24.07.2012

Rozdział 37 - Kwiat linowca

Harry został po lekcji, ponieważ został o to poproszony przez Naomi. Czekali, aż wszyscy uczniowie wyjdą, a drzwi zostaną zamknięte za ostatnią osobą. Gdy wreszcie byli sami, nauczycielka rzekła:
— Jesteś gotów iść na pierwsze zadanie? — Pokiwał głową, choć serce łomotało mu z całej siły. Cholernie się bał. — Poradziłeś sobie w labiryncie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dasz sobie radę. Sama nie wiem, co cię tam czeka, ale wierzę w ciebie.
— Kiedy? — spytał cicho.
— Jutro. Zajmę się sprawą dotyczącą twojej nieobecności.
— Jest weekend, więc nikt nie powinien zauważyć, oprócz moich znajomych.
— Nie wiemy, ile potrwa zadanie — westchnęła. — Może się przeciągnąć nawet do tygodnia.
— Ile?!
— Nie jest to potwierdzone — uspokoiła go. — Wiemy niewiele więcej od ciebie w sprawie zadań. Mamy tylko wskazówki, jak cię przygotować przed każdym z nich. Skoro jesteś gotowy, przekażę ci ją. Nic trudnego, choć niektórzy mogą mieć problem. Wycisz się. Wyrzuć wszystkie emocje. Nie możesz się tak denerwować, lecz iść na zadanie spokojnie.
— Aż tak widać? — mruknął.
Uśmiechnęła się przepraszająco, a on westchnął i kiwnął głową. Wychodziło na to, że będzie miał problem z opanowaniem emocji.
— Ćwiczyłeś, pamiętasz? — przypomniała mu, a on odetchnął. — W takim razie po kolacji. Idź za mną, gdy wyjdę z Wielkiej Sali, ale żeby nikt nic nie podejrzewał, okay?
— Okay.
Chwilę później, spięty jak struna, wszedł do Wielkiej Sali, gdzie trwał obiad. Dzisiaj jego przyjaciele postanowili potowarzyszyć elicie przy posiłku, więc dosiadł się do nich, choć nie miał zamiaru nic przełknąć ze stresu. Nie odzywał się, lecz udawał, że słucha.
— Co jest? — spytała szeptem Missy zza stołu.
Podniósł na nią wzrok i odparł bezgłośnie:
— Zadanie. Jutro.
— Co? — jęknęła z przerażeniem. — Czemu tak szybko?
— Kiedyś musi się zacząć. Później pogadamy — mruknął, gdy zauważył, że niektórzy nadstawiają ucha.
Siedziała równie sztywna jak on, co było wielkim wyczynem. Dość szybko wyszli z pomieszczenia, wyciągając za sobą Milkę, Zeusa i Dextera. Nancy drażniło ich wolne tempo, więc przyspieszyli, widząc jej minę. Pokój Życzeń był ich standardowym miejscem, gdzie przeprowadzali ważne rozmowy.
— Co jest? — zapytał Draco, gdy tylko upewnili się, że są bezpieczni i nikt ich nie podsłucha.
— Jutro zadanie.
Cała trójka rozszerzyła oczy.
— Tak szybko? — wyjąkała Alison, a on przytaknął.
— Po kolacji wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę.
— Będziemy na ciebie czekać — rzekła Nancy, ale pokręcił głową.
— Możliwe, że nie wrócę za szybko. Według Naomi może się to przeciągnąć nawet do tygodnia.
— Cholera… Więc to muszą być naprawdę poważne zadania — wywnioskował Dracon. — To co? Robimy jakieś powtórki ważnych zaklęć czy coś?
— Niby potrzebuję tylko skupienia. Taka wskazówka.
— Eee… Coraz mniej mi się to podoba — podsumował Scott.

Przez cały następny dzień chodził zestresowany. Missy musiała wciskać w niego posiłki, gdyż twierdziła, że nie może iść na zadanie głodny.
— Zaraz normalnie oczy pójdą mi w głąb czaszki i tyle z tego będzie — wydusił z siebie na kolacji, co chwilę obserwując Naomi. — Nie nakładaj mi nic na talerz, bo nic nie przełknę, kobieto — dodał do Nancy, która nawaliła mu na talerz całą górę jedzenia.
— Musisz coś zjeść — powiedziała drżącym głosem, choć próbowała utrzymać spokój.
— Nie zjem nawet pół połowy tego, co mi nałożyłaś. Podziel to jeszcze na ćwiartki i później jeszcze raz każdą ćwiartkę na ćwiartkę, a i tak tego nie zjem — zirytował się.
— Przepraszam — jęknęła. — Nie wiem, co ze sobą zrobić. Denerwuję się bardziej od ciebie.
Alison obgryzała paznokcie, a Scott i Draco co chwilę zerkali to na Naomi, to na Kobrę, to na Missy, a później na talerze.
— A wy co? — zdziwił się Alan, widząc ich miny. — Atak nerwicy się rozprzestrzenia czy ktoś ma iść pod nóż? — zażartował.
Missy jęknęła, a Ostry spojrzał na niego, blednąc.
— On tylko żartował — rzekł Jeremy, dostrzegając taką reakcję.
— Jasne, jasne — szepnęła Alison, kiwając głową.
— Kobra, pamiętasz? Spokój — powiedziała Missy, chociaż jej samej to nie wychodziło. — Spokój i opanowanie.
— Jak mam być, ku*wa, spokojny? — Z jego gardła wydobyło się coś pomiędzy warknięciem a jęknięciem. — Wkurza mnie wszystko: od rudzielca, po dyrka, pogodę i tego je*anego robaka, co właśnie chodzi sobie spokojnie po błoniach.
— Jakiego robaka? — zdumiała się Viki.
Przez chwilę milczał, trawiąc to, co powiedziała.
            —Viki, chodziło mi o to, że wszystko mnie wkurza — odparł z lekkim rozbawieniem.
Elita zachichotała ze swojej kompanki, a ona odparła ze zrozumieniem:
— Ach. Z jakiego powo…?
Nie  usłyszał końcówki pytania, gdyż Naomi wstała od stołu. Harry wymienił spojrzenie z Zeusem, który wyglądał z nich wszystkich najbardziej spokojnie. Missy wbiła w niego taki wzrok, jakby widziała go po raz ostatni.
— Nie idę na ścięcie — wywrócił oczami, a ona uśmiechnęła się blado. — Chyba.
— Kobra! — warknęła Milka. — Pozytywne nastawienie.
Wstał od stołu.
— I pamiętaj: nie wiesz, co robić, to strzelaj Avadami — dodał Dexter, a Ostry zaśmiał się pierwszy raz dzisiejszego dnia.
Wyszedł chwilę po Naomi, aby nie było podejrzeń. Spotkali się przy drzwiach prowadzących na błonia.
— Najpierw pokażę ci to tajemnicze miejsce i stamtąd dostaniemy się do zamku — rzekła na wstępie. — Od momentu gdy ci to pokażę, bez problemów będziesz mógł tu przyjść. — Stanęli niedaleko wejścia do lochów. Naomi rozejrzała się i podniosła małą ikonkę, na której znajdował się kwiat tulipana. Przycisnęła jakiś guzik, a tulipan zmienił się w czarną różę. — Nikt nie widzi tego guzika, poza Różami. Od teraz wiesz także ty. Dotknij kwiatu i wejdź w ścianę.
Spojrzał na nią dziwnie, a ona uśmiechnęła się zachęcająco. Wykonał jej polecenie i po chwili znalazł się z w olbrzymiej bibliotece, która wysokością przewyższała trzy piętra.
— I jak ja miałem znaleźć to miejsce? — zdziwił się szczerze, gdy za nim zmaterializowała się nauczycielka.
— Miała cię naprowadzić zmiana tulipana w różę, gdy przechodziłeś tędy sam i o tym nie myślałeś. Gdybyś zobaczył czarną różę na obrazie, na pewno byś coś zaczął kombinować. Wtedy znalazłbyś też guzik, który dla ciebie był tu od zawsze.
— W życiu bym tego nie znalazł — zdumiał się.
— Tutaj jesteśmy bezpieczni i nikt nas nie podsłucha, więc wszystko dokładnie ci wytłumaczę. Od tej pory informacje o zadaniach będziesz dostawał przez czarną różę, która zmaterializuje się przed tobą, gdy nikt nie będzie widział lub będziesz z osobami, które o wszystkim wiedzą. Na płatku będzie zapisana data, godzina i wskazówka. Opiekę nad tobą przejmie Anja, która jest naszą główną przewodniczącą. Teraz jesteś dla nas najważniejszy, dlatego wszystko inne spadło na jej podwładne. Ja miałam cię tylko wprowadzić. O umówionej porze przychodzisz tutaj i wchodzisz w ten wir. — Dopiero kiedy wskazała mu odpowiedni kierunek, zauważył wir w ścianie. — Natychmiast przeniesiesz się do zamku. Nie wiemy, ile jest zadań. Same dowiadujemy się o nich chwilę przed tobą. Po każdym zadaniu będziesz miał sporo przerwy na zregenerowanie sił i przygotowanie się do kolejnego. Zbliża się wyznaczona godzina, więc lepiej, żebyś się nie spóźnił na samym początku. Ja zostaję, ty leć. — Z wahaniem spojrzał na wir, a serce zaczęło łomotać mu w piersi. Naomi uśmiechnęła się z troską. — Poradzisz sobie — rzekła cicho. — Wierzymy w ciebie.
Odetchnął i wszedł w wir. W następnej chwili już stał na środku pomieszczenia, które widział w swoich dziwnych wizjach. Otaczały go lustra, diamenty i szkło. Przed nim stały dwa wielkie trony, lecz tylko jeden był zajęty przez wysoką blondynkę o oczach w kolorze fiołków. Wyglądała na srogą osobę, lecz gdy go zauważyła, uśmiechnęła się szeroko, a jej twarz od razu nabrała cieplejszego wyrazu. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Jej biała szata zatrzepotała cicho, kiedy zerwała się z tronu, by go przywitać.
— Witaj, Harry. — Uścisnęła mu dłoń, gdy odpowiedział na powitanie. — Jestem Anja i zapewne Naomi zdążyła ci powiedzieć, że będę twoją opiekunką, prawda?
 — Tak, wspomniała — odparł.
— Znakomicie. Wiesz już, jak wszystko będzie przebiegać?
— Mniej więcej się orientuję.
Uśmiechnęła się szerzej.
— Uspokojony?
— Staram się — powiedział szczerze.
— Po słowach Merlina pójdzie ci znacznie lepiej.
— Merlina?
— To jego duch wyjaśni ci przebieg całego zadania. — Aż otworzył usta ze zdziwienia, a Anja zaśmiała się melodyjnie. Przy jej oczach pojawiły się małe zmarszczki. — Skoro wiesz wszystko, co powinieneś, nie przedłużajmy.
Zaprowadziła go do pomieszczenia zamkniętego na cztery spusty, choć drzwi wykonano ze zwierciadła. Kiwnęła zachęcająco głową, a on wszedł samotnie do środka. Jak się spodziewał, ściany były lustrzane, lecz, co dziwne, bardzo mętne. Na środku kręcił się kolejny wir, lecz na razie wolał tam nie wchodzić.
Serce miał w okolicy jabłka Adama, ale dzielnie panował nad emocjami. Merlin zjawił się niespodziewanie. Kobra nie mógł zidentyfikować koloru jego oczu i włosów, gdyż był przeźroczysty, jak to duch, ale na twarzy widniało pełno zmarszczek. Szata sięgała do samej ziemi. Był kolejną osobą dzisiejszego dnia, która się z nim witała z taką dostojnością i spokojem. Harry postanowił zapanować nad burzą w jego wnętrzu i dokładnie słuchać wskazówek mężczyzny.
— Przeniesiesz się w czasie o kilkaset lat do małej wioski. Musisz znaleźć chorą kobietę i pomóc jej wyzdrowieć dzięki magii. Dokładniej: eliksir. Składniki znajdziesz sam. Jedyną osobą, która pomoże ci w niektórych sprawach, jest myśliciel o imieniu Sanczo. Czeka cię dużo niebezpieczeństw, chociaż zadanie wydaje się proste. Zostaniesz tam tyle czasu, ile będziesz potrzebował. Pamiętaj, że czarodzieje w tamtych czasach nie są mile widziani, dlatego nie powinieneś się z nią obnosić. Zapamiętaj miejsce, w którym wylądujesz, bo stamtąd też wrócisz do naszych czasów. Tam dostaniesz diament. Powodzenia.
I zniknął. Harry przez chwilę stał w miejscu jak słup, a następnie cicho zaklął. Coraz bardziej był przekonany o niepowodzeniu tego zadania. Z miną cierpiętnika wkroczył w wir.
Wylądował na obrzeżach lasu. Ku jego zdumieniu, w dłoni miał sakiewkę, w której znajdowały się pieniądze z czasów, w których aktualnie przebywał. Wyszedł niepewnie spomiędzy drzew, nie wiedząc, od czego zacząć.
Wioska wyglądała na zadbaną. Pomniki z drewna, ścieżka, pasące się zwierzęta, dzieci biegające po podwórkach i pracujący dorośli. Panował istny skwar.
Zerknął na siebie i doszedł do wniosku, że na pewno nie wygląda jak człowiek z tych czasów. Nie w jeansach i koszulce z napisem Black and white. Cofnął się do lasku i użył różdżki, a po chwili wyglądał mniej więcej jak ludzie, których widział niedaleko. Przetarł twarz dłonią. Co ja, ku*wa mać, mam robić?! Łapa, weź mnie stąd – jęknął w myśli. Przymknął oczy i odetchnął głośno. Najpierw odszuka tę kobietę, pytając się o nią w wiosce. Gdy ją znajdzie, o ile znajdzie, poszuka tego całego Sancza, który może da mu jakieś wskazówki.
Czuł, że jeden dzień nie wystarczy mu na zrealizowanie całego zadania. Co gorsza, wiedział, że zajmie mu to wszystko kilka dni, więc będzie musiał coś jeść i gdzieś spać. Może… poudaję lekarza? Aż uśmiechnął się z rozbawieniem. On jako lekarz? Koń by się uśmiał. Nawet nie potrafił pobrać krwi. Ale nic innego mu nie pozostało. Musiał zacząć działać. Żeby wyglądał poważniej i starzej, zaklęciem sprawił, że zarost trochę się wydłużył. Skierował się do centrum wioski, widząc spojrzenia rzucane mu przez mijanych ludzi, którzy na powitanie kiwali głowami. Zapewne każdy każdego tu znał i obcy był łatwo rozpoznawalny. Przed sobą zobaczył drewnianą chatkę z szyldem Pod Podkową. Wszedł do środka. Był to mały bar, w którym trwała impreza. Ludzie krzyczeli i pili rum, a on podszedł do barmana, odprowadzony zaciekawionymi spojrzeniami.
— Nowoprzybyły? — zapytał uprzejmie mężczyzna.
— Tak — odparł, rozglądając się z zainteresowaniem po pomieszczeniu. — Szukam kobiety, która poważnie zachorowała.
Zapadła cisza jak makiem zasiał, a on modlił się o to, żeby to nie był błąd z jego strony.
— Panicz jest doktorem?
Tak czy nie? No, Potter, męska decyzja. Albo cię zabiją, albo zaczną całować po nogach.
— Tak.
Rozległ się szum.
— Sir, to matka naszego drogiego Ludwika — rzekł barman, wskazując na drobnego, młodego człowieka, siedzącego z rozwartymi z radości oczami skierowanymi na Kobrę.
Mężczyzna zerwał się z krzesła, podbiegł do niego i zaczął całować po rękach. Ja pie*dolę…
— Zaprowadź mnie do niej, młody człowieku.
Taaa, młody, w moim wieku jak nie starszy. Dziękował sobie w duchu, że kiedyś oglądał z Yomem filmy historyczne i mniej więcej wie, jak się wypowiadać. Mężczyzna z wyraźną nadzieją zaprowadził go do swojego domu, po drodze wymieniając objawy choroby swojej matki. Gorączka, ciężki oddech i bezwład mięśni. Kobra nie miał pojęcia, jakiego eliksiru będzie musiał użyć. Nadzieję pokładał w mędrcu o imieniu Sanczo. Weszli do drewnianego domku wielkości jednego pokoju na Grimmauld Place. Sypialnia, kuchnia i jadalnia znajdowały się w jednym pomieszczeniu, a na łóżku leżała starsza kobieta, którą wstrząsały dreszcze.
— Matko — powiedział Ludwik, klękając przy posłaniu i obejmując dłonią jej rękę — przybył doktor.
Harry czuł się coraz bardziej niepewnie w tej sytuacji, ale teraz nie mógł się przecież wycofać. Podszedł do chorej.
— Ile to już trwa? — zapytał dla niepoznaki.
— Od tygodnia, sir.
Zrobił małe oględziny, chociaż sam nie wiedział po co.
— Słyszałem o niejakim mędrcu Sanczo zamieszkałym w tej wiosce.
— Tak, mieszka trzy domy od nas, sir. Czy wie pan, co dolega mojej matce?
— Musiałbym potwierdzić swoje przypuszczenia, Ludwiku. Sanczo z pewnością mi pomoże.
Kłamał z nieczystym sumieniem. Nie miał żadnych podejrzeń i nie miał pewności, czy myśliciel mu pomoże.
— Zaprowadzić?
— Zostań przy matce. Powinienem trafić. — Mężczyzna skinął głową z szacunkiem, a Kobra wyszedł. — Zaje*iście — szepnął do siebie za drzwiami. — Po prostu cholernie zaje*iście. Tylko ja jestem zdolny wpakować się w takie bagno.
Stanął przed drzwiami wskazanego domu i zapukał. Otworzył mu stary mężczyzna z wieloma zmarszczkami oraz dużymi oczami pełnymi pewności siebie. Był dość potężną osobą i z łatwością mógłby rozgnieść Harry’ego swoją masą.
— Witam, sir. Mędrzec Sanczo? — zapytał uprzejmie.
— Tak. Witam, drogi…
— Urlichu — Kobra zmyślił na poczekaniu imię, przypominając sobie film, gdzie rozgrywała się scena bitwy pod Grunwaldem.
— … drogi Urlichu — dokończył starzec. — Doktor, o którym mówią w wiosce?
— Całkiem możliwe — odparł, wchodząc do środka na zaproszenie Sancza. Dom prawie niczym nie różnił się od chatki Ludwika, choć tutaj była przewaga ksiąg i papierów. — Zjawiłem się w sprawie chorej kobiety. Doszły mnie słuchy, że pan może mi pomóc — zaryzykował.
— Domyślam się, co jej dolega, lecz nie jestem w stanie jej dopomóc, gdyż nie mam takich możliwości. W przeciwieństwie do ciebie, drogi Urlichu. — On wie! Harry przyjrzał się jego stalowym oczom i potwierdził swoje przypuszczenia. — Znam lekarstwo na chorobę tej kobiety i mogę przekazać tobie tę wiedzę.
Okazało się, że matka Ludwika zachorowała na coś, czego Kobra nie potrafił wymówić. Sanczo przekazał mu spis ingrediencji i sposób wykonania eliksiru, dodając, że składniki musi znaleźć sam. Dał mu wskazówki, gdzie mniej więcej ma szukać.
Gdy Kobra wyszedł i spojrzał ponownie na listę stwierdził, że pamięta ten eliksir z piątej klasy. Dostał za niego Zadowalający, a teraz musiał go zrobić na Wybitny.
— Powodzenia, stary — prychnął cicho do siebie i powrócił do domu chorej kobiety. — Ludwiku, leczenie twojej matki może potrwać kilka dni — oznajmił. — Muszę wybrać się do sąsiedniej wioski, aby zdobyć kilka składników do lekarstwa.
— Sir, mogę przekazać tobie konia, aby było szybciej — ożywił się, widząc pomoc ze strony chłopaka.
Żebym się zabił? Miał obawy. No cóż… Na koniu jechał tylko raz, gdy poszedł z Gejszą dla towarzystwa na lekcję jazdy, gdyż dziewczyna chciała spełnić swoje marzenie.
— Na pewno pomoże — odparł jednak. — Nie wiem, ile czasu zajmie mi szukanie składników.
— Poczekamy — odpowiedział z nadzieją, a Ostry skinął głową.
I tak bym nie zwiał, bo nie mam gdzie – westchnął w myśli. Mężczyzna przekazał mu rumaka średniego wzrostu w kolorze mlecznej czekolady. Kobra miał niemałe problemy z władowaniem się na niego, ale bardziej obawiał się samej jazdy. Przytrzymał się mocno i ruszył. Zacisnął żeby, aby nie wrzasnąć, gdy popędził ścieżką. Jechał dobry kwadrans, więc odetchnął z ulgą, kiedy zbliżył się do zamieszkanego obszaru. Skręcił jednak do lasu, gdyż to tam miał znaleźć składnik. Musiał najpierw znaleźć jakiś stawek, na którego dnie znajdował się kwiat linowca – jeden z ingredientów. Ze słów Sancza wywnioskował, że cały czas musi iść w głąb lasu, nie zmieniając kierunku. Nie miał innego wyjścia, więc wraz z koniem u boku wszedł do gaju. Znużony szedł kolejne dziesięć minut, aż wreszcie dotarł na miejsce. Rzekomo stawek był przeklęty i niejedna osoba się w nim utopiła, więc odetchnął, by się uspokoić. Przywiązał konia do drzewa i ściągnął z siebie wierzchnią część ubrania. Ściskając mocno różdżkę w dłoni, wskoczył do wody. Aż się wzdrygnął, gdy poczuł lodowatą powierzchnię. Wciągnął powietrze i zanurkował w niepokojąco czystej cieczy. Rozszerzył oczy, kiedy coś pociągnęło go w dół. Zaklął w myśli, dostrzegając druzgotki, które po raz kolejny chciały przyczynić się do jego śmierci pod wodą. Rzucając w nie zaklęciami, pomyślał o Young, która ostatnio uratowała mu życie w takiej sytuacji. I kto mi teraz wdmuchnie powietrze? – pomyślał z rozbawieniem, ciskając w druzgotka Drętwotą. Było ich znacznie mniej niż przy zadaniu Naomi, więc szybciej je pokonał. Trzymając w płucach ostatnie hausty tlenu, podpłynął do białego kwiatu kwitnącego na dnie. Ostrożnie go zerwał i wypłynął na powierzchnię, krztusząc się. Nim się zorientował, został ponownie wciągnięty na dno. Czując w nozdrzach i ustach wodę, rzucał zaklęciami, gdzie się dało, ściskając w dłoniach różdżkę oraz kwiat linowca. Potworki puściły go, więc szybko wydostał się na powierzchnię.
— Cholerne druzgotki — wyszeptał do siebie, oddychając głośno i leżąc na trawie z kwiatem obok siebie.
Jego kolejnym celem było odnalezienie jakiegoś gąszczu, wśród którego znajdował się następny składnik do eliksiru. Po wypytaniu kilku osób zamieszkałych w małej wiosce, skierował się na wschód. Upał był niesamowity, lecz nie miał nawet czego się napić. Chciał użyć różdżki, lecz co chwilę mijali go jacyś ludzie, więc nie mógł ryzykować zdemaskowania, gdyż spaliliby go na stosie, o czym nie marzył. Żadnego miejsca na postój, gdzie mógłby coś wypić, żadnych ludzi mających ze sobą wodę. Koń truchtał, a on tracił siły. Nie był przyzwyczajony do takich upałów, w przeciwieństwie do okolicznych ludzi, którzy znosili je bez problemów. Wreszcie doszło do tego, że zaczął mieć omamy wzrokowe i zobaczył oazę.
— Woda — szepnął słabo przez półprzymknięte powieki.
Lecz gdy tam dotarł, wody nie było. Upadł na kolana, a później na twarz. Więcej nie wstał.

3 komentarze:

  1. Hej,
    Harry poszedł na pierwsze zadanie, no naprawdę dobrze ukryte to pomieszczenie, może go ktoś znajdzie i zabierze do siebie…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się zastanawiam, czemu on nie użył zaklęcia bąblogłowy xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    ach cudownie, Harry poszedł na pierwsze zadanie, no naprawdę to pomieszczenie było dobrze ukryte, może go ktoś znajdzie i zabierze do siebie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń