Miniaturka z serii „Co
by było, gdyby…”. Akcja dzieje się w trakcie szóstej części prequela, po
pierwszym spotkaniu Kobry z Zeusem.
Kiedy stanął przed lustrem, był
pewien tego, co chce zrobić. Wszystko za bardzo go przytłaczało. Nie potrafił
poradzić sobie z sytuacją, a nawet z samym życiem. Ogarnęły go wątpliwości,
kiedy telefon leżący na umywalce zaczął wibrować, a na ekranie dostrzegł, że
dzwoni Gejsza. Patrzył na to słowo pustym wzrokiem, dopóki komórka nie zamilkła.
Chwilę później zadzwoniła ponownie.
— Przepraszam — szepnął, jakby
myślał, że dziewczyna to usłyszy.
Przycisnął dłużej guzik.
Wibrowanie ucichło wraz z wyłączeniem telefonu. Sięgnął po żyletkę i zanim
zdążył się rozmyślić, zrobił długie i głębokie cięcie na nadgarstku, rozcinając
żyły. Krew natychmiast popłynęła nieprzerwanym ciągiem, cieknąc do umywalki.
Drżącą dłonią zrobił nacięcie na drugim nadgarstku, licząc na to, że dzięki
temu wszystko skończy się o wiele szybciej.
— Bałaganię już ostatni raz, ciociu
— szepnął ironicznie.
Westchnął głośno i usiadł na
ziemi pod ścianą. Przez moment pomyślał o tym, żeby sięgnąć po jakieś tabletki
i popić je alkoholem, żeby jeszcze bardziej to przyspieszyć, ale nie miał już
siły wstać, bo ciało stało się wyjątkowo ociężałe. Przed oczami zamajaczyły mu
twarze bliskich. Ukochana Gejsza, Żyleta, który do samego końca starał się
wyciągnąć go z dołka, szalony Yom, rozsądna Missy, wiecznie podekscytowana Milka,
optymistyczny Szatan. Szefuniu, dzięki któremu poznał ich wszystkich i
wyciągnął do niego dłoń, chociaż nawet go nie znał. Ron i Hermiona, którzy
przez tyle lat go nie opuszczali. Kobra poczuł wyrzuty sumienia, że okłamywał
ich tyle czasu. Syriusz. Szakal. Doris. Zamknął oczy, gdy coś ścisnęło go za
serce, kiedy przypomniał sobie ich twarze. Obraz powoli zaczął wirować, czuł
się coraz bardziej senny. Spojrzał na plamy krwi na jasnej posadzce, które
powiększały się z każdą chwilą. Ogarnął go błogi spokój. Rozluźnił się, oparł
głowę o ścianę i zerknął w okno, a później zamknął oczy. Z każdą sekundą
oddalały się wszystkie dźwięki, a on przestał cokolwiek czuć.
Gejsza przyzwyczaiła się do tego,
że Kobra czasami nie jest w stanie odebrać telefonu za pierwszym razem. Sam
mówił, że zwykle chowa komórkę w pokoju, żeby nikt jej nie znalazł, więc
zdarzało się, że nie słyszy, gdy nie ma go w pomieszczeniu. Z myślą, że chłopak
poszedł tylko do łazienki, niemal natychmiast zadzwoniła jeszcze raz. Zamarła,
kiedy odrzucił połączenie. Z niedowierzaniem spojrzała na ekran. Kobra nigdy nie odrzucał połączeń od niej.
Drżącymi palcami jeszcze raz wybrała jego numer, ale usłyszała w słuchawce, że
użytkownik ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci.
— Żyleta, boję się o Kobrę —
powiedziała drżącym głosem do siedzącego obok chłopaka.
— Może zaraz oddzwoni.
— Najpierw nie odebrał, później
odrzucił, a teraz ma wyłączony telefon. Sam widziałeś, w jakim stanie wczoraj
wyszedł z klubu. Żyleta — rzekła płaczliwie — proszę cię, jedźmy do niego. Mam
złe przeczucia.
— Chodź — powiedział bez
dłuższego zastanowienia.
Popędzili do jego samochodu.
Ruszył z piskiem opon. Przemykał przez ulice Londynu, kierując się do Little
Whinging, a Gejsza cały czas starała się skontaktować z Harrym.
— Co z jego ochroną?
— Mam to w dupie — szepnęła.
W milczeniu dojechali na Privet
Drive. Żyleta zatrzymał się pod numerem cztery. Prędko wysiedli z samochodu i
pobiegli do drzwi. Szatyn zadzwonił, lecz nikt nie otwierał.
— Nie ma samochodu — zauważyła
Gejsza.
Żyleta zaczął uderzać w drzwi,
niepokojąc się coraz bardziej.
— Kobra, otwieraj! — krzyknął w
końcu, lecz nadal nie było odzewu.
Wymienił spojrzenie ze
spanikowaną Gejszą. Bez namysłu uderzył ramieniem w drzwi. Zadrżały, lecz się
nie otworzyły, dlatego uderzył jeszcze kilka razy, wyłamując zamki. Wbiegli do
środka.
— Hej! — krzyknął ktoś z
podwórza, ale w zupełności go zignorowali.
— Kobra! — wrzasnęła Gejsza na
całe gardło, w trakcie gdy Żyleta obiegł wszystkie pomieszczenia na parterze.
— Nie ma go — oznajmił, więc
wbiegli po schodach.
— Stójcie! — krzyknął ktoś z
dołu, lecz po raz kolejny zignorowali tę osobę.
Gejsza chciała wbiec do łazienki,
ale uderzyła w zakluczone drzwi.
— Kobra! — wrzasnęła, trzaskając
w nie pięściami. — Kobra, otwórz! Proszę cię! Boże, Żyleta, on tam jest! —
zapłakała.
— Stójcie!
Wreszcie spojrzeli w stronę
osoby, która starała się ich zatrzymać. Najwyraźniej wartę miał tym razem Remus
Lupin, który wyglądał na lekko zdezorientowanego, najwyraźniej rozpoznając
Żyletę w swoim byłym uczniu.
— Nie teraz — powiedział chłopak
z przerażeniem w oczach i kopnął w drzwi, które natychmiast ustąpiły.
Gejsza krzyknęła. Remus zamarł w
drzwiach, dostrzegając bladego Harry’ego z poprzecinanymi żyłami. Blondynka
wybuchnęła płaczem, ujmując twarz nieprzytomnego chłopaka. Żyleta otwierał
wszystkie szafki, dopóki nie znalazł bandaży. Rzucił się na kolana przy Kobrze
i drżącymi dłońmi zaczął tamować krew.
— Boże, obudź się — płakała
Gejsza. — Nie zostawiaj mnie!
Lunatyk wyrwał się z szoku. Podbiegł
do nich i natychmiast przyłożył dłoń do szyi Harry’ego.
— Słaby puls — powiedział
jedynie, zabrał część bandaży Żylecie i prędko zaczął owijać drugi nadgarstek,
żałując, że nie potrafi zamykać tak rozległych ran żył.
Później sięgnął po różdżkę i
wysłał w przestrzeń zaklęcie, które rozmyło się w powietrzu.
— Coś ty narobił, głupku —
szepnęła zapłakana Gejsza, tuląc głowę Kobry.
Na dole rozległ się hałas, a
Lunatyk krzyknął:
— Na górze!
Usłyszeli tupot stóp na schodach,
a chwilę później w drzwiach zjawił się Severus Snape.
— Z drogi! — warknął.
Żyleta odciągnął płaczącą Gejszę
od Kobry, żeby nie przeszkadzała. Dopiero po chwili zorientował się, że zaraz
za Snapem w drzwiach zjawił się Syriusz, który z bladą twarzą patrzył na
umierającego chrześniaka.
— Lepiej, żebyś miał dobrą
wymówkę — powiedział Żyleta pustym głosem do mężczyzny, głaszcząc Gejszę po
włosach.
Wszyscy w ciszy obserwowali, jak
Snape zasklepia rany, wstrzykuje coś Kobrze, sprawdza jego puls i ciśnienie. W
końcu powiedział:
— Zagrożenie raczej minęło, ale
stracił sporo krwi. — Wbił czarne spojrzenie w Gejszę i Żyletę, jakby o coś ich
oskarżał. — We krwi miał śladowe ilości narkotyków. Coś wiecie na ten temat?
Łapa wciągnął głębiej powietrze.
Żyleta zacisnął zęby.
— Wystarczająco — odparł chłodno.
— Skąd wiedzieliście? Kim
jesteście? — zapytał Łapa.
— Wiedzieliśmy, bo w
przeciwieństwie do was wszystkich go widzieliśmy, a nie patrzyliśmy przez
niego! — wrzasnęła rozwścieczona Gejsza, wyrwała się Żylecie i po raz kolejny
przytuliła do siebie głowę nieprzytomnego Harry’ego. — Niby go znacie, a gówno
o nim wiecie! Och, pieprzcie się wszyscy! — dodała z płaczem. — Nigdzie go nie
zabierzecie! — ryknęła, kiedy starali się wyciągnąć chłopaka z jej objęć.
Snape rzucił jej rozwścieczone
spojrzenie, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, Remus warknął:
— Przestań. Uratowali mu życie.
Łapa, ruszże się wreszcie. Musimy go zabrać.
— Proszę, nie — zapłakała Gejsza.
— Jeszcze nie doszedł do siebie.
Musimy mieć jego stan pod kontrolą — wytłumaczył jej łagodnie Lunatyk.
— Gejsza, oni lepiej sobie z tym
poradzą — powiedział cicho Żyleta.
Gejsza pociągnęła nosem,
pocałowała Harry’ego w czubek głowy i pozwoliła go zabrać.
— Możecie chwilę poczekać? Zaraz
wrócę i chciałbym z wami porozmawiać — rzekł do nich Syriusz.
Żyleta skinął głową, a później
zostali z Gejszą w łazience zupełnie sami. Chłopak pomógł jej się podnieść,
rzucając niespokojne spojrzenie na plamy krwi.
— Zrobił to. W końcu to zrobił —
szepnęła dziewczyna jak w transie.
— Powinienem go zatrzymać, gdy
wychodził z klubu. Widziałem, jak zareagował na widok Szakala i Doris — mruknął
Żyleta.
— Co teraz?
— Nie wiem. Powinniśmy powiadomić
resztę.
Wyciągnął telefon i znalazł numer
Szefunia. Po chwili tłumaczył mu, co się stało. Nie minął kwadrans, a Yom,
Szatan, Milka i Missy zjawili się na Privet Drive.
— Nie wytrzymał — szepnął Szatan,
gdy dostrzegł krew w łazience. — Szlag by to. Mam ochotę ich zapie*dolić za to,
że doprowadzili go do takiego stanu.
Dźwięk deportacji przerwał ciszę.
W środku pojawili się Łapa i Lunatyk, którzy wbili spojrzenia w nowoprzybyłych.
— Oni też mają prawo o wszystkim
wiedzieć — rzekł Żyleta.
— Kim wy jesteście?
— Mówiłam, że gówno o nim wiecie
— szepnęła Gejsza, patrząc na nich pustym wzrokiem. — Gdybyście znali go w
najmniejszym stopniu, chociaż byście nas kojarzyli. Co z Kobrą?
— Jest pod kontrolą. Jakiś czas
będzie nieprzytomny.
— Popieprzony czubek — mruknął
Yom. — Mógł zadzwonić, że ma głupie myśli, to nie. Jak zawsze musi po swojemu,
matoł. Muszę zajarać, bo to nie na moje nerwy. Nie no, kiedyś skopię mu dupę,
jak nic. Widział ich wczoraj, co? — dodał do Żylety, który skinął głową ze
skrzywieniem. — Zagadka wyjaśniona. — Wypuścił dym z ust, a po chwili rozejrzał
się po korytarzu. — Spalmy tę hacjendę. To mu poprawi humor.
— Najpierw poczekałabym na
lokatorów — szepnęła Missy do siebie.
— O czym wy mówicie, do cholery?
— rzekł Łapa, opierając dłonie o kolana, jakby zrobiło mu się słabo.
— No właśnie — szepnęła Gejsza. —
O czym… Chcemy do niego iść — dodała nagle twardo. — Nic mnie nie obchodzi, jak
to zorganizujecie. Wiemy, gdzie jest i jeśli nie wpuścicie nas tam dobrowolnie,
jakimś cudem wejdziemy tam sami. Grimmauld Place dwanaście — dodała, kiedy
dostrzegła powątpiewające spojrzenia. — Skoro to wiemy, to chyba domyślacie się
skąd, a raczej od kogo. Wiemy jeszcze więcej, ale aktualnie mam to gdzieś. Chcę
się widzieć z Kobrą.
— Nie możemy…
— Nic mnie to nie obchodzi! —
krzyknęła histerycznie. — Wiecie chociaż, dlaczego to zrobił?! Nie! Nawet nie
wiecie, co się z nim ostatnio dzieje! Niech to szlag! — dodała, zrywając się na
nogi z płaczem. — Czemu mi nie powiedziałeś, że żyjesz, do cholery?! —
wrzasnęła do Łapy. — Wiesz, ile by to zmieniło?! Byłeś jednym z tych
pieprzonych powodów!
Syriusz wyglądał tak, jakby
uderzyła go w twarz. Pozostali obserwowali sytuację bez słowa. Yom strzepnął
popiół na podłogę, by nabrudzić jak najbardziej.
— Zabierzcie nas do niego —
rzekła Milka w stronę Łapy i Lunatyka.
— Chociażby z tego powodu, że to
my wiemy o nim wszystko — dodała cicho Missy.
Załamany Syriusz wymienił
spojrzenie z Remusem.
— Sam widzisz, jak jest —
powiedział jedynie wilkołak.
Łapa pokiwał głową na zgodę.
— Część jest mugolami — ostrzegł
Żyleta.
— To nie powinno być większym
problemem.
— Przyjedziemy na miejsce w ciągu
kwadransa — postanowił Yom, zrzucając papierosa na podłogę.
Ekipa wyszła domu, wsiadła do aut
i odjechała. W ciszy mknęli przez ulice Londynu. Zaparkowali przed magicznym
budynkiem. Lunatyk wyszedł na zewnątrz, by wprowadzić ich do środka. Dom
najwyraźniej był opustoszały. Po drodze do pokoju, w którym był Kobra, nie
spotkali żywej duszy.
Blady Harry leżał na łóżku
przykryty kołdrą. Przedramiona miał owinięte grubymi warstwami bandaży.
Najwyraźniej do tej pory nie odzyskał przytomności, ale wyglądał tak, jakby
wypłynęła z niego cała krew. Snape i Łapa spojrzeli na nich, gdy weszli do
środka. Dostrzegli, że część ekipy odwróciła spojrzenia na widok bandaży na
przedramionach chłopaka. Gejsza z kolei natychmiast do niego podbiegła.
— Co mu się stało wcześniej? —
zapytał chłodno Snape.
— To znaczy? — zaniepokoiła się
Gejsza.
— Został pobity? — Dziewczyna
zesztywniała na te słowa.
— O czym ty mówisz? — wydukał
Łapa.
Severus rzucił mu krótkie
spojrzenie, a później ściągnął kołdrę z Kobry i podwinął mu koszulkę.
— Takie ślady są też na plecach —
warknął Snape, gdy Syriusz zbladł jeszcze bardziej na widok różnokolorowych
siniaków na ciele Harry’ego. — Dodam, że niektóre są wcześniejsze, inne
prawdopodobnie z wczoraj.
— Wy wiecie — szepnął Łapa,
widząc spojrzenia ekipy. — Co mu się stało? Mówcie! — podniósł głos, kiedy nie
odpowiedzieli.
— A jak myślicie?! — wybuchła
wreszcie Missy. — Tak trudno się domyślić?! Macie przed oczami pieprzony drugi
powód!
Remus ukrył twarz w dłoniach,
siadając na drugim łóżku. Łapie zaczęły trząść się ręce.
— Nie…
— Owszem. Ten sku*wiel co chwilę
dawał mu manto — warknął Szatan. — Nawet się nie zorientowaliście.
— Nic nie powiedział…
— Mówił to częściej, niż myślicie
— szepnął Żyleta. — Trzeba było czytać między wierszami.
Gejsza obserwowała wszystko,
głaszcząc Kobrę po włosach.
— Nic nie wiecie — szepnęła
jedynie.
To zamknęło wszystkim usta.
Harry miał wrażenie, że budzi się
z grobu. Czuł się niesamowicie słabo i ociężale, więc dopiero po kilku
sekundach udało mu się otworzyć oczy. Jego serce przyspieszyło gwałtownie,
kiedy rozpoznał pokój na Grimmauld Place. Starał się uspokoić, przypomnieć, co
się stało. Chciał się zabić. Uratowali go. Przenieśli w to przeklęte miejsce.
Z jego gardła wydobył się słaby
jęk, szybko opanowała go histeria. Drżącymi dłońmi zaczął szarpać za bandaże,
którymi owinięto jego rany.
— Przestań, Kobra…
Przerażona Gejsza podbiegła do
niego i przytrzymała za ręce. Wyrywał się z rozpaczą na twarzy, dopóki mocno go
nie objęła i nie przyciągnęła do siebie.
— Czemu tutaj… — powiedział
słabo, głosem stłumionym przez jej ciało.
— Ciii… Wszystko zrozumiesz, ale
się uspokój. Ktoś chce się z tobą zobaczyć — dodała cicho po chwili, lekko się
odsuwając.
— Rozumiem — odparł pustym głosem.
— Tłumaczenia i pytania. Nie teraz.
— Kobra, nie chodzi…
— Nie teraz — przerwał twardo. —
Niech się pieprzą — szepnął, wbijając wzrok w kroplówkę, do której był
podłączony.
— Ale…
— Gejsza.
Ucichła.
— Nie zostawię cię samego —
oznajmiła twardo po chwili ciszy.
Uśmiechnął się krzywo.
— Znając życie i tak jestem pod
alarmem…
— I tak się stąd nie ruszę. Czemu
nie odebrałeś? — wydusiła.
— Żebyś mnie nie powstrzymała.
Dlatego.
— Pieprz się — warknęła ze łzami
w oczach.
Wzruszył jedynie ramionami, a
później zakrył się kołdrą i odwrócił od niej.
— Mogłeś zadzwonić, powiedzieć,
co się dzieje…
— Wiedzieliście.
— Ale nie wiedzieliśmy, że sam
ich widok doprowadzi cię do takiego stanu. Powiedz, że więcej tego nie zrobisz.
Po chwili ciszy odparł, nawet nie
odwracając się w jej stronę:
— Nie będę kłamał.
— Kobra, powiedz, że więcej tego
nie zrobisz — dodała z naciskiem, widząc kątem oka ekipę. — Kobra…
Cisza.
— Obiecaj — szepnęła Missy
drżącym głosem.
Harry zaśmiał się słabo z
rezygnacją.
— Nie.
Gejsza wlazła na łóżko i zaczęła
szarpać za kołdrę, żeby wreszcie na nią spojrzał.
— Więc żałujesz, że tak szybko
cię znaleźliśmy, tak? — zapytała, gdy wreszcie jej się to udało.
— Owszem.
Patrzyła na niego pustym
wzrokiem, a później wstała i bez słowa wyszła. Zapanowała niemal grobowa cisza.
— Jesteś egoistą — rzekła Milka i
wyszła zaraz za nią.
Ekipa wzięła z nich przykład.
Został sam z własnymi myślami. Czuł się kompletnie wyprany z wszelkich uczuć.
Nic nie czuł, jakby wraz z krwią wypłynęły z niego myśli, ból i żal, jednak
wiedział, że wszystko zmieni się już niedługo, że wszystko wróci i znowu będzie
musiał walczyć sam ze sobą. Usłyszał, że ktoś wchodzi, ale zignorował to, nawet
nie odwracając się w stronę drzwi. Jego gość usiadł na brzegu łóżka. Wyjdź. Nie wiem, kim jesteś, ale wyjdź.
— Harry…
Kobra zdrętwiał i wiedział, że
gość to dostrzegł. Jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, drgnął, a
później niemal histerycznie się zaśmiał.
— Wcale tego nie słyszałem —
szepnął do siebie i zakrył się kołdrą.
— Harry…
— Nie, nie, nie…
— Harry, spójrz na mnie —
powiedział cicho gość, w którym rozpoznał Syriusza.
Czymś mnie naszprycowali.
— Proszę cię.
— Wcale cię tu nie ma. Nie
żyjesz.
— Żyję. Sam zobacz.
Chociaż kołdra zasłaniała mu
wszelkie światło, zacisnął oczy, jakby chciał się odgrodzić od głosu. Usłyszał
kroki, a później głos Lunatyka:
— Harry, musimy ci to wyjaśnić.
To ważne.
Kobra odrzucił kołdrę i spojrzał
wprost na siedzącego na łóżku Łapę. Czuł, że zaraz wpadnie w histerię. Miał
wrażenie, że nie jest w stanie sobie z niczym poradzić, nawet z najprostszą
sprawą.
— Harry, spokojnie — powiedział
łagodnie Lunatyk stojący zaraz obok niego. — Zaraz wszystko ci wyjaśnimy, ale…
— Sam mi mówiłeś, że nie żyje —
przerwał mu Kobra pustym głosem.
— Sam tak myślałem.
Boże, naprawdę dostaję na głowę.
— Nie cieszysz się? — zapytał
cicho Syriusz.
— Cieszę, ale ciężko w to
uwierzyć — odparł głosem wypranym z wszelkich emocji.
Syriusz spuścił wzrok na jego
owinięte w bandaże przedramiona. Kobra w odpowiedzi naciągnął na nie kołdrę.
Łapa przełknął ciężko ślinę.
— Za zasłoną najwyraźniej ktoś
uznał, że się tam nie nadaję i wykopali mnie z powrotem do świata żywych —
wyjaśnił, a Harry skinął głową. — Teraz wiem, dlaczego miałem wrażenie, że po
coś muszę wrócić.
Kobra odwrócił głowę. Czuł, że coś
ściska go za gardło. Bez ataków histerii,
błagam. Zacisnął dłoń na kołdrze, gdy ta zaczęła mu drżeć.
— To super, naprawdę — zdołał
powiedzieć.
Syriusz wyglądał tak, jakby nagle
coś starło z jego twarzy maskę, pozostawiając na niej niepokój. Na moment ukrył
twarz w dłoniach, a później ponownie spojrzał na Kobrę.
— Harry, coś ty narobił —
szepnął.
Zacisnął dłoń jeszcze bardziej. Witam, Histerio. Ostatnio moja stała
towarzyszko. Nie odpowiedział, żeby nie zdradzić przed nimi, że zaraz nie
wytrzyma i zachowa się jak małe dziecko.
— Nie próbuj tego nigdy więcej,
proszę cię — dodał Łapa.
Usta Kobry drgnęły w imitacji
uśmiechu.
— Wiesz chociaż, dlaczego
próbowałem? — zapytał takim głosem, że Syriuszowi ciarki przeszły po plecach.
Pokręcił głową, nie czekając na odpowiedź. — Mało o mnie tak naprawdę wiecie.
— Zdążyłem się zorientować.
Zapadła cisza. Harry musiał
przyznać, że ich rozmowy lepiej się układały nawet wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy, a on miał
wrażenie, że chrzestny chce go zabić. Lunatyk westchnął, najwyraźniej również
to dostrzegając.
— Harry, naprawdę chcemy ci
pomóc…
— Wiem.
— Ale nie jesteśmy w stanie tego
zrobić, jeśli nie wiemy, w jaki sposób.
— Szczerze? Na razie sam tego nie
wiem. Chyba że chcielibyście pozabijać kilka osób w moim imieniu — dodał w
stronę poduszki.
— Jedna już jest na czarnej
liście — mruknął Łapa, a Kobra spojrzał na niego pytająco. —Widzieliśmy
siniaki.
— Spadłem ze schodów — rzekł
szybko.
Łapa uśmiechnął się z
politowaniem.
— Chyba miałeś takie upadki
codziennie.
— Ostatnio coś często…
— Harry, wszystko już wiemy —
przerwał mu Lunatyk. — Twoi znajomi nas uświadomili.
Zapadła chwila ciszy, a Kobra
obserwował ich ze ściśniętym gardłem.
— Zabiję tego grubasa —
powiedział cicho Łapa do chrześniaka.
— Syriusz…
— Widziałem, jak wyglądasz.
Widziałem, jak również z jego powodu niemal się zabiłeś. Słyszałem, jak mówiła o
tym Gejsza. To mi wystarcza, żeby to zrobić. Ten sku*wiel miał się tobą
opiekować, a nie doprowadzać cię do ruiny. Nie wiem, jakim sposobem Dumbledore
tego nie widział, ale ja tak tego nie zostawię, dlatego…
— Syriusz, on wiedział — rzekł z nagle
niedowierzaniem Remus, dostrzegając wyraz twarzy Harry’ego.
Zapadła martwa cisza.
— Wiedział? — zapytał zdławionym
głosem Łapa.
— Tak podejrzewam — szepnął
Harry.
Syriusz zerwał się do pionu,
kopnął stolik i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
— Chyba ktoś powinien go uspokoić
— zauważył cicho Kobra.
— Ja na pewno tego nie zrobię.
Aktualnie liczę, że będzie to właśnie Dumbledore — rzekł chłodno wilkołak, a
później usiadł na miejscu Łapy pod spojrzeniem chłopaka. — Zdajemy sobie sprawę
z tego, że to nie jest wszystko, ale nie będziemy naciskać. Pewnie chciałbyś
odpocząć, więc dam ci spokój, ale niech ci nie przychodzą do głowy żadne myśli
o pocięciu się albo coś innego w tym stylu, okay? — rzekł z troską, a Harry
skinął lekko głową, nie patrząc na niego. — Żałuję, że dowiedziałem się o tym
dopiero teraz, bo na pewno zareagowalibyśmy o wiele wcześniej — dodał, zanim
zostawił go samego.
Jego słowa obijały się o umysł
Harry’ego jeszcze przez kolejne minuty,
dopóki nie zmorzył go sen.
Obudził się z koszmaru tak
gwałtownie, że aż usiadł na łóżku z rozszerzonymi oczami i sercem chcącym
wyrwać mu się z piersi.
— Hej, spokojnie — usłyszał
łagodny głos Gejszy.
Znowu siedziała przy nim, mimo
rozmowy przed zaśnięciem. Żyleta leżał na drugim łóżku, grając w jakąś gierkę
na komórce.
— Koszmar? — zapytała dziewczyna,
a on skinął głową ze słabą miną.
— Ktoś w nim zaszlachtował
Dursley’a jak świnię — wymamrotał.
Gejsza i Żyleta wymienili
spojrzenia.
— Chyba powinieneś wiedzieć, że
nie do końca to ci się śniło — rzekł chłopak, odrzucając telefon. Kobra
spojrzał na niego pytająco. — Syriusz wpadł w taką furię, że poszedł na Privet
Drive i dał temu spaślakowi niezłe manto. — Harry rozszerzył oczy na te słowa. — Gdyby Remus nie wpadł na to,
gdzie może być, chyba by go zabił. Zdążyliśmy w ostatniej chwili i trochę
żałuję, że się nie spóźniliśmy.
— Ku*wa mać — wydukał Kobra.
— Cóż, facet będzie miał amnezję.
— Żyleta wzruszył ramionami. — O ile Syriusz znowu się nie wkurzy i nie pójdzie
go dobić.
Kobra zerwał się z łóżka i
wyszedł z pokoju, chociaż było mu strasznie słabo. Gejsza i Żyleta popędzili
zaraz za nim. Łapę odnalazł w jadalni razem z Remusem i resztą ekipy. Mężczyzna
wyglądał jak tykająca bomba, a Lunatyk miał groźną minę. Harry wywnioskował, że
wcześniej musieli się pokłócić, sądząc po minach ekipy. Obaj mężczyźni szybko
się uspokoili, kiedy dostrzegli, że wszedł do środka.
— I kto tu oszalał, co? — zapytał
słabo Harry chrzestnego.
Łapa zerknął na Gejszę, która
zrobiła przepraszającą minę.
— Należało się temu gnojkowi —
oznajmił pewnie.
— Nie przeczę, ale to było głupie
z twojej strony — burknął Lunatyk.
— Zgadzam się — oznajmił Yom. —
Nie zabrałeś nas ze sobą. Głupota kompletna.
Syriusz uśmiechnął się krótko.
— Jeszcze by was wciągnął w
kłopoty. Tego by brakowało — warknął Remus.
— Takie kłopoty to pryszcz w
porównaniu z tym, co mamy na co dzień — palnął, a Missy kopnęła go pod stołem w
kostkę.
— Co mu zrobiłeś? — zapytał
szybko Harry, zanim Remus i Syriusz zdążyli zadać pytanie na ten temat.
— Dałem mu tylko do pocałowania
swoje pięści.
— I buty — zachichotał Szatan.
— Potrafił całować nawet żebrami
— dorzuciła szeptem Milka z uśmieszkiem.
— Wiesz, że stopa zatopiła ci się
w jego tłuszczu? — zaśmiał się Yom.
Kobra bladł z każdym kolejnym
słowem, co pierwsza zauważyła Missy. Wycelowała w niego palcem.
— To i tak było za mało za to, co
ci robił — warknęła. — Z wielką satysfakcją zgniotłam mu palce obcasem i…
— Mówiłaś, że to było
przypadkowo…
— Taki ch*j. Robiłam to świadomie
i chętnie.
— Uwielbiam tę sukę, która się w
tobie kryje — oznajmił Yom.
Syriusz parsknął śmiechem, kiedy
Missy uniosła dumnie głowę.
— Tak czy inaczej, nikt nie
połączy tego z tobą i masz się nie przejmować tą sprawą i tą spasioną świnią —
oznajmił Łapa w stronę Kobry. — Od teraz mieszkasz tutaj, a Dursley to już
przeszłość. A teraz wracaj do łóżka.
— Ale…
Zanim zdążył się sprzeciwić,
Syriusz wyprowadził go z jadalni i zaprowadził z powrotem do pokoju.
— Będziesz miał kłopoty —
wymamrotał chłopak.
— Żyleta wpadł na pomysł, żeby
sfingować napad na tle rabunkowym, a amnezja będzie wynikiem uderzenia w głowę.
Jeśli chodzi o Dumbledore’a… niech nie próbuje się wtrącać — dodał chłodno.
Weszli do pokoju. — Tak nawiasem mówiąc, twoi znajomi byli bardzo chętni do
pomocy, a to dość dużo mi mówi na temat tego, co widzieli, więc nawet jeśli
miałbym mieć wyrzuty sumienia, to po ich reakcji wiem, że nie powinienem.
— Są wybuchowi. Nie sugeruj się
nimi — wymamrotał.
— Nic, co powiesz w tej sprawie,
już nie zmieni mojego nastawienia. Nie wiem, czemu starasz się go bronić. Trochę
mnie to martwi.
— Po prostu nie chcę, żebyś miał
przeze mnie problemy…
Po raz kolejny zalała ich fala
milczenia, w trakcie której Harry schował się pod kołdrą. Syriusz obserwował go
uważnie.
— O jakich kłopotach mówił Yom?
— Żadnych ważnych.
— Twierdził, że pobicie Dursley’a
to nic takiego w porównaniu z kłopotami, które macie na co dzień.
— Zawsze plecie dużo głupot.
Milczenie znowu zawisło między
nimi.
— Nie znam cię — zauważył Łapa. —
A raczej znam cię innego, niż byłeś wcześniej.
Harry uśmiechnął się dziwnie.
— Nie chcesz mnie poznać.
— Wręcz przeciwnie — odparł,
siadając obok. — Chcę wiedzieć, co się dzieje w twoim życiu.
— Nie chcesz.
— Wiem, czego chcę.
Kobra uśmiechnął się jeszcze
dziwniej i powiedział cichym głosem:
— Nie zaakceptujesz tego.
— Sprawdź mnie.
Kobra wbił w niego spojrzenie,
przez które Łapie ciarki przeszły po plecach.
— Będziesz żałował.
Harry spędzał sporo czasu na
rozmowach z Syriuszem i Remusem. Ekipa odwiedzała go dość często, czasami nawet
kilka razy dziennie, co zostało spostrzeżone przez dwójkę mężczyzn.
— Gdzie oni mieszkają? — zapytał
Łapa Kobrę. — Z tego, co widzę i słyszę, zbyt dużo czasu nie spędzają ze swoimi
rodzinami.
Kobra obserwował go uważnie.
— Wychowali się właściwie na
ulicy, a z rodzinami nie mają zbytnio kontaktu.
— Jak to?
— Jak myślisz, dlaczego
zaczęliśmy się ze sobą dogadywać i spędzać czas razem? Gdyby nie Szefunio,
wszyscy chyba spaliby pod mostem.
— Kim jest Szefunio?
— Może kiedyś go poznasz, o ile
się nie wystraszysz wcześniej — odparł z lekkim uśmieszkiem.
Po tej rozmowie Łapa zostawił
przed ekipą otwarte drzwi i przygotował im pokoje, by mogli nocować na
Grimmauld Place 12. Widział, że ich towarzystwo poprawia Harry’emu humor i
każdy z nich potrafił pomóc mu na swój własny sposób. Poza tym rozumieli go
znacznie lepiej od Łapy, czego mężczyzna im zazdrościł. Widział wzrok Gejszy
skierowany na przedramiona Kobry, gdy ten wreszcie zdjął bandaże. Na
nadgarstkach chłopaka widniały podłużne blizny, które miały za każdym razem
przypominać, do czego się posunął, do jakiego stanu doprowadzili go inni
ludzie.
— Nadal jesteście pewni, że
chcecie wiedzieć, co się u mnie dzieje? — zapytał Harry, gdy natknął się na
Lunatyka i Łapę. Zgodnie pokiwali głowami. — Za godzinę idziemy na koncert —
oznajmił i wyszedł.
Nie mieli zielonego pojęcia, co
to za koncert, więc ubrali się w zwykłe t-shirty i wygodne buty. Kobra i Żyleta
zaśmiali się, gdy ich zobaczyli.
— Mówiłem, że nie wpadną na to, o
jaki koncert chodzi — wyszczerzył się starszy chłopak.
Sami ubrali się w glany i
koszulki zespołowe. Łapa odczytał nazwę Asking Alexandria, jednak dużo mu to
nie powiedziało.
— Na pewno w tym nie pójdziecie —
zawyrokował Kobra i rzucił im koszulki, które automatycznie złapali.
— Koncert rockowy. Tam mnie
jeszcze nie było — westchnął Remus, kierując się do łazienki.
— Powiedzmy — uśmiechnął się
słodko Kobra, a Żyleta zachichotał.
Kiedy wyszli przed dom,
dostrzegli na poboczu wypasione auto.
— Serio? — nie dowierzał Łapa,
gdy Harry i Żyleta do niego wsiedli.
— Taxi zaraz odjedzie — odparł
Żyleta siedzący za kierownicą.
Prędko wsiedli na tyły i ruszyli.
Chłopak najwyraźniej za nic miał ograniczenia prędkości, a Harry w zupełności
to ignorował. Przed klubem, w którym miał się odbyć koncert, stały już tłumy
młodych osób w czarnych strojach, glanach, ćwiekach, ostrym makijażu i
punkowych fryzurach.
— Serio? — wydukał Syriusz, a
Żyleta głośno się zaśmiał, podając im bilety.
Ustawili się w kolejce, słysząc
pomruki starszej części towarzystwa.
— Jeśli się pogubimy, czekamy na
siebie przy aucie — zakomunikował Kobra, gdy otwarto drzwi, a tłum
automatycznie ruszył przed siebie, pchając osoby z przodu.
Gdy weszli do klubu, udało im się
trzymać razem. Podobnie było w trakcie supportu, po którym padło pytanie z ust
Remusa:
— Czy ten główny zespół też gra
taką mocną muzykę?
— Nie — odparł Żyleta.
— Są jeszcze mocniejsi —
dokończył Harry ze śmiechem.
— Chyba muszę się napić czegoś
alkoholowego — załamał się Łapa.
— Lepiej też mi weź — dodał
Lunatyk.
— Pójdę z tobą — rzucił Żyleta i
zniknął w tłumie razem z Syriuszem.
— Merlinie, ty pijesz alkohol? —
nie dowierzał Łapa, kiedy Żyleta podał jego chrześniakowi jedno z piw.
— Nie, to tylko sok jabłkowy,
wiesz? — odpowiedział bez przejęcia. — Nie wmówisz mi, że spróbowałeś alkoholu
w wieku osiemnastu lat — parsknął.
— No nie, ale… dziwnie się na to
patrzy.
Żyleta wybuchnął śmiechem.
Zdążyli opróżnić plastikowe kufle tuż przed rozpoczęciem koncertu głównej
gwiazdy. Rozległ się ryk widowni, gdy tylko zgasły światła. Później dla Łapy i
Lunatyka zaczął się istny pogrom. Metalowa muzyka sprawiła, że tłum oszalał.
Ludzie zaczęli obijać się o siebie, podskakiwać i wrzeszczeć z wokalistą. Kobra
i Żyleta oszaleli razem z resztą widowni. Po pierwszej piosence zerknęli na
Syriusz i Remusa, by zaśmiać się z ich min. Po kolejnym utworze trochę się
wyluzowali i zaczęli kiwać się do rytmu. Młodsi pobiegli w sam środek pogo, a
później dołączyli do ściany śmierci. Tak jak przypuszczał Harry, po jakimś
czasie się pogubili.
Po koncercie Łapa i Lunatyk jako
pierwsi dotarli do auta. Byli ogłuszeni, poobijani, śmierdzieli piwem, którym
zostali oblani, i potem. Roześmiani Kobra i Żyleta zjawili się dobry kwadrans
później.
— Żyjecie? — zapytał Harry z
błyskiem w oku.
— Niezbyt dociera do mnie to, w
czym wziąłem udział — podsumował Syriusz, wsiadając do odkluczonego auta. — Na
starość takie rzeczy…
Żyleta ruszył z piskiem opon.
— Gramy dalej? — zapytał Harry.
— W co takiego?
— W poznawanie mnie.
— Gramy.
Kobra i Żyleta wymieli
spojrzenia.
— To dopiero początek.
Dzień później Harry oznajmił,
żeby uszykowali się do wyjścia na imprezę. Na widok ich min jedynie lekko się
uśmiechnął i zostawił ich ze swoimi myślami. Gdy stawili się w salonie, ekipa
była już w pełni przygotowana. Missy i Milka ze zwykłych dziewczyn zamieniły
się w wystrzałowe imprezowiczki, a Gejsza jak zawsze wyglądała jak miss.
Okazało się nagle, że Harry zainwestował w niezłe ciuchy i że jest
przystojniejszy, niż myśleli. Łapa doszedł do wniosku, że powinien mieć
powodzenie w dziewczyn.
Wyszli przed dom, gdzie stały
trzy sportowe samochody. Łapa i Lunatyk zerknęli na siebie, kiedy Kobra wsiadł
za kierownicę jednego z nich, a później wsiedli do auta. Trzy pojazdy ruszyły z
piskami opon.
— Od kiedy masz prawko? — zapytał
Syriusz, gdy Harry przyspieszał coraz bardziej.
— Nie mam — odparł szczerze.
— Więc od kiedy umiesz prowadzić?
Kobra milczał przez chwilę.
— Od dwóch lat.
— Żartujesz sobie?
Harry uśmiechnął się i spojrzał
na chrzestnego.
— Jeździłem autem jako
czternastolatek.
Remus wypuścił ze świstem
powietrze.
— Nie jedziesz za szybko? —
zapytał słabo Syriusz, kiedy zobaczył, że wskazówka znacznie przekracza
dozwoloną prędkość.
— Nie — odparł bez przejęcia.
— Zaraz jest zakręt…
— Przecież widzę.
— Jesteś samobójcą…
Kobra parsknął śmiechem.
— Patrząc na sytuację sprzed
kilku dni…
— To nie jest zabawne.
— Boisz się?
— Jestem posrany ze strachu.
Harry zerknął w lusterko, widząc
pobladłą twarz Lunatyka, a później wbił wzrok w równie bladego Syriusza.
— Wiecie, co to jest drifting?
— Pierwsze słyszę — wymamrotał
Łapa, a Lunatyk potwierdził słabo.
W pełnej napięcia ciszy dotarli
do zakrętu z pełną prędkością. Kobra zaciągnął ręczny, tylną częścią auta
zarzuciło i z poślizgiem wjechali w zakręt. Później Harry z łatwością wyrównał
koła i przemknęli dalej.
— To był drifting — oznajmił
spokojnie.
— Jesteś piratem drogowym,
cholera — jęknął Łapa.
— Gramy dalej?
— Gramy — wydukali zgodnie
słabymi głosami.
Gdy dotarli pod klub, Łapa i
Lunatyk nie byli już zieloni na twarzy, lecz nadal mieli śmierć w oczach. Mimo
to rzucali Kobrze spojrzenia pełne podziwu, gdyż przewiózł ich przez miasto z
prędkością błyskawicy, robiąc manewry, w trakcie których myśleli, że stracą
życie, jednak Harry z łatwością pokonał trasę.
Weszli do klubu z roześmianą
ekipą. Przepuszczono ich bez żadnych biletów i kontroli ochroniarzy. Dudniąca
muzyka docierała w najgłębsze zakamarki ciała. Na korytarzu minęli całującą się
zapamiętale parę. Inna właśnie wyszła zza jednych drzwi, głośno się śmiejąc.
— Cześć, Kobra! — przywitał się
chłopak, a dziewczyna uśmiechnęła się olśniewająco do bruneta, więc skinął im
głową na powitanie.
Poszli dalej, a Gejsza zapytała
od niechcenia:
— Kto to był?
— A bo ja wiem.
Missy i Milka zaśmiały się.
Wkroczyli na salę i dopiero tam Łapa zdał sobie sprawę z tego, że Harry nie był
tym, za kogo go uważano. Głośna muzyka house, skąpo ubrane dziewczyny, płynący
strumieniami alkohol, zapach papierosów wymieszany z potem i perfumami. Żyleta
pokierował ich do wolnego stolika. Chociaż klub był pełen, nikt nie ważył się
tutaj usiąść. Yom i Szatan odłączyli się na moment od towarzystwa, by wrócić z
butelkami alkoholu.
— Jakby na to nie patrzeć,
nastawcie się na to, że zaliczycie dzisiaj zgon — wyszczerzył się Yom do
Syriusz i Remusa. — Ewentualnie na to, że znajdziecie się w obcym łóżku.
Ekipa skwitowała to śmiechem.
Łapa czuł na sobie czyjeś spojrzenie i po chwili zorientował się, że to Harry.
Obserwował go, jakby sądził, że zaraz wybuchnie albo zareaguje w inny gwałtowny
sposób.
— Gramy — powiedział bezgłośnie
Łapa, a Harry uśmiechnął się niepewnie.
Pierwsza kolejka. Później druga,
niemal od razu. Co chwilę ktoś witał się z ekipą, a wiele dziewczyn pokusiło
się o danie Kobrze powitalnego całusa w policzek. Niektóre zagadywał, inne
zbywał, ale potrafił bardzo szybko je zbałamucić. Humor dopisywał, dopóki jedna
z niech nie powiedziała:
— To prawda, że już nie jesteś z
Doris?
Kobrze z twarzy zszedł uśmiech
niemal w ciągu sekundy. Gejsza natychmiast na niego zerknęła, Missy poruszyła
się niespokojnie.
— Prawda — odparł Harry po
chwili.
— Odpuścić sobie takiego faceta,
co za idiotka.
Flirt wyszedł marnie w obecnej
sytuacji, co Łapa od razu dostrzegł. Zobaczył w oczach Kobry coś, co zauważał
po próbie samobójczej. Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się, że palnęła coś
nie na miejscu, bo szybko się ulotniła. Kobra kiwnął głową Yomowi w stronę
kieliszków, więc ten natychmiast je napełnił. Syriusz miał ochotę od razu
wszystkiego się dowiedzieć, ale wiedział, że teraz nie jest to zbyt dobry
pomysł. Kobra zniknął w tłumie.
— Wróci zjarany — mruknęła
Gejsza.
— Oby tylko trawą — wymamrotał
Szatan, a następnie wymienił spojrzenie z dziewczyną. — Chyba pójdę go
przypilnować, zanim znowu wpakuje się w jakąś kabałę.
Zniknął za Harrym.
— Lepiej nie pytajcie. Niech sam
wam powie, gdy będzie gotowy — powiedział Żyleta do Łapy i Lunatyka.
Szatan wrócił z Kobrą, któremu na
nowo poprawił się humor. Syriusz dostrzegł, że rzeczywiście był zjarany, tak
jak przypuszczała Gejsza. Wujek uniósł tylko kciuk, dając znać, że wszystko
jest okay. Harry ledwo usiadł, a już dorwał go jakiś roześmiany blondyn, który
chciał zaciągnąć go do baru. Zanim odeszli, Gejsza pociągnęła blondyna do
siebie i powiedziała cicho:
— Nie pozwól mu nic wziąć, bo
urwę ci jaja. Widziałeś na własne oczy, jak to się kończyło jakiś czas temu.
— Spokojna głowa — odparł
poważnie i rozejrzał się za Kobrą, który gadał z jakąś dziewczyną. — Gejsza? —
Przejechał palcem po nadgarstku i spojrzał na nią pytająco. Skinęła głową. —
Ku*wa, ostro — westchnął.
Później podszedł do Harry’ego i
dziewczyny z uśmiechem, jakby wszystko było w porządku, lecz Gejsza wiedziała,
że Alex weźmie sobie jej słowa do serca.
— Ku*wa, co za pechowa impreza —
wydukał po jakimś czasie Yom, kiedy wszyscy byli już nieźle wcięci.
Wszyscy pokierowali się za jego
wzrokiem i zobaczyli rozglądającą się po tłumie blondynkę i wpatrzonego w nią
szatyna.
— Gdzie jest Kobra? Nie może ich
zobaczyć — rzekła prędko Gejsza.
— Wiesz, że prędzej czy później
gdzieś na siebie wpadną…
— Nic mnie to nie obchodzi. Jest
za wcześnie. Widzieliście, jak ostatnio skończyło się ich spotkanie.
— Chyba już za późno — wydusił
Żyleta.
Harry stał z Alexem na skraju
tańczących osób. Brunet wbijał wzrok w parę, a Alex coś do niego nerwowo mówił.
Blondyn zerknął w stronę ich stolika, później razem ruszyli w ich stronę, choć
Kobra miał niemrawą minę. Kolejne zdarzenia wydarzyły się błyskawicznie.
Blondynka zagrodziła im drogę, ciągnąc za sobą szatyna. Żyleta, Yom i Szatan
zerwali się ze swoim miejsc. Łapa i Lunatyk obserwowali to wszystko w
zdumieniu, a Syriuszowi szybciej zabiło serce, kiedy dostrzegł ból w oczach
chrześniaka, który słuchał słów blondynki i szatyna. Żyleta odepchnął szatyna z
groźną miną. Zjawiła się ochrona, chociaż jeszcze nie doszło do groźniejszej
sytuacji. Wyprowadzili oni parę, która wyglądała na wściekłą. Starszy
mężczyzna, który przyszedł z ochroną, odprowadził ich zimnym spojrzeniem, a
później spojrzał o wiele łagodniej na Harry’ego. Coś do niego powiedział i
razem wyszli z sali. Żyleta, Yom i Szatan wrócili do stolika. Alex poszedł w
swoją stronę.
— Szefunio wpisał Doris i Szakala
na czarną listę. Nie mają już tutaj wstępu — oznajmił Wujek. — Czułem od
początku, że Doris to zdradziecka dzi*ka, ale nie miałem pojęcia, że Szakal to
taki sku*wiel — rozzłościł się. — Przyszli tutaj celowo, żeby zobaczyć reakcję
Kobry.
— Ta szmata wszystko zniszczyła —
warknęła Gejsza i ze złością zaczęła
uderzać pięściami w poręcz, wyklinając ją od najgorszych.
Łapa i Lunatyk milczeli, chociaż
mieli dużo do powiedzenia.
Kobra wrócił po jakimś czasie,
śmierdząc papierosami. Spławił dziewczynę, która przypałętała się za nim, a
Szatan bez zbędnych ceregieli polał do kieliszków. Syriusz ledwo mógł nadążyć
za przebiegiem wydarzeń. Dopiero co zakodował wszystko, co się stało, a na jego
drodze znowu postawiono przeszkodę. Jakaś uśmiechnięta blondynka z dekoltem do
pępka i spódniczką odsłaniającą pół tyłka objęła Kobrę od tyłu za szyję i
cmoknęła głośno w policzek. Chłopak odwrócił głowę ze znudzeniem, żeby
zobaczyć, przez kogo został zaatakowany i nie wyglądał na zadowolonego.
— Dołączysz do nas? — zapytała ze
ślicznym uśmiechem.
— Nie — odparł prosto z mostu.
— No weź. Mamy niezły towar —
dodała mu do ucha. Kobra znowu odmówił, co ją zirytowało. — Ostatnio byłeś
bardzo chętny — zauważyła, prostując się.
— Ostatnio miałem napie*dolone w
głowie bardziej od was — odpowiedział bez przejęcia.
— I zapewne było ci o wiele
lepiej niż teraz — uśmiechnęła się.
Harry zawahał się.
— Hej, powiedział, że nie to nie
— warknęła Gejsza, widząc jego minę.
— Jakby co to wiesz, gdzie nas
szukać — rzekła blondynka na pożegnanie i odeszła.
— Zawahałeś się — warknęła Gejsza
do Kobry, który spojrzał na nią spode łba.
— Zejdź ze mnie — burknął ze
znużeniem.
Ostentacyjnie odwróciła od niego
głowę, obrażając się.
Ekipa rozeszła się po klubie,
więc Kobra został sam na sam z Remusem i Syriuszem. Zawahał się, mając na końcu
języka słowa wytłumaczenia. Niezbyt chciał rozmawiać o Doris i Szakalu, ale
wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie uda mu się pokazać dwójce mężczyzn, jaki
jest naprawdę. Obrócił szklanką, żeby zamieszać drinka, którego wybrała mu
Milka, później wypił łyka. Dopiero wtedy spojrzał na Huncwotów.
— Przerażeni?
— Zaskoczeni — odparł Lunatyk, co
Harry przyjął uniesieniem kącika ust.
— Może niekoniecznie tym, że
imprezujesz, co jest normalne w twoim wieku, ale tym, co się tutaj dzieje —
uzupełni Łapa. — Te niektóre wydarzenia z twoim udziałem…
Kobra odwrócił wzrok na szklankę
trzymaną w dłoni. Chyba potrzebował jednak jeszcze trochę promili albo czegoś
rozluźniającego, żeby o tym z nimi rozmawiać.
— Zaraz wrócę — stwierdził,
wstając. — Chyba muszę zajarać, zanim wam to powiem.
— Harry, nie… — warknął Łapa.
— Nie mów tutaj do mnie po
imieniu — przerwał mu prędko ostrym głosem.
— Bo?
— Bo dużo osób chce mi wpie*dolić
poza klubem. Im mniej wiedzą, tym lepiej śpię.
Poszedł, zostawiając zaskoczonych
mężczyzn. Wrócił po kilku minutach z błyszczącymi oczami i końcówką skręta w
ustach.
— Nie patrz tak na mnie — rzekł
luźno do Syriusza. — Chciałeś mnie poznać, więc proszę bardzo. Masz przed sobą
skrawek mojego życia. — Usiadł na swoim poprzednim miejscu. — Co zdążyliście
wywnioskować?
— Za dużo pijesz, za dużo jarasz,
wszyscy cię znają — podsumował Łapa.
— Ćpałeś — dodał cicho Remus z
lekkim niepokojem w oczach. — Gdy cię znaleźliśmy, nie był to jednorazowy
wyskok.
Harry uśmiechnął się słabo, a
Syriusz zdrętwiał.
— Skąd wiesz?
— Lepiej słyszę. Słyszałem słowa
tej blondyny o towarze.
Harry pokiwał powoli głową.
— Chcecie znać szczegóły? —
upewnił się i zaciągnął skrętem. Obaj pokiwali głowami. — Tak w skrócie mówiąc…
Trafiłem tutaj, gdy Żyleta znalazł mnie po pobiciu przez Dursley’a. — uśmiechnął
się do swojej szklanki. — Rzadko kiedy obrywałem w twarz, żeby nikt się nie
domyślił, ale wtedy go poniosło, a Żyleta to dostrzegł.
— Pobił cię i wyrzucił na ulicę?
Harry spojrzał na Syriusza z
politowaniem.
— Przecież nie mogłem niszczyć
wystroju domu — zironizował. — Co chwilę spędzałem noce pod gołym niebem, a im
więcej miałem lat, tym częściej to robił. Od kiedy trafiłem do ekipy, pasowało
mi to.
— Ile wtedy miałeś lat?
— Czternaście. Po trzecim roku
wszystko się zaczęło. Pomogli mi i wciągnęli w swoje życie. W tym samym czasie
trafił tutaj Szakal. Obaj dopiero się wdrażaliśmy, więc łatwiej się
dogadywaliśmy. Traktowałem go jak brata. — Spojrzał na skręta i zaciągnął się,
zanim ciągnął: — Po czwartym roku poznałem Doris. Było po mnie — przyznał
szczerze. — Kompletnie mi odpieprzyło na jej punkcie. Wszyscy mówili, że jestem
po*ebany i mam się ogarnąć, ale już było za późno. Idiota — zaśmiał się,
chociaż mało w tym było wesołości. — Gdyby tylko poprosiła, strzeliłbym w głowę
samej królowej, jeśli to miałoby ją uszczęśliwić.
— Tak to jest z miłością,
szczególnie pierwszą.
Kobra prychnął.
— Na przyszłość wiem, żeby
rozwalić sobie łeb o ścianę, jeśli znowu miałbym przez to przechodzić.
— Hej! Nie wiem, co się stało,
ale nie powinieneś przekreślać innych ludzi — rzekł Łapa łagodnie.
— Jesteś na moim miejscu, okay? W
ciągu… jakiegoś tygodnia dowiadujesz się, że dyrek, któremu ufałeś, tak
naprawdę cię oszukiwał, że istnieje przepowiednia, według której albo zginiesz,
albo zabijesz, ale o tym nie będziemy teraz mówić… ty sobie umierasz, a na
dobitkę nakrywasz swoją dziewczynę w łóżku ze swoim bratem. Cudownie, nie? —
zaśmiał się szyderczo. Spojrzał na Syriusza, który miał niemrawą minę. — Nie dziw
mi się, że wolę wypiąć się dupą na uczucia, bo nie chcę być znowu kopany z
każdej możliwej strony, okay? Już mi wystarczy.
— Widziałeś ich?
— Na własne oczy. Wiecie… jakby
przyznali , że się zakochali czy coś, pokazali, że im głupio… Okay, nie byłoby
tak źle, w końcu mogło się zdarzyć. Tyle że ze śmiechem przyznali, że od pół
roku chcieli tylko mojej kasy, niczego więcej. — Zaciągnął się po raz ostatni.
— Milusio. Przez to wszystko zacząłem ćpać. Nie było dnia, żebym nie był na
ostrej fazie. Mówiłem sobie, że muszę się ogarnąć, ale spóźniony wracałem do
domu, dostawałem manto i musiałem odreagować.
— A ekipa? — spytał cicho Remus.
— Próbowali, ale wypiąłem się na
nich dupą, bo tak było łatwiej. A oni i tak nie rezygnowali — dodał ciszej w
zamyśleniu. — Powiedziałem sobie, że to koniec, ale nie minął kwadrans, a ich
zobaczyłem w klubie. Wróciłem do domu. Resztę znacie.
Zapadło milczenie.
— Gramy dalej? — zapytał cicho
Harry, patrząc pustym wzrokiem w równie pustą szklankę.
— Gramy.
Gejsza przebudziła się ze snu,
gdy poczuła, że ktoś siada na jej łóżku. Dzięki światłu księżyca wpadającemu
przez okno do jej pokoju, dostrzegła czyjąś sylwetkę.
— Kobra? — wymamrotała,
przecierając dłońmi oczy.
— Mogę? — zapytał cicho drżącym
głosem.
— Co się stało?
Przez chwilę trwała pełna
napięcia cisza.
— Znowu chciałem to zrobić…
Gejsza zdrętwiała.
— Nie zrobiłeś…
— Nie — przerwał jej słabym
głosem. — Ale musiałem przyjść do kogoś z was, żeby… żeby…
Gejsza objęła go za głowę i
przygarnęła do siebie.
— Dobrze zrobiłeś — szepnęła.
— Gejsza… Ja już nie daję rady…
Objęła go jeszcze mocniej,
pozwalając powiedzieć mu to, co go dręczyło.
Łapa wszedł do jadalni dość
późno, gdyż impreza dzień wcześniej nie należała do jego rytmu dnia, a nie był
już przecież taki młody. Na miejscu zastał całą ekipę, oprócz Harry’ego. Od
razu spostrzegł, że coś się stało. Gejsza miała czerwone i podpuchnięte oczy,
jakby przepłakała całą noc, Żyleta siedział z opuszczoną głową, Milka oplotła
ramionami kolana, a Missy, Yom i Szatan wyglądali na przygnębionych. Zapytał,
co się stało. Przez moment nikt nie odpowiadał.
— Kobra przyszedł do mnie w nocy
— odparła wreszcie Gejsza, wycierając wierzchem dłoni kolejną łzę. — Znowu
chciał to zrobić. — Syriusz zamarł z szeroko otwartymi powiekami. — Tylko nam
się wydawało, że jest lepiej. Prawda jest taka, że to wszystko kompletnie go
zmiażdżyło, a jego psychika to jedna wielka ruina. — Wbiła w Syriusza puste
spojrzenie. — Jeśli po tym wszystkim, co ci o sobie powie i pokaże, ty go
odepchniesz… zabiję cię.
Łapa nawet przez chwilę w to nie
zwątpił.
Kobra zniknął w niewyjaśnionych
okolicznościach. Napisał tylko Gejszy smsa, że spotkał się z Alexem i wróci za
jakiś czas. Kiedy nie zjawił się przez kilka kolejnych godzin, wysłała mu
wiadomość, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Odpisał z dużą ilością
literówek, więc domyśliła się, że Alex zaciągnął go na imprezę.
Wszyscy oglądali film, czekając
na jego powrót, kiedy odezwał się telefon Żylety. Dostrzegł, że to Alex, który
musiał być nieźle pijany, bo gadał od rzeczy.
— Moment, czekaj — przerwał mu
wreszcie Żyleta. — Jesteś pijany w trzy dupy. Masz tam Kobrę?
— Kobra est jeżdżę bardziej
pijany — roześmiał się. — Szczerze? Jest spi*gany jak nigdy.
Żyleta przetarł twarz dłonią.
— Gdzie jesteście? Podjedziemy po
was.
— Eeeeej! Kobra, rzygasz?! —
Wybuchnął śmiechem. — O ku*wa, ale je*nął w ścianę! O w mordę, co za kutas się
do niego sadzi, chyba się pobiją.
— Alex, gdzie jesteście?
— Daj mu w mordę!
— Alex! — warknął pod spojrzeniem
pozostałych domowników.
— Sooo? Aaaa… Nie wiem. Chyba w
Devilu. Smienialiśmy kluby, więs mogę się myliś, ale chyba Kobra bęzie
potrzebował holowania — zachichotał.
— Zaraz przyjedziemy, a wy więcej
nie chlejcie — powiedział Żyleta, kręcąc głową.
— Szemuuu?
— I nigdzie nie idźcie, zrozumiano?
— Tak jest, szefie.
Żyleta rozłączył się.
— Spi*gali się w trzy dupy.
Jedziemy po ich, bo Kobra znowu ma z kimś spinę. Tym bardziej, że są w Devilu,
więc lepiej jeździmy większą grupą, bo czasami będzie trzeba przyłożyć kilku
osobom.
Wszyscy mężczyźni wsiedli do dwóch
aut i ruszyli w stronę centrum Londynu. Na miejscu zjawili się po kilku
minutach. Szatan dał ochroniarzowi w łapę, żeby nie robili problemów i weszli
całą piątką do środka. Odszukanie Alexa i Harry’ego nie zajęło im dużo czasu,
bo robili wokół siebie dużo zamieszania. Było widać, że ledwo się trzymają.
— Szyjechała taxi — wybełkotał
Alex.
Doprowadzenie ich do wyjścia było
nie lada wyczynem. Szatan i Yom zajęli się odwiezieniem Alexa, który położył
się na tylnej kanapie zaraz po odpaleniu silnika. Kobra na zmianę temperatury
zareagował dość wyraźnie, bo oparł głowę i przednie oparcie z niemrawą miną.
Byli w połowie drogi, kiedy wymamrotał:
— Chyba się zrzygam.
Żyleta natychmiast zjechał na
pobocze. Harry nie mógł znaleźć klamki, więc Syriusz siedzący obok niego
otworzył mu drzwi. Zdołał jeszcze przytrzymać chłopaka, zanim wypadł z auta.
Żyleta wysiadł z samochodu i prędko pobiegł mu pomóc razem z Remusem.
— Tak się spi*gać… — westchnął
Żyleta, gdy minęła pierwsza fala torsji.
— Sorry — wymamrotał Harry.
— Przepraszaj siebie, bo to ty
będziesz umierał na kaca-mordercę.
Po dziesięciu minutach wpakowali
go z powrotem do auta i prędko pojechali do domu. Gejsza zaczęła psioczyć na
Kobrę, gdy ten wtoczył się na korytarz.
— No i po co ci to było? – rzekła,
wyrzucając ramiona w górę.
Harry objął ją, żeby utrzymać się
w pionie i wybełkotał:
— Żeby nie myśleć.
To zamknęło wszystkim usta.
Żyleta bez słowa zaprowadził go do pokoju.
Przespał kilkanaście godzin, a
kiedy się obudził, kac nie dawał mu żyć. W łazience nad toaletą spędził dobre
pół godziny, zanim stwierdził, że chyba już koniec z wymiotowaniem na jakiś
czas. Gejsza przyniosła mu herbatę z zatroskaną miną i wyjątkowo nie
obsmarowała go od góry do dołu za wybryk z poprzedniego dnia. Darował sobie
wyścigi, na których planował się pojawić, dając sobie dzień odpoczynku. Przez
cały wieczór wydzwaniała do niego dziewczyna, którą poznał zeszłego dnia, lecz
nie odbierał telefonu i nie odpisywał na smsy. Przy kolacji dał Gejszy komórkę
z żałosną miną, kiedy okazało się, że dziewczyna jest bardzo uparta. Blondynka
westchnęła i odebrała.
— Kto mówi? — zapytała ostro. —
Jaka znowu Annie? Laska, odczep się od mojego faceta! — Chwila ciszy. — Nie,
nie jest wolny!
Usłyszeli donośny głos wściekłej
dziewczyny, która po chwili się rozłączyła. Gejsza zachichotała.
— Zostałeś nazwany dupkiem,
kutasem i sku*wielem w jednym zdaniu.
— Gorzej mnie już nazywano —
odparł, odbierając od niej telefon wśród chichotów pozostałych.
Spojrzał z niechęcią na
jajecznicę znajdującą się na talerzu i zaczął powoli jeść, czując na sobie
wzrok Syriusza.
— Jutro o dwudziestej drugiej
wychodzimy — oznajmił mu jedynie Kobra. — Grasz?
Łapa skinął powoli głową.
Harry wiedział, że dopiero teraz
zaczyna wprowadzać Lunatyka i Łapę do swojego nielegalnego życia, więc przed
wyjazdem na wyścigi szybko biło mu serce. Ekipa uważnie obserwowała dwójkę
mężczyzn, zanim wsiedli do samochodów.
— Merlinie, wyścigi? — nie
dowierzał Łapa, kiedy dojechali na miejsce.
— Nielegalne — uzupełnił Harry. —
Jeśli ktoś wrzaśnie, że jadą gliny, od razu łapcie jakieś auto ekipy, jasne?
— Jasne — odparli zgodnie ze
zdumieniem.
Kobra zatrzymał samochód między
innymi sportowymi furami i spojrzał na obu mężczyzn.
— Nie ładujcie się jakieś
konflikty, bo tutaj rozwiązujemy je w formie wyścigów. Jeśli ktoś was wezwie na
pojedynek, a wy spasujecie, możecie się tutaj więcej nie pokazywać. O ile mi
wiadomo, nie potraficie kierować, więc lepiej nikogo nie prowokujcie, okay?
Pokiwali głowami i dopiero wtedy
Kobra wysiadł, a oni zaraz za nim. Tak jak w klubie, również tutaj Harry był
znany, co z łatwością mogli dostrzec. Poszli za radą Harry’ego i trzymali się
blisko ekipy, by nie zrobić żadnej głupoty. Poznali wiele osób, w tym Sydney’a,
który był organizatorem wyścigów. W pewnym momencie podszedł do nich z cwanym
uśmieszkiem i wskazał niebieskiego astona martina stojącego niedaleko ekipy.
— Kobra, chcesz go w swoim
garażu?
Chłopak zaśmiał się.
— Dawaj.
— Yeah! — Sydney podetknął sobie
megafon do ust i ryknął: — Mamy ściagantów! Za pięć minut zbieramy się na linii
startu!
Tłum zaklaskał radośnie,
natychmiast wszyscy zaczęli się rozchodzić, by zrobić miejsce. Sydney zwrócił
się do Harry’ego:
— Tak ogólnie to bardzo mnie
cieszy, że pojawiłeś się tutaj, nie będąc na gazie albo fazie, bo ostatnio,
szczerze mówiąc, nie szło z tobą współżyć.
Kobra uśmiechnął się słabo.
— Zdaję sobie z tego sprawę i
obiecuję poprawę.
Sydney wyszczerzył się.
— No ja myślę, bo widzisz… Wygraj
ten wyścig, a pojedziesz w Mistrzach.
Odszedł niemal w podskokach. Zanim
Kobra wsiadł do swojego auta, usłyszał jeszcze, jak Łapa pyta Szatana, o co
chodzi w Mistrzach. Stanął na linii startu chwilę później, widząc i słysząc
uradowany tłum. Ekipa wepchnęła się na najlepsze miejsca. Pojawił się
przeciwnik Harry’ego, więc hałas wzmógł się. Kobra dostał nawigację, w której
ustawiono trasę wyścigu. Wyszczerzony Sydney wszedł na jezdnię między autami
razem z jakąś młodą szatynką, która uśmiechała się olśniewająco.
— Ciekawe, kto zgarnie cacko
przeciwnika — rzekł do mikrofonu. — Zaczynamy.
Ryk wzmógł się. Sydney spojrzał
na obu ścigantów, aby sprawdzić, czy są gotowi. W odpowiedzi dodali gazu.
Stanik szatynki poleciał w górę i spadł na ziemię. Rozległy się piski opon,
uniósł się dym spod kół. Ruszyli gwałtownie i równocześnie wśród okrzyków
radości widowni. Wpuszczono ich na dach jednego z budynków, skąd widzieli, co
się dzieje.
Łapa niemal przeleciał przez
barierkę, z fascynacją przyglądając się, jak profesjonalnie jeździ Harry, z
jaką swobodą lawiruje między przeszkodami, jak driftuje. Gdy pierwszy raz z nim
jechał, bardziej martwił się o swoje życie, a nie podniecał się samą jazdą.
Dopiero teraz spostrzegł, o co w tym wszystkim chodzi i natychmiast postawił
sobie za cel, że musi siedzieć jako pasażer Kobry, gdy ten będzie się ścigał.
Nawet nie zdziwiło go to, że pojawił się na mecie jako pierwszy. Odebrał
kluczyki od astona, gdy tylko wydostał się z tłumu. Yom natychmiast pobiegł mu
towarzyszyć przy oglądaniu auta.
— Moi drodzy, spie*dalamy. Gliny
w drodze — oznajmił Sydney.
Wszyscy natychmiast zaczęli
rozchodzić się do swoich samochodów, ale Syriusz dostrzegł, że nikt nie
panikował, a niektórzy nawet jeszcze pożartowali. Harry dał Yomowi kluczyk od
nissana.
— Idziesz? — zapytał Żyleta
Syriusza.
— Pojadę z nim.
Chłopak zaśmiał się i pokiwał
głową ze zrozumieniem.
— Każdy chce się z nim przejechać
w trakcie ucieczki albo wyścigu — stwierdził jedynie i odszedł.
Harry spojrzał na Łapę, który
pojawił się obok niego.
— Śmigamy, śmigamy, bo nie
tęsknię za kratkami.
Kobra zaśmiał się i razem wsiedli
do astona. Chłopak oddalił sobie trochę fotel, a później odpalił silnik. Stojąc
w miejscu, dodał powoli gazu, a Łapa wiedział, że próbuje wyczuć auto.
Przesunął dłońmi po kierownicy niemal czule i dopiero wtedy ruszył z piskiem
opon. Sygnał kogutów policyjnych zbliżał się do nich coraz bardziej. Zaczęli
lawirować między autami, a Harry cały czas był opanowany, jakby to była tylko
gra komputerowa, a nie prawdziwa akcja.
— Miałeś kiedyś jakiś wypadek
samochodowy? — zainteresował się Syriusz po tym, jak jechali na czołówkę z
radiowozem, a policjant spanikował.
— Gdy uczyłem się jeździć,
uderzyłem w drzewo — odpowiedział Harry, obserwując w lusterku, co się dzieje
za nimi. — Rok temu uderzyła we mnie ciężarówka. Wylądowałem w szpitalu ze
wstrząśnieniem mózgu.
Łapa skinął powoli głową, nie
dziwiąc się nawet, że nic o tym nie wiedział. Już nic go nie szokowało, jeśli
chodziło o jego chrześniaka.
— A trafiłeś za kratki?
— Jeszcze nie, ale wiem, że w
końcu gdzieś mnie złapią — odparł z rozbawieniem.
— Jakoś się tym nie przejmujesz.
— Nie, bo wiem, że nic mi nie
zrobią.
— Jesteś tego bardzo pewny.
Harry zerknął na niego.
— Może za jakiś czas dowiesz się
dlaczego.
Kobra driftem wjechał w zakręt,
ledwo unikając stłuczki z nadjeżdżającym fordem i prędko zahamował, kiedy
dostrzegł blokadę policyjną. Łapa rozszerzył oczy, gdy zauważył wycelowane w
nich spluwy.
— Wysiądźcie z samochodu z
podniesionymi rękoma! — powiedziano przez megafon.
— Chyba poje*ało — szepnął Harry
do siebie i zerknął na chrzestnego z rozbawieniem. — Lepiej schowaj głowę.
Włączył wsteczny bieg i ruszył
gwałtownie. Rozległy się strzały, więc Syriusz wziął sobie do serca radę
chłopaka. Kobra zaczął jechać slalomem, by trafiło ich jak najmniej pocisków.
Gdy dotarli do zakrętu, szybko wykonał manewr i ruszyli przodem w inną uliczkę
z radiowozem na karku. Łapa szybko przekonał się, że policja nie ma szans ich
złapać, gdyż Harry bardzo szybko zwiększał odległość między nimi. Przejechali kilka uliczek, a Syriusz
rozpoznał okolice klubu. Harry wjechał na podziemny parking, a później do
garażu, w którym stało kilka sportowych aut. Zgasił silnik, oznajmiając, że są
na miejscu. Syriusz wysiadł i dokładniej przyjrzał się pojazdom.
— Czyje?
— Moje.
— Wszystkie? — zdumiał się, a
Harry skinął głową. — Skąd je masz?
— Głównie z wyścigów.
— Nie masz już tutaj miejsca.
— Pójdą na sprzedaż.
— Sprzedając jednego, pewnie
wystarczyłoby ci na dość luksusowe kilka miesięcy życia.
— Pewnie tak, ale aktualnie nie
jest mi to potrzebne. Szefunio w większości zajmuje się finansami ekipy, dopóki
jesteśmy niepełnoletni. Nie chcemy, żeby ktoś za bardzo się zainteresował, skąd
mamy forsę. Poza tym Szefunio wszystko organizuje.
— Tak jakby przewodniczący ekipy.
— Coś w tym stylu, chociaż
bardziej traktujemy go jak dziadka. — Łapa zerknął na niego. — Pomógł nam
bardziej niż inni, chociaż wcale nie musiał — wytłumaczył cicho Harry. —
Oddanie mu jednego samochodu to nic w porównaniu z tym, co dla nas zrobił. —
Spojrzał na chrzestnego. — Nie myśl, że chce na nas zarabiać. Sami tego
chcieliśmy, a on w życiu nie powiedział, że chce od nas forsę. Daje nam wybór,
a każdy daje coś od siebie.
— Nie powiem o nim złego słowa,
skoro ci pomógł, gdy mnie nie było — odparł cicho Łapa.
Harry nic na to nie odpowiedział.
— Gramy dalej?
— Gramy.
Kobra i Żyleta szli obok siebie,
rozglądając się po mijanych ulicach. Syriusz i Remus niezbyt wiedzieli, w jakim
celu wyciągnęli ich z domu, lecz nie protestowali. Był dość późny wieczór, a po
uliczkach nie kręciło się zbyt dużo osób.
— Pamiętasz, jak pytałeś, skąd
mam tyle aut? — zapytał nagle Harry, a Łapa potwierdził. — Pamiętasz, co
odpowiedziałem?
— Głównie z wyścigów.
— Zakodowałeś, że odpowiedziałem głównie, a nie wszystkie?
Po chwili ciszy Syriusz odparł:
— Zakodowałem, ale niezbyt się
nad tym zastanawiałem.
— Jak myślicie, co z resztą?
— Kupione? Pożyczone?
Harry i Żyleta wymienili
spojrzenia.
— Po co miałbym pożyczać albo
kupować samochód, gdy mogę sobie jakiś wygrać? — rzekł swobodnie Kobra.
— Trudno za tobą nadążyć, więc
ciężko to określić — oznajmił Lunatyk, a Harry zaśmiał się krótko.
— W życiu kupiłem tylko jeden
samochód: mojego nissana i to głównie dlatego, że nikt takiego nie miał w
okolicy, a zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia.
— Kobra — powiedział nagle Żyleta
i wskazał głową w stronę stojącego na parkingu samochodu marki audi.
— Cudeńko, nie? — rzucił Harry,
narzucając kaptur na głowę.
— Nie przeczę — odparł niepewnie
Łapa.
Remus zaklął, uświadamiając sobie
nagle, co zaraz ma się stać. Syriusz otworzył w szoku usta, również zdając
sobie z tego sprawę, gdy Harry ruszył w stronę auta. Żyleta obserwował ich
spokojnie nawet wtedy, gdy Kobra zaczął majstrować przy zamku.
— To… Mogą go złapać — wydukał
Syriusz.
— O to się nie martw. Martw się o
to, jak to przyjmiesz.
Harry otworzył drzwi i wsiadł za
kółko. Chwilę później odpalił silnik i podjechał do nich.
— To szaleństwo.
— To zgłoś to policji —
powiedział Harry. — Wsiadacie?
Nie mieli innego wyjścia. Kobra
ruszył przed siebie, oddalając się od miejsca przestępstwa. W ciszy mijali
różne uliczki, aż wreszcie kierowca zatrzymał się na jakimś wzgórzu, skąd widać
było okoliczne domy. Wysiadł, by odetchnąć świeżym powietrzem. Żyleta
skorzystał z okazji na zapalenie papierosa. Usiadł na masce auta, zerkając w
rozgwieżdżone niebo. Syriusz chodził w kółko, próbując wszystko sobie
poukładać. Remus natomiast wbijał wzrok w Kobrę, który bez przejęcia również
zapalił papierosa i usiadł obok przyjaciela. Najwyraźniej dawał im czas na
przemyślenie sytuacji.
— Czemu? — zapytał w końcu
spokojnie Łapa.
— Bo to lubię — padła szczera
odpowiedź.
— Lubisz?
— Adrenalina i te sprawy. Przy
okazji Szefunio ma z tego zysk.
— Ty też? — Remus zwrócił się do
Żylety, który przytaknął i dodał:
— Wszyscy to robimy. Jedni
częściej, inni rzadziej.
— Jesteście… gangiem — podsumował
Syriusz ze zmarszczonymi brwiami.
— Nawet ci, którzy o wszystkim
wiedzą, nadal nazywają nas ekipą, ale tak, można nas również tak nazwać.
— Kradniecie i sprzedajecie, tak?
— Chyba że nam się spodoba. Wtedy
możemy go sobie zatrzymać i nikt nie będzie nam robił wyrzutów. Jesteście
pewni, że chcecie grać dalej?
— Tak — odparli zgodnie,
obawiając się coraz bardziej tego, czego jeszcze mieli się dowiedzieć o Harrym.
Kobra wreszcie uznał, że Syriusz
i Remus powinni poznać Szefunia, dlatego zabrał ich do klubu na piętro, gdzie
zwykle przesiadywał mężczyzna. Łapa zdążył go dostrzec w trakcie imprezy,
jednak nie na tyle, by go zapamiętać. Wyobrażał go sobie zupełnie inaczej,
kiedy dowiedział się, że kieruje grupą przestępczą złożoną z samych
nastolatków. Był bardzo wyluzowany, śmiał się z głupich żartów Yoma, ale gdy
tylko dowiedział się o kłopotach Szatana odnośnie jakiejś sprzeczki z wyżej
postawionym facetem, gotów był załatwić tę sprawę z pomocą kilku osiłków.
— Szefunio, spokojnie. W razie
czego damy im wciry — zauważył Żyleta, zastukał paznokciami w stolik i
zmarszczył brwi, zwracając się do Kobry: — Dawno nie braliśmy udziału w jakiejś
poważniejszej napierdalance. To do nas niepodobne.
Ekipa roześmiała się szczerze, a
Szefunio pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Gdy Yom i Szatan zaczęli odstawiać
jakąś komedię, Szefunio przysiadł się do Harry’ego.
— Trzymasz się, Młody? — zapytał
poważnie, a chłopak wzruszył ramionami. — Widzę, że na razie nie masz z nimi
problemu — dodał cicho, wskazując ukradkiem głową na Łapę i Lunatyka.
— Trochę mnie to niepokoi.
Spodziewałem się jakieś awantury — wymamrotał. — Pokazałem im, jak kradnę auto,
a po nich właściwie to spłynęło.
— Myślę, że gdzieś w
podświadomości byli nastawieni na coś takiego. Szczególnie po wyścigach.
— Myślisz, że jak pokażę im
akcję, wszystko się zmieni?
— Nie mam pojęcia — westchnął. —
Mam nadzieję, że nie, ale wiesz, że kradzież auta i akcja na zlecenie trochę
się różnią. Jesteś pewien, że chcesz im to pokazać?
— Muszę, niezależnie od tego, jak
miałoby się to skończyć.
Szefunio uśmiechnął się lekko i
poczochrał go po włosach, mówiąc, że wszystko będzie okay.
— Snajper dawał o sobie znać?
— Ostatnio milczy. Chyba muszę
zacząć się przejmować — stwierdził Kobra.
— Może mu się odwidziało? —
zaproponowała Gejsza bez przekonania, ale machnęła zbywająco ręką, gdy wszyscy
wbili w nią spojrzenia pełne politowania.
Szefunio zerknął na zegarek.
— Czas na akcję, dzieciaki.
Wszyscy od razu podnieśli się z
miejsc, a Harry kiwnął Syriuszowi i Remusowi, żeby poszli za nimi. Przedostali
się w podziemia klubu, gdzie zapewne nie miało dostępu zbyt wiele osób.
Pomieszczenie, w którym się zatrzymali, nie było zbyt wielkie, jednak
znajdowała się tutaj zarówno broń, jak i ubrania, różnorodne przedmioty o
niewiadomym pochodzeniu i sprzęt elektroniczny. Kobra, Szatan i Yom zniknęli w
jednym z pokoi, Missy rozsiadła się przy komputerze, Żyleta przeglądał broń, a
Gejsza i Milka zajęły się wynajdywaniem różnych przedmiotów.
— Co my tu robimy? — zapytał
Remus.
— Dowiecie się, gdy obejrzycie.
Wtedy wszystko zrozumiecie — odparła Missy, nie odrywając wzroku od monitora.
Harry, Szatan i Yom zjawili się w
pomieszczeniu w innych ciuchach. Mieli na sobie elastyczne czarne ubrania,
jakby chcieli czuć się wygodnie i nie rzucać się w oczy.
— Wiecie, co macie robić. Plan
znacie, tak? — rzekł Szefunio w ich stronę, a oni zgodnie pokiwali głowami, gdy
Gejsza podała im pierwsze przedmioty.
Okazało się, że są to słuchawki i
małe mikrofony. Sprawdzili połączenie z Missy. Łapę zmroziło, kiedy Żyleta
rozdał pistolety, w dodatku załadowane.
— Włamałam się do systemu policji
— oznajmiła Missy, klikając jak szalona w klawisze. — Autostrada powinna być
czysta, dopóki nie zaczniecie. Będę monitorować sytuację na bieżąco. Którą furę
bierzecie?
— BMkę — odparł Szatan.
— Okay. Uruchomiłam kamerkę.
Trzymaj się tak, żebyśmy widzieli, co się dzieje. Ciężarówka za pół godziny
powinna wjechać na autostradę, więc możecie się zbierać. Ruch jest niewielki,
więc nie powinniście zrobić syfu. Niech zakryje was ciemność — rzekła
złowieszczym głosem, a Yom parsknął śmiechem.
— Do boju — oznajmił Wujek i
odebrał od Milki czarny materiał.
— Nie dajcie się złapać! — rzekł
Szefunio, gdy otworzyli ukryte drzwi. — Zresztą, sami dobrze wiecie —
stwierdził po chwili, machając ręką.
Syriusz i Remus wymienili
spojrzenia, kiedy trójka chłopaków wsiadła do czarnego BMW z Szatanem za
kierownicą. O co tutaj chodziło?
O tym, że Harry zajmuje się
czasami niezbyt legalnymi sprawami, Łapa wiedział już od jakiegoś czasu.
Zaczynał to podejrzewać od chwili, gdy ekipa zabrała jego i Remusa na imprezę. Potwierdzał
swoje przypuszczenia, gdy dowiedział się o tym, że Kobra przez jakiś czas ćpał,
gdy dostrzegł, że pije, pali i zadaje się z dziwnymi ludźmi. Na wyścigach tylko
się w tym upewnił, chociaż kradzież samochodu na jego oczach była sporym
zaskoczeniem. Wiedział, że to nie koniec, jednak gdy zobaczył przez kamerkę tak
zwaną akcję, nie mógł w to uwierzyć. Jego chrześniak chodził po masce pędzącego
auta, by przejąć znajdujący się w ciężarówce towar. Na twarz nasuniętą miał
kominiarkę, która chroniła jego anonimowość. Syriusz rozpoznał go jednak i
pomimo nocy widział wszystko doskonale. Harry wspiął się na dach ciężarówki i
pomógł dostać się na nią Yomowi.
— Wycofuję się — powiedział
spokojnie Szatan.
— Trzymaj się blisko w razie
problemów — odparł Kobra.
Harry i Yom przebiegli po dachu
ciężarówki.
— Missy, jak sprawa z glinami? —
zapytał Yom.
— Na razie czysto. Bierzcie się
za kierowcę, bo niedługo będzie zjeżdżał z autostrady.
— Do usług.
Kobra niespodziewanie zsunął się
na bok ciężarówki i otworzył drzwi pasażera, by wskoczyć na siedzenie pasażera.
Mężczyzna krzyknął i szarpnął za kierownicę. Harry prędko chwycił go za włosy i
ogłuszył jednym uderzeniem głowy o kierownicę. Natychmiast sięgnął za kółko i
wyrównał kurs.
— Yom, facet zablokował nogą
pedał gazu. Musisz mi pomóc, bo wpie*dolę nas w barierkę.
Chłopak pojawił się po drugiej
stronie ciężarówki, wybijając szybę.
— Trzymaj kierownicę. Ja go
przesadzę — zarządził Kobra.
Yom przejął stery nad kierownicą,
a Kobra zaczął przeciągać mężczyznę na miejsce dla pasażera, dopóki Yom nie
miał możliwości usiąść na jego miejscu.
— Missy, gdzie jest najbliższy
zjazd?
— Za dwa kilometry będzie
parking.
Zatrzymali się w określanym
miejscu. Było zupełnie pusto, więc nie napotkali żadnego problemu. Yom zgasił
silnik, znaleźli klucze do kłódki od naczepy i prędko ją otworzyli. W środku
stały dwa samochody. Zjechali nimi po specjalnym spadzie i pojechali przed
siebie, zostawiając ciężarówkę na parkingu z nieprzytomnym kierowcą.
— Byłam wam potrzebna tylko do
obserwowania gliniarzy — rzekła zawiedzona Missy. — Zepsuliście mi zabawę.
— Przepraszamy. Następnym razem
zrobimy demolkę i będziesz pomagała nam uciec przed policyjnym helikopterem,
okay? — odparł Kobra.
— Idę na to — zaśmiała się.
Szatan zjawił się na parkingu
jako pierwszy, Kobra i Yom wjechali razem chwilę po nim.
— Sprawdzaliście? — zapytał
Szefunio na wstępie.
— Jeszcze nie.
Wysiedli z aut i otworzyli
bagażniki, w których znajdowały się worki. Zajrzeli do środka.
— Taką ilością amfy naćpałby się
cały Londyn — podsumował Yom.
— Akcja udana — oznajmił Szefunio
z uśmiechem.
Kobra spojrzał na Syriusza i
Remusa, którzy obserwowali go z dziwnymi minami.
— Mówiłem, że będziecie żałować —
powiedział cicho.
— Możemy pogadać? — odparł
spokojnie Syriusz.
We trójkę weszli do
pomieszczenia, w którym szykowano się do akcji, gdzie chłopak zostawił
kominiarkę, mikrofon i słuchawkę. Później spojrzał na nich, stając w dość
sporej odległości, jakby czekał na pierwsze oskarżenia.
— Jak się w to wciągnąłeś? —
zapytał Lunatyk.
— Yom i Szatan przed trafieniem
do ekipy mieszkali pod mostem. Jakoś musieli żyć, więc zajmowali się drobnymi
kradzieżami. Kiedy tutaj trafili, Gejsza i Żyleta to podłapali. Znaleźli Missy
i okazało się, że jest hakerką, dlatego zaczęli kombinować jeszcze bardziej.
Kiedy ja tutaj wylądowałem, zajmowali się głównie włamaniami i kradzieżami z
dobrze chronionych budynków. Szakal wpadł na pomysł, żeby zająć się przewozami.
Z czasem zaczęliśmy wchodzić w to wszystko coraz bardziej i coraz więcej ludzi
dawało nam zlecenia.
— Groźby, szantaże?
— Też.
— Pobicia?
— Nie. Wychodzimy z założenia, że
nie chcemy niszczyć komuś zdrowia. — Uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy
zobaczył nieme pytanie w oczach chrzestnego. — Życia też nie. Morderstwa nie
znajdują się w naszym repertuarze.
— Ryzykujecie więzienie.
— Mało nas to obchodzi, bo wiemy,
że się z tego wywiniemy. Szefunio ma lepsze kontakty niż sądzicie.
— Rozumiem, że początkowo
chcieliście jakoś mu się odwdzięczyć, ale teraz…? Wyścigi, kradzieże… To wam
nie wystarczy?
Harry uśmiechnął się lekko.
— Teraz już nie. Za bardzo się w
to wciągnęliśmy.
Syriusz oparł się o szafkę.
— Jesteś… — zaczął ze
zmarszczonymi brwiami i zastanowił się chwilę.
— Przestępcą? — zaproponował
Kobra z rozbawieniem w oczach.
— Szalony — poprawił go.
Kobra aż się zaśmiał.
— Wiem. Teraz chyba warto zadać
pytanie, czy jesteście równie szaleni.
Zapadła chwila ciszy.
— Gdybyśmy chcieli, żebyś z tym skończył…
— zaczął Łapa.
— To bym tego nie zrobił — rzekł
poważnie.
— Dlaczego?
— Bo to mi pomaga. Bo to lubię.
Bo dzięki temu poznałem ekipę. To tak w skrócie.
— Tego nie mówi się pierwszej
napotkanej osobie — zauważył cicho Remus.
Harry tylko na nich patrzył.
Zaufałeś nam – pomyślał Syriusz, wbijając wzrok w chłopaka. – Zaufałeś, chociaż tyle razy cię zawiedziono.
— Mówisz, że nie chcesz być
kopany z każdej możliwej strony, ale jednak nadal ryzykujesz.
Kobrze zadrżała ręka, ale nic nie
odpowiedział, choć Syriusz dostrzegł, że mentalnie zaczyna się wycofywać i przyjmował
postawę obronną. Wymienił spojrzenie z Lunatykiem.
— Nie myśl, że mamy zamiar to
zrobić — powiedział Syriusz łagodniej. — Nie będziemy cię zmieniać.
Harry’emu drgnęła powieka.
— Gramy dalej? — zapytał Remus z
lekkim uśmiechem.
Kobra skinął powoli głową.
Impreza trwała w najlepsze, choć
Kobra niezbyt o niej myślał. Cały czas miał w uszach słowa Syriusza i Remusa
sprzed kilku godzin. Pokazał im i powiedział tak wiele o sobie, a oni nadal byli
przy nim. Nie wiedzieli o jeszcze jednej sprawie, która zagrażała jego życiu.
Musiał ich uświadomić, żeby wiedzieli, jaka jest sytuacja.
— Jeszcze coś muszę wam
powiedzieć — rzekł nagle, kiedy zostali sami przy stoliku. Obaj spojrzeli na
niego pytająco. — Wpakowałem się w poważne problemy związane z…
Jego słowa zostały zagłuszone
przez wrzaski i hałasy. Harry zerwał się do pionu, patrząc w stronę drzwi
wejściowych. Ktoś zaczął strzelać, więc prędko pociągnął dwójkę Huncwotów za
kanapę.
— Co, do cholery?! — krzyknął
Łapa.
— Chyba moje problemy — wydukał
Kobra.
— Związane z…? — zapytał z
napięciem Lunatyka.
— Z mafią.
Syriusz i Remus spojrzeli na
niego z czystym przerażeniem.
— Ukradłem narkotyki warte dobre
pół miliona szefowi mafii, żeby nie mógł mnie zabić — wytłumaczył.
— Ku*wa — wydukał Łapa, co zwykle
mu się nie zdarzało. — Nigdzie nie idziesz — warknął, gdy chłopak chciał wstać.
— I tak mnie znajdą, a nie chcę,
żeby posłużyli się kimś z ekipy — odpowiedział twardo. — Nie zabiją mnie,
dopóki nie wiedzą, co z towarem — dodał, kiedy Syriusz znowu go przytrzymał. —
Wiem, co mam robić.
Łapa wiedział, że nie ma wyjścia,
bo prędzej czy później strzelanina się skończy, a Kobra zostanie znaleziony.
Puścił go, gdy chłopak wbił wzrok w faceta wyglądającego jak rasowy zabójca.
Harry zerwał się do pionu, prędko odbezpieczając pistolet. Nie strzelił we
wroga, lecz podbiegł do niego, kuląc się za sofami i znokautował go mocnym
uderzeniem w tył głowy. Mężczyzna runął na ziemię jak kukiełka, a Harry pognał
dalej, znikając im z oczu.
Nie mieli pojęcia, co tak
naprawdę się tutaj dzieje. Ludzie krzyczeli, leżąc na podłodze, strzały nie
milkły, nigdzie nie widzieli ekipy. Gdzieś słyszeli odgłosy bójki, a po chwili
zauważyli bijącego się z kimś Szatana. Chłopak został trafiony pięścią.
Mężczyzna zacisnął dłoń na jego gardle z wyszczerzonymi zębami.
— Chcemy Kobrę — warknął mu w
twarz.
— Pie*dol się — wydusił, starając
się go z siebie zepchnąć.
Łapa zareagował instynktownie i
rzucił się na mężczyznę, spychając go z Szatana, trafiając pięścią w głowę i
pozbawiając go przytomności. Wujek w podziękowaniu za pomoc skinął Syriuszowi
głową, starając się dojść do ładu.
— Gdzie Kobra? — zapytał przez
obolałe gardło.
— Nie wiem.
Rozległ się krzyk Gejszy, więc
prędko odnaleźli ją spojrzeniami.
— Kobra! Pokaż się, zanim
potraktujemy ją gorzej niż dzi*kę! Wiesz, że chodzi nam o ciebie!
Szatan zaklął. Zapadła cisza.
Harry się nie pokazywał, co chyba wszystkich zaskoczyło. Nagle pogasły światła,
później rozległ się ryk faceta, który trzymał Gejszę. Dziewczyna piszczała jak
szalona, lecz z jej wrzasków wywnioskowali, że Kobra wkroczył do akcji. Lampy
zamrugały, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, później strzał. Ktoś przeklinał
raz za razem. Światło rozbłysło, na moment wszystkich oślepiając. Yom ryknął
bojowo, rzucając się na faceta, który celował w Kobrę. Gejsza obserwowała
Harry’ego z rozszerzonymi oczami, wiedząc, że uratował jej życie.
— Oddaj towar! — warknął mężczyzna,
ledwo unikając pięści chłopaka.
— Chyba cię popieprzyło! —
odpowiedział rozwścieczony.
Członek mafii miał jednak
przewagę we wzroście. Zrzucił z siebie Kobrę, wstając, i wycelował w niego
pistoletem. Harry nie dał się sparaliżować i wykazał się sprytem. Uderzył go w
dłoń, wytrącając mu broń i sprawiając, że facet znalazł się przed nim. Kopnął
go w plecy, a mężczyzna wpadł brzuchem
na kanapę. Kobra przyłożył mu lufę do potylicy.
— No dalej — syknął facet, a
Syriusz zauważył, że palec na spuście drgnął.
Patrzył na to, a jego serce
niemal stało w miejscu. Harry chciał strzelić. Widział to w jego oczach. Chciał
zabić za to, że mężczyzna odważył się zaatakować Gejszę. Ręka Harry’ego
zadrżała, zacisnął na moment oczy. Wyglądał tak, jakby był zły na samego siebie,
a później uderzył faceta pistoletem w głowę, aż ten osunął się na ziemię.
Zapadła cisza. Kobra odsunął się od nieprzytomnego z krwią płynącą z rozciętego
łuku brwiowego. Jego wzrok padł na Syriusza i Remusa.
— Koniec gry — powiedział cicho,
a później wyszedł.
Kobrę znaleźli godzinę później.
Siedział za klubem, paląc papierosy jak szalony. Krew zdążyła zaschnąć na jego
twarzy, lecz Gejsza bez słowa usiadła przy nim i zaczęła ją ścierać. Harry
patrzył na nią bez słowa, jednak jego wyraz twarzy mówił, że intensywnie myśli.
— Pozabija was. W końcu to zrobi
— wydusił słabo.
— Przestań — odpowiedziała
spokojnie dziewczyna.
— Wiecie, że mam rację. Muszę coś
z tym zrobić.
— Ciekawe co — warknął Żyleta.
— Nie wiem! — wkurzył się. — Może
czas oddać mu ten pieprzony towar!
— Jasne! Od razu cię zabije! —
wrzasnęła Gejsza.
— Za bardzo w to zabrnąłeś, żeby
teraz oddać mu wszystko i mieć spokój — odpowiedział Szefunio, uspokajając
trochę atmosferę. — Zrobiłeś coś, na co nikt by się nie odważył. Musisz coś mu
zaproponować w zamian.
— Co takiego?
Szefunio wyraźnie się zawahał,
zanim odpowiedział:
— Zawsze chciał, żebyś u niego
pracował.
— Mam przejść do mafii? — zapytał
z niedowierzeniem. — Żeby zabijać na zlecenie?
— Oszalałeś? Na to w życiu bym ci
nie pozwolił — odpowiedział Szefunio twardo. — Damy mu jasne warunki, jakie
zlecenia będziesz wykonywał. Kompromis. Myślałem o tym od jakiegoś czasu, bo
wiedziałem, że kiedyś skończy mu się cierpliwość. Pójdzie na to, bo jesteś za
dobry. Morderców na zlecenie ma na pęczki. Osób, które z łatwością przejmują
przewozy bez robienia demolki jest o wiele mniej. Najważniejsze jest to, czy
jesteś w stanie to robić.
— Chyba nie mam wyjścia —
odpowiedział słabo. — Ale skąd mamy mieć pewność, że nie złamie umowy?
— Chyba jedynym wyjściem jest
Przysięga Wieczysta. Słuchaj — powiedział po chwili ciszy. — Nie róbmy niczego
pochopnie. Zorientuj się, czy jesteś w stanie to zrobić. Wiem, że nie będzie
łatwo, ale na dzień dzisiejszy nie mam pojęcia, co innego mógłbyś zrobić, żeby
się z tego wyplątać. Nie możesz całe życie się bać, że cię zaatakuje. Jeśli to
zrobisz, będziesz miał jeszcze dodatkową ochronę z jego strony. Daj sobie kilka
dni na przemyślenie tej sprawy, okay?
Harry pokiwał głową na zgodę.
Gejsza zerknęła na Syriusza i Remusa, zanim ekipa wróciła do klubu. Łapa i
Lunatyk usiedli obok chłopaka.
— Tylko ty jesteś zdolny wpakować
się w takie bagno — stwierdził Remus, a Kobra zaśmiał się słabo.
— Jeszcze nie uciekliście z
wrzaskiem? Widzicie, co wyprawiam… Zaraz zostanę członkiem mafii — roześmiał
się histerycznie.
— Czy to jakaś większa różnica,
patrząc na to, co teraz robisz i co będziesz u nich robił? — zapytał cicho
Syriusz. — Nadal nie będziesz zabijał. — Harry spojrzał na niego. — Gdybyś
strzelił… nie wiem, czy bym to zaakceptował.
— Ale tego nie zrobiłeś —
zaznaczył Remus. — Chociaż chciałeś, powstrzymałeś się, bo taki nie jesteś.
— Jak wy możecie to akceptować? —
zapytał drżącym głosem. — Nie powinniście. Nastawiłem się na to.
Syriusz zaśmiał się lekko.
— Może jednak jesteśmy równie
szaleni jak ty?
— Chyba wybrałbym się na koncert
metalowy — stwierdził Remus.
Kobra wybuchnął szczerym
śmiechem.
________________________
Tak jak obiecałam, kolejna "miniaturka". Trochę długa (ponad 26 stron w Wordzie, wow), ale jestem z niej zadowolona.
Po raz kolejny dziękuję Annie za sprawdzenie :)
Być może jeszcze kiedy pojawi się jakaś miniaturka w stylu "Co by było gdyby...", ale aktualnie skupiam się na czymś innym, ponieważ znowu zaczęłam pisać nowe opowiadanie, kolejne Potterowskie, więc za jakiś czas zapewne zacznę to publikować :)
Buziaki ;*
No nie mogę... Już od jakiegoś czasu zrezygnowałam że sprawdzania, czy coś dodałaś,a akurat dzisiaj pomyślałam, że jednak sprawdzę :D
OdpowiedzUsuńMa się ten dar.
Miniaturka super, zresztą drugie oblicze to mój ulubiony Twój blog (ciut motam, ale śpiąca jestem, ciii)
Klimat w tym opowiadaniu jest niezwykły <3 Juz prawie zapomniałam jak świetnie piszesz
Mam nadzieję że dodasz tu jeszcze jakieś miniaturki:D
Czekam na kolejnego bloga, weny życzę :D
Halo,pogotowie? Proszę przyjechać,mam zawał!
OdpowiedzUsuńBully, kochana...zabijasz mnie.
Miałam napisać komentarz pod epilogiem SŻ/MD, ale tak z przyzwyczajenia zajrzałam również tutaj. I co me oczy widzą? Kolejną miniaturkę. Czy też może-porządną Miniature! Kocham cię kobieto, nigdy w to nie wątp.Ale może zacznę od początku.
A więc- SŻ/MD. Po pierwsze- wielkie ukłony w twoją stronę. Czytałam to opowiadanie w jego pierwotnej wersji i jestem pod wrażeniem twojej konsekwencji i uporu w poprawianiu tego małego dziełka. Z niecierpliwością czekałam na kolejne aktualizacje i jestem ci bardzo wdzięczna, że do niego wróciłaś i że mogłam od nowa przypomnieć sobie jego klimat. Bardzo je lubię, mimo, że pamiętam, iż kiedy czytałam je po raz pierwszy, z bólem przebrnęłam przez pierwsze...no, powiedzmy , że jakieś 30 rozdziałów. Byłam już wtedy po lekturze DO/DC, więc wiedziałam (lub bardziej przeczuwałam), że potem się rozkręcisz. Miałam racje i nie zawiodłam się. Powrót do niego (szczególnie w takiej odnowionej wersji i z tym dreszczykiem oczekiwania na kolejne rozdziały) był czystą przyjemnością. Jeszcze raz gratuluję. Jestem prawie pewna, że ja bym się na takie coś nie zdobyła. Czarny-wokalista to zdecydowanie coś, co podbiło moje serce już dawno, dawno temu. Przy okazji, czy zdajesz sobie sprawę, że w znaczący sposób przyczyniłaś się do tego, że jestem teraz wręcz fanatyczną fanką Linkinów? Pewnie nie, ale chciałam żebyś wiedziała. Zaraziłaś mnie miłością do nich i zrewoluzjonizowałaś moją playliste, bądź z siebie dumna!(bo ja zawsze jestem jak zarażę kogoś czymś, co sama lubię :D)
Po drugie, sama miniaturka. Cudna, długa i przejmująca. Ach Gejsza, Gejsza, brakowało mi ciebie. Ciekawy pomysł, mam nadzieję, że zrealizujesz kolejne pomysły na "Co by było gdyby...", bo nie wątpię, że takowe masz. No i dochodzimy do najważniejszego...
Kolejne opowiadanie! Jak to przeczytałam, zachciało mi się skakać z radości. Powstrzymałam się tylko ze względu na godzinę :p Już nie mogę się doczekać. Wraz z premierą kolejnego sezonu Supernaturala, będzie to najszczęśliwsze wydarzenie roku. Kiedy możemy się spodziewać prologu?
Brakuje mi słów, naprawdę i muszę się nieźle namęczyć, żeby nie pisać czegoś w stylu: YAS YAS YAS YAS!!!
Chociaż mnie korci :D
Czekam na kolejną dawkę twojego humoru, który idealnie wręcz mi pasuje, kolejnej ciekawej kreacji Pottera (bo będzie o nim, prawda? Proszę,proszę,proszę,proszę!!!) i cóż, po prostu na kolejne opowiadanie.
Podekscytowana i bijąca pokłony u twych stóp
Priori
Weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,WENY!
Aha, i jeszcze jedno...Weny :)))))
Gorące uściski dla najlepszej autorki <3
Napracowałam się przy SŻ/MD niesamowicie, ale było warto, przynajmniej tak mi się wydaje ;) Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteś jedną, którą zaraziłam miłością do Linkin Park, co mnie niezmiernie cieszy :D
UsuńNie jestem w stanie określić, kiedy zacznę publikować opowiadanie. Na razie tego nie planuję, chociaż mam ochotę już zakładać bloga, jednak jeszcze jest na to za wcześnie ;) Tak, będzie to opowiadanie o Potterze, jednak z tym humorem... nie będzie go dużo, bo klimatycznie niezbyt będzie pasował ;)
Heyo!
OdpowiedzUsuńNo normalnie nie wierzę <3 miniaturka na moim ulubionym blogu wreszcie się pojawiła. Aż mi wielki banan wyrósł na twarzy :D
Ja za to nie mogłam się doczekać Syriusza. To moja ulubiona postać w książce, jak i fanfickach. A jego ciągle przewijajaca się postać w miniaturce była jak miód na moje serce. Dziękuję ślicznie!
Do mnie też zaszczepilas ogromną miłość do Linkin Park. A szczególnie do Until It's Gone.
O, lubię poważną atmosferę w opowiadaniach, ale to chyba przez fanfiction o mrocznym Potterze. Nie mogę się doczekać twojego kolejnego opowiadania <3
Pozdrawiam i weny życzę!
CanisPL
Wchodzę sobie na Twojego blogaska,a tu taka miła niespodzianka. :D Miniaturka boska *-* Mam gwiazdy w oczach. Z niecierpliwością czekam na Twojego kolejnego bloga. Już nie mogę się doczekać co teraz wymyślisz.Życzę weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Amanda ;*****
Ps. Mam nadzieję, że link do kolejnego Twojego arcydzieła będzie zamieszczony tutaj.
Zapewne tak ;)
UsuńOjej <3 Normalnie to uwielbiam :) Te
OdpowiedzUsuńminiaturki są cudowne, a dodatkowo ta jest taka długa :) super :* weny życzę :*
wowoowow, super uwielbiam twoje ff o Potterku i mam nadzieję, że na następnym też się nie zawiodę. Ja nie wiem jak można tak świetnie pisąc i nie wydać jeszcze książki.
OdpowiedzUsuńPozdro,
Anessia
Zabłądziłam ostatnio w Internecie i znalazłam bloga, którego autorka strasznie poleca tego bloga. Myślę ,,co mi tam, zobaczę". I to było najlepsze co mogłam zrobić. Zachwycił mnie twój styl pisania i ciekawe kreowanie postaci. Zaraziłaś mnie miłością do Linkin Park. Jak przeczytałam, że masz jeszcze 2 blogi i planujesz założyć kolejnego, miałam banana od ucha do ucha. A teraz lecę przeczytać kolejne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę duuuużo weny,
ksp
Witam,
OdpowiedzUsuńminiaturka jest wspaniała, Sytiusz i Remus poznali Harrego jaki jest teraz, i ten tekst Remusa na końcu, że ma ochotę na koncert metalowy, był boski.... Harry tak bardzo bał się, że uciekną, ale nic z tego ;]
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia