Przerażone krzyki, wybuchy płaczu lub strach pojawiający
się w większości par oczu. Scott nie był wyjątkiem. Serce zamarło mu w piersi,
a głos ugrzązł w gardle, ale mimo to pędził w stronę przyjaciela z nadzieją, że
uda mu się złapać chłopaka nim uderzy w ziemię. Według niego Kobra spadł
szybciej niż powinien. W ostatniej chwili przytrzymał go za szatę, zmniejszając
siłę uderzenia. On też nie utrzymał się na miotle i spadł w błoto, lądując na
kolanach.
— Kobra…
Szybko podczołgał się do przyjaciela, który był
nieprzytomny. Ze strachem w oczach odkrył, że jego klatka piersiowa się nie
porusza.
— Boże… Szybciej! — wrzasnął do Pomfrey.
Draco patrzył z rozszerzonymi oczami, jak Zeus w ostatniej
chwili łapie Kobrę i razem lądują w błocie. Szybko się odwrócił i zaczął
przeciskać przez tłumy gapiów. Następnie popędził w stronę boiska, słysząc
kroki elity zaraz za nim. Dobiegli do Gryfonów w tym samym momencie, co
pielęgniarka i pozostała część drużyny Gryffindoru. Kobieta natychmiast wzięła
chłopaka na niewidzialne nosze i szybkim krokiem skierowała się do szkoły.
Scott siedział na ziemi z wielkimi oczami.
— Zeus, chodźmy — powiedziała roztrzęsiona Ginny.
Chłopak spojrzał na Dextera i rzekł prawie bezgłośnie:
— Nie oddychał.
Ślizgon przybladł gwałtownie.
— Chodźmy…
Zerwali się do biegu, a za nimi pozostali. Ze Skrzydła
Szpitalnego nikt ich nie wyrzucił. Pomfrey była zbyt zajęta chłopakiem, aby się
nimi przejmować. Podawała mu jakieś eliksiry i rzucała zaklęcia, lecz Harry
nadal nie oddychał. Wszyscy byli przerażeni. Do pomieszczenia wpadła Naomi, a
za nią Milka, Missy oraz Hermiona.
— Poppy, respirator — rzuciła szybko nauczycielka. — Musimy
po mugolsku.
Machnięciem różdżki podłączyła urządzenie do magicznego
prądu. Respirator wydawał z siebie głośne i długie piiii, kiedy tylko podłączyły kabelki do ciała Gryfona.
— Boże, nie… — szepnęła Missy, czując, jak pod powiekami
zbierają się łzy.
Milka ścisnęła mocno dłoń Dracona, a Hermiona cała się
trzęsła. Nicole zakryła usta z widocznym szokiem. Naomi chyba najbardziej
wiedziała, co robić, choć w jej oczach widać było obawę. Chwyciła w dłonie dwa
przyrządy służące do pobudzania serca i przyłożyła je do klatki piersiowej
chłopaka, który podskoczył pod wpływem prądu. Nic. Spróbowała ponownie. Piiii…
— …I dream of a stairway to the skies. My angel is coming down from heaven
to take me. I reach out but then you fade away. Whenever you call for me, know
that I'm only one step behind…* — Nicole potrząsnęła
głową, by wyrzucić z głowy piosenkę, która idealnie pasowała do sytuacji.
Ciało Harry’ego ponownie uniosło się w górę i opadło
bezwładnie na pościel. Piiii… Naomi wyglądała na przerażoną.
Missy jęknęła cicho, czując, jak coś mocno ściska ją za serce, a łzy napływały
do oczu.
— Więcej — powiedziała Naomi do pielęgniarki.
— Uszkodzimy mózg.
— Nie uszkodzimy — uparła się.
Spróbowała jeszcze raz. Pik-pik-pik… Nicole przymknęła powieki, w duchu
czując ulgę. Oddychał. Słyszała jego nierównomierny oddech, bardzo słaby i
lekko świszczący.
— Musimy intubować — zadecydowała Naomi.
Pomfrey wyciągnęła mu spod głowy poduszki i położyła
na prostym materacu. To Naomi miała tu głowę na karku i wsadziła Kobrze rurkę
do gardła. Później usiadła na łóżku obok i wyraźnie odetchnęła.
— Silny chłopak — uśmiechnęła się lekko.
Missy wybuchnęła płaczem i ścisnęła niczego
niespodziewającego się Alana, który stał najbliżej.
— To z radości — wyjąkała, nie puszczając go.
— Kto to zrobił? — spytał Scott.
Przez chwilę panowała cisza.
— Ron — szepnęła Hermiona.
Ginny ukryła twarz w dłoniach.
— Nie zrobił tego sam z siebie — rzekła Naomi. — Był pod
wpływem zaklęcia. Profesor Snape już się nim zajął.
— W to nie wątpię — szepnęła Pansy.
Okazało się, że Ron był pod wpływem zaklęcia już wtedy, gdy
napadł na Harry’ego wraz z kilkoma Gryfonami. Nie wiedział, co się z nim działo
przez ten okres i był przerażony, gdy dowiedział się, co zrobił swojemu byłemu
przyjacielowi. Choć już się nie przyjaźnili, to nie byłby w stanie zrobić czegoś
takiego. Zwykła bójka czy kłótnia były czymś innego od próby pobicia czy
morderstwa. Wychodziło na to, że zaklęcie zostało rzucone w trakcie przerwy
świątecznej, najprawdopodobniej przez jakiegoś poplecznika Voldemorta. Nie był
to Imperius, lecz coś bardzo podobnego.
Harry nadal się nie budził. Nie odłączono go od mugolskich
urządzeń podtrzymujących czynności życiowe, gdyż nadal miał problem z
oddychaniem. Syriusz od razu został powiadomiony o sytuacji i już kwadrans po
meczu wpadł do Skrzydła Szpitalnego. Siedział przy chłopaku niemal non stop, a
Pomfrey przestała próbować wyrzucać go na noc do domu.
Po trzech dniach Nicole towarzyszyła Draconowi w wizycie,
ponieważ ją o to poprosił. Missy, Milka i Zeus już tam siedzieli. Łapa wykłócał
się o coś z pielęgniarką w jej gabinecie, a oni dosiedli się do trójki uczniów.
Ślizgonka przyjrzała się Harry’emu. Ciemne sińce zdobiły
jego bladą twarz. Czarne włosy opadały mu na czoło, kontrastując z cerą. Był
przykryty od pasa w dół, a od nagiej klatki piersiowej odchodziło kilka
kabelków. Rurka wychodząca z gardła dodatkowo podkreślała jego aktualną
kruchość, a cały mugolski sprzęt tylko to potwierdzał.
W końcu pikanie zostało zakłócone, a czoło Kobry
zmarszczyło się lekko.
— Poppy! — krzyknął Syriusz, który wrócił chwilę wcześniej,
gdy palce chłopaka poruszyły się.
Pielęgniarka natychmiast znalazła się przy nich. Harry
uchylił delikatnie powieki, ale widocznie miał za mało siły. Kobieta wyciągnęła
rurkę z jego gardła, a on zakrztusił się. Założyła mu na usta maskę tlenową.
Chłopak rozejrzał się spod półprzymkniętych powiek, ale przez mgłę właściwie
nic nie zauważył.
— Wiem, że nie masz siły, ale musimy sprawdzić, czy
wszystko w porządku — rzekła Pomfrey. — Jak się czujesz?
— Jakby przejechał mnie autobus, a ciężarówka dobiła —
szepnął słabo. Zaśmiali się lekko, a Nicole parsknęła. — Dobrze słyszę? — dodał
jeszcze, zamykając oczy.
— Tak, jest tu twoje przekleństwo — odparła z wyszczerzem.
— Boże, litości…
Ślizgonka wyszczerzyła się jeszcze szerzej, a pozostali
zaśmiali się ponownie. Jęknął cicho, kiedy odrobinę się poruszył.
— Proszę zostawić pacjenta w spokoju. — Pomfrey przybrała
swój normalny ton.
Wygoniła młodzież ze Skrzydła Szpitalnego, zostawiając
tylko upartego Łapę. Mężczyzna siedział przy chłopaku z zatroskaną miną.
— Boli — szepnął Kobra.
— Przejdzie — odparł, głaskając go po głowie. — Masz
złamane żebra i spadłeś z dużej wysokości. Gdyby nie Scott, byłoby znacznie
gorzej.
— Ale… wszystko boli — wydusił. Łapa zmarszczył brwi
zaniepokojony. — Jak ruszam… łamie kości — jęknął chłopak.
Syriusz przestraszył się nie na żarty.
— Poppy!
Pielęgniarka pojawiła się niemal natychmiast.
— Coś się stało?
— Coś jest nie tak — rzekł roztrzęsiony Syriusz. — Mówi, że
łamie mu kości, gdy się rusza.
Pomfrey także nie uznała tego za żart i bezzwłocznie
zareagowała.
— Jak oddychasz też? — zwróciła się do pacjenta.
— Też — szepnął.
— Dlaczego? — zaniepokoił się Łapa.
— Zaklęcie musiało być wzmocnione i ma dodatkowe efekty
uboczne. — Harry jęknął głośniej, gdy odwrócił lekko głowę w jej stronę.
Reagując automatycznie, zacisnął pięść, co spowodowało kolejny ból. — Musisz
nad tym zapanować i się nie ruszać — rzekła Pomfrey. — Muszę sprawdzić, czy to
tylko złudzenie, czy wszystko dzieje się w rzeczywistości.
Syriusz nie mógł patrzeć, jak chłopak się męczy. Jego twarz
wyginała się z bólu przy najmniejszym ruchu, a pielęgniarka robiła magiczne
prześwietlenie.
— Oprócz złamanych żeber wszystko jest w porządku —
mruknęła cicho.
— Przecież on nie udaje — stwierdził ostro Łapa, głaskając
chłopaka uspokajająco po włosach.
— W to nie wątpię. To musi być wina zaklęcia.
— Co możemy zrobić?
— Przeczekać.
— Co?! Przecież on się zamęczy! — zerwał się z krzesła.
— Syriuszu, nic nie mogę na to poradzić. To czarnomagiczne
zaklęcie, na które nie ma lekarstwa. Przechodzi z czasem. Nie ma antidotum.
Syriusz jęknął rozpaczliwie.
— Ile?
— Od dwóch do pięciu dni. — W oczach Kobry pojawiło się
przerażenie, kiedy na nią spojrzał. — Musimy czekać — dodała cicho.
Drzwi otworzyły się i ponownie wkroczyli Scott, Alison,
Nancy, Draco oraz Nicole.
— Zostawiłam torbę — rzekła Puchonka z uśmiechem, który
zniknął, gdy zauważyła minę dwójki dorosłych i ból na twarzy przyjaciela. — Co
jest? — szepnęła.
— Komplikacje — mruknął Łapa. — Nie można nawet jakoś
zminimalizować? — dodał do pielęgniarki.
— Później będzie gorzej i wszystko się przedłuży nawet do
dwóch tygodni. Jedyna chwila ulgi to utrata przytomności.
Uczniowie patrzyli to na zatroskaną Pomfrey, to na
przerażonego Syriusza, to na cierpiącego Harry’ego.
— Przecież… — zaczął Łapa.
— Czarna magia jest trudną dziedziną. Nie na wszystkie
zaklęcia są antidota — przerwała mu spokojnie.
— Mam patrzeć, jak on się męczy? — jęknął.
— Nie masz wyjścia. — Zniknęła w gabinecie, zostawiając
bladego mężczyznę.
Młodzież dopytywała, o co chodzi, więc im powiedział. Missy
jęknęła rozpaczliwie, słysząc jego słowa.
Harry czuł się fatalnie. Jeden mały ruch powodował ból
rozchodzący się po całym ciele. Czuł jak cały organizm go piecze, a kości łamią
na pół. Jak zza mgły widział i słyszał przyjaciół. Klatka piersiowa bolała
najbardziej, ponieważ musiał oddychać, czego efektem były igły kłujące go w
cały tors. Męczył się jak nigdy. Przymknął powieki, próbując uregulować
szybszy, świszczący oddech i czując, że jest mu coraz cieplej. Mimowolnie zaczął
się wiercić, co spowodowało natychmiastowy ból i coraz słabszy kontakt z
rzeczywistością. Słyszał, jak mówią, ale nie rozróżniał słów, najwyżej
niektóre.
— … wysoką temperaturę… okład…
Boli…
Bo jesteś Wybrańcem. Musi boleć.
Nicole stanęła przed drzwiami do Skrzydła Szpitalnego.
Zagryzła dolną wargę w zastanowieniu. Co ona tu robiła? Po co przyszła? Sama
nie wiedziała. Taki impuls. Dowiedziała się od Milki, że Syriusz został siłą
wyrzucony z królestwa pani Pomfrey, gdyż nawet Kobra prosił, aby wrócił do domu
i doprowadził się do porządku. Harry leżał tu przytomny już od trzech dni i
dwóch nocy, straszliwie się męcząc. Czasami mdlał z wycieńczenia i cierpienia,
lecz często kontaktował z otoczeniem. Majaczył przez wysoką gorączkę.
Wszystkiego dowiedziała się od Krukonki i szczerze mu współczuła. Ból był
porównywalny do łamania każdej kości po kolei. Wystarczyło, że kiedyś złamała
sobie nogę i wyła z bólu, a on przeżywał to od kilku dni non stop.
Uchyliła cichutko drzwi i wślizgnęła się do środka. Z
gabinetu pielęgniarki docierała mdła poświata, która padała na łóżko Gryfona.
Na czole położono mu zimny okład, a na policzkach widniały niezdrowe rumieńce.
Oddychał bardzo ciężko przez maskę tlenową, a oczy mocno zaciskał, co
powodowało, że jego twarz wykrzywiona była w grymasie bólu.
Podeszła do jego łóżka i usiadła na krześle stojącym obok. Zwykle siedział tu
Łapa, lecz, jak się spodziewała, miejsce było puste.
— Oj, Pottuś, masz za dużo wrogów — powiedziała cicho.
— Nie masz co robić w nocy? — odparł jeszcze ciszej niż
ona.
— Nie śpisz? — zdumiała się.
— Gdybym mógł, to pewnie bym spał — mruknął, uchylając
powieki.
— Ach… — zakłopotała się.
— Stęskniłaś się, Nikita?
Słysząc jego słaby głos nawet nie zwróciła uwagi na to, jak
się do niej zwrócił.
— Chciałbyś — odparła cicho, a on uśmiechnął się
delikatnie. — Nawet w takim stanie musisz rzucać głupimi tekstami.
— Ktoś cię musi denerwować. — Przez chwilę milczeli, a jego
oczy stały się mętne. — Ładnie wyglądasz — szepnął.
— Majaczysz — westchnęła. — Gdybyś był świadomy, w życiu
byś tego nie powiedział — dodała z lekkim rozbawieniem.
— Odbierz to jak chcesz.
Przyłożyła dłoń do jego czoła i potwierdziła swoje
przypuszczenia. Był gorący jak rozżarzony węgiel.
— Ile ty masz gorączki?
— Bodajże ponad czterdzieści…
Aż rozszerzyła lekko oczy. Nie wiedziała, czy majaczy, czy
nie, ale uznała, że teraz to nie ma znaczenia. Jęknął cicho z bólu, kiedy
ruszył delikatnie ręką.
— Nie ruszaj się. — Automatycznie przytrzymała jego
przedramię, czując rozpaloną skórę.
Zacisnął powieki, a jego oddech przyspieszył. Wiedziała, że
musi go uspokoić, ale nie wiedziała jak. Z nadzieją, że chłopak nie będzie tego
pamiętał, pogłaskała go delikatnie po dłoni, tak jak zwykle robiła to jej mama,
gdy dziewczyna była roztrzęsiona. Poczuła ciepło rozchodzące się po ciele.
Gryfon uspokoił się po chwili.
— Spróbuj zasnąć, poczujesz się lepiej — mruknęła, z
zaskoczeniem uświadamiając sobie, że się o niego troszczy.
— Wiesz, czemu lubię cię wkurzać? — szepnął. — Bo wtedy
masz takie hipnotyzujące iskry w oczach.
Przez chwilę milczała. Gdzieś słyszała, że osoba majacząca
mówi samą prawdę… Zarumieniła się delikatnie. Więc uważał, że jest ładna i ma
hipnotyzujące oczy, gdy się wkurza?
— Nie wiem, czemu jesteś na mnie taka cięta — majaczył,
patrząc na nią nieprzytomnym spojrzeniem.
— Naprawdę idź spać — mruknęła.
— A posiedzisz tu ze mną?
— Posiedzę — westchnęła.
Dopiero gdy zasnął, spostrzegła, że cały czas głaskała go
po dłoni.
Nie pamiętał całego spotkania z Nicole. Jedynie drobne
urywki, gdzie trochę sobie docinali. Później zasnął, pierwszy raz od dwóch
nocy. Rano, zamiast niej, zauważył Syriusza, do widoku którego już się
przyzwyczaił.
Ślizgonka nie przyszła przez kolejne trzy dni. Gorączka
spadła, a kości przestały tak boleć, co przyjął z niewyobrażalną ulgą. Tylko
czasami miał takie napady cierpienia, że nie mógł ruszyć nawet palcem.
Ze szpitala wyszedł po pięciu dniach leżenia w łóżku. Łapa
widocznie odetchnął, kiedy chrześniak był zdatny do funkcjonowania. Zanim
wrócił na Grimmauld Place, pierwszy raz wygłosił mu krótkie przemówienie
podobne do mowy pani Weasley na peronie przed wyjazdem do szkoły. Wyściskał go
jak nigdy, co znaczyło, że niesamowicie się o niego martwił.
Trochę spóźniony poszedł na lekcję obrony. Naomi
uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła go w miarę dobrym stanie. Milka z
głośnym piskiem rzuciła się na niego, nie zwracając uwagi na to, że jest na
zajęciach i w chwili obecnej powinna rzucać zaklęcie na swojego przeciwnika.
Nicole zerknęła na niego, ale kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, pierwsza
odwróciła wzrok. Z kolei Ron unikał go jak ognia pod karcącym spojrzeniem
Hermiony. Naomi wzięła go do pary z Nicole, która męczyła psychicznie swojego
przeciwnika z domu Roweny Ravenclaw.
— Czemu ja? — jęknęła, kiedy się o tym dowiedziała.
— Bo jako jedyna umiesz już to zaklęcie, a ktoś musi go
tego nauczyć. Ja muszę zająć się resztą uczniów — odparła z lekkim uśmiechem.
Wypuściła ze świstem powietrze, ale kiwnęła głową z miną
męczennika. Gryfon patrzył na Rona, kiedy do niego podeszła.
— Poćwicz na nim — powiedziała, dostrzegając jego wzrok.
— Kiedy indziej — odparł i przeniósł na nią tęczówki.
Westchnęła i zaczęła mu tłumaczyć jak rzucać zaklęcie. Jego
umysł chłonął informacje jak gąbka i już za trzecim razem poprawnie rzucił
zaklęcie.
— Umiałeś wcześniej — naburmuszyła się.
— Nie — zaśmiał się, spoglądając na nią.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Widział w jej
oczach jakieś dziwne emocje. Niepewność wymieszana z zażenowaniem? Nie umiał
tego jednoznacznie określić, ale zaczynał zastanawiać się, czy czasami nie
zaczął majaczyć, gdy do niego przyszła. To tłumaczyłoby, dlaczego większości
nie pamięta.
— Dlaczego wtedy przyszłaś? — spytał cicho.
— Ja… — zacięła się. — Nie mogłam spać, więc postanowiłam
iść cię powkurzać.
Uniósł lekko kąciki ust.
— I udało ci się?
— Nie pamiętasz? — Czyżby odetchnęła z ulgą?
— Pamiętam piąte przez dziesiąte — mruknął. — Co mówiłem,
że tak się ucieszyłaś, gdy doszłaś do wniosku, że nie pamiętam? — zmarszczył
brwi.
— Lepiej, żebyś nie wiedział — zakłopotała się, zerkając na
bok. — A ja chyba wolę o tym zapomnieć. — I uciekła.
Harry stał przez chwilę w szoku. Zaczynał się obawiać, co
wtedy plótł za głupoty.
Delikatnie próbował podpytać się Missy, czy Nicole
przypadkiem czegoś jej nie powiedziała. Dziewczyna zawsze była spostrzegawcza,
więc ze zmarszczonymi brwiami zaprzeczyła i sama zaczęła ciągnąć go za język.
Stwierdził, że to nic takiego i żeby się tym nie przejmowała. Na jego prośbę
nikomu nie powiedziała o jego dziwnych pytaniach, ale ciekawość ją zżerała.
Puchonka nie chciała, aby Gryfon miał zaległości, więc
wyciągnęła go do Pokoju Życzeń, gdzie chciała nadrobić z nim cały materiał, na
którym chłopaka nie było. Była zdumiona tempem, w jakim przyswaja wiedzę.
Zostało im jedno zaklęcie z obrony, gdy wybiła godzina spotkania z ekipą i do
pokoju weszli Milka, Dexter i Zeus wraz z elitą Slytherinu.
— Jeszcze cię męczy? — zaśmiał się Scott, a Harry spojrzał
na niego z miną cierpiętnika.
— Cicho. — Nancy wytknęła starszemu chłopakowi język.
— Nie cichaj na mnie — odparł Scott.
— Ty lepiej weź się do roboty, bo masz w tym roku owutemy —
pokazała zęby.
— Dobrze, że mi przypomniałaś — zakłopotał się.
Wszyscy zaśmiali się zgodnie.
— Stwierdziliście, że się doedukujecie? — Dziewczyna
zwróciła się do Ślizgonów.
— Czemu nie — wyszczerzyła się Pansy. — Na razie
popatrzymy.
— Zeus, wiedziałam, że zapomnisz o owutemach, więc
przygotowałam ci listę, co musisz powtórzyć — rzekła Missy, podając mu kartkę.
— Ile?! — wrzasnął, kiedy spojrzał na pergamin, który,
według niego, nie miał końca.
— Będziemy to wałkować, bo masz zdać — tupnęła nogą. —
Milka i Dexter, poszukajcie jakiś ciekawych zaklęć na naszym poziomie i dla
niego — wskazała na Kobrę — na wyższym, a ja jeszcze go pomęczę z bieżącymi
tematami.
— Jesteś okrutna — mruknął Harry pod nosem.
— Cicho.
— Nie cichaj na mnie — powtórzył słowa Zeusa.
Wysłała mu buziaka i zaczęła swój monolog dotyczący
zaklęcia. Blaise wysłał mu współczujące spojrzenie, a Nicole postanowiła wrócić
do poprzedniego stanu i uśmiechała się wrednie.
— No to próbuj. Jak dzisiaj rzucisz tarczę i poszerzysz ją
na co najmniej dwie osoby, stawiam ci piwo, bo do tej pory nikt tego nie
zrobił.
— Jedna z najlepszych tarcz. Nie ma co się dziwić — dodał
Jery.
— No tak. Nie dość, że działa na czarnomagiczne zaklęcia to
jeszcze możesz nią ochronić nie tylko siebie, ale nawet do kilkunastu osób w
promieniu kilkunastu metrów. Rzucenie tarczy to pikuś, ale powiększenie to już
niezła sztuka.
Wzięli się do pracy.
Rzeczywiście, mieli rację. Rzucenie zaklęcia było proste,
ale powiększenie tarczy istną katorgą. Musieli poczuć w sobie pustkę,
całkowicie wyłączyć umysł, mając w głowie jedną myśl: energia gromadząca się w
różdżce. Ślizgoni postanowili dołączyć do ich ćwiczeń, gdyż mieli z tym równie
dużo problemów. Nicole pierwsza traciła cierpliwość i co chwilę z irytacją
siadała na kanapie, nie zwracając uwagi na to, że wyprowadza Kobrę z równowagi,
kiedy gwałtownie wgniatała się w materiał. Po raz kolejny westchnął z
rozdrażnieniem i stłumił w sobie wybuch, który wisiał na włosku. Musiał nauczyć
się panowania nad sobą i swoją agresją, co było ważnym elementem jego misji.
Panowanie nad uczuciami. Tego musiał się nauczyć. Utrzymywał tarczę tylko przy
sobie, gdyż dalej nie potrafił, lecz doszedł do wniosku, że pustka to też
uczucie, którego miał się nauczyć. Ostatnio czuł ją po rozmowie z Dumbledorem,
kiedy wyżył się w klasie. Tego uczucia potrzebował. Przypomniał sobie tamte
chwile, kiedy nic nie czuł. Tylko bezgraniczna nicość. Coś w stylu oklumencji… Tym razem przypomniał sobie lekcje z
Żyletą, gdy szukali najlepszego dla niego sposobu na pozbycie się wszystkich
emocji. I wpadli. Muzyka. Musiał słyszeć tylko ją i nikogo innego. Missy sama
powiedziała, że powinni wyszukać swojego indywidualnego sposobu na pozbycie się
wszystkich myśli, więc postanowił spróbować. Włączył sobie muzykę przez
słuchawki, które pojawiły się na stoliku, gdy tylko o nich pomyślał. Podłączył
je do telefonu i odgrodził się od świata.
—…Our time is running out. Our time is running out. You can't
push it underground. You can't stop it screaming out. I wanted freedom. Bound
and restricted. I tried to give you up, but I'm addicted…**
Nicole z zaskoczeniem rozszerzyła oczy, kiedy tarcza
wokół Gryfona stała się bardziej widoczna I przybrała lekko świecący kolor w
odcieniu złota. Chłopak otworzył powieki, czując się jakoś nierealnie. Dłonią
dotknął powłoki od wewnątrz i popchnął ją lekko w stronę pozostałych. Ślizgonka
czuła, że tarcza przesuwa się po jej ciele jak powiew wiosennego wiatru, a
następnie kieruje się do reszty. Viki aż otworzyła usta, gdy dostrzegła mało
widoczny, lecz ważny szczegół, kiedy tarcza rozprzestrzeniła się na cały Pokój
Życzeń. Pozostali także wydawali się być zaskoczeni.
— Ale jaja — szepnął do siebie Zeus.
— Zmniejsz ją tak, żeby nas nie obejmowała — rzekła Missy
do Kobry. Zmniejszył ją bez problemów, aby obejmowała tylko jego i siedzącą
obok Nicole. Nancy spojrzała na Scotta i powiedziała do niego: — Rzucamy
czarnomagiczne zaklęcia.
Strzelali wszystkimi znanymi klątwami, lecz wszystkie
odbijały się od tarczy. Pękła dopiero po jakiś piętnastu promieniach, a Ostry
opadł na kanapę, jakby wcześniej siedział pod napięciem.
— Co się tak patrzycie? — mruknął.
Milka uśmiechnęła się lekko.
— Nawet nie zauważyłeś, że zrobiłeś to bez różdżki.
Ze zdumieniem przyjął tę wiadomość, kiedy dostrzegł, że
różdżka leży obok niego na kanapie. Milka i Dexter wymienili pełne podziwu
spojrzenia.
— Zrobiłeś to bez różdżki, choć wcześniej nie potrafiłeś z
nią. Przyszło ci to szybciej niż każdemu, kogo znam — ucieszyła się Puchonka. —
Też tak chcę.
Zaśmiali się.
Jego metoda nie sprawdziła się na pozostałych, a on miał
mętlik w głowie. Czy to dzięki szybszemu dorastaniu i zmianach Czarnych Róż tak
szybko udało mu się rzucić tak skomplikowane zaklęcie magią bezróżdżkową? Był
nie lada zaskoczony, ale w jego sercu zrodziła się nadzieja, że nie wszystko
jest stracone, a on ma coraz większe szanse na pokonanie Voldemorta.
*Within Temptation – Stairway to the Skies
**Muse – Time is running out
Hej,
OdpowiedzUsuńto Ron, który był pod wpływem zaklęcia, gdyby Scott go nie złapał, było by o wiele gorzej, Nicole w pewien sposób martwi się o niego
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, to Ron za tym stał, był pod wpływem zaklęcia... ale gdyby Scott go nie złapał, było by jednak o wiele gorzej... cudownie Nicole w pewien sposób martwi się o Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza