20.08.2016

Miniaturka: "Nieodebrany telefon"

Miniaturka z serii „Co by było, gdyby…”. Akcja dzieje się w trakcie szóstej części prequela, po pierwszym spotkaniu Kobry z Zeusem.

Kiedy stanął przed lustrem, był pewien tego, co chce zrobić. Wszystko za bardzo go przytłaczało. Nie potrafił poradzić sobie z sytuacją, a nawet z samym życiem. Ogarnęły go wątpliwości, kiedy telefon leżący na umywalce zaczął wibrować, a na ekranie dostrzegł, że dzwoni Gejsza. Patrzył na to słowo pustym wzrokiem, dopóki komórka nie zamilkła. Chwilę później zadzwoniła ponownie.
— Przepraszam — szepnął, jakby myślał, że dziewczyna to usłyszy.
Przycisnął dłużej guzik. Wibrowanie ucichło wraz z wyłączeniem telefonu. Sięgnął po żyletkę i zanim zdążył się rozmyślić, zrobił długie i głębokie cięcie na nadgarstku, rozcinając żyły. Krew natychmiast popłynęła nieprzerwanym ciągiem, cieknąc do umywalki. Drżącą dłonią zrobił nacięcie na drugim nadgarstku, licząc na to, że dzięki temu wszystko skończy się o wiele szybciej.
— Bałaganię już ostatni raz, ciociu — szepnął ironicznie.
Westchnął głośno i usiadł na ziemi pod ścianą. Przez moment pomyślał o tym, żeby sięgnąć po jakieś tabletki i popić je alkoholem, żeby jeszcze bardziej to przyspieszyć, ale nie miał już siły wstać, bo ciało stało się wyjątkowo ociężałe. Przed oczami zamajaczyły mu twarze bliskich. Ukochana Gejsza, Żyleta, który do samego końca starał się wyciągnąć go z dołka, szalony Yom, rozsądna Missy, wiecznie podekscytowana Milka, optymistyczny Szatan. Szefuniu, dzięki któremu poznał ich wszystkich i wyciągnął do niego dłoń, chociaż nawet go nie znał. Ron i Hermiona, którzy przez tyle lat go nie opuszczali. Kobra poczuł wyrzuty sumienia, że okłamywał ich tyle czasu. Syriusz. Szakal. Doris. Zamknął oczy, gdy coś ścisnęło go za serce, kiedy przypomniał sobie ich twarze. Obraz powoli zaczął wirować, czuł się coraz bardziej senny. Spojrzał na plamy krwi na jasnej posadzce, które powiększały się z każdą chwilą. Ogarnął go błogi spokój. Rozluźnił się, oparł głowę o ścianę i zerknął w okno, a później zamknął oczy. Z każdą sekundą oddalały się wszystkie dźwięki, a on przestał cokolwiek czuć.

Gejsza przyzwyczaiła się do tego, że Kobra czasami nie jest w stanie odebrać telefonu za pierwszym razem. Sam mówił, że zwykle chowa komórkę w pokoju, żeby nikt jej nie znalazł, więc zdarzało się, że nie słyszy, gdy nie ma go w pomieszczeniu. Z myślą, że chłopak poszedł tylko do łazienki, niemal natychmiast zadzwoniła jeszcze raz. Zamarła, kiedy odrzucił połączenie. Z niedowierzaniem spojrzała na ekran. Kobra nigdy nie odrzucał połączeń od niej. Drżącymi palcami jeszcze raz wybrała jego numer, ale usłyszała w słuchawce, że użytkownik ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci.
— Żyleta, boję się o Kobrę — powiedziała drżącym głosem do siedzącego obok chłopaka.
— Może zaraz oddzwoni.
— Najpierw nie odebrał, później odrzucił, a teraz ma wyłączony telefon. Sam widziałeś, w jakim stanie wczoraj wyszedł z klubu. Żyleta — rzekła płaczliwie — proszę cię, jedźmy do niego. Mam złe przeczucia.
— Chodź — powiedział bez dłuższego zastanowienia.
Popędzili do jego samochodu. Ruszył z piskiem opon. Przemykał przez ulice Londynu, kierując się do Little Whinging, a Gejsza cały czas starała się skontaktować z Harrym.
— Co z jego ochroną?
— Mam to w dupie — szepnęła.
W milczeniu dojechali na Privet Drive. Żyleta zatrzymał się pod numerem cztery. Prędko wysiedli z samochodu i pobiegli do drzwi. Szatyn zadzwonił, lecz nikt nie otwierał.
— Nie ma samochodu — zauważyła Gejsza.
Żyleta zaczął uderzać w drzwi, niepokojąc się coraz bardziej.
— Kobra, otwieraj! — krzyknął w końcu, lecz nadal nie było odzewu.
Wymienił spojrzenie ze spanikowaną Gejszą. Bez namysłu uderzył ramieniem w drzwi. Zadrżały, lecz się nie otworzyły, dlatego uderzył jeszcze kilka razy, wyłamując zamki. Wbiegli do środka.
— Hej! — krzyknął ktoś z podwórza, ale w zupełności go zignorowali.
— Kobra! — wrzasnęła Gejsza na całe gardło, w trakcie gdy Żyleta obiegł wszystkie pomieszczenia na parterze.
— Nie ma go — oznajmił, więc wbiegli po schodach.
— Stójcie! — krzyknął ktoś z dołu, lecz po raz kolejny zignorowali tę osobę.
Gejsza chciała wbiec do łazienki, ale uderzyła w zakluczone drzwi.
— Kobra! — wrzasnęła, trzaskając w nie pięściami. — Kobra, otwórz! Proszę cię! Boże, Żyleta, on tam jest! — zapłakała.
— Stójcie!
Wreszcie spojrzeli w stronę osoby, która starała się ich zatrzymać. Najwyraźniej wartę miał tym razem Remus Lupin, który wyglądał na lekko zdezorientowanego, najwyraźniej rozpoznając Żyletę w swoim byłym uczniu.
— Nie teraz — powiedział chłopak z przerażeniem w oczach i kopnął w drzwi, które natychmiast ustąpiły.
Gejsza krzyknęła. Remus zamarł w drzwiach, dostrzegając bladego Harry’ego z poprzecinanymi żyłami. Blondynka wybuchnęła płaczem, ujmując twarz nieprzytomnego chłopaka. Żyleta otwierał wszystkie szafki, dopóki nie znalazł bandaży. Rzucił się na kolana przy Kobrze i drżącymi dłońmi zaczął tamować krew.
— Boże, obudź się — płakała Gejsza. — Nie zostawiaj mnie!
Lunatyk wyrwał się z szoku. Podbiegł do nich i natychmiast przyłożył dłoń do szyi Harry’ego.
— Słaby puls — powiedział jedynie, zabrał część bandaży Żylecie i prędko zaczął owijać drugi nadgarstek, żałując, że nie potrafi zamykać tak rozległych ran żył.
Później sięgnął po różdżkę i wysłał w przestrzeń zaklęcie, które rozmyło się w powietrzu.
— Coś ty narobił, głupku — szepnęła zapłakana Gejsza, tuląc głowę Kobry.
Na dole rozległ się hałas, a Lunatyk krzyknął:
— Na górze!
Usłyszeli tupot stóp na schodach, a chwilę później w drzwiach zjawił się Severus Snape.
— Z drogi! — warknął.
Żyleta odciągnął płaczącą Gejszę od Kobry, żeby nie przeszkadzała. Dopiero po chwili zorientował się, że zaraz za Snapem w drzwiach zjawił się Syriusz, który z bladą twarzą patrzył na umierającego chrześniaka.
— Lepiej, żebyś miał dobrą wymówkę — powiedział Żyleta pustym głosem do mężczyzny, głaszcząc Gejszę po włosach.
Wszyscy w ciszy obserwowali, jak Snape zasklepia rany, wstrzykuje coś Kobrze, sprawdza jego puls i ciśnienie. W końcu powiedział:
— Zagrożenie raczej minęło, ale stracił sporo krwi. — Wbił czarne spojrzenie w Gejszę i Żyletę, jakby o coś ich oskarżał. — We krwi miał śladowe ilości narkotyków. Coś wiecie na ten temat?
Łapa wciągnął głębiej powietrze. Żyleta zacisnął zęby.
— Wystarczająco — odparł chłodno.
— Skąd wiedzieliście? Kim jesteście? — zapytał Łapa.
— Wiedzieliśmy, bo w przeciwieństwie do was wszystkich go widzieliśmy, a nie patrzyliśmy przez niego! — wrzasnęła rozwścieczona Gejsza, wyrwała się Żylecie i po raz kolejny przytuliła do siebie głowę nieprzytomnego Harry’ego. — Niby go znacie, a gówno o nim wiecie! Och, pieprzcie się wszyscy! — dodała z płaczem. — Nigdzie go nie zabierzecie! — ryknęła, kiedy starali się wyciągnąć chłopaka z jej objęć.
Snape rzucił jej rozwścieczone spojrzenie, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, Remus warknął:
— Przestań. Uratowali mu życie. Łapa, ruszże się wreszcie. Musimy go zabrać.
— Proszę, nie — zapłakała Gejsza.
— Jeszcze nie doszedł do siebie. Musimy mieć jego stan pod kontrolą — wytłumaczył jej łagodnie Lunatyk.
— Gejsza, oni lepiej sobie z tym poradzą — powiedział cicho Żyleta.
Gejsza pociągnęła nosem, pocałowała Harry’ego w czubek głowy i pozwoliła go zabrać.
— Możecie chwilę poczekać? Zaraz wrócę i chciałbym z wami porozmawiać — rzekł do nich Syriusz.
Żyleta skinął głową, a później zostali z Gejszą w łazience zupełnie sami. Chłopak pomógł jej się podnieść, rzucając niespokojne spojrzenie na plamy krwi.
— Zrobił to. W końcu to zrobił — szepnęła dziewczyna jak w transie.
— Powinienem go zatrzymać, gdy wychodził z klubu. Widziałem, jak zareagował na widok Szakala i Doris — mruknął Żyleta.
— Co teraz?
— Nie wiem. Powinniśmy powiadomić resztę.
Wyciągnął telefon i znalazł numer Szefunia. Po chwili tłumaczył mu, co się stało. Nie minął kwadrans, a Yom, Szatan, Milka i Missy zjawili się na Privet Drive.
— Nie wytrzymał — szepnął Szatan, gdy dostrzegł krew w łazience. — Szlag by to. Mam ochotę ich zapie*dolić za to, że doprowadzili go do takiego stanu.
Dźwięk deportacji przerwał ciszę. W środku pojawili się Łapa i Lunatyk, którzy wbili spojrzenia w nowoprzybyłych.
— Oni też mają prawo o wszystkim wiedzieć — rzekł Żyleta.
— Kim wy jesteście?
— Mówiłam, że gówno o nim wiecie — szepnęła Gejsza, patrząc na nich pustym wzrokiem. — Gdybyście znali go w najmniejszym stopniu, chociaż byście nas kojarzyli. Co z Kobrą?
— Jest pod kontrolą. Jakiś czas będzie nieprzytomny.
— Popieprzony czubek — mruknął Yom. — Mógł zadzwonić, że ma głupie myśli, to nie. Jak zawsze musi po swojemu, matoł. Muszę zajarać, bo to nie na moje nerwy. Nie no, kiedyś skopię mu dupę, jak nic. Widział ich wczoraj, co? — dodał do Żylety, który skinął głową ze skrzywieniem. — Zagadka wyjaśniona. — Wypuścił dym z ust, a po chwili rozejrzał się po korytarzu. — Spalmy tę hacjendę. To mu poprawi humor.
— Najpierw poczekałabym na lokatorów — szepnęła Missy do siebie.
— O czym wy mówicie, do cholery? — rzekł Łapa, opierając dłonie o kolana, jakby zrobiło mu się słabo.
— No właśnie — szepnęła Gejsza. — O czym… Chcemy do niego iść — dodała nagle twardo. — Nic mnie nie obchodzi, jak to zorganizujecie. Wiemy, gdzie jest i jeśli nie wpuścicie nas tam dobrowolnie, jakimś cudem wejdziemy tam sami. Grimmauld Place dwanaście — dodała, kiedy dostrzegła powątpiewające spojrzenia. — Skoro to wiemy, to chyba domyślacie się skąd, a raczej od kogo. Wiemy jeszcze więcej, ale aktualnie mam to gdzieś. Chcę się widzieć z Kobrą.
— Nie możemy…
— Nic mnie to nie obchodzi! — krzyknęła histerycznie. — Wiecie chociaż, dlaczego to zrobił?! Nie! Nawet nie wiecie, co się z nim ostatnio dzieje! Niech to szlag! — dodała, zrywając się na nogi z płaczem. — Czemu mi nie powiedziałeś, że żyjesz, do cholery?! — wrzasnęła do Łapy. — Wiesz, ile by to zmieniło?! Byłeś jednym z tych pieprzonych powodów!
Syriusz wyglądał tak, jakby uderzyła go w twarz. Pozostali obserwowali sytuację bez słowa. Yom strzepnął popiół na podłogę, by nabrudzić jak najbardziej.
— Zabierzcie nas do niego — rzekła Milka w stronę Łapy i Lunatyka.
— Chociażby z tego powodu, że to my wiemy o nim wszystko — dodała cicho Missy.
Załamany Syriusz wymienił spojrzenie z Remusem.
— Sam widzisz, jak jest — powiedział jedynie wilkołak.
Łapa pokiwał głową na zgodę.
— Część jest mugolami — ostrzegł Żyleta.
— To nie powinno być większym problemem.
— Przyjedziemy na miejsce w ciągu kwadransa — postanowił Yom, zrzucając papierosa na podłogę.
Ekipa wyszła domu, wsiadła do aut i odjechała. W ciszy mknęli przez ulice Londynu. Zaparkowali przed magicznym budynkiem. Lunatyk wyszedł na zewnątrz, by wprowadzić ich do środka. Dom najwyraźniej był opustoszały. Po drodze do pokoju, w którym był Kobra, nie spotkali żywej duszy.
Blady Harry leżał na łóżku przykryty kołdrą. Przedramiona miał owinięte grubymi warstwami bandaży. Najwyraźniej do tej pory nie odzyskał przytomności, ale wyglądał tak, jakby wypłynęła z niego cała krew. Snape i Łapa spojrzeli na nich, gdy weszli do środka. Dostrzegli, że część ekipy odwróciła spojrzenia na widok bandaży na przedramionach chłopaka. Gejsza z kolei natychmiast do niego podbiegła.
— Co mu się stało wcześniej? — zapytał chłodno Snape.
— To znaczy? — zaniepokoiła się Gejsza.
— Został pobity? — Dziewczyna zesztywniała na te słowa.
— O czym ty mówisz? — wydukał Łapa.
Severus rzucił mu krótkie spojrzenie, a później ściągnął kołdrę z Kobry i podwinął mu koszulkę.
— Takie ślady są też na plecach — warknął Snape, gdy Syriusz zbladł jeszcze bardziej na widok różnokolorowych siniaków na ciele Harry’ego. — Dodam, że niektóre są wcześniejsze, inne prawdopodobnie z wczoraj.
— Wy wiecie — szepnął Łapa, widząc spojrzenia ekipy. — Co mu się stało? Mówcie! — podniósł głos, kiedy nie odpowiedzieli.
— A jak myślicie?! — wybuchła wreszcie Missy. — Tak trudno się domyślić?! Macie przed oczami pieprzony drugi powód!
Remus ukrył twarz w dłoniach, siadając na drugim łóżku. Łapie zaczęły trząść się ręce.
— Nie…
— Owszem. Ten sku*wiel co chwilę dawał mu manto — warknął Szatan. — Nawet się nie zorientowaliście.
— Nic nie powiedział…
— Mówił to częściej, niż myślicie — szepnął Żyleta. — Trzeba było czytać między wierszami.
Gejsza obserwowała wszystko, głaszcząc Kobrę po włosach.
— Nic nie wiecie — szepnęła jedynie.
To zamknęło wszystkim usta.

Harry miał wrażenie, że budzi się z grobu. Czuł się niesamowicie słabo i ociężale, więc dopiero po kilku sekundach udało mu się otworzyć oczy. Jego serce przyspieszyło gwałtownie, kiedy rozpoznał pokój na Grimmauld Place. Starał się uspokoić, przypomnieć, co się stało. Chciał się zabić. Uratowali go. Przenieśli w to przeklęte miejsce.
Z jego gardła wydobył się słaby jęk, szybko opanowała go histeria. Drżącymi dłońmi zaczął szarpać za bandaże, którymi owinięto jego rany.
— Przestań, Kobra…
Przerażona Gejsza podbiegła do niego i przytrzymała za ręce. Wyrywał się z rozpaczą na twarzy, dopóki mocno go nie objęła i nie przyciągnęła do siebie.
— Czemu tutaj… — powiedział słabo, głosem stłumionym przez jej ciało.
— Ciii… Wszystko zrozumiesz, ale się uspokój. Ktoś chce się z tobą zobaczyć — dodała cicho po chwili, lekko się odsuwając.
— Rozumiem — odparł pustym głosem. — Tłumaczenia i pytania. Nie teraz.
— Kobra, nie chodzi…
— Nie teraz — przerwał twardo. — Niech się pieprzą — szepnął, wbijając wzrok w kroplówkę, do której był podłączony.
— Ale…
— Gejsza.
Ucichła.
— Nie zostawię cię samego — oznajmiła twardo po chwili ciszy.
Uśmiechnął się krzywo.
— Znając życie i tak jestem pod alarmem…
— I tak się stąd nie ruszę. Czemu nie odebrałeś? — wydusiła.
— Żebyś mnie nie powstrzymała. Dlatego.
— Pieprz się — warknęła ze łzami w oczach.
Wzruszył jedynie ramionami, a później zakrył się kołdrą i odwrócił od niej.
— Mogłeś zadzwonić, powiedzieć, co się dzieje…
— Wiedzieliście.
— Ale nie wiedzieliśmy, że sam ich widok doprowadzi cię do takiego stanu. Powiedz, że więcej tego nie zrobisz.
Po chwili ciszy odparł, nawet nie odwracając się w jej stronę:
— Nie będę kłamał.
— Kobra, powiedz, że więcej tego nie zrobisz — dodała z naciskiem, widząc kątem oka ekipę. — Kobra…
Cisza.
— Obiecaj — szepnęła Missy drżącym głosem.
Harry zaśmiał się słabo z rezygnacją.
— Nie.
Gejsza wlazła na łóżko i zaczęła szarpać za kołdrę, żeby wreszcie na nią spojrzał.
— Więc żałujesz, że tak szybko cię znaleźliśmy, tak? — zapytała, gdy wreszcie jej się to udało.
— Owszem.
Patrzyła na niego pustym wzrokiem, a później wstała i bez słowa wyszła. Zapanowała niemal grobowa cisza.
— Jesteś egoistą — rzekła Milka i wyszła zaraz za nią.
Ekipa wzięła z nich przykład. Został sam z własnymi myślami. Czuł się kompletnie wyprany z wszelkich uczuć. Nic nie czuł, jakby wraz z krwią wypłynęły z niego myśli, ból i żal, jednak wiedział, że wszystko zmieni się już niedługo, że wszystko wróci i znowu będzie musiał walczyć sam ze sobą. Usłyszał, że ktoś wchodzi, ale zignorował to, nawet nie odwracając się w stronę drzwi. Jego gość usiadł na brzegu łóżka. Wyjdź. Nie wiem, kim jesteś, ale wyjdź.
— Harry…
Kobra zdrętwiał i wiedział, że gość to dostrzegł. Jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, drgnął, a później niemal histerycznie się zaśmiał.
— Wcale tego nie słyszałem — szepnął do siebie i zakrył się kołdrą.
— Harry…
— Nie, nie, nie…
— Harry, spójrz na mnie — powiedział cicho gość, w którym rozpoznał Syriusza.
Czymś mnie naszprycowali.
— Proszę cię.
— Wcale cię tu nie ma. Nie żyjesz.
— Żyję. Sam zobacz.
Chociaż kołdra zasłaniała mu wszelkie światło, zacisnął oczy, jakby chciał się odgrodzić od głosu. Usłyszał kroki, a później głos Lunatyka:
— Harry, musimy ci to wyjaśnić. To ważne.
Kobra odrzucił kołdrę i spojrzał wprost na siedzącego na łóżku Łapę. Czuł, że zaraz wpadnie w histerię. Miał wrażenie, że nie jest w stanie sobie z niczym poradzić, nawet z najprostszą sprawą.
— Harry, spokojnie — powiedział łagodnie Lunatyk stojący zaraz obok niego. — Zaraz wszystko ci wyjaśnimy, ale…
— Sam mi mówiłeś, że nie żyje — przerwał mu Kobra pustym głosem.
— Sam tak myślałem.
Boże, naprawdę dostaję na głowę.
— Nie cieszysz się? — zapytał cicho Syriusz.
— Cieszę, ale ciężko w to uwierzyć — odparł głosem wypranym z wszelkich emocji.
Syriusz spuścił wzrok na jego owinięte w bandaże przedramiona. Kobra w odpowiedzi naciągnął na nie kołdrę. Łapa przełknął ciężko ślinę.
— Za zasłoną najwyraźniej ktoś uznał, że się tam nie nadaję i wykopali mnie z powrotem do świata żywych — wyjaśnił, a Harry skinął głową. — Teraz wiem, dlaczego miałem wrażenie, że po coś muszę wrócić.
Kobra odwrócił głowę. Czuł, że coś ściska go za gardło. Bez ataków histerii, błagam. Zacisnął dłoń na kołdrze, gdy ta zaczęła mu drżeć.
— To super, naprawdę — zdołał powiedzieć.
Syriusz wyglądał tak, jakby nagle coś starło z jego twarzy maskę, pozostawiając na niej niepokój. Na moment ukrył twarz w dłoniach, a później ponownie spojrzał na Kobrę.
— Harry, coś ty narobił — szepnął.
Zacisnął dłoń jeszcze bardziej. Witam, Histerio. Ostatnio moja stała towarzyszko. Nie odpowiedział, żeby nie zdradzić przed nimi, że zaraz nie wytrzyma i zachowa się jak małe dziecko.
— Nie próbuj tego nigdy więcej, proszę cię — dodał Łapa.
Usta Kobry drgnęły w imitacji uśmiechu.
— Wiesz chociaż, dlaczego próbowałem? — zapytał takim głosem, że Syriuszowi ciarki przeszły po plecach. Pokręcił głową, nie czekając na odpowiedź. — Mało o mnie tak naprawdę wiecie.
— Zdążyłem się zorientować.
Zapadła cisza. Harry musiał przyznać, że ich rozmowy lepiej się układały nawet wtedy, gdy  spotkali się po raz pierwszy, a on miał wrażenie, że chrzestny chce go zabić. Lunatyk westchnął, najwyraźniej również to dostrzegając.
— Harry, naprawdę chcemy ci pomóc…
— Wiem.
— Ale nie jesteśmy w stanie tego zrobić, jeśli nie wiemy, w jaki sposób.
— Szczerze? Na razie sam tego nie wiem. Chyba że chcielibyście pozabijać kilka osób w moim imieniu — dodał w stronę poduszki.
— Jedna już jest na czarnej liście — mruknął Łapa, a Kobra spojrzał na niego pytająco. —Widzieliśmy siniaki.
— Spadłem ze schodów — rzekł szybko.
Łapa uśmiechnął się z politowaniem.
— Chyba miałeś takie upadki codziennie.
— Ostatnio coś często…
— Harry, wszystko już wiemy — przerwał mu Lunatyk. — Twoi znajomi nas uświadomili.
Zapadła chwila ciszy, a Kobra obserwował ich ze ściśniętym gardłem.
— Zabiję tego grubasa — powiedział cicho Łapa do chrześniaka.
— Syriusz…
— Widziałem, jak wyglądasz. Widziałem, jak również z jego powodu niemal się zabiłeś. Słyszałem, jak mówiła o tym Gejsza. To mi wystarcza, żeby to zrobić. Ten sku*wiel miał się tobą opiekować, a nie doprowadzać cię do ruiny. Nie wiem, jakim sposobem Dumbledore tego nie widział, ale ja tak tego nie zostawię, dlatego…
— Syriusz, on wiedział — rzekł z nagle niedowierzaniem Remus, dostrzegając wyraz twarzy Harry’ego.
Zapadła martwa cisza.
— Wiedział? — zapytał zdławionym głosem Łapa.
— Tak podejrzewam — szepnął Harry.
Syriusz zerwał się do pionu, kopnął stolik i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
— Chyba ktoś powinien go uspokoić — zauważył cicho Kobra.
— Ja na pewno tego nie zrobię. Aktualnie liczę, że będzie to właśnie Dumbledore — rzekł chłodno wilkołak, a później usiadł na miejscu Łapy pod spojrzeniem chłopaka. — Zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie jest wszystko, ale nie będziemy naciskać. Pewnie chciałbyś odpocząć, więc dam ci spokój, ale niech ci nie przychodzą do głowy żadne myśli o pocięciu się albo coś innego w tym stylu, okay? — rzekł z troską, a Harry skinął lekko głową, nie patrząc na niego. — Żałuję, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz, bo na pewno zareagowalibyśmy o wiele wcześniej — dodał, zanim zostawił go samego.
Jego słowa obijały się o umysł Harry’ego  jeszcze przez kolejne minuty, dopóki nie zmorzył go sen.

Obudził się z koszmaru tak gwałtownie, że aż usiadł na łóżku z rozszerzonymi oczami i sercem chcącym wyrwać mu się z piersi.
— Hej, spokojnie — usłyszał łagodny głos Gejszy.
Znowu siedziała przy nim, mimo rozmowy przed zaśnięciem. Żyleta leżał na drugim łóżku, grając w jakąś gierkę na komórce.
— Koszmar? — zapytała dziewczyna, a on skinął głową ze słabą miną.
— Ktoś w nim zaszlachtował Dursley’a jak świnię — wymamrotał.
Gejsza i Żyleta wymienili spojrzenia.
— Chyba powinieneś wiedzieć, że nie do końca to ci się śniło — rzekł chłopak, odrzucając telefon. Kobra spojrzał na niego pytająco. — Syriusz wpadł w taką furię, że poszedł na Privet Drive i dał temu spaślakowi niezłe manto. — Harry rozszerzył oczy  na te słowa. — Gdyby Remus nie wpadł na to, gdzie może być, chyba by go zabił. Zdążyliśmy w ostatniej chwili i trochę żałuję, że się nie spóźniliśmy.
— Ku*wa mać — wydukał Kobra.
— Cóż, facet będzie miał amnezję. — Żyleta wzruszył ramionami. — O ile Syriusz znowu się nie wkurzy i nie pójdzie go dobić.
Kobra zerwał się z łóżka i wyszedł z pokoju, chociaż było mu strasznie słabo. Gejsza i Żyleta popędzili zaraz za nim. Łapę odnalazł w jadalni razem z Remusem i resztą ekipy. Mężczyzna wyglądał jak tykająca bomba, a Lunatyk miał groźną minę. Harry wywnioskował, że wcześniej musieli się pokłócić, sądząc po minach ekipy. Obaj mężczyźni szybko się uspokoili, kiedy dostrzegli, że wszedł do środka.
— I kto tu oszalał, co? — zapytał słabo Harry chrzestnego.
Łapa zerknął na Gejszę, która zrobiła przepraszającą minę.
— Należało się temu gnojkowi — oznajmił pewnie.
— Nie przeczę, ale to było głupie z twojej strony — burknął Lunatyk.
— Zgadzam się — oznajmił Yom. — Nie zabrałeś nas ze sobą. Głupota kompletna.
Syriusz uśmiechnął się krótko.
— Jeszcze by was wciągnął w kłopoty. Tego by brakowało — warknął Remus.
— Takie kłopoty to pryszcz w porównaniu z tym, co mamy na co dzień — palnął, a Missy kopnęła go pod stołem w kostkę.
— Co mu zrobiłeś? — zapytał szybko Harry, zanim Remus i Syriusz zdążyli zadać pytanie na ten temat.
— Dałem mu tylko do pocałowania swoje pięści.
— I buty — zachichotał Szatan.
— Potrafił całować nawet żebrami — dorzuciła szeptem Milka z uśmieszkiem.
— Wiesz, że stopa zatopiła ci się w jego tłuszczu? — zaśmiał się Yom.
Kobra bladł z każdym kolejnym słowem, co pierwsza zauważyła Missy. Wycelowała w niego palcem.
— To i tak było za mało za to, co ci robił — warknęła. — Z wielką satysfakcją zgniotłam mu palce obcasem i…
— Mówiłaś, że to było przypadkowo…
— Taki ch*j. Robiłam to świadomie i chętnie.
— Uwielbiam tę sukę, która się w tobie kryje — oznajmił Yom.
Syriusz parsknął śmiechem, kiedy Missy uniosła dumnie głowę.
— Tak czy inaczej, nikt nie połączy tego z tobą i masz się nie przejmować tą sprawą i tą spasioną świnią — oznajmił Łapa w stronę Kobry. — Od teraz mieszkasz tutaj, a Dursley to już przeszłość. A teraz wracaj do łóżka.
— Ale…
Zanim zdążył się sprzeciwić, Syriusz wyprowadził go z jadalni i zaprowadził z powrotem do pokoju.
— Będziesz miał kłopoty — wymamrotał chłopak.
— Żyleta wpadł na pomysł, żeby sfingować napad na tle rabunkowym, a amnezja będzie wynikiem uderzenia w głowę. Jeśli chodzi o Dumbledore’a… niech nie próbuje się wtrącać — dodał chłodno. Weszli do pokoju. — Tak nawiasem mówiąc, twoi znajomi byli bardzo chętni do pomocy, a to dość dużo mi mówi na temat tego, co widzieli, więc nawet jeśli miałbym mieć wyrzuty sumienia, to po ich reakcji wiem, że nie powinienem.
— Są wybuchowi. Nie sugeruj się nimi — wymamrotał.
— Nic, co powiesz w tej sprawie, już nie zmieni mojego nastawienia. Nie wiem, czemu starasz się go bronić. Trochę mnie to martwi.
— Po prostu nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy…
Po raz kolejny zalała ich fala milczenia, w trakcie której Harry schował się pod kołdrą. Syriusz obserwował go uważnie.
— O jakich kłopotach mówił Yom?
— Żadnych ważnych.
— Twierdził, że pobicie Dursley’a to nic takiego w porównaniu z kłopotami, które macie na co dzień.
— Zawsze plecie dużo głupot.
Milczenie znowu zawisło między nimi.
— Nie znam cię — zauważył Łapa. — A raczej znam cię innego, niż byłeś wcześniej.
Harry uśmiechnął się dziwnie.
— Nie chcesz mnie poznać.
— Wręcz przeciwnie — odparł, siadając obok. — Chcę wiedzieć, co się dzieje w twoim życiu.
— Nie chcesz.
— Wiem, czego chcę.
Kobra uśmiechnął się jeszcze dziwniej i powiedział cichym głosem:
— Nie zaakceptujesz tego.
— Sprawdź mnie.
Kobra wbił w niego spojrzenie, przez które Łapie ciarki przeszły po plecach.
— Będziesz żałował.

Harry spędzał sporo czasu na rozmowach z Syriuszem i Remusem. Ekipa odwiedzała go dość często, czasami nawet kilka razy dziennie, co zostało spostrzeżone przez dwójkę mężczyzn.
— Gdzie oni mieszkają? — zapytał Łapa Kobrę. — Z tego, co widzę i słyszę, zbyt dużo czasu nie spędzają ze swoimi rodzinami.
Kobra obserwował go uważnie.
— Wychowali się właściwie na ulicy, a z rodzinami nie mają zbytnio kontaktu.
— Jak to?
— Jak myślisz, dlaczego zaczęliśmy się ze sobą dogadywać i spędzać czas razem? Gdyby nie Szefunio, wszyscy chyba spaliby pod mostem.
— Kim jest Szefunio?
— Może kiedyś go poznasz, o ile się nie wystraszysz wcześniej — odparł z lekkim uśmieszkiem.
Po tej rozmowie Łapa zostawił przed ekipą otwarte drzwi i przygotował im pokoje, by mogli nocować na Grimmauld Place 12. Widział, że ich towarzystwo poprawia Harry’emu humor i każdy z nich potrafił pomóc mu na swój własny sposób. Poza tym rozumieli go znacznie lepiej od Łapy, czego mężczyzna im zazdrościł. Widział wzrok Gejszy skierowany na przedramiona Kobry, gdy ten wreszcie zdjął bandaże. Na nadgarstkach chłopaka widniały podłużne blizny, które miały za każdym razem przypominać, do czego się posunął, do jakiego stanu doprowadzili go inni ludzie.
— Nadal jesteście pewni, że chcecie wiedzieć, co się u mnie dzieje? — zapytał Harry, gdy natknął się na Lunatyka i Łapę. Zgodnie pokiwali głowami. — Za godzinę idziemy na koncert — oznajmił i wyszedł.
Nie mieli zielonego pojęcia, co to za koncert, więc ubrali się w zwykłe t-shirty i wygodne buty. Kobra i Żyleta zaśmiali się, gdy ich zobaczyli.
— Mówiłem, że nie wpadną na to, o jaki koncert chodzi — wyszczerzył się starszy chłopak.
Sami ubrali się w glany i koszulki zespołowe. Łapa odczytał nazwę Asking Alexandria, jednak dużo mu to nie powiedziało.
— Na pewno w tym nie pójdziecie — zawyrokował Kobra i rzucił im koszulki, które automatycznie złapali.
— Koncert rockowy. Tam mnie jeszcze nie było — westchnął Remus, kierując się do łazienki.
— Powiedzmy — uśmiechnął się słodko Kobra, a Żyleta zachichotał.
Kiedy wyszli przed dom, dostrzegli na poboczu wypasione auto.
— Serio? — nie dowierzał Łapa, gdy Harry i Żyleta do niego wsiedli.
— Taxi zaraz odjedzie — odparł Żyleta siedzący za kierownicą.
Prędko wsiedli na tyły i ruszyli. Chłopak najwyraźniej za nic miał ograniczenia prędkości, a Harry w zupełności to ignorował. Przed klubem, w którym miał się odbyć koncert, stały już tłumy młodych osób w czarnych strojach, glanach, ćwiekach, ostrym makijażu i punkowych fryzurach.
— Serio? — wydukał Syriusz, a Żyleta głośno się zaśmiał, podając im bilety.
Ustawili się w kolejce, słysząc pomruki starszej części towarzystwa.
— Jeśli się pogubimy, czekamy na siebie przy aucie — zakomunikował Kobra, gdy otwarto drzwi, a tłum automatycznie ruszył przed siebie, pchając osoby z przodu.
Gdy weszli do klubu, udało im się trzymać razem. Podobnie było w trakcie supportu, po którym padło pytanie z ust Remusa:
— Czy ten główny zespół też gra taką mocną muzykę?
— Nie — odparł Żyleta.
— Są jeszcze mocniejsi — dokończył Harry ze śmiechem.
— Chyba muszę się napić czegoś alkoholowego — załamał się Łapa.
— Lepiej też mi weź — dodał Lunatyk.
— Pójdę z tobą — rzucił Żyleta i zniknął w tłumie razem z Syriuszem.
— Merlinie, ty pijesz alkohol? — nie dowierzał Łapa, kiedy Żyleta podał jego chrześniakowi jedno z piw.
— Nie, to tylko sok jabłkowy, wiesz? — odpowiedział bez przejęcia. — Nie wmówisz mi, że spróbowałeś alkoholu w wieku osiemnastu lat — parsknął.
— No nie, ale… dziwnie się na to patrzy.
Żyleta wybuchnął śmiechem. Zdążyli opróżnić plastikowe kufle tuż przed rozpoczęciem koncertu głównej gwiazdy. Rozległ się ryk widowni, gdy tylko zgasły światła. Później dla Łapy i Lunatyka zaczął się istny pogrom. Metalowa muzyka sprawiła, że tłum oszalał. Ludzie zaczęli obijać się o siebie, podskakiwać i wrzeszczeć z wokalistą. Kobra i Żyleta oszaleli razem z resztą widowni. Po pierwszej piosence zerknęli na Syriusz i Remusa, by zaśmiać się z ich min. Po kolejnym utworze trochę się wyluzowali i zaczęli kiwać się do rytmu. Młodsi pobiegli w sam środek pogo, a później dołączyli do ściany śmierci. Tak jak przypuszczał Harry, po jakimś czasie się pogubili.
Po koncercie Łapa i Lunatyk jako pierwsi dotarli do auta. Byli ogłuszeni, poobijani, śmierdzieli piwem, którym zostali oblani, i potem. Roześmiani Kobra i Żyleta zjawili się dobry kwadrans później.
— Żyjecie? — zapytał Harry z błyskiem w oku.
— Niezbyt dociera do mnie to, w czym wziąłem udział — podsumował Syriusz, wsiadając do odkluczonego auta. — Na starość takie rzeczy…
Żyleta ruszył z piskiem opon.
— Gramy dalej? — zapytał Harry.
— W co takiego?
— W poznawanie mnie.
— Gramy.
Kobra i Żyleta wymieli spojrzenia.
— To dopiero początek.

Dzień później Harry oznajmił, żeby uszykowali się do wyjścia na imprezę. Na widok ich min jedynie lekko się uśmiechnął i zostawił ich ze swoimi myślami. Gdy stawili się w salonie, ekipa była już w pełni przygotowana. Missy i Milka ze zwykłych dziewczyn zamieniły się w wystrzałowe imprezowiczki, a Gejsza jak zawsze wyglądała jak miss. Okazało się nagle, że Harry zainwestował w niezłe ciuchy i że jest przystojniejszy, niż myśleli. Łapa doszedł do wniosku, że powinien mieć powodzenie w dziewczyn.
Wyszli przed dom, gdzie stały trzy sportowe samochody. Łapa i Lunatyk zerknęli na siebie, kiedy Kobra wsiadł za kierownicę jednego z nich, a później wsiedli do auta. Trzy pojazdy ruszyły z piskami opon.
— Od kiedy masz prawko? — zapytał Syriusz, gdy Harry przyspieszał coraz bardziej.
— Nie mam — odparł szczerze.
— Więc od kiedy umiesz prowadzić?
Kobra milczał przez chwilę.
— Od dwóch lat.
— Żartujesz sobie?
Harry uśmiechnął się i spojrzał na chrzestnego.
— Jeździłem autem jako czternastolatek.
Remus wypuścił ze świstem powietrze.
— Nie jedziesz za szybko? — zapytał słabo Syriusz, kiedy zobaczył, że wskazówka znacznie przekracza dozwoloną prędkość.
— Nie — odparł bez przejęcia.
— Zaraz jest zakręt…
— Przecież widzę.
— Jesteś samobójcą…
Kobra parsknął śmiechem.
— Patrząc na sytuację sprzed kilku dni…
— To nie jest zabawne.
— Boisz się?
— Jestem posrany ze strachu.
Harry zerknął w lusterko, widząc pobladłą twarz Lunatyka, a później wbił wzrok w równie bladego Syriusza.
— Wiecie, co to jest drifting?
— Pierwsze słyszę — wymamrotał Łapa, a Lunatyk potwierdził słabo.
W pełnej napięcia ciszy dotarli do zakrętu z pełną prędkością. Kobra zaciągnął ręczny, tylną częścią auta zarzuciło i z poślizgiem wjechali w zakręt. Później Harry z łatwością wyrównał koła i przemknęli dalej.
— To był drifting — oznajmił spokojnie.
— Jesteś piratem drogowym, cholera — jęknął Łapa.
— Gramy dalej?
— Gramy — wydukali zgodnie słabymi głosami.

Gdy dotarli pod klub, Łapa i Lunatyk nie byli już zieloni na twarzy, lecz nadal mieli śmierć w oczach. Mimo to rzucali Kobrze spojrzenia pełne podziwu, gdyż przewiózł ich przez miasto z prędkością błyskawicy, robiąc manewry, w trakcie których myśleli, że stracą życie, jednak Harry z łatwością pokonał trasę.
Weszli do klubu z roześmianą ekipą. Przepuszczono ich bez żadnych biletów i kontroli ochroniarzy. Dudniąca muzyka docierała w najgłębsze zakamarki ciała. Na korytarzu minęli całującą się zapamiętale parę. Inna właśnie wyszła zza jednych drzwi, głośno się śmiejąc.
— Cześć, Kobra! — przywitał się chłopak, a dziewczyna uśmiechnęła się olśniewająco do bruneta, więc skinął im głową na powitanie.
Poszli dalej, a Gejsza zapytała od niechcenia:
— Kto to był?
— A bo ja wiem.
Missy i Milka zaśmiały się. Wkroczyli na salę i dopiero tam Łapa zdał sobie sprawę z tego, że Harry nie był tym, za kogo go uważano. Głośna muzyka house, skąpo ubrane dziewczyny, płynący strumieniami alkohol, zapach papierosów wymieszany z potem i perfumami. Żyleta pokierował ich do wolnego stolika. Chociaż klub był pełen, nikt nie ważył się tutaj usiąść. Yom i Szatan odłączyli się na moment od towarzystwa, by wrócić z butelkami alkoholu.
— Jakby na to nie patrzeć, nastawcie się na to, że zaliczycie dzisiaj zgon — wyszczerzył się Yom do Syriusz i Remusa. — Ewentualnie na to, że znajdziecie się w obcym łóżku.
Ekipa skwitowała to śmiechem. Łapa czuł na sobie czyjeś spojrzenie i po chwili zorientował się, że to Harry. Obserwował go, jakby sądził, że zaraz wybuchnie albo zareaguje w inny gwałtowny sposób.
— Gramy — powiedział bezgłośnie Łapa, a Harry uśmiechnął się niepewnie.
Pierwsza kolejka. Później druga, niemal od razu. Co chwilę ktoś witał się z ekipą, a wiele dziewczyn pokusiło się o danie Kobrze powitalnego całusa w policzek. Niektóre zagadywał, inne zbywał, ale potrafił bardzo szybko je zbałamucić. Humor dopisywał, dopóki jedna z niech nie powiedziała:
— To prawda, że już nie jesteś z Doris?
Kobrze z twarzy zszedł uśmiech niemal w ciągu sekundy. Gejsza natychmiast na niego zerknęła, Missy poruszyła się niespokojnie.
— Prawda — odparł Harry po chwili.
— Odpuścić sobie takiego faceta, co za idiotka.
Flirt wyszedł marnie w obecnej sytuacji, co Łapa od razu dostrzegł. Zobaczył w oczach Kobry coś, co zauważał po próbie samobójczej. Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się, że palnęła coś nie na miejscu, bo szybko się ulotniła. Kobra kiwnął głową Yomowi w stronę kieliszków, więc ten natychmiast je napełnił. Syriusz miał ochotę od razu wszystkiego się dowiedzieć, ale wiedział, że teraz nie jest to zbyt dobry pomysł. Kobra zniknął w tłumie.
— Wróci zjarany — mruknęła Gejsza.
— Oby tylko trawą — wymamrotał Szatan, a następnie wymienił spojrzenie z dziewczyną. — Chyba pójdę go przypilnować, zanim znowu wpakuje się w jakąś kabałę.
Zniknął za Harrym.
— Lepiej nie pytajcie. Niech sam wam powie, gdy będzie gotowy — powiedział Żyleta do Łapy i Lunatyka.
Szatan wrócił z Kobrą, któremu na nowo poprawił się humor. Syriusz dostrzegł, że rzeczywiście był zjarany, tak jak przypuszczała Gejsza. Wujek uniósł tylko kciuk, dając znać, że wszystko jest okay. Harry ledwo usiadł, a już dorwał go jakiś roześmiany blondyn, który chciał zaciągnąć go do baru. Zanim odeszli, Gejsza pociągnęła blondyna do siebie i powiedziała cicho:
— Nie pozwól mu nic wziąć, bo urwę ci jaja. Widziałeś na własne oczy, jak to się kończyło jakiś czas temu.
— Spokojna głowa — odparł poważnie i rozejrzał się za Kobrą, który gadał z jakąś dziewczyną. — Gejsza? — Przejechał palcem po nadgarstku i spojrzał na nią pytająco. Skinęła głową. — Ku*wa, ostro — westchnął.
Później podszedł do Harry’ego i dziewczyny z uśmiechem, jakby wszystko było w porządku, lecz Gejsza wiedziała, że Alex weźmie sobie jej słowa do serca.
— Ku*wa, co za pechowa impreza — wydukał po jakimś czasie Yom, kiedy wszyscy byli już nieźle wcięci.
Wszyscy pokierowali się za jego wzrokiem i zobaczyli rozglądającą się po tłumie blondynkę i wpatrzonego w nią szatyna.
— Gdzie jest Kobra? Nie może ich zobaczyć — rzekła prędko Gejsza.
— Wiesz, że prędzej czy później gdzieś na siebie wpadną…
— Nic mnie to nie obchodzi. Jest za wcześnie. Widzieliście, jak ostatnio skończyło się ich spotkanie.
— Chyba już za późno — wydusił Żyleta.
Harry stał z Alexem na skraju tańczących osób. Brunet wbijał wzrok w parę, a Alex coś do niego nerwowo mówił. Blondyn zerknął w stronę ich stolika, później razem ruszyli w ich stronę, choć Kobra miał niemrawą minę. Kolejne zdarzenia wydarzyły się błyskawicznie. Blondynka zagrodziła im drogę, ciągnąc za sobą szatyna. Żyleta, Yom i Szatan zerwali się ze swoim miejsc. Łapa i Lunatyk obserwowali to wszystko w zdumieniu, a Syriuszowi szybciej zabiło serce, kiedy dostrzegł ból w oczach chrześniaka, który słuchał słów blondynki i szatyna. Żyleta odepchnął szatyna z groźną miną. Zjawiła się ochrona, chociaż jeszcze nie doszło do groźniejszej sytuacji. Wyprowadzili oni parę, która wyglądała na wściekłą. Starszy mężczyzna, który przyszedł z ochroną, odprowadził ich zimnym spojrzeniem, a później spojrzał o wiele łagodniej na Harry’ego. Coś do niego powiedział i razem wyszli z sali. Żyleta, Yom i Szatan wrócili do stolika. Alex poszedł w swoją stronę.
— Szefunio wpisał Doris i Szakala na czarną listę. Nie mają już tutaj wstępu — oznajmił Wujek. — Czułem od początku, że Doris to zdradziecka dzi*ka, ale nie miałem pojęcia, że Szakal to taki sku*wiel — rozzłościł się. — Przyszli tutaj celowo, żeby zobaczyć reakcję Kobry.
— Ta szmata wszystko zniszczyła — warknęła Gejsza i ze złością  zaczęła uderzać pięściami w poręcz, wyklinając ją od najgorszych.
Łapa i Lunatyk milczeli, chociaż mieli dużo do powiedzenia.
Kobra wrócił po jakimś czasie, śmierdząc papierosami. Spławił dziewczynę, która przypałętała się za nim, a Szatan bez zbędnych ceregieli polał do kieliszków. Syriusz ledwo mógł nadążyć za przebiegiem wydarzeń. Dopiero co zakodował wszystko, co się stało, a na jego drodze znowu postawiono przeszkodę. Jakaś uśmiechnięta blondynka z dekoltem do pępka i spódniczką odsłaniającą pół tyłka objęła Kobrę od tyłu za szyję i cmoknęła głośno w policzek. Chłopak odwrócił głowę ze znudzeniem, żeby zobaczyć, przez kogo został zaatakowany i nie wyglądał na zadowolonego.
— Dołączysz do nas? — zapytała ze ślicznym uśmiechem.
— Nie — odparł prosto z mostu.
— No weź. Mamy niezły towar — dodała mu do ucha. Kobra znowu odmówił, co ją zirytowało. — Ostatnio byłeś bardzo chętny — zauważyła, prostując się.
— Ostatnio miałem napie*dolone w głowie bardziej od was — odpowiedział bez przejęcia.
— I zapewne było ci o wiele lepiej niż teraz — uśmiechnęła się.
Harry zawahał się.
— Hej, powiedział, że nie to nie — warknęła Gejsza, widząc jego minę.
— Jakby co to wiesz, gdzie nas szukać — rzekła blondynka na pożegnanie i odeszła.
— Zawahałeś się — warknęła Gejsza do Kobry, który spojrzał na nią spode łba.
— Zejdź ze mnie — burknął ze znużeniem.
Ostentacyjnie odwróciła od niego głowę, obrażając się.
Ekipa rozeszła się po klubie, więc Kobra został sam na sam z Remusem i Syriuszem. Zawahał się, mając na końcu języka słowa wytłumaczenia. Niezbyt chciał rozmawiać o Doris i Szakalu, ale wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie uda mu się pokazać dwójce mężczyzn, jaki jest naprawdę. Obrócił szklanką, żeby zamieszać drinka, którego wybrała mu Milka, później wypił łyka. Dopiero wtedy spojrzał na Huncwotów.
— Przerażeni?
— Zaskoczeni — odparł Lunatyk, co Harry przyjął uniesieniem kącika ust.
— Może niekoniecznie tym, że imprezujesz, co jest normalne w twoim wieku, ale tym, co się tutaj dzieje — uzupełni Łapa. — Te niektóre wydarzenia z twoim udziałem…
Kobra odwrócił wzrok na szklankę trzymaną w dłoni. Chyba potrzebował jednak jeszcze trochę promili albo czegoś rozluźniającego, żeby o tym z nimi rozmawiać.
— Zaraz wrócę — stwierdził, wstając. — Chyba muszę zajarać, zanim wam to powiem.
— Harry, nie… — warknął Łapa.
— Nie mów tutaj do mnie po imieniu — przerwał mu prędko ostrym głosem.
— Bo?
— Bo dużo osób chce mi wpie*dolić poza klubem. Im mniej wiedzą, tym lepiej śpię.
Poszedł, zostawiając zaskoczonych mężczyzn. Wrócił po kilku minutach z błyszczącymi oczami i końcówką skręta w ustach.
— Nie patrz tak na mnie — rzekł luźno do Syriusza. — Chciałeś mnie poznać, więc proszę bardzo. Masz przed sobą skrawek mojego życia. — Usiadł na swoim poprzednim miejscu. — Co zdążyliście wywnioskować?
— Za dużo pijesz, za dużo jarasz, wszyscy cię znają — podsumował Łapa.
— Ćpałeś — dodał cicho Remus z lekkim niepokojem w oczach. — Gdy cię znaleźliśmy, nie był to jednorazowy wyskok.
Harry uśmiechnął się słabo, a Syriusz zdrętwiał.
— Skąd wiesz?
— Lepiej słyszę. Słyszałem słowa tej blondyny o towarze.
Harry pokiwał powoli głową.
— Chcecie znać szczegóły? — upewnił się i zaciągnął skrętem. Obaj pokiwali głowami. — Tak w skrócie mówiąc… Trafiłem tutaj, gdy Żyleta znalazł mnie po pobiciu przez Dursley’a. — uśmiechnął się do swojej szklanki. — Rzadko kiedy obrywałem w twarz, żeby nikt się nie domyślił, ale wtedy go poniosło, a Żyleta to dostrzegł.
— Pobił cię i wyrzucił na ulicę?
Harry spojrzał na Syriusza z politowaniem.
— Przecież nie mogłem niszczyć wystroju domu — zironizował. — Co chwilę spędzałem noce pod gołym niebem, a im więcej miałem lat, tym częściej to robił. Od kiedy trafiłem do ekipy, pasowało mi to.
— Ile wtedy miałeś lat?
— Czternaście. Po trzecim roku wszystko się zaczęło. Pomogli mi i wciągnęli w swoje życie. W tym samym czasie trafił tutaj Szakal. Obaj dopiero się wdrażaliśmy, więc łatwiej się dogadywaliśmy. Traktowałem go jak brata. — Spojrzał na skręta i zaciągnął się, zanim ciągnął: — Po czwartym roku poznałem Doris. Było po mnie — przyznał szczerze. — Kompletnie mi odpieprzyło na jej punkcie. Wszyscy mówili, że jestem po*ebany i mam się ogarnąć, ale już było za późno. Idiota — zaśmiał się, chociaż mało w tym było wesołości. — Gdyby tylko poprosiła, strzeliłbym w głowę samej królowej, jeśli to miałoby ją uszczęśliwić.
— Tak to jest z miłością, szczególnie pierwszą.
Kobra prychnął.
— Na przyszłość wiem, żeby rozwalić sobie łeb o ścianę, jeśli znowu miałbym przez to przechodzić.
— Hej! Nie wiem, co się stało, ale nie powinieneś przekreślać innych ludzi — rzekł Łapa łagodnie.
— Jesteś na moim miejscu, okay? W ciągu… jakiegoś tygodnia dowiadujesz się, że dyrek, któremu ufałeś, tak naprawdę cię oszukiwał, że istnieje przepowiednia, według której albo zginiesz, albo zabijesz, ale o tym nie będziemy teraz mówić… ty sobie umierasz, a na dobitkę nakrywasz swoją dziewczynę w łóżku ze swoim bratem. Cudownie, nie? — zaśmiał się szyderczo. Spojrzał na Syriusza, który miał niemrawą minę. — Nie dziw mi się, że wolę wypiąć się dupą na uczucia, bo nie chcę być znowu kopany z każdej możliwej strony, okay? Już mi wystarczy.
— Widziałeś ich?
— Na własne oczy. Wiecie… jakby przyznali , że się zakochali czy coś, pokazali, że im głupio… Okay, nie byłoby tak źle, w końcu mogło się zdarzyć. Tyle że ze śmiechem przyznali, że od pół roku chcieli tylko mojej kasy, niczego więcej. — Zaciągnął się po raz ostatni. — Milusio. Przez to wszystko zacząłem ćpać. Nie było dnia, żebym nie był na ostrej fazie. Mówiłem sobie, że muszę się ogarnąć, ale spóźniony wracałem do domu, dostawałem manto i musiałem odreagować.
— A ekipa? — spytał cicho Remus.
— Próbowali, ale wypiąłem się na nich dupą, bo tak było łatwiej. A oni i tak nie rezygnowali — dodał ciszej w zamyśleniu. — Powiedziałem sobie, że to koniec, ale nie minął kwadrans, a ich zobaczyłem w klubie. Wróciłem do domu. Resztę znacie.
Zapadło milczenie.
— Gramy dalej? — zapytał cicho Harry, patrząc pustym wzrokiem w równie pustą szklankę.
— Gramy.

Gejsza przebudziła się ze snu, gdy poczuła, że ktoś siada na jej łóżku. Dzięki światłu księżyca wpadającemu przez okno do jej pokoju, dostrzegła czyjąś sylwetkę.
— Kobra? — wymamrotała, przecierając dłońmi oczy.
— Mogę? — zapytał cicho drżącym głosem.
— Co się stało?
Przez chwilę trwała pełna napięcia cisza.
— Znowu chciałem to zrobić…
Gejsza zdrętwiała.
— Nie zrobiłeś…
— Nie — przerwał jej słabym głosem. — Ale musiałem przyjść do kogoś z was, żeby… żeby…
Gejsza objęła go za głowę i przygarnęła do siebie.
— Dobrze zrobiłeś — szepnęła.
— Gejsza… Ja już nie daję rady…
Objęła go jeszcze mocniej, pozwalając powiedzieć mu to, co go dręczyło.

Łapa wszedł do jadalni dość późno, gdyż impreza dzień wcześniej nie należała do jego rytmu dnia, a nie był już przecież taki młody. Na miejscu zastał całą ekipę, oprócz Harry’ego. Od razu spostrzegł, że coś się stało. Gejsza miała czerwone i podpuchnięte oczy, jakby przepłakała całą noc, Żyleta siedział z opuszczoną głową, Milka oplotła ramionami kolana, a Missy, Yom i Szatan wyglądali na przygnębionych. Zapytał, co się stało. Przez moment nikt nie odpowiadał.
— Kobra przyszedł do mnie w nocy — odparła wreszcie Gejsza, wycierając wierzchem dłoni kolejną łzę. — Znowu chciał to zrobić. — Syriusz zamarł z szeroko otwartymi powiekami. — Tylko nam się wydawało, że jest lepiej. Prawda jest taka, że to wszystko kompletnie go zmiażdżyło, a jego psychika to jedna wielka ruina. — Wbiła w Syriusza puste spojrzenie. — Jeśli po tym wszystkim, co ci o sobie powie i pokaże, ty go odepchniesz… zabiję cię.
Łapa nawet przez chwilę w to nie zwątpił.

Kobra zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Napisał tylko Gejszy smsa, że spotkał się z Alexem i wróci za jakiś czas. Kiedy nie zjawił się przez kilka kolejnych godzin, wysłała mu wiadomość, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Odpisał z dużą ilością literówek, więc domyśliła się, że Alex zaciągnął go na imprezę.
Wszyscy oglądali film, czekając na jego powrót, kiedy odezwał się telefon Żylety. Dostrzegł, że to Alex, który musiał być nieźle pijany, bo gadał od rzeczy.
— Moment, czekaj — przerwał mu wreszcie Żyleta. — Jesteś pijany w trzy dupy. Masz tam Kobrę?
— Kobra est jeżdżę bardziej pijany — roześmiał się. — Szczerze? Jest spi*gany jak nigdy.
Żyleta przetarł twarz dłonią.
— Gdzie jesteście? Podjedziemy po was.
— Eeeeej! Kobra, rzygasz?! — Wybuchnął śmiechem. — O ku*wa, ale je*nął w ścianę! O w mordę, co za kutas się do niego sadzi, chyba się pobiją.
— Alex, gdzie jesteście?
— Daj mu w mordę!
— Alex! — warknął pod spojrzeniem pozostałych domowników.
— Sooo? Aaaa… Nie wiem. Chyba w Devilu. Smienialiśmy kluby, więs mogę się myliś, ale chyba Kobra bęzie potrzebował holowania — zachichotał.
— Zaraz przyjedziemy, a wy więcej nie chlejcie — powiedział Żyleta, kręcąc głową.
— Szemuuu?
— I nigdzie nie idźcie, zrozumiano?
— Tak jest, szefie.
Żyleta rozłączył się.
— Spi*gali się w trzy dupy. Jedziemy po ich, bo Kobra znowu ma z kimś spinę. Tym bardziej, że są w Devilu, więc lepiej jeździmy większą grupą, bo czasami będzie trzeba przyłożyć kilku osobom.
Wszyscy mężczyźni wsiedli do dwóch aut i ruszyli w stronę centrum Londynu. Na miejscu zjawili się po kilku minutach. Szatan dał ochroniarzowi w łapę, żeby nie robili problemów i weszli całą piątką do środka. Odszukanie Alexa i Harry’ego nie zajęło im dużo czasu, bo robili wokół siebie dużo zamieszania. Było widać, że ledwo się trzymają.
— Szyjechała taxi — wybełkotał Alex.
Doprowadzenie ich do wyjścia było nie lada wyczynem. Szatan i Yom zajęli się odwiezieniem Alexa, który położył się na tylnej kanapie zaraz po odpaleniu silnika. Kobra na zmianę temperatury zareagował dość wyraźnie, bo oparł głowę i przednie oparcie z niemrawą miną. Byli w połowie drogi, kiedy wymamrotał:
— Chyba się zrzygam.
Żyleta natychmiast zjechał na pobocze. Harry nie mógł znaleźć klamki, więc Syriusz siedzący obok niego otworzył mu drzwi. Zdołał jeszcze przytrzymać chłopaka, zanim wypadł z auta. Żyleta wysiadł z samochodu i prędko pobiegł mu pomóc razem z Remusem.
— Tak się spi*gać… — westchnął Żyleta, gdy minęła pierwsza fala torsji.
— Sorry — wymamrotał Harry.
— Przepraszaj siebie, bo to ty będziesz umierał na kaca-mordercę.
Po dziesięciu minutach wpakowali go z powrotem do auta i prędko pojechali do domu. Gejsza zaczęła psioczyć na Kobrę, gdy ten wtoczył się na korytarz.
— No i po co ci to było? – rzekła, wyrzucając ramiona w górę.
Harry objął ją, żeby utrzymać się w pionie i wybełkotał:
— Żeby nie myśleć.
To zamknęło wszystkim usta. Żyleta bez słowa zaprowadził go do pokoju.

Przespał kilkanaście godzin, a kiedy się obudził, kac nie dawał mu żyć. W łazience nad toaletą spędził dobre pół godziny, zanim stwierdził, że chyba już koniec z wymiotowaniem na jakiś czas. Gejsza przyniosła mu herbatę z zatroskaną miną i wyjątkowo nie obsmarowała go od góry do dołu za wybryk z poprzedniego dnia. Darował sobie wyścigi, na których planował się pojawić, dając sobie dzień odpoczynku. Przez cały wieczór wydzwaniała do niego dziewczyna, którą poznał zeszłego dnia, lecz nie odbierał telefonu i nie odpisywał na smsy. Przy kolacji dał Gejszy komórkę z żałosną miną, kiedy okazało się, że dziewczyna jest bardzo uparta. Blondynka westchnęła i odebrała.
— Kto mówi? — zapytała ostro. — Jaka znowu Annie? Laska, odczep się od mojego faceta! — Chwila ciszy. — Nie, nie jest wolny!
Usłyszeli donośny głos wściekłej dziewczyny, która po chwili się rozłączyła. Gejsza zachichotała.
— Zostałeś nazwany dupkiem, kutasem i sku*wielem w jednym zdaniu.
— Gorzej mnie już nazywano — odparł, odbierając od niej telefon wśród chichotów pozostałych.
Spojrzał z niechęcią na jajecznicę znajdującą się na talerzu i zaczął powoli jeść, czując na sobie wzrok Syriusza.
— Jutro o dwudziestej drugiej wychodzimy — oznajmił mu jedynie Kobra. — Grasz?
Łapa skinął powoli głową.

Harry wiedział, że dopiero teraz zaczyna wprowadzać Lunatyka i Łapę do swojego nielegalnego życia, więc przed wyjazdem na wyścigi szybko biło mu serce. Ekipa uważnie obserwowała dwójkę mężczyzn, zanim wsiedli do samochodów.
— Merlinie, wyścigi? — nie dowierzał Łapa, kiedy dojechali na miejsce.
— Nielegalne — uzupełnił Harry. — Jeśli ktoś wrzaśnie, że jadą gliny, od razu łapcie jakieś auto ekipy, jasne?
— Jasne — odparli zgodnie ze zdumieniem.
Kobra zatrzymał samochód między innymi sportowymi furami i spojrzał na obu mężczyzn.
— Nie ładujcie się jakieś konflikty, bo tutaj rozwiązujemy je w formie wyścigów. Jeśli ktoś was wezwie na pojedynek, a wy spasujecie, możecie się tutaj więcej nie pokazywać. O ile mi wiadomo, nie potraficie kierować, więc lepiej nikogo nie prowokujcie, okay?
Pokiwali głowami i dopiero wtedy Kobra wysiadł, a oni zaraz za nim. Tak jak w klubie, również tutaj Harry był znany, co z łatwością mogli dostrzec. Poszli za radą Harry’ego i trzymali się blisko ekipy, by nie zrobić żadnej głupoty. Poznali wiele osób, w tym Sydney’a, który był organizatorem wyścigów. W pewnym momencie podszedł do nich z cwanym uśmieszkiem i wskazał niebieskiego astona martina stojącego niedaleko ekipy.
— Kobra, chcesz go w swoim garażu?
Chłopak zaśmiał się.
— Dawaj.
— Yeah! — Sydney podetknął sobie megafon do ust i ryknął: — Mamy ściagantów! Za pięć minut zbieramy się na linii startu!
Tłum zaklaskał radośnie, natychmiast wszyscy zaczęli się rozchodzić, by zrobić miejsce. Sydney zwrócił się do Harry’ego:
— Tak ogólnie to bardzo mnie cieszy, że pojawiłeś się tutaj, nie będąc na gazie albo fazie, bo ostatnio, szczerze mówiąc, nie szło z tobą współżyć.
Kobra uśmiechnął się słabo.
— Zdaję sobie z tego sprawę i obiecuję poprawę.
Sydney wyszczerzył się.
— No ja myślę, bo widzisz… Wygraj ten wyścig, a pojedziesz w Mistrzach.
Odszedł niemal w podskokach. Zanim Kobra wsiadł do swojego auta, usłyszał jeszcze, jak Łapa pyta Szatana, o co chodzi w Mistrzach. Stanął na linii startu chwilę później, widząc i słysząc uradowany tłum. Ekipa wepchnęła się na najlepsze miejsca. Pojawił się przeciwnik Harry’ego, więc hałas wzmógł się. Kobra dostał nawigację, w której ustawiono trasę wyścigu. Wyszczerzony Sydney wszedł na jezdnię między autami razem z jakąś młodą szatynką, która uśmiechała się olśniewająco.
— Ciekawe, kto zgarnie cacko przeciwnika — rzekł do mikrofonu. — Zaczynamy.
Ryk wzmógł się. Sydney spojrzał na obu ścigantów, aby sprawdzić, czy są gotowi. W odpowiedzi dodali gazu. Stanik szatynki poleciał w górę i spadł na ziemię. Rozległy się piski opon, uniósł się dym spod kół. Ruszyli gwałtownie i równocześnie wśród okrzyków radości widowni. Wpuszczono ich na dach jednego z budynków, skąd widzieli, co się dzieje.
Łapa niemal przeleciał przez barierkę, z fascynacją przyglądając się, jak profesjonalnie jeździ Harry, z jaką swobodą lawiruje między przeszkodami, jak driftuje. Gdy pierwszy raz z nim jechał, bardziej martwił się o swoje życie, a nie podniecał się samą jazdą. Dopiero teraz spostrzegł, o co w tym wszystkim chodzi i natychmiast postawił sobie za cel, że musi siedzieć jako pasażer Kobry, gdy ten będzie się ścigał. Nawet nie zdziwiło go to, że pojawił się na mecie jako pierwszy. Odebrał kluczyki od astona, gdy tylko wydostał się z tłumu. Yom natychmiast pobiegł mu towarzyszyć przy oglądaniu auta.
— Moi drodzy, spie*dalamy. Gliny w drodze — oznajmił Sydney.
Wszyscy natychmiast zaczęli rozchodzić się do swoich samochodów, ale Syriusz dostrzegł, że nikt nie panikował, a niektórzy nawet jeszcze pożartowali. Harry dał Yomowi kluczyk od nissana.
— Idziesz? — zapytał Żyleta Syriusza.
— Pojadę z nim.
Chłopak zaśmiał się i pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Każdy chce się z nim przejechać w trakcie ucieczki albo wyścigu — stwierdził jedynie i odszedł.
Harry spojrzał na Łapę, który pojawił się obok niego.
— Śmigamy, śmigamy, bo nie tęsknię za kratkami.
Kobra zaśmiał się i razem wsiedli do astona. Chłopak oddalił sobie trochę fotel, a później odpalił silnik. Stojąc w miejscu, dodał powoli gazu, a Łapa wiedział, że próbuje wyczuć auto. Przesunął dłońmi po kierownicy niemal czule i dopiero wtedy ruszył z piskiem opon. Sygnał kogutów policyjnych zbliżał się do nich coraz bardziej. Zaczęli lawirować między autami, a Harry cały czas był opanowany, jakby to była tylko gra komputerowa, a nie prawdziwa akcja.
— Miałeś kiedyś jakiś wypadek samochodowy? — zainteresował się Syriusz po tym, jak jechali na czołówkę z radiowozem, a policjant spanikował.
— Gdy uczyłem się jeździć, uderzyłem w drzewo — odpowiedział Harry, obserwując w lusterku, co się dzieje za nimi. — Rok temu uderzyła we mnie ciężarówka. Wylądowałem w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu.
Łapa skinął powoli głową, nie dziwiąc się nawet, że nic o tym nie wiedział. Już nic go nie szokowało, jeśli chodziło o jego chrześniaka.
— A trafiłeś za kratki?
— Jeszcze nie, ale wiem, że w końcu gdzieś mnie złapią — odparł z rozbawieniem.
— Jakoś się tym nie przejmujesz.
— Nie, bo wiem, że nic mi nie zrobią.
— Jesteś tego bardzo pewny.
Harry zerknął na niego.
— Może za jakiś czas dowiesz się dlaczego.
Kobra driftem wjechał w zakręt, ledwo unikając stłuczki z nadjeżdżającym fordem i prędko zahamował, kiedy dostrzegł blokadę policyjną. Łapa rozszerzył oczy, gdy zauważył wycelowane w nich spluwy.
— Wysiądźcie z samochodu z podniesionymi rękoma! — powiedziano przez megafon.
— Chyba poje*ało — szepnął Harry do siebie i zerknął na chrzestnego z rozbawieniem. — Lepiej schowaj głowę.
Włączył wsteczny bieg i ruszył gwałtownie. Rozległy się strzały, więc Syriusz wziął sobie do serca radę chłopaka. Kobra zaczął jechać slalomem, by trafiło ich jak najmniej pocisków. Gdy dotarli do zakrętu, szybko wykonał manewr i ruszyli przodem w inną uliczkę z radiowozem na karku. Łapa szybko przekonał się, że policja nie ma szans ich złapać, gdyż Harry bardzo szybko zwiększał odległość między nimi.  Przejechali kilka uliczek, a Syriusz rozpoznał okolice klubu. Harry wjechał na podziemny parking, a później do garażu, w którym stało kilka sportowych aut. Zgasił silnik, oznajmiając, że są na miejscu. Syriusz wysiadł i dokładniej przyjrzał się pojazdom.
— Czyje?
— Moje.
— Wszystkie? — zdumiał się, a Harry skinął głową. — Skąd je masz?
— Głównie z wyścigów.
— Nie masz już tutaj miejsca.
— Pójdą na sprzedaż.
— Sprzedając jednego, pewnie wystarczyłoby ci na dość luksusowe kilka miesięcy życia.
— Pewnie tak, ale aktualnie nie jest mi to potrzebne. Szefunio w większości zajmuje się finansami ekipy, dopóki jesteśmy niepełnoletni. Nie chcemy, żeby ktoś za bardzo się zainteresował, skąd mamy forsę. Poza tym Szefunio wszystko organizuje.
— Tak jakby przewodniczący ekipy.
— Coś w tym stylu, chociaż bardziej traktujemy go jak dziadka. — Łapa zerknął na niego. — Pomógł nam bardziej niż inni, chociaż wcale nie musiał — wytłumaczył cicho Harry. — Oddanie mu jednego samochodu to nic w porównaniu z tym, co dla nas zrobił. — Spojrzał na chrzestnego. — Nie myśl, że chce na nas zarabiać. Sami tego chcieliśmy, a on w życiu nie powiedział, że chce od nas forsę. Daje nam wybór, a każdy daje coś od siebie.
— Nie powiem o nim złego słowa, skoro ci pomógł, gdy mnie nie było — odparł cicho Łapa.
Harry nic na to nie odpowiedział.
— Gramy dalej?
— Gramy.

Kobra i Żyleta szli obok siebie, rozglądając się po mijanych ulicach. Syriusz i Remus niezbyt wiedzieli, w jakim celu wyciągnęli ich z domu, lecz nie protestowali. Był dość późny wieczór, a po uliczkach nie kręciło się zbyt dużo osób.
— Pamiętasz, jak pytałeś, skąd mam tyle aut? — zapytał nagle Harry, a Łapa potwierdził. — Pamiętasz, co odpowiedziałem?
Głównie z wyścigów.
— Zakodowałeś, że odpowiedziałem głównie, a nie wszystkie?
Po chwili ciszy Syriusz odparł:
— Zakodowałem, ale niezbyt się nad tym zastanawiałem.
— Jak myślicie, co z resztą?
— Kupione? Pożyczone?
Harry i Żyleta wymienili spojrzenia.
— Po co miałbym pożyczać albo kupować samochód, gdy mogę sobie jakiś wygrać? — rzekł swobodnie Kobra.
— Trudno za tobą nadążyć, więc ciężko to określić — oznajmił Lunatyk, a Harry zaśmiał się krótko.
— W życiu kupiłem tylko jeden samochód: mojego nissana i to głównie dlatego, że nikt takiego nie miał w okolicy, a zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia.
— Kobra — powiedział nagle Żyleta i wskazał głową w stronę stojącego na parkingu samochodu marki audi.
— Cudeńko, nie? — rzucił Harry, narzucając kaptur na głowę.
— Nie przeczę — odparł niepewnie Łapa.
Remus zaklął, uświadamiając sobie nagle, co zaraz ma się stać. Syriusz otworzył w szoku usta, również zdając sobie z tego sprawę, gdy Harry ruszył w stronę auta. Żyleta obserwował ich spokojnie nawet wtedy, gdy Kobra zaczął majstrować przy zamku.
— To… Mogą go złapać — wydukał Syriusz.
— O to się nie martw. Martw się o to, jak to przyjmiesz.
Harry otworzył drzwi i wsiadł za kółko. Chwilę później odpalił silnik i podjechał do nich.
— To szaleństwo.
— To zgłoś to policji — powiedział Harry. — Wsiadacie?
Nie mieli innego wyjścia. Kobra ruszył przed siebie, oddalając się od miejsca przestępstwa. W ciszy mijali różne uliczki, aż wreszcie kierowca zatrzymał się na jakimś wzgórzu, skąd widać było okoliczne domy. Wysiadł, by odetchnąć świeżym powietrzem. Żyleta skorzystał z okazji na zapalenie papierosa. Usiadł na masce auta, zerkając w rozgwieżdżone niebo. Syriusz chodził w kółko, próbując wszystko sobie poukładać. Remus natomiast wbijał wzrok w Kobrę, który bez przejęcia również zapalił papierosa i usiadł obok przyjaciela. Najwyraźniej dawał im czas na przemyślenie sytuacji.
— Czemu? — zapytał w końcu spokojnie Łapa.
— Bo to lubię — padła szczera odpowiedź.
— Lubisz?
— Adrenalina i te sprawy. Przy okazji Szefunio ma z tego zysk.
— Ty też? — Remus zwrócił się do Żylety, który przytaknął i dodał:
— Wszyscy to robimy. Jedni częściej, inni rzadziej.
— Jesteście… gangiem — podsumował Syriusz ze zmarszczonymi brwiami.
— Nawet ci, którzy o wszystkim wiedzą, nadal nazywają nas ekipą, ale tak, można nas również tak nazwać.
— Kradniecie i sprzedajecie, tak?
— Chyba że nam się spodoba. Wtedy możemy go sobie zatrzymać i nikt nie będzie nam robił wyrzutów. Jesteście pewni, że chcecie grać dalej?
— Tak — odparli zgodnie, obawiając się coraz bardziej tego, czego jeszcze mieli się dowiedzieć o Harrym.

Kobra wreszcie uznał, że Syriusz i Remus powinni poznać Szefunia, dlatego zabrał ich do klubu na piętro, gdzie zwykle przesiadywał mężczyzna. Łapa zdążył go dostrzec w trakcie imprezy, jednak nie na tyle, by go zapamiętać. Wyobrażał go sobie zupełnie inaczej, kiedy dowiedział się, że kieruje grupą przestępczą złożoną z samych nastolatków. Był bardzo wyluzowany, śmiał się z głupich żartów Yoma, ale gdy tylko dowiedział się o kłopotach Szatana odnośnie jakiejś sprzeczki z wyżej postawionym facetem, gotów był załatwić tę sprawę z pomocą kilku osiłków.
— Szefunio, spokojnie. W razie czego damy im wciry — zauważył Żyleta, zastukał paznokciami w stolik i zmarszczył brwi, zwracając się do Kobry: — Dawno nie braliśmy udziału w jakiejś poważniejszej napierdalance. To do nas niepodobne.
Ekipa roześmiała się szczerze, a Szefunio pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Gdy Yom i Szatan zaczęli odstawiać jakąś komedię, Szefunio przysiadł się do Harry’ego.
— Trzymasz się, Młody? — zapytał poważnie, a chłopak wzruszył ramionami. — Widzę, że na razie nie masz z nimi problemu — dodał cicho, wskazując ukradkiem głową na Łapę i Lunatyka.
— Trochę mnie to niepokoi. Spodziewałem się jakieś awantury — wymamrotał. — Pokazałem im, jak kradnę auto, a po nich właściwie to spłynęło.
— Myślę, że gdzieś w podświadomości byli nastawieni na coś takiego. Szczególnie po wyścigach.
— Myślisz, że jak pokażę im akcję, wszystko się zmieni?
— Nie mam pojęcia — westchnął. — Mam nadzieję, że nie, ale wiesz, że kradzież auta i akcja na zlecenie trochę się różnią. Jesteś pewien, że chcesz im to pokazać?
— Muszę, niezależnie od tego, jak miałoby się to skończyć.
Szefunio uśmiechnął się lekko i poczochrał go po włosach, mówiąc, że wszystko będzie okay.
— Snajper dawał o sobie znać?
— Ostatnio milczy. Chyba muszę zacząć się przejmować — stwierdził Kobra.
— Może mu się odwidziało? — zaproponowała Gejsza bez przekonania, ale machnęła zbywająco ręką, gdy wszyscy wbili w nią spojrzenia pełne politowania.
Szefunio zerknął na zegarek.
— Czas na akcję, dzieciaki.
Wszyscy od razu podnieśli się z miejsc, a Harry kiwnął Syriuszowi i Remusowi, żeby poszli za nimi. Przedostali się w podziemia klubu, gdzie zapewne nie miało dostępu zbyt wiele osób. Pomieszczenie, w którym się zatrzymali, nie było zbyt wielkie, jednak znajdowała się tutaj zarówno broń, jak i ubrania, różnorodne przedmioty o niewiadomym pochodzeniu i sprzęt elektroniczny. Kobra, Szatan i Yom zniknęli w jednym z pokoi, Missy rozsiadła się przy komputerze, Żyleta przeglądał broń, a Gejsza i Milka zajęły się wynajdywaniem różnych przedmiotów.
— Co my tu robimy? — zapytał Remus.
— Dowiecie się, gdy obejrzycie. Wtedy wszystko zrozumiecie — odparła Missy, nie odrywając wzroku od monitora.
Harry, Szatan i Yom zjawili się w pomieszczeniu w innych ciuchach. Mieli na sobie elastyczne czarne ubrania, jakby chcieli czuć się wygodnie i nie rzucać się w oczy.
— Wiecie, co macie robić. Plan znacie, tak? — rzekł Szefunio w ich stronę, a oni zgodnie pokiwali głowami, gdy Gejsza podała im pierwsze przedmioty.
Okazało się, że są to słuchawki i małe mikrofony. Sprawdzili połączenie z Missy. Łapę zmroziło, kiedy Żyleta rozdał pistolety, w dodatku załadowane.
— Włamałam się do systemu policji — oznajmiła Missy, klikając jak szalona w klawisze. — Autostrada powinna być czysta, dopóki nie zaczniecie. Będę monitorować sytuację na bieżąco. Którą furę bierzecie?
— BMkę — odparł Szatan.
— Okay. Uruchomiłam kamerkę. Trzymaj się tak, żebyśmy widzieli, co się dzieje. Ciężarówka za pół godziny powinna wjechać na autostradę, więc możecie się zbierać. Ruch jest niewielki, więc nie powinniście zrobić syfu. Niech zakryje was ciemność — rzekła złowieszczym głosem, a Yom parsknął śmiechem.
— Do boju — oznajmił Wujek i odebrał od Milki czarny materiał.
— Nie dajcie się złapać! — rzekł Szefunio, gdy otworzyli ukryte drzwi. — Zresztą, sami dobrze wiecie — stwierdził po chwili, machając ręką.
Syriusz i Remus wymienili spojrzenia, kiedy trójka chłopaków wsiadła do czarnego BMW z Szatanem za kierownicą. O co tutaj chodziło?

O tym, że Harry zajmuje się czasami niezbyt legalnymi sprawami, Łapa wiedział już od jakiegoś czasu. Zaczynał to podejrzewać od chwili, gdy ekipa zabrała jego i Remusa na imprezę. Potwierdzał swoje przypuszczenia, gdy dowiedział się o tym, że Kobra przez jakiś czas ćpał, gdy dostrzegł, że pije, pali i zadaje się z dziwnymi ludźmi. Na wyścigach tylko się w tym upewnił, chociaż kradzież samochodu na jego oczach była sporym zaskoczeniem. Wiedział, że to nie koniec, jednak gdy zobaczył przez kamerkę tak zwaną akcję, nie mógł w to uwierzyć. Jego chrześniak chodził po masce pędzącego auta, by przejąć znajdujący się w ciężarówce towar. Na twarz nasuniętą miał kominiarkę, która chroniła jego anonimowość. Syriusz rozpoznał go jednak i pomimo nocy widział wszystko doskonale. Harry wspiął się na dach ciężarówki i pomógł dostać się na nią Yomowi.
— Wycofuję się — powiedział spokojnie Szatan.
— Trzymaj się blisko w razie problemów — odparł Kobra.
Harry i Yom przebiegli po dachu ciężarówki.
— Missy, jak sprawa z glinami? — zapytał Yom.
— Na razie czysto. Bierzcie się za kierowcę, bo niedługo będzie zjeżdżał z autostrady.
— Do usług.
Kobra niespodziewanie zsunął się na bok ciężarówki i otworzył drzwi pasażera, by wskoczyć na siedzenie pasażera. Mężczyzna krzyknął i szarpnął za kierownicę. Harry prędko chwycił go za włosy i ogłuszył jednym uderzeniem głowy o kierownicę. Natychmiast sięgnął za kółko i wyrównał kurs.
— Yom, facet zablokował nogą pedał gazu. Musisz mi pomóc, bo wpie*dolę nas w barierkę.
Chłopak pojawił się po drugiej stronie ciężarówki, wybijając szybę.
— Trzymaj kierownicę. Ja go przesadzę — zarządził Kobra.
Yom przejął stery nad kierownicą, a Kobra zaczął przeciągać mężczyznę na miejsce dla pasażera, dopóki Yom nie miał możliwości usiąść na jego miejscu.
— Missy, gdzie jest najbliższy zjazd?
— Za dwa kilometry będzie parking.
Zatrzymali się w określanym miejscu. Było zupełnie pusto, więc nie napotkali żadnego problemu. Yom zgasił silnik, znaleźli klucze do kłódki od naczepy i prędko ją otworzyli. W środku stały dwa samochody. Zjechali nimi po specjalnym spadzie i pojechali przed siebie, zostawiając ciężarówkę na parkingu z nieprzytomnym kierowcą.
— Byłam wam potrzebna tylko do obserwowania gliniarzy — rzekła zawiedzona Missy. — Zepsuliście mi zabawę.
— Przepraszamy. Następnym razem zrobimy demolkę i będziesz pomagała nam uciec przed policyjnym helikopterem, okay? — odparł Kobra.
— Idę na to — zaśmiała się.
Szatan zjawił się na parkingu jako pierwszy, Kobra i Yom wjechali razem chwilę po nim.
— Sprawdzaliście? — zapytał Szefunio na wstępie.
— Jeszcze nie.
Wysiedli z aut i otworzyli bagażniki, w których znajdowały się worki. Zajrzeli do środka.
— Taką ilością amfy naćpałby się cały Londyn — podsumował Yom.
— Akcja udana — oznajmił Szefunio z uśmiechem.
Kobra spojrzał na Syriusza i Remusa, którzy obserwowali go z dziwnymi minami.
— Mówiłem, że będziecie żałować — powiedział cicho.
— Możemy pogadać? — odparł spokojnie Syriusz.
We trójkę weszli do pomieszczenia, w którym szykowano się do akcji, gdzie chłopak zostawił kominiarkę, mikrofon i słuchawkę. Później spojrzał na nich, stając w dość sporej odległości, jakby czekał na pierwsze oskarżenia.
— Jak się w to wciągnąłeś? — zapytał Lunatyk.
— Yom i Szatan przed trafieniem do ekipy mieszkali pod mostem. Jakoś musieli żyć, więc zajmowali się drobnymi kradzieżami. Kiedy tutaj trafili, Gejsza i Żyleta to podłapali. Znaleźli Missy i okazało się, że jest hakerką, dlatego zaczęli kombinować jeszcze bardziej. Kiedy ja tutaj wylądowałem, zajmowali się głównie włamaniami i kradzieżami z dobrze chronionych budynków. Szakal wpadł na pomysł, żeby zająć się przewozami. Z czasem zaczęliśmy wchodzić w to wszystko coraz bardziej i coraz więcej ludzi dawało nam zlecenia.
— Groźby, szantaże?
— Też.
— Pobicia?
— Nie. Wychodzimy z założenia, że nie chcemy niszczyć komuś zdrowia. — Uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy zobaczył nieme pytanie w oczach chrzestnego. — Życia też nie. Morderstwa nie znajdują się w naszym repertuarze.
— Ryzykujecie więzienie.
— Mało nas to obchodzi, bo wiemy, że się z tego wywiniemy. Szefunio ma lepsze kontakty niż sądzicie.
— Rozumiem, że początkowo chcieliście jakoś mu się odwdzięczyć, ale teraz…? Wyścigi, kradzieże… To wam nie wystarczy?
Harry uśmiechnął się lekko.
— Teraz już nie. Za bardzo się w to wciągnęliśmy.
Syriusz oparł się o szafkę.
— Jesteś… — zaczął ze zmarszczonymi brwiami i zastanowił się chwilę.
— Przestępcą? — zaproponował Kobra z rozbawieniem w oczach.
— Szalony — poprawił go.
Kobra aż się zaśmiał.
— Wiem. Teraz chyba warto zadać pytanie, czy jesteście równie szaleni.
Zapadła chwila ciszy.
— Gdybyśmy chcieli, żebyś z tym skończył… — zaczął Łapa.
— To bym tego nie zrobił — rzekł poważnie.
— Dlaczego?
— Bo to mi pomaga. Bo to lubię. Bo dzięki temu poznałem ekipę. To tak w skrócie.
— Tego nie mówi się pierwszej napotkanej osobie — zauważył cicho Remus.
Harry tylko na nich patrzył.
Zaufałeś nam – pomyślał Syriusz, wbijając wzrok w chłopaka. – Zaufałeś, chociaż tyle razy cię zawiedziono.
— Mówisz, że nie chcesz być kopany z każdej możliwej strony, ale jednak nadal ryzykujesz.
Kobrze zadrżała ręka, ale nic nie odpowiedział, choć Syriusz dostrzegł, że mentalnie zaczyna się wycofywać i przyjmował postawę obronną. Wymienił spojrzenie z Lunatykiem.
— Nie myśl, że mamy zamiar to zrobić — powiedział Syriusz łagodniej. — Nie będziemy cię zmieniać.
Harry’emu drgnęła powieka.
— Gramy dalej? — zapytał Remus z lekkim uśmiechem.
Kobra skinął powoli głową.

Impreza trwała w najlepsze, choć Kobra niezbyt o niej myślał. Cały czas miał w uszach słowa Syriusza i Remusa sprzed kilku godzin. Pokazał im i powiedział tak wiele o sobie, a oni nadal byli przy nim. Nie wiedzieli o jeszcze jednej sprawie, która zagrażała jego życiu. Musiał ich uświadomić, żeby wiedzieli, jaka jest sytuacja.
— Jeszcze coś muszę wam powiedzieć — rzekł nagle, kiedy zostali sami przy stoliku. Obaj spojrzeli na niego pytająco. — Wpakowałem się w poważne problemy związane z…
Jego słowa zostały zagłuszone przez wrzaski i hałasy. Harry zerwał się do pionu, patrząc w stronę drzwi wejściowych. Ktoś zaczął strzelać, więc prędko pociągnął dwójkę Huncwotów za kanapę.
— Co, do cholery?! — krzyknął Łapa.
— Chyba moje problemy — wydukał Kobra.
— Związane z…? — zapytał z napięciem Lunatyka.
— Z mafią.
Syriusz i Remus spojrzeli na niego z czystym przerażeniem.
— Ukradłem narkotyki warte dobre pół miliona szefowi mafii, żeby nie mógł mnie zabić — wytłumaczył.
— Ku*wa — wydukał Łapa, co zwykle mu się nie zdarzało. — Nigdzie nie idziesz — warknął, gdy chłopak chciał wstać.
— I tak mnie znajdą, a nie chcę, żeby posłużyli się kimś z ekipy — odpowiedział twardo. — Nie zabiją mnie, dopóki nie wiedzą, co z towarem — dodał, kiedy Syriusz znowu go przytrzymał. — Wiem, co mam robić.
Łapa wiedział, że nie ma wyjścia, bo prędzej czy później strzelanina się skończy, a Kobra zostanie znaleziony. Puścił go, gdy chłopak wbił wzrok w faceta wyglądającego jak rasowy zabójca. Harry zerwał się do pionu, prędko odbezpieczając pistolet. Nie strzelił we wroga, lecz podbiegł do niego, kuląc się za sofami i znokautował go mocnym uderzeniem w tył głowy. Mężczyzna runął na ziemię jak kukiełka, a Harry pognał dalej, znikając im z oczu.
Nie mieli pojęcia, co tak naprawdę się tutaj dzieje. Ludzie krzyczeli, leżąc na podłodze, strzały nie milkły, nigdzie nie widzieli ekipy. Gdzieś słyszeli odgłosy bójki, a po chwili zauważyli bijącego się z kimś Szatana. Chłopak został trafiony pięścią. Mężczyzna zacisnął dłoń na jego gardle z wyszczerzonymi zębami.
— Chcemy Kobrę — warknął mu w twarz.
— Pie*dol się — wydusił, starając się go z siebie zepchnąć.
Łapa zareagował instynktownie i rzucił się na mężczyznę, spychając go z Szatana, trafiając pięścią w głowę i pozbawiając go przytomności. Wujek w podziękowaniu za pomoc skinął Syriuszowi głową, starając się dojść do ładu.
— Gdzie Kobra? — zapytał przez obolałe gardło.
— Nie wiem.
Rozległ się krzyk Gejszy, więc prędko odnaleźli ją spojrzeniami.
— Kobra! Pokaż się, zanim potraktujemy ją gorzej niż dzi*kę! Wiesz, że chodzi nam o ciebie!
Szatan zaklął. Zapadła cisza. Harry się nie pokazywał, co chyba wszystkich zaskoczyło. Nagle pogasły światła, później rozległ się ryk faceta, który trzymał Gejszę. Dziewczyna piszczała jak szalona, lecz z jej wrzasków wywnioskowali, że Kobra wkroczył do akcji. Lampy zamrugały, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, później strzał. Ktoś przeklinał raz za razem. Światło rozbłysło, na moment wszystkich oślepiając. Yom ryknął bojowo, rzucając się na faceta, który celował w Kobrę. Gejsza obserwowała Harry’ego z rozszerzonymi oczami, wiedząc, że uratował jej życie.
— Oddaj towar! — warknął mężczyzna, ledwo unikając pięści chłopaka.
— Chyba cię popieprzyło! — odpowiedział rozwścieczony.
Członek mafii miał jednak przewagę we wzroście. Zrzucił z siebie Kobrę, wstając, i wycelował w niego pistoletem. Harry nie dał się sparaliżować i wykazał się sprytem. Uderzył go w dłoń, wytrącając mu broń i sprawiając, że facet znalazł się przed nim. Kopnął go w plecy, a mężczyzna  wpadł brzuchem na kanapę. Kobra przyłożył mu lufę do potylicy.
— No dalej — syknął facet, a Syriusz zauważył, że palec na spuście drgnął.
Patrzył na to, a jego serce niemal stało w miejscu. Harry chciał strzelić. Widział to w jego oczach. Chciał zabić za to, że mężczyzna odważył się zaatakować Gejszę. Ręka Harry’ego zadrżała, zacisnął na moment oczy. Wyglądał tak, jakby był zły na samego siebie, a później uderzył faceta pistoletem w głowę, aż ten osunął się na ziemię. Zapadła cisza. Kobra odsunął się od nieprzytomnego z krwią płynącą z rozciętego łuku brwiowego. Jego wzrok padł na Syriusza i Remusa.
— Koniec gry — powiedział cicho, a później wyszedł.

Kobrę znaleźli godzinę później. Siedział za klubem, paląc papierosy jak szalony. Krew zdążyła zaschnąć na jego twarzy, lecz Gejsza bez słowa usiadła przy nim i zaczęła ją ścierać. Harry patrzył na nią bez słowa, jednak jego wyraz twarzy mówił, że intensywnie myśli.
— Pozabija was. W końcu to zrobi — wydusił słabo.
— Przestań — odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
— Wiecie, że mam rację. Muszę coś z tym zrobić.
— Ciekawe co — warknął Żyleta.
— Nie wiem! — wkurzył się. — Może czas oddać mu ten pieprzony towar!
— Jasne! Od razu cię zabije! — wrzasnęła Gejsza.
— Za bardzo w to zabrnąłeś, żeby teraz oddać mu wszystko i mieć spokój — odpowiedział Szefunio, uspokajając trochę atmosferę. — Zrobiłeś coś, na co nikt by się nie odważył. Musisz coś mu zaproponować w zamian.
— Co takiego?
Szefunio wyraźnie się zawahał, zanim odpowiedział:
— Zawsze chciał, żebyś u niego pracował.
— Mam przejść do mafii? — zapytał z niedowierzeniem. — Żeby zabijać na zlecenie?
— Oszalałeś? Na to w życiu bym ci nie pozwolił — odpowiedział Szefunio twardo. — Damy mu jasne warunki, jakie zlecenia będziesz wykonywał. Kompromis. Myślałem o tym od jakiegoś czasu, bo wiedziałem, że kiedyś skończy mu się cierpliwość. Pójdzie na to, bo jesteś za dobry. Morderców na zlecenie ma na pęczki. Osób, które z łatwością przejmują przewozy bez robienia demolki jest o wiele mniej. Najważniejsze jest to, czy jesteś w stanie to robić.
— Chyba nie mam wyjścia — odpowiedział słabo. — Ale skąd mamy mieć pewność, że nie złamie umowy?
— Chyba jedynym wyjściem jest Przysięga Wieczysta. Słuchaj — powiedział po chwili ciszy. — Nie róbmy niczego pochopnie. Zorientuj się, czy jesteś w stanie to zrobić. Wiem, że nie będzie łatwo, ale na dzień dzisiejszy nie mam pojęcia, co innego mógłbyś zrobić, żeby się z tego wyplątać. Nie możesz całe życie się bać, że cię zaatakuje. Jeśli to zrobisz, będziesz miał jeszcze dodatkową ochronę z jego strony. Daj sobie kilka dni na przemyślenie tej sprawy, okay?
Harry pokiwał głową na zgodę. Gejsza zerknęła na Syriusza i Remusa, zanim ekipa wróciła do klubu. Łapa i Lunatyk usiedli obok chłopaka.
— Tylko ty jesteś zdolny wpakować się w takie bagno — stwierdził Remus, a Kobra zaśmiał się słabo.
— Jeszcze nie uciekliście z wrzaskiem? Widzicie, co wyprawiam… Zaraz zostanę członkiem mafii — roześmiał się histerycznie.
— Czy to jakaś większa różnica, patrząc na to, co teraz robisz i co będziesz u nich robił? — zapytał cicho Syriusz. — Nadal nie będziesz zabijał. — Harry spojrzał na niego. — Gdybyś strzelił… nie wiem, czy bym to zaakceptował.
— Ale tego nie zrobiłeś — zaznaczył Remus. — Chociaż chciałeś, powstrzymałeś się, bo taki nie jesteś.
— Jak wy możecie to akceptować? — zapytał drżącym głosem. — Nie powinniście. Nastawiłem się na to.
Syriusz zaśmiał się lekko.
— Może jednak jesteśmy równie szaleni jak ty?
— Chyba wybrałbym się na koncert metalowy — stwierdził Remus.
Kobra wybuchnął szczerym śmiechem.

________________________


Tak jak obiecałam, kolejna "miniaturka". Trochę długa (ponad 26 stron w Wordzie, wow), ale jestem z niej zadowolona.
Po raz kolejny dziękuję Annie za sprawdzenie :)
Być może jeszcze kiedy pojawi się jakaś miniaturka w stylu "Co by było gdyby...", ale aktualnie skupiam się na czymś innym, ponieważ znowu zaczęłam pisać nowe opowiadanie, kolejne Potterowskie, więc za jakiś czas zapewne zacznę to publikować :)
Buziaki ;*

10 komentarzy:

  1. No nie mogę... Już od jakiegoś czasu zrezygnowałam że sprawdzania, czy coś dodałaś,a akurat dzisiaj pomyślałam, że jednak sprawdzę :D
    Ma się ten dar.
    Miniaturka super, zresztą drugie oblicze to mój ulubiony Twój blog (ciut motam, ale śpiąca jestem, ciii)
    Klimat w tym opowiadaniu jest niezwykły <3 Juz prawie zapomniałam jak świetnie piszesz
    Mam nadzieję że dodasz tu jeszcze jakieś miniaturki:D
    Czekam na kolejnego bloga, weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Halo,pogotowie? Proszę przyjechać,mam zawał!
    Bully, kochana...zabijasz mnie.
    Miałam napisać komentarz pod epilogiem SŻ/MD, ale tak z przyzwyczajenia zajrzałam również tutaj. I co me oczy widzą? Kolejną miniaturkę. Czy też może-porządną Miniature! Kocham cię kobieto, nigdy w to nie wątp.Ale może zacznę od początku.
    A więc- SŻ/MD. Po pierwsze- wielkie ukłony w twoją stronę. Czytałam to opowiadanie w jego pierwotnej wersji i jestem pod wrażeniem twojej konsekwencji i uporu w poprawianiu tego małego dziełka. Z niecierpliwością czekałam na kolejne aktualizacje i jestem ci bardzo wdzięczna, że do niego wróciłaś i że mogłam od nowa przypomnieć sobie jego klimat. Bardzo je lubię, mimo, że pamiętam, iż kiedy czytałam je po raz pierwszy, z bólem przebrnęłam przez pierwsze...no, powiedzmy , że jakieś 30 rozdziałów. Byłam już wtedy po lekturze DO/DC, więc wiedziałam (lub bardziej przeczuwałam), że potem się rozkręcisz. Miałam racje i nie zawiodłam się. Powrót do niego (szczególnie w takiej odnowionej wersji i z tym dreszczykiem oczekiwania na kolejne rozdziały) był czystą przyjemnością. Jeszcze raz gratuluję. Jestem prawie pewna, że ja bym się na takie coś nie zdobyła. Czarny-wokalista to zdecydowanie coś, co podbiło moje serce już dawno, dawno temu. Przy okazji, czy zdajesz sobie sprawę, że w znaczący sposób przyczyniłaś się do tego, że jestem teraz wręcz fanatyczną fanką Linkinów? Pewnie nie, ale chciałam żebyś wiedziała. Zaraziłaś mnie miłością do nich i zrewoluzjonizowałaś moją playliste, bądź z siebie dumna!(bo ja zawsze jestem jak zarażę kogoś czymś, co sama lubię :D)
    Po drugie, sama miniaturka. Cudna, długa i przejmująca. Ach Gejsza, Gejsza, brakowało mi ciebie. Ciekawy pomysł, mam nadzieję, że zrealizujesz kolejne pomysły na "Co by było gdyby...", bo nie wątpię, że takowe masz. No i dochodzimy do najważniejszego...
    Kolejne opowiadanie! Jak to przeczytałam, zachciało mi się skakać z radości. Powstrzymałam się tylko ze względu na godzinę :p Już nie mogę się doczekać. Wraz z premierą kolejnego sezonu Supernaturala, będzie to najszczęśliwsze wydarzenie roku. Kiedy możemy się spodziewać prologu?
    Brakuje mi słów, naprawdę i muszę się nieźle namęczyć, żeby nie pisać czegoś w stylu: YAS YAS YAS YAS!!!
    Chociaż mnie korci :D
    Czekam na kolejną dawkę twojego humoru, który idealnie wręcz mi pasuje, kolejnej ciekawej kreacji Pottera (bo będzie o nim, prawda? Proszę,proszę,proszę,proszę!!!) i cóż, po prostu na kolejne opowiadanie.
    Podekscytowana i bijąca pokłony u twych stóp
    Priori
    Weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,weny,WENY!
    Aha, i jeszcze jedno...Weny :)))))
    Gorące uściski dla najlepszej autorki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napracowałam się przy SŻ/MD niesamowicie, ale było warto, przynajmniej tak mi się wydaje ;) Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteś jedną, którą zaraziłam miłością do Linkin Park, co mnie niezmiernie cieszy :D
      Nie jestem w stanie określić, kiedy zacznę publikować opowiadanie. Na razie tego nie planuję, chociaż mam ochotę już zakładać bloga, jednak jeszcze jest na to za wcześnie ;) Tak, będzie to opowiadanie o Potterze, jednak z tym humorem... nie będzie go dużo, bo klimatycznie niezbyt będzie pasował ;)

      Usuń
  3. Heyo!
    No normalnie nie wierzę <3 miniaturka na moim ulubionym blogu wreszcie się pojawiła. Aż mi wielki banan wyrósł na twarzy :D
    Ja za to nie mogłam się doczekać Syriusza. To moja ulubiona postać w książce, jak i fanfickach. A jego ciągle przewijajaca się postać w miniaturce była jak miód na moje serce. Dziękuję ślicznie!
    Do mnie też zaszczepilas ogromną miłość do Linkin Park. A szczególnie do Until It's Gone.
    O, lubię poważną atmosferę w opowiadaniach, ale to chyba przez fanfiction o mrocznym Potterze. Nie mogę się doczekać twojego kolejnego opowiadania <3
    Pozdrawiam i weny życzę!
    CanisPL

    OdpowiedzUsuń
  4. Wchodzę sobie na Twojego blogaska,a tu taka miła niespodzianka. :D Miniaturka boska *-* Mam gwiazdy w oczach. Z niecierpliwością czekam na Twojego kolejnego bloga. Już nie mogę się doczekać co teraz wymyślisz.Życzę weny.

    Pozdrawiam
    Amanda ;*****

    Ps. Mam nadzieję, że link do kolejnego Twojego arcydzieła będzie zamieszczony tutaj.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej <3 Normalnie to uwielbiam :) Te
    miniaturki są cudowne, a dodatkowo ta jest taka długa :) super :* weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  6. wowoowow, super uwielbiam twoje ff o Potterku i mam nadzieję, że na następnym też się nie zawiodę. Ja nie wiem jak można tak świetnie pisąc i nie wydać jeszcze książki.
    Pozdro,
    Anessia

    OdpowiedzUsuń
  7. Zabłądziłam ostatnio w Internecie i znalazłam bloga, którego autorka strasznie poleca tego bloga. Myślę ,,co mi tam, zobaczę". I to było najlepsze co mogłam zrobić. Zachwycił mnie twój styl pisania i ciekawe kreowanie postaci. Zaraziłaś mnie miłością do Linkin Park. Jak przeczytałam, że masz jeszcze 2 blogi i planujesz założyć kolejnego, miałam banana od ucha do ucha. A teraz lecę przeczytać kolejne.
    Pozdrawiam, życzę duuuużo weny,
    ksp

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    miniaturka jest wspaniała, Sytiusz i Remus poznali Harrego jaki jest teraz, i ten tekst Remusa na końcu, że ma ochotę na koncert metalowy, był boski.... Harry tak bardzo bał się, że uciekną, ale nic z tego ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń