustrzanych materiałów. W wielkim tronie siedziała piękna kobieta o jasnej cerze i dużych, fiołkowych oczach. Jej skóra była tak nieskazitelnie jasna i krucha, że każdy normalny człowiek bałby się jej dotknąć w obawie, że ją zrani. Długa, biała szata sięgająca do samej ziemi, powiewała lekko wraz z wiatrem dostającym się tutaj przez uchylone okno. Obok niej stał drugi tron, jednakże pusty. Kobieta uśmiechnęła się na jego widok i rzekła cichym, lecz melodyjnym głosem:
— Witaj ponownie, Merlinie.
— Witaj, Morgano — odparł, nabierając pewności siebie.
Powstała ze swego tronu i, jakby unosząc się w powietrzu, ruszyła w jego stronę.
— Przyniosłeś? — spytała.
— Oczywiście. A ty?
— Dotrzymałam obietnicy — uśmiechnęła się.
Kiwnął głową z zadowoleniem. Sięgnęła do kieszeni szaty i wyciągnęła z niej czarny jak smoła kamień, który delikatnie błyszczał. Mężczyzna wyciągnął rękę i pokazał jej diament, który wziął ze sobą.
— Róże już o wszystkim wiedzą, mój drogi — powiedziała z czułością kobieta. — Będą idealnymi osobami, które ochronią te bezcenne przekleństwa.
— Czas zaczynać — odparł.
Skierowali się do diamentowych tronów i usiedli obok siebie, trzymając się za dłonie i zaciskając w drugich kamienie. Spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Wyrzucili skały w górę, mówiąc coś w nieznanym języku coraz bardziej donośnie. Kamienie stanęły na chwilę w górze, a kiedy spadały, leciały jeszcze szybciej niż powinny. Kiedy tylko dotknęły podłoża, a kobieta i mężczyzna przestali wymawiać słowa, rozsypały się na kilkanaście małych części, a następnie zniknęły.
Merlin i Morgana więcej się nie poruszyli.

Panowało wielkie poruszenie, a wokół kręciły się piękne kobiety w błękitnych szatach ciągnących się po ziemi.
— Drogie Róże — rzekła wysoka brunetka z arystokratycznymi rysami twarzy — zostałyśmy zdradzone przez osobę, którą nikt by o to nie podejrzewał. Stała się rzecz, która nie powinna się wydarzyć. Skradziono Bursztyn Nieśmiertelności, co może być fatalne w skutkach.
— Musimy go odnaleźć. Dostał się w niepowołane ręce bez naszej wiedzy, nie tak, jak powinien — dodała jakaś niska blondynka z okrągłą twarzą, która nadawała jej uroku.
— A co z Diamentem Ciemności? — zapytała młoda dziewczyna z krótkimi rudymi włosami i małymi, zmrużonymi oczami.
— Diament Ciemności jest bezpieczny — odparła ta sama brunetka, która rozpoczęła rozmowę.
— Co ze zdrajcą?
— Niestety, jest tylko jeden sposób. Musimy pozbawić ją życia.

Szczupła szatynka z fiołkowymi oczami patrzyła na zgromadzone przed nią kobiety ze łzami w oczach, szukając wsparcia, którego nie znalazła. Wszystkie miały zacięte twarze, bez cienia litości.
— Ingrid — szepnęła do brunetki stojącej przed nią na przedzie. — Wybacz. On mnie omotał. Rozkochał w sobie, by wykorzystać do zdobycia Bursztynu. Nie zrobiłam tego celowo, uwierzcie mi.
— To nie zmienia faktu, że zdradziłaś — odparła chłodno. — Znasz nasz kodeks. Nikt nie może zdobyć go w inny sposób niż jest nakazane. A ty mu go oddałaś, składając w całość. Zdobył go bez wysiłku, bez zgody, bez szacunku do nas i ludzkości. Salazar Slytherin nie jest wart posiadania Bursztynu Nieśmiertelności! — zagrzmiała. — Nawet nie wiesz, gdzie go trzyma, abyśmy mogły mu go odebrać!
— Przepraszam. — Szatynka rozpłakała się, a twarz Ingrid wygięła się w grymasie żalu.
— Wiesz chociaż, jakie ma zamiary? — rzekła zimno.
— Powiedział, że musi go wykorzystać tylko po to, aby zlikwidować Godryka, Rowenę i Helgę — odpowiedziała szybko. — Chciał przekazać go swojemu dziedzicowi, bo sam nie chce go wykorzystać w innym celu. Twierdzi, że jeśli w Hogwarcie pozostaną uczniowie czystej krwi, to osiągnie swój cel. Nic więcej mi nie powiedział — szepnęła na koniec.
— Chce się go wyrzec? — zdumiała się jakaś blondynka, stojąca po prawej stronie sali.
— Tak z tego wynikało, ale zapewne nam go nie zwróci — odparła brunetka. — Znasz kodeks — zwróciła się do szatynki. — Przykro mi — dodała ciszej. — Avada Kedavra.
Twarz szatynki zastygła w grymasie bólu.

— Ingrid!
— Słucham cię, droga Różo — odparła wymieniona kobieta.
— Slytherin wyrzekł się Bursztynu i popełnił samobójstwo. Godryk, Helga i Rowena dowiedzieli się o jego planach i wprowadzili go w błąd. Niestety, zginęli wraz ze Slytherinem.
— Jest to jednocześnie przykra wiadomość i napawająca optymizmem. Czy wiadomo, gdzie ukrył Bursztyn?
— Niestety nie. Przeszukaliśmy całą szkołę, lecz nie ma po nim śladu.
— Wychodzi na to, że będziemy musiały czekać na dziedzica, aby dowiedzieć się o jego ukryciu.
— Ale kto mu się przeciwstawi? — zaniepokoiła się informatorka.
— Dowiemy się wszystkiego, kiedy nadejdzie pora, a wtedy mu pomożemy.

Postanowili posłuchać Naomi i przeczekać te czterdzieści osiem godzin, które im obiecała. Jeśli nic by się nie stało, mieli zamiar zacząć działać. Niemalże całą niedzielę przesiedzieli w Skrzydle Szpitalnym, czekając na pobudkę Kobry. Zbliżała się godzina osiemnasta, a w jego stanie nie było widać żadnych zmian. Kilka minut przed wyznaczoną godziną pojawiła się sama profesorka obrony, zachowując się tak, jakby Harry tylko spał. Usiadła na łóżku niedaleko pod spojrzeniem Syriusza, który nie mógł oderwać od niej wzroku, chociaż nie było pełni. Rozmawiała z nimi na luzie, nie przejmując się, że jest nauczycielką.
— Nic się nie dzieje — mruknęła Milka.
— Dajcie mu jeszcze chwilę. Poczekacie do osiemnastej, później możecie mnie zlinczować — odpowiedziała z uśmiechem.
Siedzieli w ciszy kolejne minuty, czując, że czas postanowił sobie z nich zaszydzić i zwolnić. Niespodziewanie Harry zerwał się do pozycji siedzącej z szeroko otwartymi oczami i oddychając ciężko. Wszyscy poderwali się z miejsc, poza Naomi, która, jak to miała w zwyczaju, uśmiechała się szeroko.
— Co to było? — spytał ochryple i słabo.
— Co? — zapytała zatroskana Missy, lecz nie zwrócił na nią większej uwagi.
Naomi uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Panie Potter — burzyła się pani Pomfrey, kiedy zapierał się przed położeniem.
Wysłał jej piorunujące spojrzenie, na które pielęgniarka nie zwróciła uwagi. Naomi zachichotała pod nosem.
— Przecież nic mi nie jest — burknął Kobra.
— Poza tym, że leżysz tu od tygodnia, to nic — parsknął Żyleta, a Harry rozszerzył oczy ze zdumienia.
— Tydzień?
Pomfrey wykorzystała chwilę jego nieuwagi i popchnęła go do pozycji leżącej. W ostatnim momencie powstrzymał się przed wypowiedzeniem głośnego przekleństwa. Zaczęła coś smęcić, więc postanowił cierpliwie znieść jej narzekania i wziąć te środki, które mu wciskała. Kiedy zniknęła w gabinecie, odetchnął wyraźnie i spojrzał na Naomi, która wreszcie mogła odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie.
— Znak, że jesteś gotowy. Też byłam zdumiona, że tak szybko — dodała, dostrzegając jego minę. — To o tobie mówiła Ingrid.
— Ten Bursztyn…
— … ma Riddle, dziedzic — dokończyła.
— A Diament…
— … musisz zdobyć ty.
— Aha. Fajnie — mruknął.
Zachichotała, a pozostali patrzyli to na nią, to na niego.
— Cel znasz. Zostało pytanie: gdzie to się działo. Znajdziesz odpowiedź, zacznie się przygoda.
— Podniosło mnie to stwierdzenie na duchu — powiedział pod nosem Kobra.
Zaśmiała się.
— Taka twoja rola. — I już jej nie było.
— O co tu chodzi? — dziwił się Syriusz, a on westchnął i zaczął opowiadać.

2 komentarze:

  1. Hej,
    Nicole bardzo podoba się Harremu, ciekawa historia Merlina i Morgana, musi odnaleźć ten drugi kamień aby pokonać Voldemorta….
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, no cudnie Harremu bardzo podoba się Nicole, bardzo ciekawa jest historia Morgany i Merlina, Harry musi odnaleźć ten drugi kamień aby móc pokonać Voldemorta…
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń