22.01.2015

Miniaturka: "Doktor"

Bierzemy pod uwagę drugie zakończenie, lecz ignorujemy wszystko, co działo 2 lata po zamordowaniu Voldemorta.

Wezwanie Snajpera nie było niczym nowym, dlatego Kobra wszedł do jego gabinetu bez zaskoczenia. Mężczyzna siedział przy swoim olbrzymim biurku, paląc cygaro. Przy oknie stała młoda dziewczyna mniej więcej w jego wieku. Była bardzo szczupła, posiadała długie nogi jak modelka i czarne włosy jak węgiel sięgające do pasa. Gdy zobaczył jej twarz, stwierdził, że w jej lekko skośnych oczach nie ma ani grama uczuć. Rysy twarzy wydawały mu się znajome, a gdy wbił wzrok w Snajpera, doszedł do wniosku, że są spokrewnieni. Porównując wiek obojga, przekalkulował, że dziewczyna może być jego córką, co go rozbawiło, choć tego nie pokazał. Kiedy Snajper skinął mu głową, usiadł obok trzech innych członków gangu.
— Mam dla was akcję. O ile siebie wzajemnie znacie, to Speedy już nie. Speedy i Kobra przeprowadzą całą akcję. Chodzi o gang Morderczej Obroży. Wszyscy wiecie, co to za szajka.
Owszem, wszyscy byli świadomi tego, co to za grupa. W ostatnim czasie było o nich głośno w przestępczym świecie. Gang posiadał nowoczesne urządzenia nazywane Morderczymi Obrożami, skąd wzięła się nazwa szajki. Specjalizowali się w torturowaniu i mordowaniu ludzi przez obroże zakładane na szyi ofiary. W zależności od wpisanego kodu na czytniku, obroża mogła zrobić mnóstwo bolesnych rzeczy.
— Waszym zadaniem jest przejąć sprzęt.
Kolejną godzinę spędzili na rozpracowywaniu całej akcji. Po jakimś czasie Kobra i Speedy zostali sami, aby dogadali się w sprawie kierowania przedsięwzięciem. Przez chwilę obserwowali się bez żadnych emocji. Harry oparł się swobodnie i zagadnął:
— Jesteś jego córką?
— Owszem — odparła, odrzucając włosy na plecy. — Chociaż widujemy się… rzadko. Mieszkam w Chinach.
— I należysz do tamtejszej mafii — stwierdził. — Snajper z nią współpracuje.
— Nie mylisz się. Ojciec nie wybrał cię bez powodu i raczej cię ceni. Tak wywnioskowałam — oznajmiła bez ogródek.
— Ciebie też raczej nie ściągnął tutaj bez jakiejś przyczyny.
— Nie bez powodu nazywają mnie Speedy — uśmiechnęła się.
Pierwsze lody zostały przełamane.

Ze względu na tajność całej akcji ekipa nie była poinformowana o tym, w jakim przedsięwzięciu Kobra bierze udział. Wiedzieli tylko, że to jakaś ważniejsza misja i nawet Szefunio dał mu spokój ze zleceniami.
Snajper i Speedy zjawili się w klubie Szefunia w związku z całą akcją. Yom zmierzył dziewczynę zachwyconym spojrzeniem, chociaż ona nie zwróciła na niego uwagi.
— Speedy ma ci do przekazania informacje — oznajmił Snajper, więc Harry wstał i wraz z dziewczyną odszedł na bok.
Nicole obserwowała ich znad szklanki z lekko zmarszczonymi brwiami. Speedy była ładna, musiała to przyznać. Gdy weszła, uznała ją za osobę chłodną i wyrafinowaną, lecz kiedy odeszła z Kobrą, wyraźnie się rozluźniła. Dawno już przyswoiła sobie informację, że Harry prędzej odetnie sobie swoje przyrodzenie, niż ją zdradzi, nawet gdyby miss świata paradowała przed nim całkowicie naga. Jak to powiedział kiedyś Szatan do Wdowy: nacieszy oczy i wróci do ciebie. Sama nieraz zawieszała na dłużej wzrok na jakiejś umięśnionej klatce piersiowej obcego faceta, a on nawet tego nie komentował, chociaż czasami dostrzegła jego zniesmaczone spojrzenie. Dlaczego miała mu tego zabraniać? Dopóki nie przekraczał granicy patrzenie-dotykanie, wszystko było w porządku. Szybko nawiązywał znajomości zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami, więc nic dziwnego, że również z córką Snajpera odnalazł wspólny język. Tym bardziej, że mieli razem wykonać misję, więc w jakimś stopniu musieli się dogadać. Nie potrafiła ocenić charakteru Speedy, ale wiedziała, że może Kobrze ufać. Nic nie mogło zburzyć ich szczęścia.

Akcja była przygotowana tak dokładnie, jak tylko mogli to zrobić. Całą piątką pojechali na miejsce w wieczornych godzinach. System został zhakowany, więc nie powinni natknąć się na większe problemy. Ruszyli do ataku. Przedostali się do drzwi wejściowych, za którymi nikogo nie było. Rozeszli się, by znaleźć potencjalnych przecinków.
— Cholera, jest niemal pusto — usłyszeli w słuchawkach głos ich hakera. — Facet jest na drugim piętrze, drugi w piwnicy. Nikogo więcej nie widzę. Chyba że nie mają kamer we wszystkich pomieszczeniach.
Ruszyli dalej. Coś gdzieś trzasnęło. Haker zrobił się nerwowy.
— Coś jest nie tak. Wycofajcie się.
— Zaraz będziemy na miejscu — syknęła Speedy.
— Wycofajcie się — warknął. — Kobra, poszukaj kamer w pomieszczeniu, w którym jesteś.
— Jest jedna.
— Ku*wa, odwrót! Mam inny obraz!
Rozległy się strzały. Kobra wraz ze swoim wspólnikiem prędko pobiegł w tamtą stronę, lecz zostali zaatakowani przeważającą liczbą przeciwników. Harry zdołał postrzelić jednego z nich, lecz szybko został obezwładniony. Starał się wyrwać, lecz zakręciło mu się w głowie, gdy porazili go prądem. Poczuł, że zrywają z jego twarzy kominiarkę. Speedy wylądowała tuż przy jego kolanach. Spojrzała na niego przerażonym wzrokiem, gdy dotarło do niej, że zaraz zginą. Kobra wymacał przy rękawie odpowiedni przycisk.
— Król — wychrypiał hasło tak głośno, jak tylko mógł.
Rozległ się ogłuszający pisk docierający do najgłębszych zakamarków mózgu. Ostry jęknął z bólu, ale wiedział, że nie może się poddać. Napastnicy puścili ich, by zatkać sobie uszy. Speedy uruchomiła granat dymiący i wyrzuciła go na środek pomieszczenia. Kobra zerwał się do pionu i pociągnął ją za sobą. Skorzystali z dezorientacji i podbiegli do drzwi, choć rozsadzało im głowy. Za nimi wybiegli pozostali członkowie gangu Snajpera. Harry znokautował stojącego za drzwiami faceta i odebrał mu broń. W następnej chwili oddał serię strzałów w stronę nadbiegającego przeciwnika. Za nim również rozpoczęła się walka, lecz na pięści. Speedy, która znała wiele sztuk walki, radziła sobie wyśmienicie i Kobra stwierdził w myślach, że jeśli przeżyją, chyba poprosi ją, żeby go tego nauczyła. Przebili się na korytarz. Jeden z jego towarzyszy zdobył broń, więc z Ostrym niemal bez przerwy strzelali. Harry zaklął, gdy skończyły mu się naboje. Uderzył pistoletem faceta, który chciał go powalić na łopatki.
— Uwaga! — krzyknęła Speedy, a w następnej chwili pozbawiła kolejnego mężczyznę przytomności perfekcyjnym kopniakiem w czoło.
Kobra natychmiast zabrał mu pistolet. Doszedł do wniosku, że to cud, gdy udało im się dotrzeć na podwórze. Zaczęli uciekać w stronę auta.
— Przebili opony! — krzyknął Jeż.
Prędko pobieli dalej, strzelając w stronę nadbiegających przeciwników. Polała się krew, gdy pocisk drasnął Luke’a, ale biegli dalej. Harry wyrzucił bezużyteczny już pistolet i umknął za śmietnik, ledwo unikając przy tym zranienia. Wpadli w małą uliczkę, a następnie w samo centrum Londynu. Wtopili się w tłum zwyczajnych ludzi, lecz strzały nie ustały. Ludzie zaczęli krzyczeć i padać na ziemię, a oni pędzili przed siebie, potrącani przez przechodniów. Wpadli za róg.
— Do autobusu! — zarządziła Speedy.
Wskoczyli w ostatniej chwili do ruszającego pojazdu.
— Zakryjcie się — szepnął Harry.
Speedy usiadła na wolnym miejscu i zsunęła się lekko, by nie było jej widać z ulicy. Kobra stanął tyłem, obserwując w szybie, co dzieje się po drugiej stronie. Luke naciągnął na głowę kaptur, Namiar dosiadł się do jakiejś staruszki, a Jeż schował się za kasownikiem. Kobra starał się skontaktować z hakerem, ale sprzęt nie działał.
— Jakoś zniszczyli łączność. Muszą mieć cholernie dobry sprzęt — powiedziała do niego Speedy. — Nie słyszałam go już wtedy, gdy zaczęli strzelać.
Kobieta siedząca obok spojrzała w ich stronę ze zdumieniem. Kobra uśmiechnął się do niej.
— Gra komputerowa — wyjaśnił.
Odpowiedziała nerwowym uśmiechem. Zgubili pościg, lecz wysiedli dopiero pięć przystanków dalej.
— Widzieli nas. Na pewno nam tego nie popuszczą — rzekł Namiar. — Jesteśmy kompletnie spaleni.
— Lepiej wracajmy jak najszybciej do Snajpera — dodała Speedy.
Przystanęli na kolejnym przystanku tramwajowym i znaleźli najszybszy tramwaj, by dostać się jak najbliżej klubu Snajpera. Nie przejmowali się biletami, bo to było teraz ich najmniejszym zmartwieniem.
Na miejscu powitała ich połowa mafii na czele ze Snajperem.
— Widzieli nasze twarze — rzekła na wstępie Speedy, co było jedną z najgorszych wiadomości.
Snajper zerwał się do pionu i kiwnął na jednego ze swoich ludzi.
— Wyjeżdżacie — oznajmił.
— Gdzie?
— W różne strony Europy. Namierzą was i rozwalą w ciągu następnej doby, jeśli tego nie zrobicie. Nie wrócicie, dopóki się ich nie pozbędziemy. — Skinęli głowami, choć Harry z wahaniem. — Kobra, ekipa będzie węszyć, jeśli znikniesz bez śladu. Załatw to.
To było jeszcze gorsze, ale wiedział, że nie ma wyboru. Nie tylko ze względu na siebie, ale głównie na ekipę i Nicole. Dostał nowe dokumenty, nowy telefon z nowym numerem i informacje o samolocie, którym miał lecieć o drugiej w nocy do Berlina. Bilet był już zarezerwowany.
— Na bieżąco będziemy was informować o tym, co macie robić i gdzie iść, gdy będziecie na miejscu.
Mieli jechać do klubu Szefunia, żeby Kobra załatwił sprawę z ekipą, a później prosto na lotnisko. Jechali w zupełnej ciszy.
— Nie uwierzą mi — stwierdził Kobra.
— Jesteś w mafii i nie umiesz kłamać? — rzekła Speedy.
— Jeśli nie wymyślę dobrej historyjki, to będą mnie tak męczyć, że flaki będą mi wychodzić ustami. Nie znasz ich.
Speedy poszła z Harrym. Czuł, że wszystko podchodzi mu do gardła, gdy uświadomił sobie, że musi brutalnie zerwać z Nicole i przeciąć sznury, którymi był związany z przyjaciółmi. Weszli do klubu, później na salę. Wyszukali całą grupę. Stanęli tak, by mogli ich zobaczyć, chociaż miało to wyglądać, jakby nie chcieli być na widoku. Stali bardzo blisko siebie.
— Wyluzuj — szepnęła. — Zobaczyli nas. Wyluzuj, bo się zorientują.
Objęła go za szyję z uśmiechem. Przez chwilę patrzyła na niego natarczywie. Położył dłonie na jej plecach i przyciągnął bliżej siebie. Później go pocałowała, a on odpowiedział na pocałunek. Niemal czuł na sobie zszokowane spojrzenia przyjaciół.
— Kobra!
Oderwali się od siebie, ale nie wypuszczali się ze swoich objęć. Harry spojrzał w tamtą stronę, wcześniej wymieniając spojrzenie ze Speedy. Rzeczywiście wszyscy na nich patrzyli, łącznie z Syriuszem i Nicole. Patrzenie na dziewczynę było najgorsze.
— Kobra… — wyszeptała bezgłośnie Gejsza z bólem w oczach.
Harry spojrzał jeszcze raz na Speedy, która się odsunęła.
— Powiedz im — powiedziała cicho.
— Wyjeżdżam — oznajmił, ponownie przenosząc wzrok na swoich najbliższych.
— Co? — wydusił Żyleta. — Dokąd?
— Do Chin.
— Z nią?
Harry i Speedy ponownie na siebie zerknęli, a dziewczyna zbliżyła się do niego.
— Tak.
Nicole wstała i ruszyła w ich stronę. Nie zdziwił się, gdy uderzyła go w twarz.
— Od jak dawna pieprzysz się z tą suką? — warknęła. Zdusił w sobie chęć wydania z siebie rozpaczliwego ryku. — Chociaż na tyle zasługuję po tylu latach! — krzyknęła.
— Tydzień. — Ledwo zapanował nad swoim głosem i powiedział to twardo.
Wyglądała, jakby to on ją uderzył. Przeniosła spojrzenie na Speedy.
— Ty szmato.
Kobra zasłonił sobą dziewczynę, co jeszcze bardziej zraniło Nicole.
— Czyli chcesz mi powiedzieć, że już mnie nie kochasz, tak? — spytała na pozór spokojnie.
— Tak.
Miał wrażenie, że umiera, gdy tylko dotarło do niego, że to powiedział.
— Zmarnowałeś cztery lata mojego życia, gnojku. Nienawidzę cię — odparła z jadem, a w jej oczach dostrzegł rozpacz i nienawiść.
Przeszła obok i zniknęła w tłumie. Miał ochotę pobiec za nią, wszystko jej wytłumaczyć, przeprosić, błagać o wybaczenie, ale powstrzymał się. Gejsza płakała jak nigdy wcześniej.
— Nie dzwońcie i nie piszcie. Zmieniłem numer. I nie szukajcie mnie. Muszę wszystko sobie poukładać, a przy was nie potrafię.
— Kobra — zapłakała Gejsza — nie zostawiaj mnie.
Spojrzał na nią ze smutkiem.
— Muszę od was odpocząć, bo już się tutaj duszę.
Syriusz zerwał się z kanapy, ale nie zrobił nawet kroku w jego stronę.
— Nie myślałem, że jesteś takim…
— Dokończ, będzie ci lżej — prowokował. — Widzę w waszych oczach, co o mnie teraz sądzicie, ale nie będę zaprzeczać.
Łapa pokręcił głową zszokowany. Harry dziwił się, że jeszcze żaden z chłopaków go nie znokautował, ale chyba byli w zbyt wielkim szoku, żeby zareagować.
— Niech cię szlag, Kobra — powiedział wreszcie Żyleta. — Zachowałeś się gorzej niż Szakal.
Zabolało, ale tego nie pokazał.
— Nie wątpię.
Speedy pociągnęła go lekko za dłoń.
— Samolot — rzekła, starając się patrzyć na niego z uczuciem.
— Już — odparł. — Nicole może zostać w mieszkaniu. Już go nie potrzebuję. Z moimi rzeczami niech zrobi, co chce. Może je nawet spalić. — Gejsza wybuchnęła szczerym płaczem, a on miał wrażenie, że zaraz do niej dołączy. — Najlepiej wykreślcie mnie ze swojego życia.
Odprowadził ich szloch Gejszy.
— Musiałeś to zrobić — szepnęła Speedy, gdy znaleźli się w samochodzie, a Kobra patrzył tępo w oparcie fotela.
Jego życie straciło sens.
Na lotnisko dotarli w zupełnej ciszy. Wyszli z auta i ruszyli odebrać swoje bilety. Pierwszy samolot miała Speedy, który startował dopiero za godzinę, więc po odprawie znaleźli się w hali odlotów. Prawie w ogóle się nie odzywali. W pewnym momencie Luke poszedł do łazienki, a Jeż po coś do picia. Luke długo nie wracał, więc Namiar ruszył sprawdzić, czy wszystko w porządku. Kobra i Speedy zostali sami.
— Byliście ze sobą związani, prawda? — spytała.
— Cholernie.
— Gdybyś tego nie zrobił, byliby bardziej zagrożeni.
— Wiem.
Nagle podeszło do nich czterech policjantów.
— Możemy państwa prosić?
— W jakiej sprawie? — zapytała Speedy.
— Podstawowa kontrola.
Wymienili spojrzenia. Wstali. Wiedzieli, że wpadli w pułapkę. Zerwali się do biegu.
— Zatrzymać ich!
Harry i Speedy biegli w stronę wyjścia, próbując się ratować. Dziewczyna krzyknęła, gdy zaczęli strzelać. Rzucili się za fotele. Już po nas. Kobra ruszył na klęczkach do drzwi, ale został powalony na ziemię przez zwykłego obywatela czekającego na samolot.
— Ku*wa — szepnął Harry, zrzucając go z siebie, ale i tak było już za późno.
Jeden z policjantów powalił go na brzuch, a drugi zakuł w kajdanki. Obok leżała zrozpaczona Speedy. Wyprowadzono ich z lotniska i wrzucono do czarnego busa, gdzie było już ich trzech nieprzytomnych towarzyszy.
— Z Morderczą Obrożą się nie zadziera.
Później Kobra poczuł, że wbijają mu igłę w szyję. Stracił przytomność.

Obudził się z wrażeniem, że zaraz zwymiotuje. Na nogach i rękach czuł uścisk, a próba ruszenia się spełzła na niczym. Powoli otworzył oczy, lecz prędko je zamknął, gdy poraziło go światło. Do jego nozdrzy wdarł się zapach lekarstw i usłyszał, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Po kilku próbach wreszcie udało mu się uchylić powieki. Znajdował się w laboratorium wyposażonym w nowoczesny sprzęt. Dookoła znajdowało się pełno fiolek, tabletek i woreczków z prochami. Po pokoju kręciło się kilka osób w kitlach. Po swojej prawej stronie dostrzegł nieprzytomną Speedy, po lewej Namiar. Dalej leżeli Jeż i Luke.
— Obudził się — rozległ się chłodny damski głos.
Nad nim stanął facet, który wyglądał jak lekarz lub chemik. Doktor – tak o nim mówiono.
— Co wy robicie? — wychrypiał słabo Kobra, ale ten nie odpowiedział na jego pytanie.
— Podajcie Obrożę.
— Co? — wydusił Harry. — Nie…
Próbował się wyrwać, ale był przykuty do łóżka. W dłoni kobiety dostrzegł Morderczą Obrożę i już wiedział, co go czeka. Jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Speedy. Patrzyła na niego bez wyrazu, lecz zaszklonym wzrokiem. Coś zatrzasnęło się na jego szyi. Poczuł, że igła wbija mu się w miejsce pod jabłkiem Adama. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki, z ust zaczęła lecieć piana. Miał wrażenie, że zaraz się udusi. Ponownie coś mu wstrzyknęli, a wszystko przeszło.
— Program powinien zacząć działać za jakieś pół godziny — oznajmił Doktor.
— Nie jesteśmy robotami — szepnęła Speedy.
Mężczyzna uśmiechnął się ziemno i nim Kobra zemdlał, usłyszał:
— Od teraz już jesteście.

Gdy obudził się kolejny raz, był zamknięty w klitce, która mogłaby zostać uznana za celę, gdyby nie była urządzona w jasnych kolorach i utrzymana w porządku. Wstał ze szpitalnego łóżka, czując, że jest niezwykle osłabiony. Kilka kroków zużyło mnóstwo jego sił i w ostatniej chwili przytrzymał się krat, żeby nie upaść. Nie był jedynym więźniem. Obok też były inne cele, zapewne zajęte przez jego towarzyszy. Dalej znajdowało się laboratorium. Dotknął swojej szyi, wyczuwając pod palcami metalową obręcz i wbitą w szyję igłę wychodzącą z Obroży.
Dostrzegł podchodzącego do niego Doktora. Dopiero teraz Kobra był w stanie dokładniej go ocenić. Oczy lśniły szaleństwem i Harry wiedział, że ma do czynienia z chorym człowiekiem. W brązowe włosy wkradły się pasemka siwizny, mimo dość młodego wieku. Nie mógł być starszy od Syriusza. Doktor zerknął w czytnik i zaczął coś wciskać. W następnej chwili Kobra poczuł, że uginają się pod nim kolana, kiedy przez żyły przepłynął mu ogień. Upadł na ziemię z jękiem bólu.
— Wynik pozytywny — oznajmił Doktor, a Harry uświadomił sobie, że czeka go prawdziwe piekło.

Nicole starała się pokazywać, że wszystko jest w całkowitym porządku, chociaż przed oczami cały czas miała obraz Ostrego i Speedy. Na płacz pozwalała sobie tylko w samotności, w przeciwieństwie do Gejszy, która w każdej chwili potrafiła wybuchnąć rozpaczliwym szlochem. Wśród ekipy i elity nigdy nie było takiej atmosfery. Ekipa gorzej przeżyła odejście Kobry z tego względu, że niemal razem się wychowywali. Od momentu wyjścia chłopaka z klubu na ich ustach nie pojawił się najmniejszy uśmiech. Gdyby Alan nie zatrzymał Szatana, ten pobiegłby za Ostrym i zapewne wysłał go do szpitala. Nigdy nikt nie usłyszał z ust ekipy tak ostrych słów o Harrym. Łapa w ogóle nie odzywał się na jego temat, a gdy Remus go poruszał, wybuchał złością.
Szefunio przyjął ich relację bez słowa, choć jego twarz była blada jak mleko, a oczy puste. Nie mogli wiedzieć, że to nie z powodu tego, co powiedzieli, lecz przez to, że chwilę wcześniej został powiadomiony przez Snajpera o całej sytuacji i braku kontaktu z Kobrą, który nie wsiadł do samolotu, tak jak pozostali członkowie akcji. Gdy po czterech dniach nie było o nim żadnej informacji i usłyszał z ust ekipy przykre słowa o Harrym, ukrył twarz w dłoniach.
— Szefunio…
— Może kiedyś zrozumiecie.
Później wyszedł, by zadzwonić do Snajpera, z którym kontaktował się częściej niż zwykle.
Po tygodniu zaczęli przyzwyczajać się do sytuacji, choć ból był równie olbrzymi jak wcześniej. Nicole wyprowadziła się z domu Harry’ego.
Standardowo wszyscy spotkali się na piętrze klubu z samym Szefuniem. Ostatnio nikt nie miał ochoty szaleć na parkiecie, gdzie non stop ktoś pytał o ich byłego przyjaciela. Gdy przyszedł Snajper, Nicole wysłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Gdyby nie sprowadził tutaj swojej córki, nic by się nie wydarzyło. Był z grupą uzbrojonych po pachy mężczyzn, co trochę ich zaskoczyło. Snajper rozmawiał o czymś cicho z Szefuniem, dopóki na schodach nie rozległ się hałas. Zamilkli, kiedy pojawili się uzbrojeni faceci, a zaraz za nimi jakiś młody facet, na którego widok Snajper zerwał się do pionu. Wszyscy celowali już w przeciwników.
— Nie przyszliśmy tutaj urządzać krwawej jatki — uśmiechnął się mężczyzna. — Snajper, czekałem, aż się tutaj zjawisz. Chciałem, żeby na miejscu byli wszyscy zainteresowani.
— Doktor. Gdzie oni są? — warknął szef mafii, a ekipa poruszyła się niespokojnie, znając to przezwisko.
Doktor roześmiał się jak obłąkany.
— Tutaj. Taka niespodzianka.
Skinął głową na swoich ludzi. Po chwili wprowadzono nowe osoby. Nieświadomie niektórzy drgnęli i ruszyli do przodu, gdy kilka metrów przed nimi został wypchnięty Kobra, którego zmusili do klęknięcia na kolanach. Szybko zostali zatrzymani. Chłopak miał związane ręce za plecami. Wyglądał tragicznie. Krew wypływająca z nosa i ust kontrastowała z białą, wychudzoną twarzą. Nawet nie uniósł głowy, żeby na nich spojrzeć. Obok niego wylądowała Speedy i trójka pionków Snajpera, którzy nie wyglądali lepiej od Harry’ego.
— Myślałeś, że ich nie znajdę? — zaśmiał się Doktor w stronę Snajpera. — Myślałeś, że jeśli wyślesz ich na drugi koniec świata, to ich nie złapię?
— Co? — szepnęła zszokowana Milka.
Doktor spojrzał na nich z zainteresowaniem.
— Jeszcze wam nie powiedział? Może ja się tym zajmę. Otóż pewnego dnia zabezpieczenia wykryły, że ktoś chce się włamać do systemu. Oczywiście, ten ktoś nie mógł wiedzieć, że nasze zabezpieczenia są zbyt dobre. Doszło do włamania, o którym wiedzieliśmy i które było kontrolowane. Kogóż to znaleźliśmy? Tę oto piątkę — wskazał na klęczące osoby. — Snajper, muszę cię pochwalić za tak dobrych ludzi, a szczególnie za genialny dobór pary prowadzącej — położył dłonie na ramionach Kobry i Speedy, na co lekko drgnęli. — Gdyby nie oni… Cudem nam uciekli. Pewnie byłoby po sprawie, ale jest jeden ważny szczegół. Zobaczyliśmy ich twarze. — Cmoknął. — Gdy tylko uciekli, szybko zaczęliśmy szukać o nich informacji, co doprowadziło nas do Snajpera i ekipy. — Spojrzał na szefa mafii. — Wiedziałem, co będziesz chciał zrobić i się nie myliłem. Gdy tylko się u ciebie zjawili, dałeś im nowe dokumenty, telefony i bilety na samolot z jednym poleceniem: uciekajcie. Prawda? Oczywiście, że tak — roześmiał się. — Ale był mały problem. Ekipa, która zacznie węszyć, gdy bez śladu zniknie jeden z nich…
— Nie… — szepnęła Missy.
— Owszem — zaśmiał się. — Zmusił Kobrę, żeby coś z tym zrobił. Więc co mógł uczynić? Lepiej było tak zranić, żebyście go znienawidzili, niż narażać was na cholernie duże niebezpieczeństwo. I to był dobry wybór, bo gdybyśmy nie dowiedzieli się, co zrobił, pewnie zaczęlibyśmy wyduszać informacje o miejscu ich pobytu właśnie od was.
Gejsza zapłakała, gdy dotarło do niej, że swoim zachowaniem Kobra ich chronił.
— Ale zdołaliśmy złapać ich na lotnisku. — Wyciągnął z kieszeni jakieś kartki. — Rzym — przeczytał i rzucił bilet na ziemię. — Warszawa. Praga. Berlin. Paryż. — Po każdej miejscowości upuszczał konkretny bilet na podłogę. — Każdy w inne miejsce w Europie. Musiałeś wyjść z siebie i stanąć obok, gdy okazało się, że żadne z nich nie wsiadło do samolotu.
— Pieprz się — warknął Snajper.
Spojrzenie Doktora spoważniało.
— Wiesz, co mają na sobie? — Szarpnął Speedy za włosy, odchylając jej głowę do tyłu, by pokazać Morderczą Obrożę. Milka jęknęła słabo. — Każde z nich. Od kilku dni. Wiesz, co to oznacza? Co mogłem z nimi robić? To ty doprowadziłeś ich do takiego stanu, Snajper — uśmiechnął się. — To ty ich do nas wysłałeś, więc musisz ponieść konsekwencje. Wysłałeś ich do prawdziwego piekła — zaśmiał się głośno, puszczając włosy Speedy. — Zastanawiam się, czy masz świadomość, ile rzeczy zdolne są zrobić te Obroże. Wysłałeś mi króliki doświadczalne, więc zaprezentuję ci kilka sztuczek, skoro byłeś taki ciekawy.
— Są w takim stanie, że ich zabijesz! — przeraził się Szefunio.
Doktor uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami.
— A kto powiedział, że nie chcę tego zrobić? Poza tym chyba przyjmą to z ulgą. Nie zazdroszczę im.
— Sam im to robisz! — krzyknęła Gejsza.
— Czasami nowe technologie muszą pochłonąć kilka ofiar — ponownie wzruszył ramionami.
— Zabiję cię — syknął Snajper.
— Jeśli zaczniesz strzelać, uruchomię czytnik tak, że zabije ich wszystkich niezbyt przyjemnym sposobem. Jeśli ktoś strzeli we mnie, zabiją ich moi przyjaciele i po drodze zabiorą kilku z was. To twoi ludzie są na celowniku, Snajper. Jeśli zrobisz coś, przez co zginie Kobra, ekipa cię zabije, prawda? Chyba że nadal się na niego gniewają, chociaż w zasadzie chyba nie powinni, bo jakby na to nie patrzeć, uchronił ich przed tym, co sam przechodzi. To twój wybór. Zanim zdecydujesz, zademonstruję ci kilka funkcji Obroży.
Gejsza patrzyła na Harry’ego zaszklonym wzrokiem. Ani razu nie podniósł głowy, cały czas patrząc w jeden punkt na ziemi. Żałowała, że to wszystko potoczyło się w taki sposób, lecz teraz zrozumiała zachowanie chłopaka. Mogłeś nam powiedzieć. Dlaczego posłuchałeś Snajpera? Wiedziała dlaczego. Chciał ich chronić, jak zawsze. Zapewne na jego miejscu zrobiłaby to samo, żeby chronić ukochaną ekipę. Boże, dlaczego nie zdążyłeś uciec… Wszystko by się wyjaśniło po twoim powrocie, chociaż pewnie łatwo by nie było, ale nie musiałbyś przeżywać tych tortur. Spojrzała, jak Doktor wyciąga z kieszeni czytnik. Przepraszam, Kobra. Przepraszam za wszystko, co powiedziałam i pomyślałam.
— Obroże mają kilka zastosowań. Wystarczy jej numer i kod czynności — rzekł Doktor z fanatyzmem w oczach. — Wybierasz numer Obroży. Kogo weźmiemy do próby? Entliczek, pentliczek, zielony stoliczek, na kogo wypadnie, na tego bęc. O! — Kliknął coś na czytniku. — Zaczniemy łagodnie, prawda? Więc może… — znowu coś kliknął. — Bęc!
Namiar runął twarzą na ziemię ze stłumionym jękiem bólu. Cały się trząsł, próbował uwolnić się z więzów, ale był zbyt mocno związany.
— Nazwałem ten kod Ogień — powiedział głośno Doktor, widząc pojawiające się przerażanie na twarzach osób przed nim. — Ofiara ma wrażenie, że przez żyły przepływa jej ogień. Można regulować intensywność. —Zaczął coś klikać na czytniku, aż Namiar zawył z bólu. Dopiero wtedy wyłączył urządzenie. — Przydatne, gdy ktoś nie chce wyjawić informacji, chociaż, muszę przyznać, wszyscy trzymali języki za zębami, niezależnie od tego, czego próbowałem.
— Jesteś chory — szepnęła Nicole, patrząc na Namiar, który leżał na ziemi kompletnie wyczerpany.
Doktor przeniósł na nią wzrok.
— Nicole, tak? Natknąłem się na kilka informacji o tobie, gdy szukałem, kim jest Kobra. Ale świństwo ci zrobił, nie? — pokręcił głową z niedowierzaniem. — Popatrz, mamy ich oboje. Genialne zrządzenie losu. Chyba należałoby ich ukarać.
— To nie twoja sprawa — odparła z paniką w głosie.
— Wyręczę cię — stwierdził, klikając w czytniku. — Tak się składa, że Obroże mają też funkcję zbiorową i jednym kliknięciem mogę… bęc!
Kobra i Speedy gwałtownie zesztywnieli, a później skulili się jak najbardziej mogli, gdy z ich nosów i ust buchnęły strumienie krwi. Speedy jęknęła boleśnie.
— Mogę w międzyczasie zwiększyć intensywność uczuć w jednej Obroży. Kobra chyba bardziej na to zasłużył.
Ostry zaczął krztusić się krwią i dusić. Gejsza spróbowała do niego podbiec, ale skierowano na nią pistolety, więc Zeus prędko ją powstrzymał.
— Przestań! — krzyknęła Nicole, ale Doktor nie zareagował.
— Mogę też dołączyć do polecenia kolejne osoby. Bęc!
Los Kobry i Speedy podzieliła pozostała trójka więźniów.
— Przestań! — ryknęła jeszcze głośniej Nicole, widząc, że Harry zaraz udusi się własną krwią, ale facet tylko się zaśmiał.
— Mogę też zrobić tak, że w tym samym momencie każdy z nich poczuje coś innego. Zróbmy losowanie. Bęc!
Speedy wrzasnęła przeraźliwie, drżąc tak, jakby poraził ją prąd, Namiar ledwo łapał oddech, Jeż zdrętwiał z grymasem bólu na twarzy, Luke kulił się, jakby chciał schować głowę między kolanami, a Kobra napiął wszystkie mięśnie tak mocno, że musiał być na skraju wytrzymałości.
— Jesteś nienormalny! — warknął Snajper.
— Nie. Jestem geniuszem — uśmiechnął się Doktor.
Cała piątka więźniów runęła na ziemię bez jakichkolwiek sił, gdy mężczyzna wcisnął guzik na czytniku. Z wielkim uśmiechem ciągnął:
— Bez wątpienia teraz się modlą, żebym już ich pozabijał. Zaraz coś ci pokażę, Snajper. Podnieście ich — dodał do swoich ludzi, a ci zmusili całą piątkę do ponownego klęknięcia i cofnęli się. — Patrz, Snajper. Spełnię życzenie któregoś z nich wedle losowania. Bęc!
Kobra poczuł, jak coś ciepłego rozlewa się na jego prawej stronie ciała. Nim zorientował się, co się stało, zobaczył metr przed sobą głowę Luke’a. Tylko głowę. Jego oczy mocno się rozszerzyły. Zerknął na bok, gdy coś runęło na ziemię. Dostrzegł drgającą jeszcze resztę ciała mężczyzny. Obroża leżała tuż obok. Usłyszał przerażone krzyki, lecz on sam patrzył na to jak otępiały. Odciął mu głowę… Coś podeszło mu do gardła, gdy to sobie uświadomił. Zrobiło mu się słabo, kiedy dotarło do niego, że krew trysnęła wprost na niego.
— Szybki sposób, ale dość brudny — podsumował lekceważąco Doktor. — Kto teraz? Snajper, możesz wybrać.
— Przestań! PRZESTAŃ! — krzyknęła Gejsza.
— Kobra?
— NIE! Przestań! Błagam cię!
Doktor spojrzał na nią z udawanym smutkiem.
— Nie mogę. Za dużo widzieli i muszą ponieść konsekwencje. Chyba jednak teraz Kobra.
— NIE!
Harry usłyszał wrzask, gdy padł na ziemię, czując paraliż całego ciała. Doktor roześmiał się.
— Wasze miny są bezcenne. Spokojnie, jest tylko chwilowo sparaliżowany.
Gejsza wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.
— Zrobimy inaczej. — Kliknął coś na czytniku. — Bęc! Każdemu z nich zostało pięć minut życia. Możecie się pożegnać.
Kobra poczuł, że z jego ciała schodzi paraliż. Dostrzegł, że jego nogi leżą tuż przy stopach Doktora. Czy miał coś do stracenia? Teraz już nie. Spojrzał na Speedy. Wbiła w niego spojrzenie, zerknęła na jego nogi i ponownie na niego. Skinęła głową i zaparła się na palcach stóp. Ugiął nogi w kolanach.
— Pieprzyć to — szepnęła Speedy.
Nim ktokolwiek zorientował się, o co chodzi, Kobra użył tyle siły, ile tylko mógł, by kopnąć Doktora w zgięcie kolana. Noga się pod nim ugięła i przyklęknął. Speedy zerwała się do pionu i kopnęła go w głowę. Upuścił czytnik i padł na ziemię. Rozległy się intensywne strzały. Kobra przekręcił się na brzuch i klęknął, chociaż nad jego głową śmigały pociski. Nie przejmował się tym. Skoro i tak miał umrzeć za pięć minut w nie wiadomo jaki sposób, wolał zginąć od strzału w czaszkę. Teraz jednak miał w głowie tylko jedną myśl: zabić Doktora. Stan nie pozwalał mu na szybkie ruchy, ale zignorował to, cicho pojękując z bólu. Doktor wylądował na plecach i powoli się przebudzał. Nie myśląc nad tym, co robi, Kobra wcisnął swoje kolano w jego szyję, pozbawiając go oddechu.
— Nie… prze…. żyjesz — wycharczał.
— Więc ostatnią rzeczą, jaką zrobię, będzie zabicie ciebie — odpowiedział ochrypłym głosem.
Wiedział, że jest strasznie osłabiony i prawdopodobnie próba uwolnienia Doktora się powiedzie, ale do pomocy przyszła mu Speedy. Oddychając ciężko, kopnęła faceta w łokieć, by nie mógł zepchnąć z siebie Kobry, a później przygwoździła jego rękę kolanem do ziemi. Rozległ się opętańczy śmiech Namiaru, który do nich dołączył, blokując drugą rękę Doktora. Oczy mężczyzny coraz bardziej się rozszerzały, ale Harry wbił kolano w jego szyję jeszcze mocniej.
— Zabijecie go! Wyłączy to! — krzyknęła Wdowa przez ostatnie strzały.
Speedy roześmiała się szaleńczo.
— Nie wyłączy. Nie on.
Strzały ucichły zupełnie, a wraz z nimi z Doktora uleciało życie. Kobra usiadł obok jego ciała, nie odrywając od niego wzroku, gotów w każdej chwili go dobić, gdyby okazało się, że jeszcze żyje. Speedy zapłakała z ulgą.
— Missy, spróbuj to wyłączyć.
— Szefunio…
— Spróbuj.
Ostry dostrzegł przed sobą twarz Szefunia. Miał twarz białą jak mleko, a oczy były wypełnione przerażeniem. Chwycił go za głowę.
— Kobra…
— Musiałem — szepnął, patrząc mu w oczy.
— Wiem.
Ktoś rozwiązał mu ręce. Missy płakała, klikając coś w czytniku.
— Nie znam kodu — zaszlochała.
— Próbuj inaczej — warknął Snajper.
— Zamknij się. Robi, co może — odwarknął do niego Szefunio.
— Potrzebuję czasu…
— Nie masz go, Missy.
— Przepraszam — zapłakała. — Kobra, przepraszam…
— Przestań beczeć i myśl! — krzyknął na nią Żyleta, przez co się otrząsnęła.
Harry dostrzegł broń leżącą obok ciała zabitego mężczyzny z gangu Obroży. Nie chciał się męczyć przed samą śmiercią, a nie wiedział, jaki rodzaj wybrał dla niego Doktor. Sięgnął po pistolet. Speedy spojrzała na niego. Zrozumiała. Ruszyła do drugiego pistoletu.
— Kobra, nie… — zapłakała Gejsza, gdy sprawdził, ile jest pocisków w magazynku. Jeden. Wystarczająco. — Jeszcze nie — wybuchnęła płaczem.
Czuł na sobie palące spojrzenie. Podniósł głowę. Nicole. Wbijała w niego wzrok, a po jej policzkach płynęły łzy.
— Przepraszam — powiedział bezgłośnie.
W odpowiedzi pojawiło się jeszcze więcej łez.
— Minuta… Potrzebuję minuty, do cholery! Nie trzydzieści sekund! — wrzasnęła rozpaczliwie Nancy.
Harry wiedział już, jak postąpi. Jeśli Missy nie zdąży i nie zostanie zabity szybko, zrobi wszystko, żeby strzelić sobie w głowę. Pewnie zrobiłby to już teraz, ale nie potrafił. Co innego, gdy będzie chciał umrzeć pod wpływem bólu. Zacisnął dłoń na pistolecie.
— Nie! Boże, nie! — krzyknęła Nancy, gdy zostało pięć sekund.
W następnej chwili Kobra poczuł na gardle morderczy uścisk, gdy Obroża zaczęła jeszcze bardziej zaciskać się na jego szyi. Namiar umierał, gdy igła przebiła na wylot jego tętnicę. Jeż dusił się krwią, a Speedy rzucała się po ziemi rażona prądem. Ostry zacisnął dłoń na spluwie i podniósł ją, dopóki jeszcze wystarczało mu sił. Speedy strzeliła, ale nie trafiła.
— Zabierzcie im broń! Zabierzcie! — krzyczała Missy. — Boże, jeszcze chwila! Wytrzymajcie!
Kobra poczuł, jak Szefunio wyciąga mu z dłoni pistolet. Spojrzał na niego błagalnie, nie mogąc złapać oddechu.
— Wytrzymaj — szepnął słabo Szefunio, kładąc go na ziemi. Coś ścisnęło go za serce, gdy z oczu Kobry popłynęły pojedyncze łzy. — Wiem, że mnie teraz nienawidzisz, ale musisz wytrzymać. Musisz.
Widział, jak usta Kobry robią się sine, jak trzyma się na gardło. Słyszał jego rozpaczliwą walkę o najmniejszą ilość tlenu. Widział to i nic nie mógł zrobić, więc zamknął oczy.
— Już! Wyłączyłam! Wyłączyłam!
Speedy leżała na ziemi skulona, nadal lekko się trzęsąc. Jeż wypluwał ostatnie krople krwi. Namiar wpatrywał się tępo w sufit, tracąc życie niemal od razu po uruchomieniu funkcji.
— Kobra? — szepnęła Gejsza.
— Za późno — odpowiedział cicho Szefunio.
— Nie… Nie.
Nicole podbiegła do nich z rozszerzonymi oczami. Kobra leżał na ziemi z zamkniętymi powiekami i sinymi ustami, a jego klatka piersiowa nawet nie drgnęła. Chwyciła go za głowę, wyczuwając jego bezwładność.
— Zróbcie coś, do cholery! — wrzasnęła rozpaczliwie. — Żyje tylko trzeba mu pomóc!
Szatan zerwał się do biegu. Wymienił z Nicole spojrzenie. Mieli świadomość, że magia nie pomoże. Nicole starła palcami z ust Kobry krew, gdy Wujek zaczął uciskać jego klatkę piersiową. Trzydzieści uciśnięć. Nicole wciągnęła głęboko powietrze. Dwa wdechy.
— Oddychaj, do cholery — szepnęła, gdy Szatan ponownie wykonywał trzydzieści uciśnięć.
— Nie zdążyłam… Boże, zabiłam go — płakała Missy.
— Przestań! — ryknął na nią Blaise.
Nicole nie potrafiła ocenić, ile razy wdychała tlen w płuca Harry’ego, lecz zrobiła to po raz kolejny. Czuła w ustach jego krew, ale w ogóle nie zwracała na to uwagi. Poruszył się. Oderwała od niego usta, a on zaczął kaszleć i się krztusić.
— Na bok! — krzyknął Szatan.
Z pomocą Nicole przerzucił Ostrego na bok. Z gardła Harry’ego wyleciały resztki krwi. Kiedy wreszcie mógł swobodniej odetchnąć, Nicole gwałtownie przyciągnęła go do siebie. Był bezwładny jak lalka, ale tuliła go, jednocześnie płacząc, tak jak wtedy, gdy prawie zginął wśród gruzów Banku Gringotta.

Nie miał pojęcia, jakim sposobem został przetransportowany do szpitala przy klubie Snajpera. Pamiętał tylko, że znajdował się w ciemności, wyczuwając śmierć, gdy nagle został wyrwany z tego stanu. Przypomniał sobie płaczącą Nicole i przerażonego Szatana, dziwne i niezrozumiałe dźwięki. Był tak wyczerpany, że niemal od razu stracił przytomność.
Pierwsze, co zrobił po otwarciu oczu, było dotknięcie dłonią szyi. Nie wyczuł metalowej obroży. Usiadł i spostrzegł, że jest podłączony pod kroplówkę. W pomieszczeniu obok przez szklaną szybę dostrzegł śpiącą Speedy, a w kolejnym Jeża, który czytał gazetę. Czuł się dziwnie ogłupiały. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wstać z łóżka, ale wszedł Piguła. Poświecił mu małą latarką do oczu i zadał kilka pytań.
— Masz siły? — Skinął głową. — Idź się porządnie wykąp. Wyglądasz jak rzeźnik. Ledwo zdjęliśmy wam Obroże, a nikt nie chciał kombinować z zaklęciami, żeby nie wpływać na jej działanie.
— Co z resztą?
— Namiar nie przeżył. Igła przebiła na wylot jego tętnicę. Speedy i Jeż dochodzą do siebie.
— A po strzelaninie?
— Wykończyli tamtych. Dwóch naszych zginęło. Dextera postrzelili w ramię, a Alana pocisk drasnął w brzuch, ale wystarczył bandaż i po sprawie. W szafie masz jakieś ciuchy na przebranie i ręczniki.
Piguła odłączył go od kroplówki i wyszedł. Kobra zerknął na siebie i aż go zmroziło, gdy dostrzegł nogawkę i niemal całą koszulkę we krwi. Przymknął na moment powieki. Krew nieszczęśnika, któremu odcięto głowę. Wyrzucił to z myśli i sięgnął do szafki. Zabrał ze sobą luźne dresy i ręczniki, a następnie wyszedł na korytarz, by pójść do łazienki naprzeciwko. Tuż za drzwiami wpadł wprost na ekipę i elitę. Czekali przed drzwiami, zatrzymując Pigułę. Wszyscy spojrzeli na niego, a on, kompletnie nieprzygotowany na tak szybkie spotkanie, stanął w miejscu zaskoczony i lekko przestraszony. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Piguła zarządził brak pytań i wysłał Kobrę do łazienki.
Niemal się przeżegnał, gdy dostrzegł, jak wygląda i stwierdził, że to nic dziwnego po tylu torturach. Przygaszone oczy bez żadnych błysków, niezdrowo blada skóra i zapadłe policzki. Całość dopełniało zakrwawione ubranie. Zrzucił z siebie ciuchy i wszedł pod prysznic. Woda wymieszała się z krwią, która zdążyła przesiąknąć przez jego ubranie. Bolała go klatka piersiowa i żebra, a gdy na nie spojrzał, dostrzegł siniaki, choć nie pamiętał, skąd się wzięły. Czuł nadchodzący wielkimi krokami ból głowy. Wyszedłszy spod prysznica, doszedł do wniosku, że stał się on bardzo silny. W pewnym momencie nawet zakręciło mu się w głowie. Jasne światło w łazience było nie do zniesienia. Nigdy nie miał tak silnej migreny. Zaklął w myślach, kiedy z nosa popłynęła mu krew. Nie miał zielonego pojęcia, ile tak stał nad zlewem, ale wreszcie Piguła sprawdził, co tak długo robi. Widząc sytuację, natychmiast go zbadał.
— Boli cię głowa?
— Jak nigdy — stwierdził ze skrzywieniem.
— Speedy i Jeż mają to samo, ale nie do takiego stopnia. Chyba przez to, że oni nie mieli zatrzymanej akcji serca.
— Co? — zdziwił się.
Piguła obserwował go uważnie.
— Obroża niemal cię udusiła. Twoje serce nie wytrzymało. Przez chwilę tlen nie dostawał się do twojego mózgu. Szatan i Nicole zrobili ci sztuczne oddychanie i uratowali życie.
Harry przez chwilę patrzył na niego w zupełnym szoku, dopóki nie zakręciło mu się w głowie. Piguła natychmiast przytrzymał go za ramię. Podał mu ręcznik, który Kobra przyłożył do nosa, a następnie wyprowadził z łazienki. Zbył ekipę machnięciem ręki i zamknął drzwi do sali Ostrego. Nakazał brunetowi siedzieć z pochyloną głową i poszedł po tabletkę przeciwbólową. Gdy wrócił, chłopak już nie krwawił, lecz leżał na łóżku z głową otoczoną ramionami. Podał mu pastylkę, choć wyglądał na zaniepokojonego.
— Obawiam się, że to skutki usunięcia Obroży. W igle była tak zwana Gilotyna, więc zdążyli was trochę naszprycować narkotykami. Swoją drogą, facet był geniuszem. Wymyślenie czegoś takiego było cholernie trudne.
— I szalone.
— To też.
— Długo chcesz mnie tutaj trzymać?
— Raczej nie. Muszę tylko sprawdzić, czy pojawią się jakieś skutki uboczne, poza bólem głowy.
Gdy ból trochę ustąpił, Piguła poszedł do Speedy, lecz jego miejsce zajął Snajper, który chciał dowiedzieć się jakichś informacji o kilku ostatnich dniach. Harry powiedział mu wszystko, co wiedział i zapamiętał. Wyciągnął od niego papierosa, chociaż miał świadomość, że Piguła zrobi mu piekło. Otworzył okno i oparł się o parapet, gdy został sam, wydmuchując dym na świeże powietrze. Sądził, że dźwięk otwieranych drzwi zwiastuje nadejście jego lekarza, więc przyszykował się na mały ochrzan, ale zamiast tego usłyszał ciche:
— Możemy?
Odwrócił się i dostrzegł Gejszę stojącą w drzwiach. Kiwnął niepewnie głową i kilka sekund później stał twarzą w twarz ze swoimi przyjaciółmi. Milczeli, nie potrafiąc zacząć.
— Wyglądasz jak trup — powiedziała wreszcie cicho Pansy.
— Z tego, co mi wiadomo, przez chwilę już nim byłem. — Gejsza poruszyła się niespokojnie. Harry zerknął na Szatana i Nicole. — Dzięki, że to zrobiliście, chociaż pewnie mieliście ochotę mnie dobić.
— Wtedy już nie — mruknął Wujek.
— Czy wtedy… gdy przyszliście do klubu… chociaż jedno zdanie było prawdą? — zapytała po chwili Milka.
— Nie. Nigdy bym tego wszystkiego nie powiedział, gdybym nie miał wyboru — odparł cicho, wyrzucając papierosa przez okno. — Za dużo dla mnie zrobiliście.
— Mogłeś powiedzieć prawdę.
— Sami widzieliście, że nie — rzekł stanowczo. — Gdybym musiał, zrobiłbym to jeszcze raz, żeby nie wysyłać was do tego psychola. Wolę, żebyście mnie nienawidzili.
— Jesteś głupi — rozpłakała się Gejsza, szarpiąc go lekko za bluzę, by po chwili mocno się do niego przytulić. Szybko jednak się odsunęła z podejrzliwością na twarzy. — Cały się telepiesz.
— Pieprzona Gilotyna.
— Nigdy więcej nie pakuj się w tak wielkie gówno, Kobra — powiedział Dexter.
— Postaram się — odparł cicho, czując nawracający ból głowy.
Wiedział, że między nim a przyjaciółmi już jest w porządku, chociaż ta sytuacja na pewno miała tkwić w ich głowach przez długi czas.
— Teraz już wyglądasz jak rozkładający się trup — stwierdziła nagle Viki.
Harry nawet nie czuł się na siłach, żeby się uśmiechnąć. Czuł się coraz gorzej. Spojrzał na Nicole. Zaczęła nerwowo przebierać palcami, zerkając na niego. Wiedząc, że co nieco muszą sobie wyjaśnić, wszyscy wyszli. Zapadła chwila ciszy.
— To bolało — szepnęła.
— Mnie chyba bardziej — odpowiedział cicho.
Podniosła na niego wzrok i zamarła, widząc w jego oczach łzy. Podeszła do niego.
— Czułem, jakby ktoś wyrwał mi serce — przyznał.
Ujęła jego twarz w dłonie. Jednocześnie wiedziała, że to Kobra, ale i czuła twarz, która nie należała do niego. Była zbyt chuda, a kości policzkowe były zbyt widoczne. Gejsza miała rację: cały się trząsł, choć z daleka nie było to widoczne.
— Odejdziesz? — dodał słabo, a ona dostrzegł panikę w jego oczach.
— Nie. Nie odejdę, ale nigdy więcej mi tego nie rób, błagam.
— Przepraszam. Kocham cię.
— Też cię kocham…
Pocałował ją. Był to szybki i krótki pocałunek, czego nigdy nie robił. Spojrzała na niego ze zdumieniem, gdy się odsunął. Teraz drżał bardzo wyraźnie. Oczy wypełnione były przerażeniem i paniką. Jego oddech stał się głośniejszy.
— Co się dzieje? — zaniepokoiła się. — Kobra? Mój Boże!
Harry upadł na ziemię, dygocząc jak podłączony pod napięcie. Klękając przy nim, miała wrażenie, że ma atak padaczki, gdy z ust wydobywała się piana.
— Gejsza! — wrzasnęła.
Drzwi otworzyły się. Później rozległ się donośny hałas. Ktoś wbiegł do środka. Nicole trzymała Harry’ego za głowę, żeby nie uderzył nią w szafkę. Ponownie usłyszeli kroki.
— Przepuśćcie mnie!
Piguła prędko klęknął przy Kobrze. Z fartucha wyciągnął strzykawkę. Przytrzymał chłopaka za rękę i wbił ją w jego żyłę. Harry powoli zaczął się uspokajać, aż wreszcie stracił siły. Lekarz poświecił mu latarką do oczu i wymamrotał:
— Cholerna Gilotyna.
— To przez nią? — spytał Blaise.
— Tak. Skutki uboczne. Miał ją kilka dni we krwi, więc na niego oddziałuje, bo nagle został od niej odcięty. Nie miałaby na niego wpływu w aż takim stopniu, gdyby nie jego stan zdrowia, który nie jest najlepszy. A jeszcze palił fajki — stwierdził, wyczuwając zapach z niezadowoleniem. — Na razie musisz je odstawić — dodał do Harry’ego, który powoli podniósł się do pozycji siedzącej z pomocą Nicole.  Wytarł rękawem usta. — Miałeś już coś takiego w ciągu ostatnich dni?
— Jak mi zakładali to gówno — odparł zachrypniętym głosem.
— Szok wywołany wstrzyknięciem dużej dawki Gilotyny w ciągu chwili. Pozostali też to mieli?
— Nie wiem. Nie widziałem, jak im to zakładali.
Piguła skinął głową.
— Żadnych fajek, żadnych leków, żadnego alkoholu i w ogóle wszystko żadne bez mojej zgody — oznajmił.
— A oddychać mogę?
— Zezwalam.
— Dziękuję, łaskawy panie.
— Proszę, niewierny sługo. Zaraz zaśniesz.
Piguła zostawił ich, wchodząc do sali Speedy. Kobra podniósł się niepewnie, a Nicole natychmiast wepchnęła go na łóżko, chociaż mamrotał coś pod nosem. Powoli zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, więc poddał się jej woli. Gejsza uśmiechnęła się do Nicole, gdy przysiadła się na łóżku chłopaka, przykrywając go kołdrą. Wyszli, zostawiając ich samych. Harry pociągnął Nicole do siebie, bełkocząc coś, żeby się położyła. Gdy to zrobiła, mocno ją objął, przytulając się do jej piersi.
— Śpij, wariacie — szepnęła, głaskając go lekko po włosach.
Ostatnim, co zrozumiała, były jego słowa:
— Nie odchodź.

Kiedy otworzył oczy, Nicole przy nim nie było. Coś ścisnęło go za serce, gdy pomyślał, że jednak odeszła, ale w tym momencie wkroczyła do pomieszczenia. Wślizgnęła się na miejsce obok niego i bez słowa ponownie go objęła.
— Śpij. Jest środek nocy — szepnęła.
— Rany, to ile spałem?
— Dobre dwanaście godzin.
Mruknął coś pod nosem, a ona zrozumiała, że musi iść do łazienki. Wypuściła go ze swoich objęć. Wrócił po chwili, kładąc się na swoje poprzednie miejsce. Próby zaśnięcia skończyły się na niczym.
— Wiedziałam, że to się tak skończy — zachichotała, gdy wreszcie zaczął ją całować. — Pytałeś Pigułę o zgodę?
— Hę?
— Wszystko żadne, więc pewnie żadnego całowania też to się tyczyło.
Zachichotała, gdy zobaczyła jego minę.
— Taki zakaz to jak walka z wiatrakami — stwierdził.
Nagle mocno się do niej przytulił, a ona odwzajemniła uścisk.
— Nie mogę przestać myśleć o tym, co ci powiedziałem kilka dni temu — szepnął.
— Przestań.
— Powinnaś mnie za to zabić, a nie być tutaj ze mną.
— Przymknij się. Wszystko się wyjaśniło, więc nie wracajmy do tego.
— Ale…
Chwyciła go za głowę i uniosła tak, że musiał na nią spojrzeć.
— Chciałeś to powiedzieć?
— Nie.
— I tyle wystarczy, biorąc pod uwagę okoliczności. A teraz kładź się. Nie będziesz się zbytnio przemęczać, bo ja się wszystkim zajmę.
— To znaczy?
— A jak myślisz, bałwanie?
Uśmiechnął się.
— Muszę spytać Pigułę o zgodę.
— Taki zakaz to jak walka z wiatrakami.
Zaśmiał się cicho, gdy obróciła go tak, że położył się na plecach, a ona usiadła na jego biodrach. Ich usta złączyły się w pocałunku. Mieli nadzieję, że Piguła nie wpadnie zbadać Kobry, bo na pewno miałby bardzo wysokie ciśnienie.

Snajper wraz ze swoimi ludźmi zaatakował kryjówkę Morderczej Obroży, pozbywając się większej części gangu. Przejął całą technologię stworzoną przez Doktora i razem ze swoimi specami rozpracowywali jej działanie. Harry wrócił do domu po dwudniowym pobycie w szpitalu, chociaż Piguła nakazał mu przychodzić na badania każdego dnia. Nadal wyglądał jak trup, jak to określiła Pansy, lecz nie było tak tragicznie, jak na początku. Okazało się, że Nicole nie spaliła jego rzeczy, lecz sama się wyprowadziła. Po tym, jak Harry trafił do szpitala i wszystko zostało wyjaśnione, na nowo przeniosła swoje rzeczy do mieszkania. Przyznała jednak, że w akcie złości podarła kilka ich wspólnych zdjęć i oddała jakiemuś bezdomnemu złoty naszyjnik – prezent, który dostała od niego kilka dni przed rozstaniem. Nie robił jej z tego powodu wyrzutów, bo raczej był to naturalny odruch. Jego przyjaciele przyswoili wszystkie informacje i również wybaczyli mu wszystkie przykre słowa, które wypowiedział. Żyleta miał jednak wyrzuty sumienia za to, że porównał Kobrę do Szakala i gdy powiedział o tym Harry’emu, ten stwierdził, żeby o tym zapomniał, bo cała ta rozmowa była jednym wielkim nieporozumieniem.
— On wsiadłby do samolotu, nie próbując nas chronić — zauważył Żyleta. — Nie mogłem powiedzieć nic gorszego w takiej sytuacji.
— O to chodziło, Żyleta. Miałeś tak myśleć. Przestań się użalać i lepiej pomóż mi przekonać Pigułę, żebym mógł zapalić chociaż jedną pieprzoną fajkę.
Żyleta roześmiał się.
Wszyscy uznali, że Harry nie mógł dać im lepszego dowodu na to, jak bardzo mu na nich zależy.

_________________________________


Dziękuję Annie za zbetowanie miniaturki ;*
Uwolniłam swoje sadystyczne skłonności i przelałam swoje pomysły na papier ;D Nie wiem, skąd mi przychodzą takie rzeczy do głowy, ale nie narzekam, bo chociaż mam co opisywać xD
Kiedy kolejna miniaturka? Nie mam zielonego pojęcia. Jeśli mnie natchnie, to coś napiszę, ale ostatnio nawet nie tykam zeszytu, bo nie mam ochoty pisać. Może przejdzie z czasem ;)
Buziaki ;*

19 komentarzy:

  1. Merlinie, jak ja tęskniłam... Miniaturka wspaniała, najlepsza ze wszystkich, uwialbiam jak znęcasz się nad Potterem. Nie mogę nic więcej napisać bo jestem jeszcze pod wrażeniem. Ok, idę czytać jeszcze raz.
    Pozdrawiam i życzę wena ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba pierwszy raz piszę komentarz na tym blogu... ale muszę powiedzieć, że ostatnimi czasy przeczytałam wszystkie rozdziały i wgl wszystko ;D! (+warto wspomnieć, że cały czas /na okrągło/ czytam BM i IM.) ^-^ Świetnie piszesz!
    A ta miniaturka.... jest fantastyczna! Czytając nie mogłam oderwać wzroku od monitora. Tyle emocji...
    Cóż... nie umiem pisać komentarzy, ale nie mogłam się powstrzymać.
    Czekam na kolejne miniaturki. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy tylko zobaczyłam, że dodałaś kolejną miniaturkę, na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. To moje ulubione opowiadanie i przeczytałam je już chyba z milion razy... Coś pięknego. Wielki talent. Nie mogę się doczekać następnej. Proszę, napisz coś :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. To mój pierwszy komentarz na tym blogu, ale nie mogłam się powstrzymać :) Dwukrotnie (i pewnie nie ostatni raz :D) przecztałam to opowiadanie i BM/IM i jestem zachwycona! Oryginalność twoich pomysłów jest nie do opisania. Jak zaczęłam czytać to nie mogłam skończyć. Najlepsze potterowskie opowiadania jakie kiedykolwiek przecztałam. Po prostu CUDO!!! Na miniaturkę czekałam z niecierpliwością i oczywiście się nie zawiodłam ;) Mam nadzieję, że niedługo napiszesz coś nowego. Czekam :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomijając fakt, że Harry przeżył, miniaturka była świetna, tak samo jak ta z nawiedzonym domem, chociaż w poprzedniej Kobra też nie zginął... ale mimo to w obu pojawia się chwila, w której Harry styka się ze śmiercią, powinnam być usatysfakcjonowana :D W komentarzu prawdopodobnie nie ma już emocji, bo miniaturkę przeczytałam kwadrans po opublikowaniu, no ale trudno. Ważne jest, że bardzo polubiłam Doktora, może ze względu na ten pseudonim, bo jestem tak zafascynowana Doktorem Who, że aż polecam obejrzeć ten serial, kto jeszcze tego nie zrobił! xD
    Dobra, Niezrównoważono, stop.
    Wróćmy do ogólnego pomysłu. Jest akcja i Snajper, uśmiechnęłam się w chwili, gdy Harry porzucił paczkę, chociaż znowu się nieco wkurzyłam, że tak szybko w to uwierzyli... Dobra, stop, za długi będzie ten komentarz. Wystarczy napisać, że mi się podoba ;)
    Życzę mnóstwo weny nie na nowe miniaturki, a na nowe opowiadanie! Chociaż nikt nie byłby obrażony, jeśli małe co-nieco by się tu pojawiło <3 Najlepiej, jeśli Harry by cierpiał. Ale jeśli by był szczęśliwy, to też bym nie pogardziła... Dobra, sorry, stop. No widzisz, Bully, jak zacznę coś pisać, to mogę nie skończyć, zwłaszcza, jeśli chodzi o Harry'ego. Ach, ta mania...

    Więc weny i pozdrawiam! ;**

    Niezrównoważona

    OdpowiedzUsuń
  6. Booooze jak sie cieszę ! Tak jak moi poprzednicy czytałam to opowiadanie nieZliczona ilośc razy i każda miniaturka tu przyprawia mnie o wieeelki uśmiech ! Muszę powiedzieć ze pomysł na ta miniaturkę po prostu genialny ! Kobra mógł trochę mocniej ubrać w słowa to co powiedział do przyjaciół i Nicole ale i tak mega. Czekam bardzo niecierpliwie na kolejna ! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwszy raz trafiłam na twojego bloga i jestem bardzo zadowolona :)
    Zaczęłam od miniaturki, teraz idę do rozdziałów ;)
    Gratuluję!

    http://hogwart-na-wieki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy tylko mi stanęło serce w momencie gdy Doktor zabijał pierwszą osobę a ty napisałaś że Harry poczuł ciepło- myslalam, ze umrę razem z nim ;) epickia mistrzowska i w ogóle wzniesiona na wyżyny notka ;) oby było ich więcej haha ;) WENY ŻYCZĘ!

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy tylko mi tak odwala, że przez większość tej miniaturki ryczałam? Czy może jeszcze inni mają tak dziwny mózg jak ja?

    Ja nie rozumiem.. Nie wiem jak Ty to robisz, że stworzyłaś własny świat wewnątrz fikcyjnego świata JK Rowling i na dodatek, jest on chyba nawet bardziej emocjonujący niż pierwowzór.

    To jest.. To po prostu niesamowite. Ta miniaturka, te postacie, ta niesamowita atmosfera..
    Czytając tę (jakby nie patrzeć) krótką historię umarłam i odżyłam na nowo przynajmniej dwa razy.
    Myślałam, że po prostu zejdę na zawał czytając to, do tej pory serce wali mi jak nienormalne.

    Jestem pod wrażeniem, pod ogromnym, ogromnym wrażeniem.
    A zaraz chyba pójdę wypłakać się w kąciku i ogarnąć swoje myśli.
    Po prostu.. WOW.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja natomiast mam mieszane odczucia względem tej miniaturki...ciągle fundujesz temu biednemu Potterowi same cierpienia...może dlatego jakoś za specjalnie nie podeszła mi.
    Majka

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo mi się podoba jak piszesz. Mam wrażenie, że twój styl jest tak samo dobry jak poczytnych pisarzy. Czasami trochę za bardzo męczysz bohaterów (jak w Bitwie Myśli), ale naprawdę dobrze ci wyszły wszystkie te opowiadania. Najbardziej mi się podobała miniaturka o nawiedzonym domu, to było lepsze od wielu książek które czytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziewczyno, jak ja się stęskniłam za twoim pisaniem. :D A tu taka miła niespodzianka w postaci nowej miniaturki. Bardzo dobrze się czytało, a historia, aż wciąga zapierając dech w piersiach, w niektórych momentach.
    Bardzo serdecznie pozdrawiam.
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej,
    droga autorko niedawno natrafiłam na Twoje blogi, cóż jak na razie jestem dopiero na opowiadaniu „Bitwa myśli” ale postanowiłam tutaj coś napisać, ze względu, że dość nie dawno pojawiło się tutaj coś nowego, mam pytanie do Ciebie czy planujesz jakieś nowe opowiadanie, i czy jest możliwy z Tobą jakiś kontakt, pytam dlatego, że ostatnio jest sprawa ze zmianami na blogerze, a sama nie chciałabym aby nie mieć tutaj dostępu... bo bardzo mi się Twój styl podoba...
    weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w trakcie pisania nowego opowiadania potterowskiego. Można się ze mną skontaktować przez twittera lub aska (linki w prawej kolumnie) i przez maila majka4444@amorki.pl. O jakie zmiany chodzi? Pierwszy raz o tym słyszę.

      Usuń
    2. Wszysto z erotyką ma zniknąć co w to wchodzi nie wiem magicza data to 23 marzec

      Usuń
    3. Pierwsze słyszę. Gdzie była podana taka informacja? Poza tym w tym opowiadaniu raczej nie ma erotyki, więc...

      Usuń
  14. Ou
    Ostatnia miniaturka?
    Czekam na kolejne ;D
    Powiem tyle:
    Jak zwykle świetnie napisane, w jak zwykle pięknym stylu

    Pozdrawiam,
    ~Cathy

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam,
    tekst bardzo mi się spodobał, można powiedzieć, że akcja w zasadzie była od samego początku spalona, ciekawe czy gdyby Nancy zajmowała się tym hakowaniem było by zupełnie inaczej, a potem te słowa, oby go nie szukali....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  16. Powiem tak... Przez ponad połowę miniaturki się trzęsłam i to na pewno nie było z zimna.
    Kocham tego bloga < 3

    OdpowiedzUsuń