Od jego ostatniej wizyty gabinet w ogóle się nie zmienił.
Na ścianie nadal wisiały portrety byłych dyrektorów Hogwartu, którzy udawali,
że śpią. Na biurku leżały sterty papierów, za którymi siedział obecny dyrektor
szkoły. Harry kulturalnie się przywitał, wiedząc, że nie będzie to łatwa
rozmowa. Miał jednak nadzieję, że nerwy mu nie puszczą.
— Usiądź, Harry. — Wykonał polecenie, patrząc wszędzie,
byle nie na starca. — Dropsa? — Kobra nie potrafił powstrzymać uniesienia
kącika ust, słysząc standardowe pytanie.
— Nie, dziękuję.
— Co spowodowało sprzeczkę z panem Weasleyem? — Przeszedł
do rzeczy, choć pewnie chciał wycisnąć z niego coś innego.
— Jego napaść na Scotta — mruknął. — Zaatakował go od tyłu,
więc go powstrzymałem. Puściły mi nerwy. Sam się prosił.
— Co wywołało u ciebie takie zmiany?
A jednak…
— Nic, zwykły tok wydarzeń u nastolatka.
A co innego miał odpowiedzieć?
— Czy ma to związek z Voldemortem?
— A jaki ma mieć?
— Mam nadzieję, że dowiem się tego od ciebie.
— Ale ja nie mam nic do powiedzenia na ten temat.
— Profesor Grant ostrzegła mnie, że w najbliższym czasie
możesz opuszczać zajęcia z powodów osobistych.
— Byłem chory.
— Więc dlaczego nie poszedłeś do pani Pomfrey, Harry?
Kobra dobrze wiedział, że starzec w ogóle mu nie wierzy, ale
ciągnął tę farsę.
— Nie było tak źle.
— Zmieniłeś się.
Harry milczał, bo nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Mogę już iść? Mam zajęcia, a sporo opuściłem — zmienił
temat.
Dumbledore spojrzał na niego znad okularów-połówek ze
zrezygnowaniem.
— Pamiętaj, że możesz mi wszystko powiedzieć.
Wyszedł bez pożegnania.
Dlaczego nagle poczuł, że wszystko wali mu się na głowę?
Każdy problem z osobna oddziaływał na niego dołująco. Złamał się. Rozmowa z
dyrektorem dobiła go, choć nic takiego się nie stało. Miał ochotę wyżalić się
komuś albo na czymś wyładować. Do tego pierwszego potrzebował Syriusza, który
znajdował się tysiące kilometrów stąd. Zacisnął pięści i powieki. Nie miał siły
dalej zmagać się z problemami. Chciał normalnego życia. Chciał być zwykłym,
mugolskim nastolatkiem, który przejmuje się wrednym nauczycielem od matematyki,
a nie losem świata. Nastolatkiem, którego problemem jest nieszczęśliwa miłość.
Nastolatkiem, który ma normalną rodzinę. Nastolatkiem, który dostaje szlaban na
komputer. Nastolatkiem, który spotyka się z przyjaciółmi w kinie. Zwykłe życie
nastolatka, którego nigdy nie miał i mieć nie będzie.
Nicole postanowiła urwać się z zielarstwa, aby zrobić
zadanie z transmutacji, o którym zupełnie zapomniała. Biblioteki nienawidziła
odwiedzać, pokój wspólny był pełen rozwrzeszczanych bachorów, które nie dawały
jej pracować, a na błoniach było zimno. Postanowiła znaleźć pustą klasę i
napisać wypracowanie o jakimś zaklęciu, które raczej nie miało jej się przydać
w przyszłości. Podeszła cicho do drzwi od klasy numerologii i podsłuchała, czy
odbywa się tam lekcja. Cisza. Z zadowolonym uśmiechem otworzyła wrota. Widok
zupełnie ją oszołomił. Istny syf. Przewrócone stoliki i krzesła, niektóre nawet
połamane. A przy ścianie na ziemi siedział Potter, który zwykle ją irytował,
lecz teraz wyglądał jak siedem nieszczęść. Miał podkurczone nogi, łokcie
opierał o kolana, przytrzymując głowę dłońmi. Miał zamknięte oczy i cały
dygotał, chyba ze złości.
— Potter? — spytała zduszonym z zaskoczenia głosem.
— Z łaski swojej, chociaż raz odwróć się i wyjdź bez żadnej
kłótni — odparł cicho, nawet na nią nie patrząc. W odpowiedzi zatrzasnęła
drzwi, zostając w klasie razem z nim. Przeklął na nią pod nosem, na co tylko
się uśmiechnęła. — Czy ty nie masz takich dni, kiedy chcesz, żeby wszyscy się
od ciebie odpie*dolili? — warknął, nadal nie otwierając oczu.
— Mam. I wtedy zawsze zjawiasz się ty, więc mam powód, żeby
kląć poprzez ciebie na innych. Przyznam, często mi ulży.
— Sugerujesz, że może to działa w obie strony?
— Może działa, może nie.
— Jakoś nie mam ochoty wydzierać gęby na pół Hogwartu.
Szczerze mówiąc to już się wyżył na niewinnych rzeczach
martwych, a teraz czuł pustkę, brak jakichkolwiek myśli, brak ochoty na
wszystko.
Nicole wzruszyła bezradnie ramionami.
— Pozwól, że zrobię zadanie z transmutacji, bo to jedyna
wolna klasa. Nawet jak nie pozwolisz, to i tak zostanę.
Żwawo podeszła do stolika, który podniosła i przystawiła do
niego krzesło. Wyciągnęła pergamin, pióro oraz atrament i zaczęła pisać pod
spojrzeniem Gryfona.
Siedzieli w ciszy zakłócanej jedynie przez skrobiące pióro.
Harry nie spuszczał z niej wzroku, czując, że emocje ustępują. Zauważył, że
lekko marszczy zadziorny nosek, kiedy nad czymś się zastanawia i nadyma
śmiesznie policzki, gdy się pomyli. Postawiła kropkę z zadowoleniem na twarzy i
odłożyła przybory do pisania, rozciągając palce i plecy.
— Już doszedłeś do ładu i składu? Bo ja skończyłam, a za
pięć minut mamy transmutację — powiedziała, przenosząc na niego wzrok. —
Idziesz?
— Idę — westchnął.
Wstał z ziemi, a ona wpakowała wszystko do torby. Machnął
różdżką, by doprowadzić pomieszczenie do porządku. Już mieli wychodzić, kiedy
zerknęła na jego wyczerpaną twarz.
— Czekaj.
Stanął przy drzwiach, zerkając czy ktoś idzie. Dziewczyna
oderwała kawałek pergaminu i napisała krótką notkę. Następnie razem skierowali
się do sali transmutacji, nic do siebie nie mówiąc. Pod klasą stawili się jako
ostatni, a niektórzy zerkali na nich z uniesionymi brwiami. Harry’ego dorwała
Hermiona, a Nicole podeszła do grupki Ślizgonów oraz Milki i Missy. Kiedy
przechodziła obok Dracona, wcisnęła mu w dłoń małą karteczkę, aby nikt tego nie
widział. Zacisnął pięść, przytrzymując pergamin, nie dając po sobie poznać, że
ich uderzenie w dłonie nie było przypadkowe. Weszli do klasy, oddali zadania i
usiedli przy swoich stolikach. Draco rozwinął karteczkę, a Missy spojrzała na
niego dyskretnie. Przeczytał, a ich spojrzenia spotkały się. Przesunął pergamin
po stoliku, a ona przeczytała: Musi
z kimś pogadać. Ktoś z zewnątrz. Jak najszybciej.
Harry i Nicole siedzieli cicho przez całą lekcję.
Kobra nie miał ochoty na nic, poza leżeniem i gapieniem się
w ścianę lubi sufit. Zwinął się w kłębek i przykrył kołdrą, kiedy został w
dormitorium całkiem sam. Zacisnął powieki, chcąc zapomnieć o otaczającym go
świecie. Jeśli po rozróbie w klasie czuł się lepiej, to teraz zły humor znowu
wrócił. Nie sądził, że wahania nastrojów będą aż tak silne.
Usłyszał ciche skrzypienie drzwi i czyjeś kroki. Nawet nie
drgnął, gdyż domyślił się, że to któryś z jego współlokatorów. Osoba ta usiadła
jednak na skraju jego łóżka i pogłaskała lekko po włosach. Syriusz. Uchylił powieki, aby upewnić się, że jego myśli są
słuszne. Były. Jego chrzestny patrzył na niego z rodzicielską troską.
— Coś się stało? — spytał Harry niemal szeptem.
— Chyba tak, ale nie ze mną — odparł cicho.
Kobra patrzył na niego, czując, że coś ściska go w gardle,
a w oczach zbierają się łzy, które mówiły wszystko. Syriusz westchnął cicho,
widząc jego reakcję na te słowa. Harry był w rozsypce. Nie musiał tego mówić,
wystarczyło, że na niego spojrzał.
— Co się dzieje? Rozmawiałem z Draconem, zanim tu
przyszedłem, ale nie potrafił powiedzieć mi nic konkretnego — rzekł cicho Łapa.
Kobra złamał się całkowicie, gdyż chrzestny wyraźnie
zmartwił się jego stanem. Czemu musiał mu dawać tyle zmartwień? Był cholernie
słaby. Uświadamiał to sobie z każdym dniem. Nie potrafił poradzić sobie z
problemami i chwilami załamania. Może z zewnątrz wyglądał jak osoba mająca
głowę na karku, która jest silna psychicznie i emocjonalnie, a także sama
dająca sobie radę w pokonywaniu wszystkich przeciwności losu, ale wewnątrz był
inny. Całkowite przeciwieństwo.
— Ja już nie mam siły — powiedział po chwili milczenia
słabym głosem. Patrzył na Łapę z takim bólem, że mężczyznę coś mocno ścisnęło
serce. — To wszystko dzieje się za szybko, a ja nie mogę nadążyć.
— Chodź tu — szepnął, rozkładając ramiona, a chłopak
wyplątał się z kołdry i przytulił do niego niemal rozpaczliwie.
Wyglądał na dwadzieścia lat, w rzeczywistości miał
szesnaście, czuł się, jakby miał siedem. A chciałby, aby to wszystko
skumulowało się do zera, żeby w ogóle nie istniał.
Mimo stanu chłopaka, Syriusz zauważył jego zmianę
zewnętrzną. Chciał o to zapytać, ale dopiero gdy chłopak trochę dojdzie do
siebie. Swoją ciekawość mógł zaspokoić później. Teraz ważniejsze było zdrowie
psychiczne chrześniaka. Harry powiedział mu wszystko: od snu, poprzez dziwny
atak w łazience, słowa Naomi, przespane dni, aż po sytuację, gdzie prawie
udusił Rona, rozmowę z Dumbledorem i wyładowanie się w jednej z klas. Starszy
słuchał tego bez żadnego wtrącania się. Teraz wszystko rozumiał. A raczej
większość. Wyjaśniły się zmiany zachodzące w chłopaku oraz jego załamanie się
całą sprawą.
— Nie chcę iść na te zadania. Skoro tak się zaczyna, boję
się, co będzie w późniejszych etapach — wydusił z siebie na koniec. — Może
fizycznie to wytrzymam, ale nie psychicznie. Prędzej trafię do czubków niż
doprowadzę tę sprawę do końca.
— Chciałbym ci pomóc, zrobić to za ciebie, żebyś nie musiał
się z tym męczyć. Naprawdę. Zrobię co w mojej mocy, żeby ci to wszystko
ułatwić. Możesz na mnie liczyć w każdej sprawie. Wiem, że raz ci to obiecałem i
cię zawiodłem, ale więcej nie popełnię tego błędu. Pomogę ci, jak tylko będę
mógł, obiecuję. — Pocałował go w głowę, nie wypuszczając z objęć. Kiedy chłopak
przestał drżeć, spytał: — A jak z Milką?
— Jak tylko mnie widzi to szuka miejsca, gdzie mogłaby
uciec, jakbym wybił jej całą rodzinę — mruknął.
— Wiesz, czemu tak reaguje?
— Missy mi mówiła, że powiedziała jej, co się działo w łazience,
kiedy na nią spojrzałem. Złamałem ją psychicznie, czuła się, jakbym był
dementorem, dlatego się boi. Boi się, że zrobię to jeszcze raz — szepnął.
— Wystarczy, że z nią porozmawiasz i wszystko wytłumaczysz
— odparł cicho i pogłaskał go po włosach.
Dyskusja z Syriuszem bardzo podniosła go na duchu.
Rozmawiali o wszystkim i o niczym przez dobrych kilka godzin, a Łapa aż
odetchnął w myśli, kiedy chłopak wreszcie szczerze się uśmiechnął. Było z nim
naprawdę kiepsko, ale miał nadzieję, że chociaż trochę mu pomógł. Wąchacz nie
sądził, że Harry tak ciężko to wszystko znosi i dopiero teraz się o tym
przekonał. Czuł się jak prawdziwy ojciec, co było bardzo miłym uczuciem,
szczególnie, kiedy Kobra ścisnął go mocno, dziękując.
Ostry dał sobie porządnego kopniaka w tyłek następnego
poranka i czując się o niebo lepiej, poszedł na lekcje z nową energią. Jego
pierwszym celem było złapanie Milki i szczera rozmowa z nią. Usiadł przy stole
Gryfonów obok Scotta, który z uśmiechem zadowolenia przyjął docinki bruneta w stronę
Rona. W myśli stwierdził, że wraca dawny Kobra. A Harry? Harry czuł się jak
nowonarodzony, od kiedy usłyszał pocieszające słowa chrzestnego, że zawsze ma
jego, Remusa i ekipę, którzy będą z nim do końca. Wiedział, że ma osobę, która
kocha go jak syna. Nie sądził, że to tak przyjemne uczucie. Co prawda nie był
biologicznym ojcem, ale to nie miało znaczenia.
Dostrzegł, że coraz więcej czasu spędza z elitą Slytherinu,
nie zwracając uwagi na to, że jest wśród nich Nicole. Z Blaisem dogadywał się
najlepiej i stwierdził, że w pewnym stopniu mają podobne charaktery. Jego piwne
oczy często błyszczały szaleństwem, zwłaszcza kiedy miał iście szatański plan.
Jeremy co rusz rozwalał ich swoimi żartami i czarnym humorem. Alan Nott, mimo
nazwiska, nie był osobą, która dobrowolnie przystałaby do Voldemorta. Choć jego
rodzice byli śmierciożercami, on zostawał na to obojętny. Był najspokojniejszy
z całej elity, ale kiedy się denerwował, rozpoczynała się istna rzeź niewiniątek.
Victoria natomiast była ich śmieszką, jak to nazwał Blaise. Chichotała z czego
tylko mogła, wzbudzając śmiech swoich towarzyszy. Pansy zwykle jej wtórowała,
choć równie często chodziła poirytowana zachowaniem przyjaciółki.
Nie mógł uwierzyć, że kiedyś uważał uczniów Slytherina za
wrednych i zapatrzonych w siebie dupków, którzy nie potrafią zabalować. Owszem,
po części tacy byli, pomijając to ostatnie, ale w bardzo małym stopniu.
Momentami żałował, że odrzucił propozycję Tiary Przydziału, ale po przemyśleniu
doszedł do wniosku, że mimo to nie ma praktycznie żadnych przeszkód, aby mogli
się kumplować.
Odprowadzili Scotta pod drzwi od klasy numerologii, a
następnie skierowali się pod salę od obrony, gdzie mieli kolejną lekcję. To tam
spostrzegł Milkę wraz z Missy, która nie zostawiła przyjaciółki, kiedy ta
odłączyła się od grupki pod wpływem strachu. Było jej ciężko, ale nie
narzekała. Harry postanowił do niej podejść i poprosić o rozmowę. Tak też
zrobił. Kiedy stanął przed dziewczynami, Krukonka zerknęła nerwowo na Puchonkę,
ale ta uśmiechnęła się lekko do Gryfona.
— Pogadamy? — spytał z prośbą w oczach.
Nancy uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
— Okay — odpowiedziała cicho Alison.
— Zostawię was — uśmiechnęła się Missy i odeszła do elity
Slytherinu, która przygarnęła ją z otwartymi ramionami.
Kobra spojrzał na Milkę, a ona przyglądała się jemu.
— Naprawdę nie zrobiłem tego celowo — powiedział cicho. —
Przepraszam.
— Wiem — westchnęła. — Tylko, proszę cię, nie rób tego
nigdy więcej. — Uśmiechnął się słabo. — Stęskniłam się, czubku. — Bez
ostrzeżenia mocno go ścisnęła.
— I po co tyle zwlekałem? — mruknął, otaczając ją
ramionami.
Zachichotała.
— Gdybyś nie zwlekał, zapewne nic by do mnie nie dotarło, a
tak to Missy straciła nerwy i mnie ochrzaniła, przemawiając do rozumu.
Powinniśmy jej podziękować.
— Ja też chcę! — rozległ się pisk omawianej i wskoczyła im
na ramiona.
Zaśmiali się i wyściskali we trójkę. Uczniowie mieli z nich
niezły ubaw, a elita Slytherinu pękała ze śmiechu, lecz zbytnio się tym nie interesowali.
Ważne, że ekipa znowu była razem.
Aby trochę się odstresować przed meczem, Harry, Alison,
Nancy, Draco i Scott zamknęli się w Pokoju Życzeń w celu nauki zaklęć. W tle
leciała muzyka, a raz po raz ktoś zamruczał tekst piosenki.
— …I'm swimming in the smoke
of bridges I have burned. So don't apologize. I'm losing what I don't deserve. What
I don't deserve…*
— Missy, pamiętasz to zaklęcie, o którym ci opowiadałem w
wakacje? To, które Voldemort rzucił w Departamencie Tajemnic.
— Mówisz o tym wężu z ognia? — zaciekawiła się.
— Tak, dokładnie o tym. Masz może o nim jakieś informacje?
— Chcesz się tego nauczyć? To naprawdę zaawansowana czarna
magia i możesz sobie z nim nie poradzić, a nie chcę tu odprawiać żadnych
egzorcyzmów, gdyby opętał cię jakiś demon.
Uśmiechnął się lekko.
— Już mnie opętał. Jakieś dwa lata temu, kiedy stanęliście
mi na drodze.
Zaśmiała się słodko.
— Tak poważnie mówię — wytknęła język. — Kiedy zbyt szybko
przejdziesz na dalsze etapy, możemy mieć z tobą duży problem podobny do
Lordziny.
— Jakoś nie mogę sobie go wyobrazić z czerwonymi oczami,
rzucającego Cruciatusami na prawo i lewo i siejącego spustoszenie tam, gdzie
się pojawi — powiedział Zeus znad przyrządu do czyszczenia miotły.
— Nie mówię dosłownie o tym — westchnęła. — Czarna magia
potrafi zrobić z człowieka maszynę do zabijania. Wchodzenie na wyższe szczeble
czarnej magii może pochłonąć duszę, sprawić, że osoba ta stanie się
bezuczuciowa i bezlitosna. Dlatego trzeba uczyć się jej stopniowo, aby
człowieka nie owładną mrok. Voldemort najwyraźniej zaczął od wyższych poziomów
i dlatego stał się tym, kim jest teraz. Chora ambicja i wielka siła magiczna to
zła mieszanka. My powoli pniemy się w górę, żeby nas nie zniszczyła. Dlatego,
Kobra, musimy w szczególności uważać na ciebie. Jesteś bardziej na nią podatny
ze względu na połączenie z Voldemortem. Musimy dokładnie przemyśleć to, czy
chcemy przeskoczyć na kolejny stopień, aby nie popełnić błędu, który może nas
dużo kosztować. Obiecuję, że w momencie, kiedy nadejdzie pora, pozwolę ci uczyć
się tego zaklęcia, ale teraz masz to surowo zakazane, bo nie chcę stworzyć
następnego dyktatora. — Westchnął. Scott i Draco także wyglądali na
zawiedzionych. — I tak zbyt szybko idzie ci nauka czarnomagicznych zaklęć —
dodała cicho dziewczyna. — Po prostu boję się, że przekroczymy wyznaczoną nam
granicę i zamiast sobie pomóc, to tylko zagrozimy innym.
— Dobrze, że mamy tu taką mądrą i odpowiedzialną osobę —
rzekła Milka i ścisnęła ją mocno z uśmiechem.
— Masz rację. Lepiej nie przeginać — dodał Harry.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Drużyny Gryffindoru i Hufflepuffu krążyły po boisku,
uciekając przed tłuczkami, łapiąc kafla oraz szukając znicza. Na trybunach
słychać było głośne okrzyki widzów, komentarze Seamusa Finnigana oraz gwizdek
pani Hooch. Gryfoni i Puchoni szli łeb w łeb od początku meczu, który trwał już
dobre dwie godziny. Znicz gdzieś się zapodział, pokazując się co jakiś czas, by
znowu wtopić się w otoczenie. Wszyscy byli mokrzy od deszczu, gdyż pogoda sobie
z nich zakpiła.
— Weasley podaje do Creeveya, który mija ścigającego
Puchonów! Oj, uderza w niego Thurman i upuszcza kafla, którego przejmują
Puchoni! Pędzą w stronę Paula Saldany gotowego na atak! I… TAK! Broni! Podaje
do…!
Kobra odgarnął mokre włosy do tyłu, aby nie spadały mu na
oczy. Trochę się niecierpliwił. Znicz nie pokazał się od dobrego kwadransa, a
on czuł, że jest przemoczony do suchej nitki. Krążył po boisku ze znudzoną
miną. Szukający Puchonów już dawno odpuścił sobie śledzenie go i latał po
drugiej stronie boiska. Zauważył, że w myśli śpiewa wymyśloną przez siebie w
tej chwili piosenkę, która wzywała znicza do jego rąk. Wiedział, że jest to
najdłuższy mecz quidditcha, od kiedy sięga pamięcią.
Nie wiedział, które kółko robi wokół boiska, ale był pewien,
że za każdym razem, kiedy przelatywał koło Ślizgonów, Nicole rzucała wrednymi
docinkami. Po kolejnej takiej uwadze specjalnie zatrzymał się blisko niej i
czekał, aż zaatakuje go tłuczek. Długo nie musiał czekać i umknął przed nim w
ostatniej chwili. Ślizgonce przeleciał on centymetr nad głową, a dziewczyna
zaklęła szpetnie, nie szczędząc gardła. Harry zaśmiał się chamsko, słysząc
rechot elity Slytherinu. Niespodziewanie rozległ się gwizdek, więc skierował
się na murawę, gdzie, jak się okazało, leżał nieprzytomny Colin, który oberwał
tłuczkiem. Pomfrey od razu się nim zajęła, a on, jako kapitan, musiał
zdecydować, czy grają bez jednego zawodnika, czy oddają mecz walkowerem.
Oczywiście, grali dalej, lecz drużyna znacznie osłabła. Puchoni powoli
zyskiwali przewagę, lecz ścigający i pałkarze Gryfonów znacznie utrudniali im
sprawę.
— Ooo nie! Dean obrywa tłuczkiem i spada z miotły!
Gra ponownie została przerwana. Gryffindor przyjął z
głośnym jękiem wiadomość, że drużyna pozostaje z jednym ścigającym. Harry nie
pokazał swojego podłamania, lecz zachował kamienną twarz. Ginny miała z tym
większy problem.
— Co robimy? — jęknęła.
Kobra milczał przez chwilę.
— Gramy dalej. Każdy uruchamia swoje możliwości. Zeus i
Dominic, chrońcie Ginny. Paul, bądź cały czas na bramkach.
— Do kogo mam podawać? — spytała Ginny.
— Jeśli nie masz wyboru, kogo masz pod ręką. O ile dobrze
mi wiadomo, nie ma w zasadach wzmianki o tym, że pozostali członkowie drużyny
nie mogą dotykać kafla. Zaskoczymy ich, gdy będziemy podawać między sobą.
Rozległ się gwizdek przywołujący drużyny na boisko.
Puchoni byli bardziej pewni siebie, widząc osłabienie
przeciwników. Największy problem stanowił szukający i tylko jego się obawiali.
Ginny przygotowana była do przejęcia piłki. Zerknęła na Kobrę i pokazała mu
dyskretnie kciukiem w górę. Kiwnął głową lekko, będąc w stanie gotowości.
Rozległ się gwizdek, a kafel został wyrzucony. Rudowłosa natychmiast go
złapała, lecz widząc atak ze strony przeciwników, rzuciła go do Harry’ego.
Chłopak szybko jeszcze przemyślał, czy nie złamią regulaminu, co mogło
przyczynić się do dyskwalifikacji, lecz przyznał sobie rację. Obrócił miotłę i
tyłem wybił piłkę w górę, którą złapała Ginny i trafiła do pętli Puchonów.
Widząc dezorientację przeciwników, dwójka przyjaciół przybiła sobie piątki.
— Ha ha! Gryfoni wykorzystują lukę w zasadach i uruchamiają
wszystkich zawodników! — krzyknął z radością Seamus.
Kobra rozejrzał się za zniczem, lecz z marnym skutkiem.
Zamiast odbić tłuczka pałką, Dominic odbił kafla, w efekcie czego Gryffindor
zdobył kolejne punkty. Utrzymywali wynik, ewentualnie grając punkt za punkt.
Kobra przeleciał na drugą stronę boiska i stamtąd dostrzegł znicz. Teraz nie
miał zamiaru stracić go z oczu. Popędził w tamtą stronę, słysząc krzyk
podekscytowanego komentatora. Wyhamował przed Nicole, zrobił widowiskowy młynek
i złapał małą piłeczkę. Rozległ się radosny ryk kibiców domu Lwa. Ślizgonka
warknęła z udawaną złością, a Kobra ze śmiechem wysłał jej buziaka.
Widziała jego zadowolone i rozbawione oczy skierowane na
nią. Słyszała śmiech i oklaski elity Slytherinu oraz wrzaski radości Gryfonów.
Nagle do jej uszu wdarł się przerażony krzyk nieznajomej osoby. Zobaczyła
promień zaklęcia w kolorze mlecznej czekolady. Oczy Gryfona nagle zamarły.
Nadal na nią patrzył, lecz teraz z niepokojem, niewiedzą i... bólem. Jej oczy
rozszerzyły się ze strachu, kiedy tęczówki stały się mętne, a on zaczął
bezwładnie zsuwać się z miotły.
— Kobra!
Ale on już nic nie słyszał i nie widział. W jej ustach
zamarł przerażony krzyk, a oczy wypełniły się strachem, gdy śledziła go wzrokiem
w momencie spadania.
*Linkin Park – Burning in the Skies
Hej,
OdpowiedzUsuńHarremu jest ciężko pragnie normalnego życia, a ta końcówka kto jest za to odpowiedzialny…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ta końcówka jest przerażająca...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza