Powoli do jego uszu dotarły szumy, które były dla niego
niezrozumiałe. Było zbyt chłodno, jak na małą pustynię między wioskami, a
piasek nie mógł być tak miękki jak to, na czym leżał. Wreszcie mógł rozróżnić
słowa wypowiadanie przez słodki głos:
— Och, to musi być jakiś szlachcic. Popatrz.
— Siostro droga — rozległ się głos pełen dezaprobaty, lecz
równie miodowy jak poprzedni.
— Och, chyba się budzi!
Uchylił powieki, by dostrzec dwie młode dziewczyny. Jedna z
nich – blondynka z długim warkoczem i ślicznymi orzechowymi tęczówkami –
siedziała na skraju jego łóżka. Druga z kolei – niemalże identyczna jak
poprzednia, lecz bardziej opalona i niższa – stała obok niej. Obie wpatrywały
się w niego wielkimi oczami.
— Paniczu — rzekła ta siedząca — znaleziono cię w drodze do
naszego miasteczka.
— C-co się…? — zaczął ochryple.
— Och, Loto, podaj wody — rzekła ta sama dziewczyna. —
Paniczu, słońce piekło niemiłosiernie. Byłeś wycieńczony. Nasz ojciec cię
przywiózł, abyśmy się paniczem zaopiekowały.
Lota podała mu wodę i pomogła upić łyk, gdyż był tak
zmęczony, że nie miał na nic siły. Harry, mimo złego stanu, dostrzegł piękno
obu kobiet, lecz ta siedząca bardziej przykuwała jego uwagę. Miała iskrzące się
oczy. Lota wybiegła, słysząc męski głos dochodzący z podwórka. Druga z sióstr
przetarła mu policzki i czoło szmatką zamoczoną w zimnej wodzie, delikatnie się
przy tym rumieniąc. Mówiła o tym, jak go tu sprowadzono oraz o swojej rodzinie,
lecz nie wspomniała ani słowem o sobie. Widząc u niego brak sił, rzekła:
— Panicz niech odpocznie. Wrócę niedługo.
Już miała wychodzić, gdy Kobra spytał cicho:
— A jak tak piękna istota jest nazywana?
Sam był zaskoczony swoim zwrotem. Dziewczyna zarumieniła
się jeszcze bardziej.
— Isabelle, paniczu — odparła nieśmiało i wyszła.
Mając przed oczami jej twarz, zasnął.
Wiedział, że powinien spieszyć się ze swoimi
poszukiwaniami, ale w towarzystwie Isabelle było o to trudno. Gdy był w pełni
sił, razem wyszli na spacer po okolicy, rozmawiając na różne tematy. Choć była
nieśmiała, mówiła bardzo interesujące rzeczy. Kobra miał czasami problemy ze
zrozumieniem, gdyż niektóre słowa wyszły już z użytku i ich nie znał. Nie dał
jednak po sobie tego poznać. Jej siostra była bardziej żywiołowa, a ojciec
okazał się wesołym robotnikiem.
— Droga Isabelle — oznajmił porankiem, gdy poczęstowała go
śniadaniem — muszę ruszać w dalszą wędrówkę.
Zasmuciła się, choć próbowała to ukryć.
— Rozumiem, Urlichu.
— Jest osoba, która na mnie liczy.
— Paniczu, mówiłeś coś o składnikach potrzebnych do
uleczenia tej kobiety. Może mogłabym pomóc…
Jak się okazało, miała w domu kilka produktów, które mu
przekazała. Podziękował w sposób, który sam go zaskoczył. Skąd on, u licha, zna
takie zwroty?! Sam się temu dziwił.
— Jak mógłbym się odwdzięczyć?
Wyraźnie się zawahała.
— Mógłbyś mi towarzyszyć w dzisiejszym balu?
Tańce? O rany…
— Z wielką przyjemnością, Lady — odparł jednak i pocałował
ją w dłoń.
To będzie katastrofa…
Siostra Isabelle skądś wykombinowała dla niego wyjściowy
strój. Bal odbywał wieczorem. Pojechali tam karetą. Isabelle wyglądała
olśniewająco. Miała długą, kremową suknię z wieloma falbankami, a jej opalona
twarz kontrastowała z blond włosami ułożonymi w skromny kok. Zabawa odbywała
się w sąsiedniej wiosce. Rozmawiając na różne tematy, przemierzyli całą
odległość, a Harry z każdą minutą obawiał się zabawy tanecznej. Jego fobie były
jednak wyolbrzymione. Okazało się, że bal to bardziej potańcówka, więc nie
musiał znać jakiś standardowych tańców ludowych. Z Isabelle przetańczył cały
wieczór i po poznaniu kilku osób, powrócili do domu.
Rankiem wyjeżdżał w dalsze poszukiwania składników, których
pozostało niewiele.
— Dziękuję za gościnę, droga Isabelle, droga Loto.
Pocałował obie w wierzch dłoni. Odprowadziły go zasmuconymi
spojrzeniami, gdy ruszył w drogę.
Brakowało mu dwóch składników. Jeden mógł zdobyć w wiosce,
gdzie mieszkał Ludwik. Drugi był trudniejszy do zdobycia. Liście awalotu.
Drzewa te rosły tylko w posiadłości szlachcica, który do pilnowania zatrudniał
chłopów z widłami. Musiał zdobyć jeden liść. Gorsze było jednak to, że jeżeli
zostanie zauważony i ucieknie, zaczną go szukać rycerze, którzy nie będą mieli
skrupułów.
Przywiązał konia przy drzewie i czaił się niedaleko domu.
Musiał przedrzeć się przez krzaki, później bramę, przebiec kawałek drogi do
drzewa, urwać jeden liść i wrócić tą samą trasą bez zauważenia przez
niepowołane osoby. Coś niemożliwego. Lecz była magia, więc postanowił
skorzystać. Rzucił na siebie Zaklęcie Kameleona i gdy zapadł zmierzch, wziął
się do roboty. Przedarł się przez krzewy i wspiął na bramę. Przeszedł obok
strażników z widłami i rozejrzał się, czy nikt nie patrzy. Zerwał jeden z
liści, chowając go do kieszeni. Był już przy wyjściu, kiedy rozległo się
warczenie psa, który do niego podbiegł. Harry wskoczył na bramę, lecz mały
labrador zdążył go ugryźć, co spowodowało usunięcie Zaklęcia Kameleona. Wszyscy
go dostrzegli, a on rozszerzył oczy i wyrwał nogę z paszczy zwierzęcia, by
następnie przeskoczyć przez płot.
— Czarnomag!
Ku*wa… Teraz nie musiał się kryć. Machnięciem różdżki odwiązał
konia i przywołał go do siebie, kiedy chłopi rzucili się w jego stronę z
widłami. Wskoczył na rumaka i pognał przed siebie. Wiedział, że zaraz zostaną
powiadomieni rycerze, którzy ruszą za nim w pogoń, ale miał trochę czasu, zanim
wiadomość dotrze do odpowiednich osób. Kiedy zniknął chłopom z oczu, zmył ślady
kopyt konia. Po jakimś czasie mieli zacząć go szukać w okolicznych wioskach,
ale na razie nie mógł narzekać. Gorsze było to, że musiał szybko zrobić
eliksir.
Do wioski Ludwika dotarł w ciągu kilku godzin. Nie sądził,
że tak bardzo oddalił się od swojego celu. Od razu popędził do ostatniego
składnika, który zerwał bez problemu. Szybko wrócił do domu Ludwika.
— Doktor — odetchnął. — Witam.
— Witaj ponownie, Ludwiku — odparł. — Jak twoja matka?
— Bez zmian, sir.
Zaprowadził go do kobiety. Poprosił mężczyznę o miejsce,
gdzie mógłby w spokoju sporządzić lekarstwo. Szopa była najlepszym miejscem i
tam też poszedł. Kobra postępował według wskazówek i choć serce łomotało
mu w piersi, robił wszystko spokojnie. Skończył po dwóch godzinach i gdy
wyszedł z budynku, zobaczył kilka kilometrów dalej szereg rycerzy. Popędził do
domu i podał eliksir kobiecie, która po chwili obudziła się, by wracać do
zdrowia. Ludwik wyglądał na zaskoczonego tak szybkim działaniem lekarstwa.
Ostry słyszał w oddali głosy osób, które planowały go spalić.
— Ludwiku, miło było cię poznać, ale czas, abym wracał.
— Doktorze, późna noc, a za oknem rycerze…
Kobra uśmiechnął się lekko. No właśnie…
— Dziękuję, Ludwiku. — Wyszedł jak burza, gdyż nie mógł już
czekać.
Rycerze zauważyli go w połowie drogi do lasu.
— Łapać go!
Na koniach popędzili za nim. Kobra zerwał się do biegu. Już
widział las i wir, który miał go odesłać do współczesności, a także migoczący
diament leżący na liściu obok. Nie miał szans. Deptali mu po piętach. Ze
ściśniętym sercem zatrzymał się i odwrócił. Wycelował w nich różdżką i rzucił
masowe zaklęcie spowalniające. Pobiegł dalej. Chwycił diament i użył czarnomagicznego
zaklęcia z wyższych szczebli.
— Missae oblivione* — szepnął.
Świat stanął, lecz nie on. Osłabiony po zaawansowanym
zaklęciu czarnomagicznym, wskoczył w wir.
Poczuł, jak spada na twardą posadzkę. Przez chwilę oddychał
ciężko z zamkniętymi oczami. Nawet nie sprawdził, gdzie się znajduje. Usłyszał
tupot stóp i dźwięk otwieranych drzwi.
— Harry!
Wreszcie otworzył oczy. Anja i Naomi wbiegły do
pomieszczenia przywołane hałasem. Stęknął cicho, gdy próbował się podnieść do
pozycji siedzącej. Nie miał władzy w ciele. Obie kobiety przyklękły przy nim.
— Co ci jest? — zapytała Naomi z wielkimi z przerażenia
oczami.
— Zaraz przejdzie — mruknął. — Rzuciłem zbyt zaawansowane
zaklęcie czarnomagiczne.
— Och. Rzeczywiście, zaraz powinno przejść — odparła Anja.
Nagle uśmiechnął się lekko, coś sobie uświadamiając.
— Udało się — szepnął.
Naomi wyszczerzyła się radośnie, czochrając go po włosach,
a Anja wyglądała na usatysfakcjonowaną. Wreszcie przewrócił się na brzuch i z
pomocą rąk podniósł się na kolana, nadal ściskając w dłoni fragment Diamentu
Ciemności.
— I co z nim? — spytał.
— Schowamy go do specjalnej komory. Tylko ty będziesz mógł
go dotknąć i przywołać do siebie, kiedy tylko będziesz chciał — odpowiedziała
Anja. — Wystarczy, że o nim pomyślisz. Zdobywając pierwszy fragment, stajesz
się jego właścicielem. Możesz z nim zrobić, co chcesz.
— Tak w ogóle to jak on działa?
— Gdy już będziesz go miał w całości i będziesz miał go
przy sobie, to Voldemort, władca Bursztynu, nie będzie mógł cię tknąć. Diament
jest silniejszy, ponieważ zdobywasz go własnymi siłami. Voldemort zdobył go
poprzez kogoś innego, a to działa na jego niekorzyść. On cię nie tknie, a ty
będziesz mógł odebrać mu Bursztyn. Wtedy możesz go pokonać. Chyba że sam by go
oddał, co jest niemożliwe. Gdy wygrasz, będziesz mógł zatrzymać oba dla siebie,
jeden z nich, bądź pozbyć się obu.
— Teraz to ja chcę odreagować w swoim łóżku ucieczkę przed
spaleniem na stosie.
Kobiety zaśmiały się lekko.
Wiedział, że najpierw musi zameldować się u swoich
przyjaciół, aby się nie martwili. Dlatego, gdy wrócił do Hogwartu wraz z
nauczycielką, Ostry skierował się do Wielkiej Sali, gdzie niedługo miała zacząć
się kolacja. Uśmiechnął się delikatnie, gdy zobaczył ich wraz z elitą
Slytherinu przed sobą. Wiedział, że kiepsko wygląda, gdyż stwierdziła to Naomi,
ale zmienił tylko swoje ubranie na współczesne.
— Och, tak się martwię — mówiła Milka. — Cztery dni i dalej
nic. A jak coś mu się…
— Nawet tak nie myśl! — naskoczyła na nią Missy.
— Właśnie… Więcej wiary w ludzi — stwierdził Kobra.
Odwrócili się jak na komendę.
— AAA!
Alison i Nancy rzuciły się na niego z wrzaskiem radości.
Draco i Scott wymienili pełne ulgi spojrzenia.
— Wyglądasz jak wyjęty z grobu — zaczęły się nad nim
użalać. — Nie spałeś przez te cztery dni? Taki blady… Udało się?
— Udało — odparł z uśmiechem.
— AAA! — Ponownie na niego wskoczyły. — Musisz nam
opowiedzieć.
— Błagam was, nie dzisiaj.
— Tak, rzeczywiście, jutro, musisz odpocząć. A tak w
skrócie? — ciekawiły się.
Westchnął. Mógł się tego spodziewać.
— W skrócie to znowu druzgotki chciały mnie utopić, gonili
mnie z widłami, chcieli spalić na stosie i odciąć głowę. Jeszcze pies chciał
mnie zagryźć, a słońce spalić. Ale wiecie, co było najgorsze? — dodał, gdy z
ust zeszły im uśmiechy. — Musiałem iść na pier*olony bal. — Nicole pierwsza
wybuchnęła śmiechem na jego ostatnie słowa. Reszta od razu do niej dołączyła. —
Nie tego się spodziewałem — dodał ciszej, aby słyszały go tylko Missy i Milka.
Ścisnęły go mocno.
Żeby nie powtarzać tego dwa razy, dostał się wraz z
przyjaciółmi na Grimmauld Place 12, gdyż pozostali zostali powiadomieni o jego
zadaniu i martwili się równie mocno, jak uczniowie z Hogwartu. Gejsza aż
rozszerzyła oczy, gdy zobaczyła, jak chłopak się zmienił i stała wmurowana
dobrą minutę. Rozbudził ją dopiero śmiech pozostałych, którzy byli równie
zdumieni jego wyglądem. Opowiedział im swoją przygodę od poznania Anji aż do
momentu powrotu. Nie wtrącali żadnego słowa, lecz słuchali uważnie.
— …Te twoje filmy historyczne były zbawieniem — skierował
słowa do Yoma, a ten wyszczerzył się szeroko. — Kompletnie nie wiedziałem, jak
mam mówić, żeby zrozumieli — zaśmiał się. — Jak wypalili niekiedy z jakimś
tekstem, to bladłem. — Zarechotali. — To nie jest takie proste mówić po
staromodnemu. A ta twoja lekcja jazdy na koniu uratowała mi tyłek — dodał do
Gejszy.
— Mówiłam, że kiedyś się przyda — wystawiła zęby.
— A ta Isabelle to ładna chociaż? — spytał Scott.
Kobra spojrzał na niego z uniesioną brwią.
— Nie w głowie mi były amory — parsknął.
— Czyli ładna.
Ostry wywrócił oczami, wśród rechotu reszty.
— Kiedy następne zadanie? — zapytał Łapa.
— Nie mam pojęcia. Niby mają być spore odstępny czasowe
pomiędzy nimi. Same dowiadują się chwilę przede mną.
— Myślisz, że będzie coś w tym samym stylu?
Wzruszył ramionami.
— Oby nie, chociaż jak ma być coś gorszego, to przeżyję i
to.
Ślizgoni coraz częściej przychodzili wraz z nimi do Pokoju
Życzeń. Razem uczyli się nowych zaklęć, choć byli na niższym poziomie niż ekipa.
Nie mówili im zbyt dużo, gdyż istniało ryzyko, że przystaną do Voldemorta, choć
wątpili w to coraz bardziej. Musieli jednak trzymać rękę na pulsie, ponieważ
nie chcieli mieć później problemów. Harry najbardziej obserwował Nicole i
musiał przyznać, że dziewczyna nie stanie po stronie jego wroga, choćby nie wie
co. Od Dracona dowiedział się, że jej ojciec był śmierciożercą, lecz został
zamordowany przez Czarnego Pana. Jej matka z kolei była obojętna, ale Lord
upominał się o nią, chcąc także jej córkę. Nie miał powodów, aby nie wierzyć
Dexterowi, gdyż miał do niego zaufanie. Elitą byli od trzeciej klasy, więc
łączyły ich mocne więzi, dlatego wszystko wydawało się bardziej wiarygodne.
Szukali nowych zaklęć do nauki, lecz Missy przyglądała się
uważnie Kobrze, który siedział spięty i rozdrażniony, co ostatnio zdarzało się
bardzo często. Wypytała go o to, a on odpowiedział, że od jakiegoś czasu ma
dziwne napady bólu.
— Znowu? — spytała wreszcie, siadając obok niego na
kanapie. Kiwnął niemrawo głową. — To się ciągnie za długo — mruknęła. — Dlatego
przeryłam bibliotekę, żeby coś sprawdzić. Musimy wrócić do magii związanej z
umysłem.
— Po co?
— Kobra — zaczęła niepewnie — wydaje mi się, że znowu
zaczyna kombinować z twoim umysłem.
— Co masz na myśli? — zmarszczył brwi, krzywiąc się lekko.
— Chodzi mi o to — rzekła cicho — że… on chyba postanowił
przebić ochronę umysłu. Chce wejść na wyższe etapy wdzierania do niego.
Nauczyłeś się oklumencji, żeby przestał ci wchodzić do głowy, kiedy tylko mu
się zachce, dlatego wychodzi ponad to. Wydaje mi się, że te dziwne napady bólu
to po prostu — przełknęła ślinę — zaklęcia rzucane przez umysł.
Zapadła cisza.
— Co? — wydusił.
— On chyba chce…
— Mów — powiedział twardo, gdy zamilkła, pełna niepewności.
— Chce cię torturować przez umysł — wyszeptała.
Milka upuściła różdżkę trzymaną w dłoni, a Draco przeniósł
rozszerzone oczy na Kobrę, który siedział jak wmurowany.
— Przecież takiego czegoś nie da się zrobić przez umysł —
rzekł Jeremy.
— Można, jeśli dwie osoby są ze sobą połączone — szepnęła
Nancy.
— Więc wy… — zaczęła Pansy, patrząc na Ostrego.
— Jesteśmy połączeni przez umysł — odparł cicho. — Dlatego
może robić z moją głową, co tylko mu się podoba, jeśli nie umiem się obronić. —
Westchnął i spojrzał na Ślizgonów, postanawiając powiedzieć im trochę więcej. —
Jeszcze rok temu przesyłał mi różne obrazy. Te realistyczne i zmyślone.
— Dlatego nauczyłeś się oklumencji — mruknął Alan, a on
kiwnął głową.
— Widocznie znalazł coś nowego — oznajmił. — Chcesz mi
jeszcze coś powiedzieć — dodał do Missy, gdy zauważył jej niepewny wzrok.
Spojrzała na Scotta, jakby chciała zrzucić to na niego,
lecz on nie miał o niczym pojęcia.
— Nie znam nikogo, kto umie się przed tym obronić i
zaatakować — szepnęła wreszcie. — Te osoby można policzyć na palcach. — Myślał,
że bardziej nie może go dobić po tych słowach, lecz bardzo się mylił. — Musisz
się sam tego nauczyć. — Przełknęła ślinę. — I to tylko wtedy, gdy on będzie cię
atakował.
— Super — mruknął do siebie Harry po chwili milczenia,
patrząc tępo w ogień tlący się w kominku.
Missy wyglądała tak, jakby czuła się temu wszystkiemu
winna. Milka spojrzała na Dextera, który z kolei zerkał na nią. Scott siedział
lekko skrzywiony, patrząc wszędzie, byle nie na Harry’ego.
— Ta więź musiała się pogłębić, w momencie gdy opętał cię w
Ministerstwie — ciągnęła cicho Nancy. — Musiał teraz zdać sobie z tego sprawę i
postanowił to wykorzystać.
— Jesteś przekonany o tym, że on chce cię zabić? — zapytał
nagle Blaise.
— A co innego? — mruknął Kobra ze zmarszczonymi brwiami.
— Wiesz… teraz tak wpadło mi to do głowy… Może on po prostu
chce tę więź wykorzystać w inny sposób. Nie znam go, ale być może chce cię
torturować przez umysł, żeby później zmusić cię do przejścia na jego stronę.
Missy przymknęła powieki, zaciskając pięści.
— Też myślałam pod tym kątem. — Otworzyła oczy i spojrzała
na Harry’ego. — Posłuchaj. Być może stwierdził, że nie warto cię zabijać.
Wykorzysta szantaż. Przestanie cię torturować, jeśli do niego dołączysz. Na
pewno dowiedział się o tych wszystkich zmianach. Świat jest mały. Możliwe, że
dowiedział się o wielu ważnych sprawach — spojrzała na niego znacząco, a on
domyślił się, że chodzi jej o akcje przestępcze. — Pomyśl, jaki to byłby cios
dla Dumbledore’a, gdybyś dołączył do Voldemorta. Zaczynam naprawdę wątpić, czy
chodzi mu tylko i wyłącznie o to, żeby cię zabić — szepnęła.
Kobra szykował się na coraz trudniejsze dni.
Nicole myślała, że jest człowiekiem, który nienawidzi
Voldemorta tak, jak nikt inny. Teraz wiedziała, że jest osoba, która nienawidzi
go jeszcze bardziej.
*Missae
oblivione – z łacińskiego: missae – masowe, oblivione – zapomnienie; w wolnym
tłumaczeniu: masowe zapomnienie
Hej,
OdpowiedzUsuńzadanie zakończone sukcesem, niewiele brakowało aby źle się skończyło, tak Voldemort chce go wykańczać psychicznie…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, zadanie zakończyło się sukcesem, choć niewiele brakowało aby jednak źle się skończyło, Voldemort chce Harrego wykańczać psychicznie…
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza