Kobra nie wiedział, skąd ekipa bierze
pomysły na zabijanie nudy. Organizowali mecze koszykówki lub siatkówki, wypady
na miasto i wiele innych rzeczy. Sam zamieszkał u Rona Weasleya, który zaprosił
go do siebie na część wakacji. Gejsza odetchnęła z ulgą, choć mieli mniej
okazji, żeby się spotkać. Ważne, że chłopak nie musiał męczyć się u swojego
wuja – kata. Przychodził do klubu, gdy tylko mógł. Widzieli, że w Norze czuje
się o wiele lepiej niż na Privet Drive. Wreszcie nie był tak blady, wymęczony i
osłabiony. Wyglądał zdrowiej i mógł porządnie odpocząć.
— Szefunio, nie będzie mnie przez kilka
dni — powiedział do mężczyzny.
— Jedziecie na mecz? — Pokiwał głową, a
Szefunio uśmiechnął się lekko. — Baw się dobrze.
Niestety, Harry wrócił kilka dni później
bez dobrego humoru, jak się spodziewali. Powodem było pojawienie się
śmierciożerców na meczu i ich atak na pole namiotowe. Missy i Żyleta zerknęli
na siebie, gdy im o tym opowiedział, gdyż najbardziej się w tym orientowali.
— Dziwne — stwierdził szatyn pod nosem.
Pojechali na wyścigi, gdzie Kobra poznał
kolejne osoby, wśród których była Etna. Rudowłosa z przykrością oznajmiła mu,
że musi wyjechać z Londynu. Kontakt urwał się po dwóch spotkaniach. Coraz
częściej wykonywali poważniejsze akcje przestępcze.
Pewnego dnia Harry i Żyleta wykłócali się
z Szatanem o samochód.
— Ja wam mówię, że to jest tak, a nie
inaczej!
— Jak to możliwe, skoro…!
Reszta patrzyła to na Wujka, to na Kobrę i
Żyletę.
— Zakład, że jest tak, jak mówię? — rzekł
Szatan.
— O co? — odparli zgodnie.
— Wygrany wymyśla szaloną karę.
— Okay.
Sprawdzili. Harry i Żyleta spojrzeli na
siebie ze zgrozą, a reszta śmiała się jak opętana.
— Mówiłem! — ucieszył się Szatan.
Jego kary bali się niesamowicie. Zabrał
ich do pokoju, skąd chwilę później dochodziły odgłosy śmiechu.
— Gejsza, pożyczę twoje buty! — krzyknął
Wujek.
— Już się boję — rzekła z przestrachem.
Po kilku minutach pomieszczenie zatrzęsło
się od śmiechu. Kobra miał na stopach dziesięciocentymetrowe szpilki Gejszy,
jej spódniczkę i bluzkę na ramiączkach, spod której widać było stanik. Żyleta z
kolei miał na sobie różowe, obcisłe, skórzane legginsy i w takim samym stylu
bluzkę. Brunet przytrzymywał się go, aby się nie przewrócić. Wujek wył ze
śmiechu, podobnie jak reszta ekipy.
— To nie wszystko. W takich strojach
przejdziecie się po ulicy — oznajmił Szatan.
— Wujek, czy cię popie*doliło?! — warknął
Żyleta.
— Przegraliście — zaśmiał się.
Harry szepnął pod nosem jakieś
przekleństwo. Nie mieli wyjścia.
— Kobra, weź mnie stąd — jęknął Żyleta,
gdy stanęli na ruchliwej drodze.
— A co ja mam powiedzieć? Zaraz się
wypie*dolę — stęknął.
Z daleka słyszeli śmiech ekipy. Ruszyli do
wyznaczonego punktu na ulicy, jak najszybciej mogli, co dla Harry’ego było
uciążliwe. Żyleta trzymał go w pionie, gdy szpilki wyginały mu się w różne
strony.
— Zaje*ię go — stwierdził Żyleta, gdy ktoś
gwizdnął na ich widok.
— No co ty nie powiesz.
Nagle przy szatynie znalazła się trójka
facetów, którzy rzucali głupimi tekstami. Żyleta, jak to miał w zwyczaju,
zaczął się stawiać.
— Trzymaj mnie — pisnął Kobra, a po chwili
runął na ziemię pod nogi jakiejś starszej kobiety.
Spojrzała na niego i uciekła z wrzaskiem. Chłopak
odprowadził ją przerażonym wzrokiem, a po chwili zaczął się podnosić, co było
niezmiernie trudne. Żyleta w tym czasie wpadł w tarapaty, gdyż kolesie
namawiali go na pójście z nimi w ustronne miejsce. Przeciwko trzem nie miał
szans, więc Kobra musiał zainterweniować. Żyleta zamachnął się i uderzył
pierwszego z nich. Harry zrobił to samo, gdy inny rzucił się na niego od tyłu.
Szatyn znokautował także trzeciego.
— Spie*dalamy jak najszybciej — stęknął i
pociągnął bruneta dalej. — Szatan, nie żyjesz! — wrzasnął, gdy wrócili do klubu,
a ekipa wyła ze śmiechu. — Prawie mnie zgwałcili!
W tym momencie nawet Kobra nie wytrzymał i
wybuchnął śmiechem. Żyleta spojrzał na niego, a usta mu drgnęły. Po chwili
śmiał się razem z nimi.
Wielkimi krokami zbliżał się nowy rok
szkolny. Harry pierwszy raz poczuł, że gdy wyjedzie do Hogwartu, będzie miał do
kogo wrócić. Na razie jednak skupił się na akcjach i wyścigach.
Szefunio za każdym razem wybierał do akcji
odpowiednią osobę. Widząc, że ekipa dobrze sobie radzi, zaczął wprowadzać w
życie zlecenia od gangsterów, co było pomysłem Yoma. Pewnego dnia przyszedł do
niego sam szef mafii – Snajper.
— Mam ważną akcję. Przewóz narkotyków, a
dokładniej mówiąc, przejęcie go…
Dogadali się w tej sprawie.
— Okay, dam robotę Żylecie, chociaż
wolałbym samą ekipę, a nie jedną osobę i twoich ludzi.
— Nie chcę Żylety.
— Jak to? — zdziwił się.
— Chcę Kobrę.
— Kobra, nie wiem, co on kombinuje. To
szef mafii, może wszystko.
— Szefunio, będzie okay — odparł.
— Mam złe przeczucia — powiedziała Gejsza
niepewnie. — Dlaczego chce tylko jedną osobę? Jeszcze sam postawił warunek, że
to masz być ty.
— Sam chciałbym wiedzieć, o co mu chodzi.
Harry miał wrażenie, że Szefunio i Gejsza
przesadzają. Akcja jak akcja. Tak czy inaczej, nie mieli wyjścia. Kobra musiał
wziąć udział w przedsięwzięciu, gdyż nie miał powodu, żeby je opuścić.
Jakiś czas później dostał się do klubu
Snajpera. Omówili całą akcję ze szczegółami, by następnie ruszyć na miejsce. Brunet
miał ważne zadanie. Musiał dostać się do ciężarówki i oszołomić kierowcę, by
przejąć stery nad tirem. Nie wiedział, dlaczego Snajper rzucił go od razu na
tak głęboką wodę, ale musiał wykonać robotę. Naciągnęli na twarze kominiarki, a
akcja rozpoczęła się.
Kobra odetchnął po akcji. Wszystko poszło
zgodnie z planem. Dojechał ciężarówką bez problemu do wyznaczonego miejsca.
Niedaleko stały samochody mafii. Został już sam na placu, bo kończył papierosa.
Skierował się do budynku, żeby wypłacono mu pieniądze, ale przystanął przed
otwartymi drzwiami.
— … Zawsze istnieje zagrożenie. Jest nowy.
Nie wiemy, na ile Szefunio wprowadził go w tajemnice nielegalnych interesów.
Nie chcę mieć kłopotów. Akcję wykonał dobrze, ale chyba na tym koniec. Nie
zróbcie przy tym hałasu i zakopcie go w lesie. Ale to zaraz. Teraz…
Kobra miał wielkie oczy i bladą twarz.
Przez jego umysł przeszła myśl, że znowu wpakował się w niezłe bagno. Cicho się
wycofał.
— Co robić? — szepnął do siebie.
Ucieknie, ale to mafia, więc na pewno go
dorwą, a nie chciał zostawiać ekipy, gdy tak bardzo się z nimi zżył. Jego wzrok
padł na towar w ciężarówce.
— Zabezpieczenie — stwierdził pod nosem.
Jak najszybciej mógł, przerzucił kilka
worków do jednego z samochodów. Już chciał wsiadać za kierownicę i szybko
odjechać, gdy zorientował się, że go usłyszą i prędko dorwą. Poprzebijał opony
w pozostałych autach, żeby mieć czas na ucieczkę. Wsiadł za kółko i za pomocą
kabelków odpalił silnik. Ruszył gwałtownie, pozostawiając jedynie kurz i
wściekłego Snajpera.
Wyjechał poza miasto, nigdzie się nie
zatrzymując. Myślał nad tym, gdzie mógłby ukryć towar. W efekcie końcowym kupił
domek kempingowy i ukrył towar za ścianą. Zajęło mu to trochę czasu, więc
domyślił się, że Szefunio już o wszystkim wie. Wolał jednak nie dzwonić, ani
nie pisać. Nawet nie włączył telefonu, żeby to sprawdzić, bo nie chciał, aby
Snajper go namierzył. Samochód spalił, a później wepchnął do rzeki, żeby
nie było śladów. Pieszo skierował się w stronę miasta, ale szybko udało mu się
złapać taksówkę. Nie podjechał pod sam klub, lecz wysiadł dwie ulice wcześniej.
Dalej ruszył pieszo, rozglądając się czujnie na boki. Kilka razy upewnił się,
że nie ma w pobliżu i w klubie ludzi Snajpera i dopiero wtedy wszedł do środka.
— Jasna cholera, Kobra, czyś ty
zwariował?! — Szefunio był przerażony sytuacją, o której się dowiedział.
— Był tu? — spytał stłumionym głosem.
— Prawie rozgromił salę! — odparł głośno
Yom.
— Co ci odbiło?! — krzyknęła Gejsza. —
Przecież on cię za to zabije!
— I tak miał taki zamiar — odpowiedział
cicho.
— Co?!
— Nie zrobiłem tego bez powodu. Nie jestem
tak głupi.
— Kobra, zaje*ałeś towar z akcji szefowi
mafii!
— Miałem spokojnie czekać, aż mnie zakopie
w lesie?!
— Jak to zakopie w lesie? O czym ty mówisz? — spytał pobladły Szefunio.
— To już wam nie powiedział o tym, że miał
zamiar mnie stuknąć po akcji? — zironizował.
Cisza.
— Co ty mówisz? — rzekła słabo Gejsza.
— Słyszałem, jak mówił to do swoich ludzi.
Wziąłem towar, żeby mieć jakieś zabezpieczenie, bo na tym będzie mu zależeć.
— Gdzie to masz?
— Nieważne. Lepiej, żebyście nie
wiedzieli.
Znowu cisza.
— To zmienia postać rzeczy — stwierdził głucho Szefunio. — Skoro tak
sobie pogrywa, to dobrze zrobiłeś. Co prawda nie wiem, co dalej zrobimy, ale
chociaż mamy cię żywego.
— Musisz wyjechać — rzekła Missy do
Harry’ego.
— Nie.
— Będzie cię ścigał — dodał Szakal.
— No i co z tego? Nigdzie nie jadę. Nie
mam takiego zamiaru.
— W takim razie, co chcesz teraz zrobić?
— Zależy, co on będzie robił.
Na dole rozległ się hałas. Kobra zerknął
za siebie z obawą. Ekipa zerwała się do pionu, wyciągając broń i zasłaniając go
swoimi ciałami. Ich przekaz był jasny: będą go bronić. Szefunio sam sięgnął po
pistolet, podobnie jak Harry. Na szczycie schodów pojawili się uzbrojeni
członkowie mafii wraz ze Snajperem. Ekipa wycelowała w nich.
— Kobra, gdzie jest towar?! — warknął szef
mafii.
— Nie tak się umawialiśmy! — odwarknął
wściekle Szefunio. — Wystawiam ludzi do akcji z gwarancją, że będą później
bezpieczni, a ty złamałeś zasadę!
— Rzekomo masz też zasadę, że towar z
akcji jest własnością zleceniodawcy!
— Gdybyś nie planował go zabić po akcji,
dostałbyś towar bez problemu! Ty pierwszy złamałeś zasadę, więc Kobra musiał
się bronić! Nie grasz fair! Co ci odbiło?!
— Jest nowy, więc skąd mam mieć pewność,
że będzie lojalny?!
— Masz moją gwarancję, że ekipa jest fair!
Sam go wybrałeś, do cholery!
Snajper mierzył go ostrym spojrzeniem, a
Szefunio odwdzięczał się tym samym.
— Gdzie towar? — syknął, patrząc na
Harry’ego.
— Tam, gdzie nie znajdziesz — odparł
chłopak.
— Tak ze mną nie pogrywaj, Kobra.
— Ty zacząłeś — warknął.
— Czy ty wiesz, z kim zadzierasz?
— Z kolesiem, który ma w dupie z góry
ustalone zasady akcji.
Zmierzyli się gniewnymi spojrzeniami.
— Szefunio, lepiej przemów mu do rozsądku.
Inaczej gorzko tego pożałuje. Macie mało czasu.
Wyszli, zostawiając ekipę samą. Kobra
przełknął ślinę. Kto był zdolny wpakować się w coś takiego? Tylko on.
— Dobrze zrobiłeś — powiedział cicho
Szefunio. — Coś wymyślimy.
Może i dobrze, ale teraz miał przerąbane
na całego w całej londyńskiej mafii.
Wyjazd do Hogwartu ratował mu skórę.
Czasami miał wrażenie, że jest obserwowany. Zapewne Snajper myślał, że odwiedzi
miejsce, gdzie schował towar. Harry niemal wyrzucił to miejsce z pamięci, żeby
nikomu przez przypadek o nim nie powiedzieć, nawet ekipie. Wiedział, że gdyby Snajper
dowiedział się, że ktoś posiada tę wiedzę, zapewniłby mu niezwykle uroczą rozrywkę, żeby to z niego wydusić.
Hogwart był jego stuprocentową ochroną. Miał tylko nadzieję, że mugolska część
ekipy nie będzie miała żadnych kłopotów z jego powodu.
Ostatnia impreza przed wyjazdem do szkoły
mimo wszystko przebiegła w wesołej atmosferze.
— Będzie mi was brakowało — jęknęła
Gejsza, tuląc się najpierw do Żylety, później do Missy, a na samym końcu do
Kobry, od którego już się nie odczepiła.
Niesamowicie się z nim zżyła. Jej głównym
celem była opieka nad nim. Dzięki niej wyglądał jak nastolatek, a nie chłopak
spod mostu. Kupiła mu całą szafę ciuchów, żeby nie chodził w tych łachach po Dudleyu,
ale niestety mógł je ubierać jedynie w klubie, żeby nie wzbudzić podejrzeń
czarodziei. Zakupiła mu także porządne okulary, choć i tak była niezadowolona z
tego, że musi je nosić.
Zebrało jej się na czułości i wszystkim wokół
gadała, że ich kocha. Przyzwyczaili się już do jej dziwnych odbić, więc się nie
przejęli.
— Mam nadzieję, że zawsze będziemy tak
zgraną ekipą. Hej! Złóżmy przysięgę przyjaźni!
— Co ona znowu wymyśliła? — westchnął Yom
do Missy, która zaśmiała się cicho.
— A czemu nie? — odparła dziewczyna.
Wspólnie wybrały piosenkę, przy której
miała być złożona przysięga. Chłopaki wymieniali między sobą zgłupiałe i
rozbawione spojrzenia. Jak te na coś wpadną…
— No
matter how many times that you told me you wanted to leave. No matter how many
breaths that you took, you still couldn't breathe…*
Wymyśliły jakąś regułkę, którą mieli
powtarzać, przez co wywracali oczami.
— Nie pijcie więcej — rzekł Żyleta ze
śmiechem na sam koniec
Jednak czuli, że ten rytuał coś znaczył. I nie mogli pozbyć się
tego uczucia.
Wyjechali do Hogwartu, wracając do swoich
starych zwyczajów. Kobra wrócił do Gryfonów, Żyleta do Krukonów, Missy do
Puchonów. Spotykali się po kątach, gdy tylko mogli. Wymykali się w nocy z
dormitoriów, żeby ze sobą porozmawiać. Jeśli mieli okazję, uciekali ze szkoły
do klubu, gdzie czekała uszczęśliwiona ich pojawieniem się Gejsza.
Przyszedł dzień wyboru uczestników
Turnieju Trójmagicznego. Gdy wywołano Harry’ego, Żyleta i Missy wymienili
między sobą spojrzenia pełne zdumienia. Chłopak sam siedział jak wmurowany.
Widzieli, że się tego nie spodziewał. Jak, skoro nawet się nie zgłosił?
Panowało takie zamieszanie, że nie mogli go nigdzie złapać do końca dnia.
Wieczorem razem udali się na błonia za szklarnię, gdzie często się spotykali.
Kobra palił papierosa jednego za drugim. Spojrzał na nich, gdy tylko ich
usłyszał.
— Co to znowu, ku*wa, ma znaczyć? — spytał
cicho.
Milczeli.
— Nie wrzuciłeś. — Missy nie spytała, lecz
stwierdziła, znając odpowiedź.
— Mało mam problemów? — odparł.
— Co chcą z tym zrobić? — zapytał Żyleta.
— Już zrobili. Biorę udział jako czwarty.
— Ku*wa — szepnął Żyleta.
— Mało powiedziane.
Widzieli, co chłopak przechodzi przed
pierwszym zadaniem. Wspierali go, jak tylko mogli i gdy tylko mogli. Kiedy
Gejsza dowiedziała się o sytuacji, niemal wyszła z siebie. Kobra przeszedł
pierwsze zadanie z bardzo dobrym wynikiem. Wokół działo się wiele dziwnych
rzeczy, szczególnie wokół Harry’ego, co ich niepokoiło. Trzecie zadanie
nadeszło niezwykle szybko. Missy usiadła tuż za Żyletą wraz ze swoimi
koleżankami, czekając na wyniki rozgrywki. Kiedy brunet wrócił ledwo przytomny
z Cedrikiem, od razu wiedzieli, że stało się coś złego. Nie mogli dostrzec, co
się działo, ale do ich uszu dotarły słowa, że Cedrik nie żyje. Kobra szybko
został wyprowadzony z oczu widowni, gdzie niektórzy wybuchali płaczem. Z tego
co wiedzieli, Harry został w Skrzydle Szpitalnym. Nie odniósł poważnych
obrażeń. Dyrektor oficjalnie ogłosił, że Voldemort powrócił. W nocy spotkali przyjaciela
za szklarnią. Siedzieli w milczeniu, patrząc w niebo. Wiedzieli, że chłopak
miał dość ciągłych pytań, dlatego tego nie robili. Znali go jak nikt inny.
________________________________________
Dla tych, którzy jeszcze nie zostali poinformowani: założyłam nowego bloga z potterowskim opowiadaniem. Na razie jest tam tylko prolog, rozdział 1 pojawi się w sobotę. Odnośnik w menu lub linkach. Zapraszam do czytania i komentowania :)
Łał...
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i nie znalazłam błędów żadnych. Strasznie mi się to podoba, już się nie mogę doczekać następnej części. Sobota będzie najlepsza, bo będą dwie notki! Chyba zacznę tańczyć dziki taniec przed komputerem, nie ma bata!
I dodałaś najlepszą scenę - Kobra w takim stroju... nie no... uszy i majtki opadają! ;D Ty to masz szaloną wyobraźnię, Pumciu!
Jedno mnie tylko zastanawia... że Kobra założył kominiarkę, a przecież okulary miał, co nie? Ale pewnie miał soczewki, albo ja źle coś przeczytałam...
Czyli teraz wakacje opisane... pewnie znowu jakieś jaja będą odwalać xD I scena ze Snajperem... jakoś go nie lubię... ajć.
Piszę komentarz, a statystyka ciągle się pnie w górę. Fajnie popatrzeć... (nie, nie wiem dlaczego to piszę).
Nie mogę doczekać się następnej notki na obu blogach. Jednak ta twoja niecierpliwość wyszła na jaw. Ja też nie wytrzymałabym dodania prologu na nowy blog xD Cieszę się jak cholercia... ;P
Weny mnóstwo życzę i dziękuje za komentarz u mnie xD
Kobieto jestes cudowna ! Rozdzial : no coz znow BRAK MI SLOW ;) Ale sie smialam gdy czytalam o zakladzie Kobry , Zylety i Szatana ;) Na pewno im do twarzy w szpilkach i minii ;) Przeklety Snajper ! Ma ktos Magnum ? Tak ? To niech pozyczy na minutke , albo i na dwie ( jeszcze na Voldzia ). Nikita Cullen ktora z niecierpliwoscia czeka na nastepny Perquel i 1 Rozdzial HP I BM ;)
OdpowiedzUsuńŁadny wpis, muszę przyznać. Podoba mi się, że za szklarnią jest miejsce spotkań tej trójki, chociaż ten motyw już gdzieś spotkałam. Gdzie, niestety nie pamiętam. Szkoda, że czwarta klasa była tak ogólnikowo opisana, muszę przyznać, że to jest mój ulubiony tom HP (oraz WA, ciągle nie mogę się zdecydować, co lubię bardziej :)). Ale co więcej mogłaś opisać, skoro do szóstej klasy miało być dosyć kanonicznie :)
OdpowiedzUsuńTeraz, póki pamiętam, błędy. Muszę wspomnieć, że imię "Dudley" odmienia się bez apostrofa, tak samo jak nazwisko "Dursley" czy "Malfoy". Prawdę mówiąc nie do końca znam wyjaśnienie, dlaczego, ja to zazwyczaj sobie tłumaczę, że jak słychać podczas mówienia imienia czy nazwiska ostatnią literę, to nie pisze się apostrofa, a jak nie słychać, to się pisze. I zazwyczaj z tą teorią wszystko się zgadza. Pisze się "o Harrym", ale za to już "dla Harry'ego". Trochę to skomplikowane, ale mam nadzieję, że jak najlepiej udało mi się to wszystko wytłumaczyć.
Co jeszcze? Tutaj jeszcze podziękuję za BM, będę miała co śledzić :) Komu, jak komu, ale jak Ty podajesz konkretny termin, to Tobie mogę zaufać :)
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam [czas-jak-z-porcelany.blog.onet.pl oraz pisanina-frigus.blog.onet.pl]
Zakład pierwsza klasa i przysięga, teraz mi się wyjaśniło, dlaczego zawsze do tej piosenki mieli sentyment.
OdpowiedzUsuńSnajpera tutaj nie lubię, sam sobie człowieka do akcji wybiera, a potem chce go zlikwidować, więc się pytam po jaką cholerę bierze sobie ( w jego mniemaniu) niezaufanych ludzi ?! Kobra mądrze zrobił, ma zabezpieczenie przynajmniej jakieś i kartę przetargową....
Cóż czekam na więcej, a póki co lecę czytać nowego bloga xD.
Weny :*** !
Daga
Witam,
OdpowiedzUsuńSnajper chciał wystawić Kobrę, ale Harry sobie świetnie dał radę, no i zakład boskie paradowanie w damskich ciuszkach....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia