24.07.2012

Rozdział 34 - Iskry w oczach

Przerażone krzyki, wybuchy płaczu lub strach pojawiający się w większości par oczu. Scott nie był wyjątkiem. Serce zamarło mu w piersi, a głos ugrzązł w gardle, ale mimo to pędził w stronę przyjaciela z nadzieją, że uda mu się złapać chłopaka nim uderzy w ziemię. Według niego Kobra spadł szybciej niż powinien. W ostatniej chwili przytrzymał go za szatę, zmniejszając siłę uderzenia. On też nie utrzymał się na miotle i spadł w błoto, lądując na kolanach.
— Kobra…
Szybko podczołgał się do przyjaciela, który był nieprzytomny. Ze strachem w oczach odkrył, że jego klatka piersiowa się nie porusza.
— Boże… Szybciej! — wrzasnął do Pomfrey.

Draco patrzył z rozszerzonymi oczami, jak Zeus w ostatniej chwili łapie Kobrę i razem lądują w błocie. Szybko się odwrócił i zaczął przeciskać przez tłumy gapiów. Następnie popędził w stronę boiska, słysząc kroki elity zaraz za nim. Dobiegli do Gryfonów w tym samym momencie, co pielęgniarka i pozostała część drużyny Gryffindoru. Kobieta natychmiast wzięła chłopaka na niewidzialne nosze i szybkim krokiem skierowała się do szkoły. Scott siedział na ziemi z wielkimi oczami.
— Zeus, chodźmy — powiedziała roztrzęsiona Ginny.
Chłopak spojrzał na Dextera i rzekł prawie bezgłośnie:
— Nie oddychał.
Ślizgon przybladł gwałtownie.
— Chodźmy…
Zerwali się do biegu, a za nimi pozostali. Ze Skrzydła Szpitalnego nikt ich nie wyrzucił. Pomfrey była zbyt zajęta chłopakiem, aby się nimi przejmować. Podawała mu jakieś eliksiry i rzucała zaklęcia, lecz Harry nadal nie oddychał. Wszyscy byli przerażeni. Do pomieszczenia wpadła Naomi, a za nią Milka, Missy oraz Hermiona.
— Poppy, respirator — rzuciła szybko nauczycielka. — Musimy po mugolsku.
Machnięciem różdżki podłączyła urządzenie do magicznego prądu. Respirator wydawał z siebie głośne i długie piiii, kiedy tylko podłączyły kabelki do ciała Gryfona.
— Boże, nie… — szepnęła Missy, czując, jak pod powiekami zbierają się łzy.
Milka ścisnęła mocno dłoń Dracona, a Hermiona cała się trzęsła. Nicole zakryła usta z widocznym szokiem. Naomi chyba najbardziej wiedziała, co robić, choć w jej oczach widać było obawę. Chwyciła w dłonie dwa przyrządy służące do pobudzania serca i przyłożyła je do klatki piersiowej chłopaka, który podskoczył pod wpływem prądu. Nic. Spróbowała ponownie. Piiii…
— …I dream of a stairway to the skies. My angel is coming down from heaven to take me. I reach out but then you fade away. Whenever you call for me, know that I'm only one step behind…* — Nicole potrząsnęła głową, by wyrzucić z głowy piosenkę, która idealnie pasowała do sytuacji.
Ciało Harry’ego ponownie uniosło się w górę i opadło bezwładnie na pościel. Piiii… Naomi wyglądała  na przerażoną. Missy jęknęła cicho, czując, jak coś mocno ściska ją za serce, a łzy napływały do oczu.
— Więcej — powiedziała Naomi do pielęgniarki.
— Uszkodzimy mózg.
— Nie uszkodzimy — uparła się.
Spróbowała jeszcze raz. Pik-pik-pik… Nicole przymknęła powieki, w duchu czując ulgę. Oddychał. Słyszała jego nierównomierny oddech, bardzo słaby i lekko świszczący.
— Musimy intubować — zadecydowała Naomi.
Pomfrey wyciągnęła  mu spod głowy poduszki i położyła na prostym materacu. To Naomi miała tu głowę na karku i wsadziła Kobrze rurkę do gardła. Później usiadła na łóżku obok i wyraźnie odetchnęła.
— Silny chłopak — uśmiechnęła się lekko.
Missy wybuchnęła płaczem i ścisnęła niczego niespodziewającego się Alana, który stał najbliżej.
— To z radości — wyjąkała, nie puszczając go.
— Kto to zrobił? — spytał Scott.
Przez chwilę panowała cisza.
— Ron — szepnęła Hermiona.
Ginny ukryła twarz w dłoniach.
— Nie zrobił tego sam z siebie — rzekła Naomi. — Był pod wpływem zaklęcia. Profesor Snape już się nim zajął.
— W to nie wątpię — szepnęła Pansy.

Okazało się, że Ron był pod wpływem zaklęcia już wtedy, gdy napadł na Harry’ego wraz z kilkoma Gryfonami. Nie wiedział, co się z nim działo przez ten okres i był przerażony, gdy dowiedział się, co zrobił swojemu byłemu przyjacielowi. Choć już się nie przyjaźnili, to nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego. Zwykła bójka czy kłótnia były czymś innego od próby pobicia czy morderstwa. Wychodziło na to, że zaklęcie zostało rzucone w trakcie przerwy świątecznej, najprawdopodobniej przez jakiegoś poplecznika Voldemorta. Nie był to Imperius, lecz coś bardzo podobnego.
Harry nadal się nie budził. Nie odłączono go od mugolskich urządzeń podtrzymujących czynności życiowe, gdyż nadal miał problem z oddychaniem. Syriusz od razu został powiadomiony o sytuacji i już kwadrans po meczu wpadł do Skrzydła Szpitalnego. Siedział przy chłopaku niemal non stop, a Pomfrey przestała próbować wyrzucać go na noc do domu.
Po trzech dniach Nicole towarzyszyła Draconowi w wizycie, ponieważ ją o to poprosił. Missy, Milka i Zeus już tam siedzieli. Łapa wykłócał się o coś z pielęgniarką w jej gabinecie, a oni dosiedli się do trójki uczniów.
Ślizgonka przyjrzała się Harry’emu. Ciemne sińce zdobiły jego bladą twarz. Czarne włosy opadały mu na czoło, kontrastując z cerą. Był przykryty od pasa w dół, a od nagiej klatki piersiowej odchodziło kilka kabelków. Rurka wychodząca z gardła dodatkowo podkreślała jego aktualną kruchość, a cały mugolski sprzęt tylko to potwierdzał.
W końcu pikanie zostało zakłócone, a czoło Kobry zmarszczyło się lekko.
— Poppy! — krzyknął Syriusz, który wrócił chwilę wcześniej, gdy palce chłopaka poruszyły się.
Pielęgniarka natychmiast znalazła się przy nich. Harry uchylił delikatnie powieki, ale widocznie miał za mało siły. Kobieta wyciągnęła rurkę z jego gardła, a on zakrztusił się. Założyła mu na usta maskę tlenową. Chłopak rozejrzał się spod półprzymkniętych powiek, ale przez mgłę właściwie nic nie zauważył.
— Wiem, że nie masz siły, ale musimy sprawdzić, czy wszystko w porządku — rzekła Pomfrey. —  Jak się czujesz?
— Jakby przejechał mnie autobus, a ciężarówka dobiła — szepnął słabo. Zaśmiali się lekko, a Nicole parsknęła. — Dobrze słyszę? — dodał jeszcze, zamykając oczy.
— Tak, jest tu twoje przekleństwo — odparła z wyszczerzem.
— Boże, litości…
Ślizgonka wyszczerzyła się jeszcze szerzej, a pozostali zaśmiali się ponownie. Jęknął cicho, kiedy odrobinę się poruszył.
— Proszę zostawić pacjenta w spokoju. — Pomfrey przybrała swój normalny ton.
Wygoniła młodzież ze Skrzydła Szpitalnego, zostawiając tylko upartego Łapę. Mężczyzna siedział przy chłopaku z zatroskaną miną.
— Boli — szepnął Kobra.
— Przejdzie — odparł, głaskając go po głowie. — Masz złamane żebra i spadłeś z dużej wysokości. Gdyby nie Scott, byłoby znacznie gorzej.
— Ale… wszystko boli — wydusił. Łapa zmarszczył brwi zaniepokojony. — Jak ruszam… łamie kości — jęknął chłopak.
Syriusz przestraszył się nie na żarty.
— Poppy!
Pielęgniarka pojawiła się niemal natychmiast.
— Coś się stało?
— Coś jest nie tak — rzekł roztrzęsiony Syriusz. — Mówi, że łamie mu kości, gdy się rusza.
Pomfrey także nie uznała tego za żart i bezzwłocznie zareagowała.
— Jak oddychasz też? — zwróciła się do pacjenta.
— Też — szepnął.
— Dlaczego? — zaniepokoił się Łapa.
— Zaklęcie musiało być wzmocnione i ma dodatkowe efekty uboczne. — Harry jęknął głośniej, gdy odwrócił lekko głowę w jej stronę. Reagując automatycznie, zacisnął pięść, co spowodowało kolejny ból. — Musisz nad tym zapanować i się nie ruszać — rzekła Pomfrey. — Muszę sprawdzić, czy to tylko złudzenie, czy wszystko dzieje się w rzeczywistości.
Syriusz nie mógł patrzeć, jak chłopak się męczy. Jego twarz wyginała się z bólu przy najmniejszym ruchu, a pielęgniarka robiła magiczne prześwietlenie.
— Oprócz złamanych żeber wszystko jest w porządku — mruknęła cicho.
— Przecież on nie udaje — stwierdził ostro Łapa, głaskając chłopaka uspokajająco po włosach.
— W to nie wątpię. To musi być wina zaklęcia.
— Co możemy zrobić?
— Przeczekać.
— Co?! Przecież on się zamęczy! — zerwał się z krzesła.
— Syriuszu, nic nie mogę na to poradzić. To czarnomagiczne zaklęcie, na które nie ma lekarstwa. Przechodzi z czasem. Nie ma antidotum.
Syriusz jęknął rozpaczliwie.
— Ile?
— Od dwóch do pięciu dni. — W oczach Kobry pojawiło się przerażenie, kiedy na nią spojrzał. — Musimy czekać — dodała cicho.
Drzwi otworzyły się i ponownie wkroczyli Scott, Alison, Nancy, Draco oraz Nicole.
— Zostawiłam torbę — rzekła Puchonka z uśmiechem, który zniknął, gdy zauważyła minę dwójki dorosłych i ból na twarzy przyjaciela. — Co jest? — szepnęła.
— Komplikacje — mruknął Łapa. — Nie można nawet jakoś zminimalizować? — dodał do pielęgniarki.
— Później będzie gorzej i wszystko się przedłuży nawet do dwóch tygodni. Jedyna chwila ulgi to utrata przytomności.
Uczniowie patrzyli to na zatroskaną Pomfrey, to na przerażonego Syriusza, to na cierpiącego Harry’ego.
— Przecież… — zaczął Łapa.
— Czarna magia jest trudną dziedziną. Nie na wszystkie zaklęcia są antidota — przerwała mu spokojnie.
— Mam patrzeć, jak on się męczy? — jęknął.
— Nie masz wyjścia. — Zniknęła w gabinecie, zostawiając bladego mężczyznę.
Młodzież dopytywała, o co chodzi, więc im powiedział. Missy jęknęła rozpaczliwie, słysząc jego słowa.
Harry czuł się fatalnie. Jeden mały ruch powodował ból rozchodzący się po całym ciele. Czuł jak cały organizm go piecze, a kości łamią na pół. Jak zza mgły widział i słyszał przyjaciół. Klatka piersiowa bolała najbardziej, ponieważ musiał oddychać, czego efektem były igły kłujące go w cały tors. Męczył się jak nigdy. Przymknął powieki, próbując uregulować szybszy, świszczący oddech i czując, że jest mu coraz cieplej. Mimowolnie zaczął się wiercić, co spowodowało natychmiastowy ból i coraz słabszy kontakt z rzeczywistością. Słyszał, jak mówią, ale nie rozróżniał słów, najwyżej niektóre.
— … wysoką temperaturę… okład…
Boli…
Bo jesteś Wybrańcem. Musi boleć.

Nicole stanęła przed drzwiami do Skrzydła Szpitalnego. Zagryzła dolną wargę w zastanowieniu. Co ona tu robiła? Po co przyszła? Sama nie wiedziała. Taki impuls. Dowiedziała się od Milki, że Syriusz został siłą wyrzucony z królestwa pani Pomfrey, gdyż nawet Kobra prosił, aby wrócił do domu i doprowadził się do porządku. Harry leżał tu przytomny już od trzech dni i dwóch nocy, straszliwie się męcząc. Czasami mdlał z wycieńczenia i cierpienia, lecz często kontaktował z otoczeniem. Majaczył przez wysoką gorączkę. Wszystkiego dowiedziała się od Krukonki i szczerze mu współczuła. Ból był porównywalny do łamania każdej kości po kolei. Wystarczyło, że kiedyś złamała sobie nogę i wyła z bólu, a on przeżywał to od kilku dni non stop.
Uchyliła cichutko drzwi i wślizgnęła się do środka. Z gabinetu pielęgniarki docierała mdła poświata, która padała na łóżko Gryfona. Na czole położono mu zimny okład, a na policzkach widniały niezdrowe rumieńce. Oddychał bardzo ciężko przez maskę tlenową, a oczy mocno zaciskał, co powodowało, że jego twarz wykrzywiona była w grymasie bólu.
                Podeszła do jego łóżka i usiadła na krześle stojącym obok. Zwykle siedział tu Łapa, lecz, jak się spodziewała, miejsce było puste.
— Oj, Pottuś, masz za dużo wrogów — powiedziała cicho.
— Nie masz co robić w nocy? — odparł jeszcze ciszej niż ona.
— Nie śpisz? — zdumiała się.
— Gdybym mógł, to pewnie bym spał — mruknął, uchylając powieki.
— Ach… — zakłopotała się.
— Stęskniłaś się, Nikita?
Słysząc jego słaby głos nawet nie zwróciła uwagi na to, jak się do niej zwrócił.
— Chciałbyś — odparła cicho, a on uśmiechnął się delikatnie. — Nawet w takim stanie musisz rzucać głupimi tekstami.
— Ktoś cię musi denerwować. — Przez chwilę milczeli, a jego oczy stały się mętne. — Ładnie wyglądasz — szepnął.
— Majaczysz — westchnęła. — Gdybyś był świadomy, w życiu byś tego nie powiedział — dodała z lekkim rozbawieniem.
— Odbierz to jak chcesz.
Przyłożyła dłoń do jego czoła i potwierdziła swoje przypuszczenia. Był gorący jak rozżarzony węgiel.
— Ile ty masz gorączki?
— Bodajże ponad czterdzieści…
Aż rozszerzyła lekko oczy. Nie wiedziała, czy majaczy, czy nie, ale uznała, że teraz to nie ma znaczenia. Jęknął cicho z bólu, kiedy ruszył delikatnie ręką.
— Nie ruszaj się. — Automatycznie przytrzymała jego przedramię, czując rozpaloną skórę.
Zacisnął powieki, a jego oddech przyspieszył. Wiedziała, że musi go uspokoić, ale nie wiedziała jak. Z nadzieją, że chłopak nie będzie tego pamiętał, pogłaskała go delikatnie po dłoni, tak jak zwykle robiła to jej mama, gdy dziewczyna była roztrzęsiona. Poczuła ciepło rozchodzące się po ciele. Gryfon uspokoił się po chwili.
— Spróbuj zasnąć, poczujesz się lepiej — mruknęła, z zaskoczeniem uświadamiając sobie, że się o niego troszczy.
— Wiesz, czemu lubię cię wkurzać? — szepnął. — Bo wtedy masz takie hipnotyzujące iskry w oczach.
Przez chwilę milczała. Gdzieś słyszała, że osoba majacząca mówi samą prawdę… Zarumieniła się delikatnie. Więc uważał, że jest ładna i ma hipnotyzujące oczy, gdy się wkurza?
— Nie wiem, czemu jesteś na mnie taka cięta — majaczył, patrząc na nią nieprzytomnym spojrzeniem.
— Naprawdę idź spać — mruknęła.
— A posiedzisz tu ze mną?
— Posiedzę — westchnęła.
Dopiero gdy zasnął, spostrzegła, że cały czas głaskała go po dłoni.

Nie pamiętał całego spotkania z Nicole. Jedynie drobne urywki, gdzie trochę sobie docinali. Później zasnął, pierwszy raz od dwóch nocy. Rano, zamiast niej, zauważył Syriusza, do widoku którego już się przyzwyczaił.
Ślizgonka nie przyszła przez kolejne trzy dni. Gorączka spadła, a kości przestały tak boleć, co przyjął z niewyobrażalną ulgą. Tylko czasami miał takie napady cierpienia, że nie mógł ruszyć nawet palcem.
Ze szpitala wyszedł po pięciu dniach leżenia w łóżku. Łapa widocznie odetchnął, kiedy chrześniak był zdatny do funkcjonowania. Zanim wrócił na Grimmauld Place, pierwszy raz wygłosił mu krótkie przemówienie podobne do mowy pani Weasley na peronie przed wyjazdem do szkoły. Wyściskał go jak nigdy, co znaczyło, że niesamowicie się o niego martwił.
Trochę spóźniony poszedł na lekcję obrony. Naomi uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła go w miarę dobrym stanie. Milka z głośnym piskiem rzuciła się na niego, nie zwracając uwagi na to, że jest na zajęciach i w chwili obecnej powinna rzucać zaklęcie na swojego przeciwnika. Nicole zerknęła na niego, ale kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, pierwsza odwróciła wzrok. Z kolei Ron unikał go jak ognia pod karcącym spojrzeniem Hermiony. Naomi wzięła go do pary z Nicole, która męczyła psychicznie swojego przeciwnika z domu Roweny Ravenclaw.
— Czemu ja? — jęknęła, kiedy się o tym dowiedziała.
— Bo jako jedyna umiesz już to zaklęcie, a ktoś musi go tego nauczyć. Ja muszę zająć się resztą uczniów — odparła z lekkim uśmiechem.
Wypuściła ze świstem powietrze, ale kiwnęła głową z miną męczennika. Gryfon patrzył na Rona, kiedy do niego podeszła.
— Poćwicz na nim — powiedziała, dostrzegając jego wzrok.
— Kiedy indziej — odparł i przeniósł na nią tęczówki.
Westchnęła i zaczęła mu tłumaczyć jak rzucać zaklęcie. Jego umysł chłonął informacje jak gąbka i już za trzecim razem poprawnie rzucił zaklęcie.
— Umiałeś wcześniej — naburmuszyła się.
— Nie — zaśmiał się, spoglądając na nią.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Widział w jej oczach jakieś dziwne emocje. Niepewność wymieszana z zażenowaniem? Nie umiał tego jednoznacznie określić, ale zaczynał zastanawiać się, czy czasami nie zaczął majaczyć, gdy do niego przyszła. To tłumaczyłoby, dlaczego większości nie pamięta.
— Dlaczego wtedy przyszłaś? — spytał cicho.
— Ja… — zacięła się. — Nie mogłam spać, więc postanowiłam iść cię powkurzać.
Uniósł lekko kąciki ust.
— I udało ci się?
— Nie pamiętasz? — Czyżby odetchnęła z ulgą?
— Pamiętam piąte przez dziesiąte — mruknął. — Co mówiłem, że tak się ucieszyłaś, gdy doszłaś do wniosku, że nie pamiętam? — zmarszczył brwi.
— Lepiej, żebyś nie wiedział — zakłopotała się, zerkając na bok. — A ja chyba wolę o tym zapomnieć. — I uciekła.
Harry stał przez chwilę w szoku. Zaczynał się obawiać, co wtedy plótł za głupoty.

Delikatnie próbował podpytać się Missy, czy Nicole przypadkiem czegoś jej nie powiedziała. Dziewczyna zawsze była spostrzegawcza, więc ze zmarszczonymi brwiami zaprzeczyła i sama zaczęła ciągnąć go za język. Stwierdził, że to nic takiego i żeby się tym nie przejmowała. Na jego prośbę nikomu nie powiedziała o jego dziwnych pytaniach, ale ciekawość ją zżerała.
Puchonka nie chciała, aby Gryfon miał zaległości, więc wyciągnęła go do Pokoju Życzeń, gdzie chciała nadrobić z nim cały materiał, na którym chłopaka nie było. Była zdumiona tempem, w jakim przyswaja wiedzę. Zostało im jedno zaklęcie z obrony, gdy wybiła godzina spotkania z ekipą i do pokoju weszli Milka, Dexter i Zeus wraz z elitą Slytherinu.
— Jeszcze cię męczy? — zaśmiał się Scott, a Harry spojrzał na niego z miną cierpiętnika.
— Cicho. — Nancy wytknęła starszemu chłopakowi język.
— Nie cichaj na mnie — odparł Scott.
— Ty lepiej weź się do roboty, bo masz w tym roku owutemy — pokazała zęby.
— Dobrze, że mi przypomniałaś — zakłopotał się.
Wszyscy zaśmiali się zgodnie.
— Stwierdziliście, że się doedukujecie? — Dziewczyna zwróciła się do Ślizgonów.
— Czemu nie — wyszczerzyła się Pansy. — Na razie popatrzymy.
— Zeus, wiedziałam, że zapomnisz o owutemach, więc przygotowałam ci listę, co musisz powtórzyć — rzekła Missy, podając mu kartkę.
— Ile?! — wrzasnął, kiedy spojrzał na pergamin, który, według niego, nie miał końca.
— Będziemy to wałkować, bo masz zdać — tupnęła nogą. — Milka i Dexter, poszukajcie jakiś ciekawych zaklęć na naszym poziomie i dla niego — wskazała na Kobrę — na wyższym, a ja jeszcze go pomęczę z bieżącymi tematami.
— Jesteś okrutna — mruknął Harry pod nosem.
— Cicho.
— Nie cichaj na mnie — powtórzył słowa Zeusa.
Wysłała mu buziaka i zaczęła swój monolog dotyczący zaklęcia. Blaise wysłał mu współczujące spojrzenie, a Nicole postanowiła wrócić do poprzedniego stanu i uśmiechała się wrednie.
— No to próbuj. Jak dzisiaj rzucisz tarczę i poszerzysz ją na co najmniej dwie osoby, stawiam ci piwo, bo do tej pory nikt tego nie zrobił.
— Jedna z najlepszych tarcz. Nie ma co się dziwić — dodał Jery.
— No tak. Nie dość, że działa na czarnomagiczne zaklęcia to jeszcze możesz nią ochronić nie tylko siebie, ale nawet do kilkunastu osób w promieniu kilkunastu metrów. Rzucenie tarczy to pikuś, ale powiększenie to już niezła sztuka.
Wzięli się do pracy.
Rzeczywiście, mieli rację. Rzucenie zaklęcia było proste, ale powiększenie tarczy istną katorgą. Musieli poczuć w sobie pustkę, całkowicie wyłączyć umysł, mając w głowie jedną myśl: energia gromadząca się w różdżce. Ślizgoni postanowili dołączyć do ich ćwiczeń, gdyż mieli z tym równie dużo problemów. Nicole pierwsza traciła cierpliwość i co chwilę z irytacją siadała na kanapie, nie zwracając uwagi na to, że wyprowadza Kobrę z równowagi, kiedy gwałtownie wgniatała się w materiał. Po raz kolejny westchnął z rozdrażnieniem i stłumił w sobie wybuch, który wisiał na włosku. Musiał nauczyć się panowania nad sobą i swoją agresją, co było ważnym elementem jego misji. Panowanie nad uczuciami. Tego musiał się nauczyć. Utrzymywał tarczę tylko przy sobie, gdyż dalej nie potrafił, lecz doszedł do wniosku, że pustka to też uczucie, którego miał się nauczyć. Ostatnio czuł ją po rozmowie z Dumbledorem, kiedy wyżył się w klasie. Tego uczucia potrzebował. Przypomniał sobie tamte chwile, kiedy nic nie czuł. Tylko bezgraniczna nicość. Coś w stylu oklumencji… Tym razem przypomniał sobie lekcje z Żyletą, gdy szukali najlepszego dla niego sposobu na pozbycie się wszystkich emocji. I wpadli. Muzyka. Musiał słyszeć tylko ją i nikogo innego. Missy sama powiedziała, że powinni wyszukać swojego indywidualnego sposobu na pozbycie się wszystkich myśli, więc postanowił spróbować. Włączył sobie muzykę przez słuchawki, które pojawiły się na stoliku, gdy tylko o nich pomyślał. Podłączył je do telefonu i odgrodził się od świata.
—…Our time is running out. Our time is running out. You can't push it underground. You can't stop it screaming out. I wanted freedom. Bound and restricted. I tried to give you up, but I'm addicted…**
Nicole z zaskoczeniem rozszerzyła oczy, kiedy tarcza wokół Gryfona stała się bardziej widoczna I przybrała lekko świecący kolor w odcieniu złota. Chłopak otworzył powieki, czując się jakoś nierealnie. Dłonią dotknął powłoki od wewnątrz i popchnął ją lekko w stronę pozostałych. Ślizgonka czuła, że tarcza przesuwa się po jej ciele jak powiew wiosennego wiatru, a następnie kieruje się do reszty. Viki aż otworzyła usta, gdy dostrzegła mało widoczny, lecz ważny szczegół, kiedy tarcza rozprzestrzeniła się na cały Pokój Życzeń. Pozostali także wydawali się być zaskoczeni.
— Ale jaja — szepnął do siebie Zeus.
— Zmniejsz ją tak, żeby nas nie obejmowała — rzekła Missy do Kobry. Zmniejszył ją bez problemów, aby obejmowała tylko jego i siedzącą obok Nicole. Nancy spojrzała na Scotta i powiedziała do niego: — Rzucamy czarnomagiczne zaklęcia.
Strzelali wszystkimi znanymi klątwami, lecz wszystkie odbijały się od tarczy. Pękła dopiero po jakiś piętnastu promieniach, a Ostry opadł na kanapę, jakby wcześniej siedział pod napięciem.
— Co się tak patrzycie? — mruknął.
Milka uśmiechnęła się lekko.
— Nawet nie zauważyłeś, że zrobiłeś to bez różdżki.
Ze zdumieniem przyjął tę wiadomość, kiedy dostrzegł, że różdżka leży obok niego na kanapie. Milka i Dexter wymienili pełne podziwu spojrzenia.
— Zrobiłeś to bez różdżki, choć wcześniej nie potrafiłeś z nią. Przyszło ci to szybciej niż każdemu, kogo znam — ucieszyła się Puchonka. — Też tak chcę.
Zaśmiali się.
Jego metoda nie sprawdziła się na pozostałych, a on miał mętlik w głowie. Czy to dzięki szybszemu dorastaniu i zmianach Czarnych Róż tak szybko udało mu się rzucić tak skomplikowane zaklęcie magią bezróżdżkową? Był nie lada zaskoczony, ale w jego sercu zrodziła się nadzieja, że nie wszystko jest stracone, a on ma coraz większe szanse na pokonanie Voldemorta.

*Within Temptation – Stairway to the Skies
**Muse – Time is running out

2 komentarze:

  1. Hej,
    to Ron, który był pod wpływem zaklęcia, gdyby Scott go nie złapał, było by o wiele gorzej, Nicole w pewien sposób martwi się o niego
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, to Ron za tym stał, był pod wpływem zaklęcia... ale gdyby Scott go nie złapał, było by jednak o wiele gorzej... cudownie Nicole w pewien sposób martwi się o Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń