Draco wypadł z baru, uchylając się przed promieniami
zaklęć. Pomknął w prawo, nie zauważając auta Kobry, więc ten zatrąbił.
Zorientował się. Ostry otworzył mu drzwi od strony pasażera. Wskoczył do
środka, gdy kilku śmierciożerców wybiegło z pubu. Kobra ruszył z piskiem opon i
popędził przed siebie, aż zniknęli zwolennikom Voldemorta z oczu.
— Mendy… Czekali na mnie na Nokturnie. Ktoś nakablował, że
tam mieszkam.
— Nie masz po co tam wracać. Szefunio znajdzie ci jakiś
lokal. Różdżkę masz przy sobie?
— Jak zawsze.
— Po resztę skoczymy jutro z Żyletą.
— Włamywaliście się?
— Niejednokrotnie — mruknął. — Kiedy Milka uciekła z domu, włamaliśmy
się po jej rzeczy. W zeszłym roku zakradliśmy się z nią do gabinetu McGonagall,
bo nie mieliśmy co robić.
— Zaraz, zaraz. Ona chodzi do Hogwartu?
— Jest na naszym roku w Ravenclawie.
— W życiu jej nie widziałem.
Harry uśmiechnął się półgębkiem.
— Bo w szkole jest jak szara myszka. Też udaje kogoś
innego. I też ma zamiar to zmienić w tym roku. Podobnie jak Missy.
— Ona też?!
— Hufflepuff. Też nasz wiek. Też udaje. Też to zmienia —
zaśmiał się. — Zawsze spotykaliśmy się po kątach i nikt o tym nie wiedział.
Missy pierwsza z nas trzech trafiła do ekipy i tam się poznaliśmy. Milka znalazła
się u nas rok po mnie. — Zmienił bieg, a wskazówka licznika wskazywała coraz
wyższą wartość. — W życiu bym nie powiedział, że to one.
— A pozostali?
— Żyleta skończył szkołę w tym roku. Był w Ravenclawie.
Pozostali to mugole, ale o magii wiedzą wszystko. Żyletę właściwie wychował
Szefunio. Przychodził do niego od dziecka.
— A ty?
— Co ja?
— Jak trafiłeś do ekipy?
Zmienił bieg i przełknął ślinę.
— Żyleta znalazł mnie niedaleko mojego miejsca
zamieszkania. Ledwo trzymałem się na nogach — dodał ciszej.
— Czemu? — spytał ze zmarszczonymi brwiami.
— Po…
Nie zdołał dokończyć, gdyż rozległ się huk, a on stracił
panowanie nad kierownicą. Zatrzymał się kilka centymetrów przed lampą, w którą
prawie uderzyli.
— Co to było? — przeraził się Dexter.
Kobra wysiadł z samochodu, a Draco zaraz za nim.
— Koło jest przebite. — Zbladł nagle. — Przez kulę.
Ślizgon powoli podniósł na niego wzrok, w tym samym
momencie, gdy ktoś odbezpieczył pistolet i przyłożył Gryfonowi do skroni.
Malfoy rozszerzył oczy, a Harry zacisnął zęby, nie wiedząc, kto stoi za nim.
— Niejeden kierowca pozazdrościłby ci panowania nad
kierownicą, Kobra.
Chłopak uśmiechnął się lekko, rozpoznając głos.
— Snajper — powiedział, gdy okrążyło ich kilku osiłków.
— Poznajesz starego znajomego.
Zaciągnęli ich do ciemnej uliczki obok. Dexter nie wiedział,
o co chodzi, ale domyślał się, że wpadli w bagno. I to dość głębokie. Łatwo
było dojść do takiego wniosku, sądząc po ruchach i czynach nieznanych oraz
Harry’ego. Dwóch osiłków trzymało Ostrego za ramiona, dwóch kolejnych jego, a
trzech podobnych stało niedaleko jakiegoś kolesia w garniturze. Nie widział
jego twarzy, gdyż był w cieniu, ale czuł, że pali cygaro.
— Kobra, jakie miłe spotkanie — rzekł koleś w smokingu,
który najwyraźniej był szefem reszty.
— Bym nie powiedział — odparł Ostry.
— Nie będę przedłużał i przejdę do rzeczy. Gdzie moja
własność?
— A ty znowu swoje — uśmiechnął się z ironią.
— Pytam, gdzie?
— W dupie — warknął.
Jęknął, gdy jeden z osiłków uderzył go z pięści w brzuch.
— Gdzie?
— Powiedziałem — syknął i oberwał po raz kolejny.
Dexter zrozumiał, że to nie żarty, a Potter znowu się w coś
wpakował. Jak zwykle.
— Gdzie?!
— Tam, gdzie twoje łapy nie sięgną. — Harry najwyraźniej
nie miał zamiaru ustąpić.
Powstrzymał przekleństwo cisnące mu się na język, kiedy Snajper
odwrócił się w jego stronę. Kobra zareagował natychmiastowo:
— On nawet nie wie, o co wam chodzi — wydusił po kolejnym
uderzeniu. — Wiesz, że nowym za dużo nie mówimy.
— Racja. Pierwszy raz go widzę na oczy. — Podszedł bliżej
Kobry. — Masz mój towar, który zwinąłeś z akcji i mam zamiar go odzyskać.
— Kto szuka ten znajdzie.
Wypluł z ust krew, gdy znowu oberwał.
— Oddasz towar to będziesz miał spokój.
Harry prychnął.
— Spokój pod ziemią. Nie, dziękuję. Nie skorzystam, bo
wiem, że chcesz mnie stuknąć.
— Kobra, nie pogrywaj ze mną.
— Spie*dalaj.
Gdyby nie ręce osiłków, którzy go podtrzymywali, pewnie
runąłby na ziemię po kolejnym uderzeniu.
— Połamiemy ci ręce i nogi, aż wreszcie powiesz, gdzie to
schowałeś.
— Pocałuj mnie w dupę — powiedział słabo i splunął mu pod
nogi.
Stęknął, kiedy któryś raz z rzędu poczuł uderzenie w
żołądek. Wykręcili mu lekko rękę, dając do zrozumienia, że nie będą się z nim
bawić w kotka i myszkę. Dexter przełknął ślinę i poruszył lekko, lecz
powstrzymali go przed jakimkolwiek ruchem. Kolejne uderzenie. Ostry osunął się
na kolana, wypluwając krew z ust. Rozległ się pisk opon.
— Szefie, przyjechała jego ekipa.
Kiwnął głową, nie zwracając na to większej uwagi.
— Snajper, zostaw go w spokoju — rozległ się ostry głos
Szefunia.
Kilka pistoletów zostało odbezpieczonych. Pojawili się
członkowie ekipy: Żyleta, Wujek Szatan, Gejsza, Yom, Missy i Milka. Z zaciętymi
minami celowali w stronę osiłków.
— Jak zawsze wiecie, kiedy macie się pojawić — odparł z
kpiną Snajper. — Kobra? — próbował jeszcze raz, ale ten pokręcił głową z
zaparciem.
Uderzyli go po raz kolejny i odeszli na znak szefa. Ekipa
celowała w nich, dopóki nie oddalili się. Usłyszeli jeszcze strzały i odgłos
pękających opon.
— Sukinsyn — szepnął Kobra i położył się na ziemi.
— Tylko ty jesteś zdolny wkopać się w coś takiego —
mruknęła Gejsza, gdy Żyleta pomógł chłopakowi stanąć do pionu.
— Co za pier*olony, pechowy dzień…
Wyszli z uliczki i dostrzegli, że Kobra ma przebite
wszystkie opony od nissana.
— Yom, zajmij się samochodem — polecił Szefunio. — Szatan,
odwieź Dextera.
— Nie ma gdzie — powiedział Draco ze skrzywieniem. —
Śmierciożercy zrobili najazd na Nokturn.
Szefunio westchnął.
— Najpierw akcja z problemami, a teraz to. Zatrzymasz się w
naszym lokalu. Kobra, nie możesz teraz wrócić do domu, więc też zostajesz.
— Skąd wiedzieliście?
— Dostaliśmy cynk, że was atakują.
Yom sprowadził do pomocy specjalny sprzęt i ludzi, a
pozostali wrócili do klubu.
Kobra siedział w aucie z niewyraźną miną i obitym brzuchem.
Żyleta zerknął na niego, gdy przez okno wypluł krew.
— Nie dość, że poobijane plecy, to jeszcze brzuch. Idźcie
wy mi z tym wszystkim w cholerę. — Przetarł twarz dłonią. — Nic nie mów —
mruknął do kierowcy, a on spojrzał na drogę, by na dobitkę nie walnąć w jakiś
słup.
Na Privet Drive 4 spędzał ostatnio naprawdę mało czasu.
Odpowiadało mu to, ponieważ nie musiał oglądać twarzy swojej znienawidzonej
rodzinki. Co nie znaczyło, że powroty do domu były miłe. Wręcz przeciwnie.
Vernon był pijany i chyba nie kontrolował tego, co robi.
Harry był w szoku. Teraz musiał uciec, bo wiedział, że może nie wyjść z tego
cało.
— Dokąd idziesz, gówniarzu!? Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Wiedział, że dyżur ma Mundungus i znowu leży pijany w
krzakach, więc nie bawił się w narzucanie peleryny-niewidki. Dawno nie był tak
bardzo roztrzęsiony. Wsiadł do samochodu, który zostawił na następnej ulicy i
zatrzasnął drzwi. Zamknął oczy, czując, jak cały się trzęsie. Odpalił silnik i
ruszył. Wiedział, że jedynym miejscem, jakie mu zostało, był klub. Dwa razy przejechał
na czerwonym świetle, wyprzedzał, choć nie powinien. Nie wiedział, jakim cudem
uniknął jakiejkolwiek stłuczki, ale stanął na parkingu niedaleko klubu. Wszedł
do środka i choć miał kaptur na twarzy, ochroniarze i tak go rozpoznali. Usiadł
przy barze. Było całkowicie pusto. Tylko z jakiegoś zaciemnionego kąta
dochodziły znajome głosy. Zamówił kieliszek wódki, aby trochę się otrząsnąć.
Barman patrzył na niego przez chwilę. Musiał dostrzec, że trzęsą mu się ręce,
więc dał znak barmance.
Dexter śmiał się właśnie z opowieści Żylety. Po tym, jak
pomógł Kobrze, widocznie zaczął mu ufać i zwracał się do niego zupełnie inaczej
niż na początku. Gejsza rozwaliła się z nogami na stoliku, popijając sok
pomarańczowy. Szefunio patrzył na nią z naganą, ale nic nie mówił, bo i tak by
to nic nie dało. Podeszła do nich barmanka, chociaż nic nie zamawiali.
— Przyszedł Kobra.
— To czemu do nas nie przyszedł? — zdziwił się Żyleta.
— Bo chyba przyszedł do baru, a nie do was. Onik już nalał
mu z cztery kieliszki. Chyba jest zdenerwowany, bo ręce mu się trzęsą jak
u alkoholika.
— Dzięki, Monica — rzekł Szefunio. — Co ten czubek znowu mu
zrobił? — mruknął do siebie.
Wymienili spojrzenia i całą czwórką wstali. Skierowali się
w stronę baru i dostrzegli Ostrego, choć miał na twarzy kaptur. Podeszli
bliżej, gdy duszkiem wypił zawartość kieliszka.
— Kobra, co jest? — zapytała Gejsza.
Aż podskoczył z zaskoczenia, gdy niespodziewanie rozległ
się głos niedaleko jego ucha.
— Nie strasz, dziewczyno — powiedział cicho, a szatyn i
blondynka wymienili zaniepokojone spojrzenia.
Coś się stało, dobrze o tym wiedzieli. Zawsze tak się
zachowywał, gdy głowę zaprzątało mu coś poważnego.
— Czemu nie jesteś w domu? — spytała ściszonym głosem.
— Nie mam zamiaru więcej tam wracać — odparł pod nosem.
— Co znowu zrobił? — zdenerwował się Żyleta.
Harry zaśmiał się nerwowo.
— Nachlał się i zaczął wymachiwać tasakiem.
Krew odpłynęła z twarzy Gejszy i Żylety. Dexter już
wiedział, że chłopak wcale nie ma w domu szczęśliwych godzin.
— Nic ci nie zrobił?
— Nie.
— Kłamiesz — szepnęła Gejsza. — Gdzie?
— Przestań.
— Mów, albo sama sprawdzę.
— Gejsza…
Ściągnęła mu kaptur. Ani śladu, ale nie zdziwiła się, gdyż
twarz prawie zawsze wyglądała normalnie. Z otwartej dłoni lekko uderzyła go w
plecy. Podskoczył lekko, zaciskając zęby.
— Gdzie jeszcze?
— Nigdzie — wycisnął.
— I tak ci nie wierzę.
Delikatnie uderzyła go w brzuch, a on na pewno aż tak by
się nie zgiął, gdyby wszystko było w porządku.
— Skur*iel! Wszędzie cię poobijał — warknęła i chciała
chwycić go za przedramiona, ale szybko zabrał je z blatu. Wbiła w niego ostre
spojrzenie i podciągnęła mu rękawy. Aż zachłysnęła się powietrzem. — Trafił tym
pier*olonym tasakiem! — zdenerwowała się.
Dexter patrzył na pocięte i zakrwawione przedramiona Kobry.
Poprzecinane żyły. Jakby chciał się zabić. Lecz z ich rozmowy wynikało, że nie
zrobił tego on tylko ktoś inny.
Gejsza chwyciła Ostrego za ramiona i zaczęła nim lekko
potrząsać, warcząc:
— Więcej cię tam nie puszczę, rozumiesz?! Ten sukinsyn
niech sobie kogoś innego znajdzie! A jeszcze lepiej niech się na sobie wyżywa!
Serce podeszło Dexterowi do gardła, gdy nagle wszystko
pojął. Żyleta odciągnął dziewczynę, widząc, że Kobra blednie.
— Trzeba to zatamować, bo się wykrwawi — powiedział Dexter
machinalnie, patrząc na rany.
Kobra podniósł na niego lekko nieprzytomne spojrzenie. W
oczach Dracona nie dojrzał żadnej pogardy czy kpiny, ale zrozumienie wymieszane
z niedowierzaniem.
— Zajmij się nim — rzekł cicho Szefunio. — Nie wrócisz tam.
Żyleta, weź Szatana i idźcie po jego rzeczy. Pie*dolę zakazy Dumbledore’a, że
masz tam zostać. Nawet nie dowie się, gdzie jesteś, na swoje własne życzenie.
— Zostawcie kartkę, że nic mi nie jest.
— Po co?
— Remus jest w porządku.
Żyleta i najstarszy wymienili przelotne spojrzenia.
— Zostawimy — powiedział ten pierwszy.
— Dzięki.
Wstał. Dexter zdołał go przytrzymać, zanim się przewrócił.
Wyprowadził go, a Gejsza ruszyła zaraz za nimi.
— Nogi też? — zapytała, kiedy Kobra siedział już w ich
punkcie szpitalnym.
— Nie — mruknął.
I tak sprawdziła, ale tym razem nie skłamał.
— Idę go zabić — wściekała się, gdy Dexter odsłonił mu
ramiona i owinął je bandażem. — Albo tobie zostawię tę przyjemność. Czemuś ty,
do choinki, wcześniej tego nie zrobił? Co za szuja! — Klęła jak nigdy wcześniej.
— O ile dobrze się domyślam, to plecy i brzuch, tak? —
Draco przerwał jej wywód, a ona kiwnęła głową i natychmiast dorwała się do
Kobry, by ściągnąć mu bluzę.
— Nienawidzę cię — szepnął, a ona uśmiechnęła się szeroko.
Niebieski t-shirt miał już inny kolor.
— Nawet nie owinąłeś bandażem — mruknęła Gejsza. —
Spieszyłeś się.
— Nie mogłem się zastanawiać, bo byś już nie zobaczyła mnie
żywego.
Gejsza wypuściła ze świstem powietrze, a Dexter zerknął na
niego. Zaćmiło go na chwilę i nieświadomie przymknął powieki, nieznacznie
przechylając się do przodu. Dziewczyna natychmiast do niego podbiegła i złapała
go, czując, że nie może kontrolować tego, co robi.
— Od razu na brzuch — powiedział cicho Draco, pomagając jej
położyć go na wskazaną część ciała.
Nie bawił się w podwijanie koszulki, gdyż nie było na to
czasu. Przedarł ją, a widok nawet dla niego był porażający.
— Czym…?
— Czym się da — szepnęła z bólem w oczach.
Draco przełknął ślinę i zabrał się do pracy.
— Nie wiedziałeś, nie? — spytała z chrypką.
— Nie — odparł tylko i dopiero zrozumiał, jak bardzo mylił się
w stosunku do Harry’ego.
Więcej się nie odezwali.
Dexter patrzył na bawiących się ludzi. Ekipa nie
imprezowała tak jak zwykle. Byli zbyt pochłonięci myślami, które nie dawały im
spokoju od kilku godzin. Milka i Missy nadal były przerażone, od chwili, gdy
dowiedziały się o tym, dlaczego Harry był nieprzytomny. Yom klął na jego
oprawcę nie szczędząc języka, a Wujek Szatan od razu wyraził chęć pójścia na
Privet Drive po rzeczy chłopaka i przy okazji wsadzenia głowy tego
obszczymurka do klozetu.
— Przecież to chore! — krzyknęła niespodziewanie Missy, aż kilka
osób wzdrygnęło się. — On chciał go… — Głos ugrzązł jej w gardle.
— Na pewno nie świadomie. Wie, że jeśli Kobrze stanie się
coś poważnego, to nie będzie miał łatwego życia ze strony czarodziei — odparł
Yom ze zmarszczonymi brwiami. — To nie znaczy, że go bronię. Co to, to nie. Bym
mu najchętniej wsadził w dupę petardę i ją podpalił, a na deser…
— Yom, ja nie chcę już wiedzieć, co ty byś z nim zrobił —
przerwała mu słabo Milka. — Wiem, że dużo okropieństw, ale na razie wystarczy
mi widok Kobry…
— To nie wyglądało tak, jakby zrobił to przypadkiem —
powiedział nagle Draco.
— Co masz na myśli? — szepnęła Gejsza.
— To — spojrzał na nią — że te rany na rękach, właściwie poprzecinane
żyły — Milka jęknęła — wyglądały, jakby ktoś zrobił to z precyzją. Nie tak, że
nagłe, byle jakie machnięcie nożem. Tak jak mówi Missy… Jakby świadomie chciał
go zabić.
— Boże, jak dobrze, że on tu od razu przyszedł — rzekła Gejsza
płaczliwym tonem.
— Dobrze, bo jakby trochę dłużej z tym zwlekał, to mógłby
nie przeżyć.
Milka ponownie jęknęła z przerażeniem. Ciszę przerwało
pojawienie się Żylety.
— Został w pokoju — rzekł, nim zdążyli otworzyć usta. —
Koleś go wykończył, dupek. — Rzucił długą wiązankę niecenzuralnych epitetów pod
adresem Dursleya. — Ostatnio widziałem go tak podłamanego psychicznie po tym,
jak ta suka go wystawiła.
Draco spojrzał na niego.
— Znowu gadacie o jakiejś lasce. Kto to jest?
Żyleta westchnął.
— Była Kobry. Był w nią zapatrzony jak w anioła.
Wykorzystała to, a Ostry ledwo się pozbierał. Jeśli będzie chciał, to sam ci o
tym opowie ze szczegółami.
— Kompletnie go nie znałem — mruknął do siebie Dexter.
Yom spojrzał na niego i uśmiechnął się blado.
— Jak wszyscy znałeś go jako tego niewinnego i grzecznego
chłopaka, który żyje w idealnym świecie z jednym problemem, który zwie się
Voldemort. Nie miałeś znać go takim, jaki jest naprawdę.
— Dużo się zmieniło — rzekła Milka. — Namieszałeś mu.
Chciał, żebyś nie znał go jako tego innego, ale zjawiłeś się w ekipie i jego
plan szlag trafił, bo tutaj każdy jest sobą i każdy zna prawdę o reszcie. Na
dodatek już kilka razy uratowałeś mu tyłek, więc ma wobec ciebie dług
wdzięczności. Wyobrażam sobie, jaki jest przez to wściekły — uśmiechnęła się z
lekkim rozbawieniem.
— Zmienił do ciebie stosunek i widać, że zdobyłeś jego
zaufanie. Może nie całkowite, ale jednak — dodał Wujek Szatan. — A po tym, co
go w życiu spotkało, to duże osiągnięcie. Życie tak mu skopało dupę, że trzyma
większość na dystans. Myślisz, że ma zaufanie do swoich szkolnych przyjaciół?
Sporo razem przeszli, ale oni znają go takiego, jakiego ty znałeś jeszcze
miesiąc temu. Wie, jak zareagują, gdy dowiedzą się prawdy, więc to przed nimi
ukrywa.
— Powinniście jeszcze pogadać — ciągnął Szefunio. — Jeśli
dobrze pójdzie, sporo się o nim dowiesz, a im więcej wiesz, tym łatwiej dostać
się do ekipy. Nie chodzi tu tylko o to, że trzymamy się razem, razem robimy
akcje, razem się bawimy.
— Chodzi tu przede wszystkim o wzajemne stosunki — mówiła
Gejsza. — Musimy wiedzieć, czy za wszelką cenę dochowasz tajemnic ekipy, nie
zdradzisz i… będziesz dobrym przyjacielem — zakończyła z uśmiechem. — Już raz
się przejechaliśmy, chociaż się tego nie spodziewaliśmy.
Spojrzał na nią pytająco, ale tylko się uśmiechnęła.
— Rozumiem.
— Właściwie został ci do przekabacenia tylko Kobra. A jego
litrem wódki nie przekupisz — powiedział Żyleta, a oni zaśmiali się.
Dexter wyszczerzył się z rozbawieniem.
— Tylko nie wykorzystuj tego, czego się już o nim dowiedziałeś
i jego chwili załamania — powiedziała już spokojnie i z powagą Missy.
Dexter zagryzł wargę, stając przed drzwiami do pokoju
Kobry. Wahał się. Ekipa sporo już mu powiedziała, sam dużo wiedział, ale nie
był pewny, czy jest w stanie tak poważnie pogadać z Gryfonem. W końcu byli
wrogami przez pięć lat. Niby dużo się zmieniło, ale jednak.
Odetchnął głośno i zapukał. Odczekał chwilę. Muzyka z klubu
i z pokoju Kobry tworzyła wielki zamęt. Klamka opadła w dół, a drzwi otworzyły
się szeroko. Ostry wyglądał na nie lada zdezorientowanego.
— Wydaje mi się, że powinniśmy w końcu szczerze pogadać — rzekł
Draco.
Harry patrzył na niego przez chwilę z mętlikiem w głowie,
aż w końcu pokazał mu, żeby wszedł do środka i zamknął na nim drzwi.
Jego pokój wyglądał niemal identycznie. Duże łóżko, szafa z
ciemnego drewna i puchaty dywan w kolorze szarości. Różnica polegała na tym, że
u niego ściany były kremowe, a tutaj bordowe. Poza tym Ostry skądś skombinował
wieżę.
Wsłuchał się w piosenkę.
— Linkin Park – I have not begun* — stwierdził z
lekkim uśmiechem.
— Znasz?
— Głównie słucham. Mistrzunie.
Harry pokiwał głową, przyznając mu rację.
— Ale chyba nie przyszedłeś tu gadać o muzyce — stwierdził,
ściszając piosenkę.
— No nie — odparł.
— Domyślałem się, że w końcu przyjdziesz — mruknął.
— Ta twoja świetna
rodzinka cię tak urządziła? — spytał, choć znał prawdę.
— Dokładniej mówiąc: jeden osobnik z trzema warstwami
tłuszczu na mózgu — powiedział cicho.
— Długo?
— Odkąd pamiętam.
— I nikt o tym nie wie? — nie dowierzał.
— Oprócz ekipy? Nikt.
— Przecież trzymasz się z Weasleyem, Granger i całą bandą
Gryfiaków, i nikt?
Harry zaśmiał się ponuro.
— A ty zauważyłeś? — uśmiechnął się półgębkiem. — Z nimi
jest podobnie.
— A Dumbledore?
Uśmiech zszedł z twarzy chłopaka.
— Prawdopodobnie też wie.
— I jeszcze cię stamtąd nie zabrał?! Co to, ku*wa, ma być?!
— Uspokój się — westchnął. — To jest znacznie trudniejsze
do pojęcia niż ci się wydaje.
— Wiedziałem, że ten staruszek wcale nie jest taki święty.
Kobra oparł się o parapet i spojrzał za okno na ruchliwą
ulicę.
— Masz rację. Nie jest. Trochę za późno to pojąłem.
— W tym to jednak ojciec miał rację — nadawał Draco. — Nie
lepszy od Lordziny. — Harry obserwował teraz jak chodzi w te i we wte po
pokoju. Wreszcie usiadł na łóżku, wzdychając. — Chciałeś wiedzieć jak się tu
dostałem, to ci powiem, ale…
— Nie musisz się obawiać, że komuś coś powiem. Wszystko
trzyma się w ekipie i jeśli sam tego nie powiesz, to nikt inny nie wypuści
ploty — wtrącił, czytając z jego oczu, co chce powiedzieć.
Draco odetchnął i rzekł:
— To dobrze. — Poskładał sobie w myśli, co tak naprawdę
chce mu powiedzieć, aż wreszcie zaczął: — Wszyscy żyją w przekonaniu, że
Malfoyowie to idealna rodzina arystokratów, która może wszystko kupić. Tylko
nikt nie wie, co się dzieje za drzwiami domu. Ojciec to fanatyk Voldemorta,
który robi wszystko, żeby jego syn poszedł jego śladem. Wszystko, co zwie się
Malfoy i chodzi do Slytherinu, musi służyć Voldemortowi. W takim przekonaniu
żyją wszyscy, ty też, dobrze o tym wiem. Ojciec od dziecka wpajał mi, że ludzie
brudnej krwi są bezwartościowi i trzeba ich wybić. A co mały Draco może zrobić?
Słuchać ojczulka, żeby go nie zawieść. Tak, byłem pod jego wpływem, ale do
czasu. Później wszystko zaczęło się zmieniać, a szczególnie moje podejście.
Stwierdziłem, że niech te wszystkie tak zwane szlamy sobie żyją, bo nic mi nie
przeszkadzają. Ojciec tego nie akceptował, ale coraz bardziej się buntowałem. W
szkole trzymałem pozory, ale prawda była inna. Wyjazd na piąty rok był
zbawieniem. Czemu? Ojciec znowu wpajał mi zasadę, że szlamy są do niczego.
Tyle, że innymi sposobami. Jedno złe słowo równa się kara w postaci Cruciatusa.
— Harry przeniósł na niego wzrok z ruchu ulicznego. Chłopak patrzył w jeden
punkt na ścianie i ciągnął: — Matka próbowała interweniować, ale z czasem coraz
bardziej się na nią wściekał. Miał obsesję, a ona nie była po niczyjej stronie.
Nie była śmierciożercą, ale też nie popierała Dumbledore’a.
— Czemu mówisz w czasie przeszłym?
— Powiedziałem jej, że mam tego dosyć i nie chcę być
śmierciożercą. Sama namawiała mnie do tego, żebym uciekł i ratował się, póki
mogę. Pomogła mi w tym i przepłaciła życiem.
I ty sądziłeś, że on ma łatwe życie? Draco odetchnął i ciągnął:
— Po kolejnej kłótni wykrzyczałem mu, że mam w dupie Voldemorta
i nie będę się przed nim płaszczyć jak on. Na jednym zaklęciu się nie
skończyło. Chciał dokończyć później, więc gdy zostawił mnie samego, nie miałem
na co czekać. Matka pomogła mi spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyprowadziła
z domu. Byliśmy przy drzwiach wyjściowych, gdy zauważył nas ojciec. Musieliśmy
dostać się poza bramy, bo osoby bez znaku nie mogły deportować się na terenie
posesji. Zdążyła mnie wysłać, a ja zobaczyłem jeszcze, jak ojciec rzuca we mnie
Avadę. Zasłoniła mnie.
Czegoś ci to nie przypomina?
— Chyba znała Szefunia, bo wysłała mnie na uliczkę przy
klubie — mówił blondyn, patrząc tym razem na niego. — Wcześniej powiedziała, że
znajdzie mnie osoba godna zaufania. Znaleźli. Szefunio i Missy. Dopiero gdy
otrząsnąłem się z szoku, zorientowałem się, że na mnie czekali. Zanim uciekłem,
powiedziała jeszcze jedno. Że nie mam iść do Voldemorta ani Dumbledore’a
tylko… do ciebie. Jakby wiedziała, że nie jesteś po stronie żadnego z nich. Tak
jak ona i tak jak ja zawsze chciałem. Pytanie, skąd wiedziała?
— Skoro znała Szefunia, to musiał jej powiedzieć, a skoro
jej powiedział, to znaczy, że jej ufał — odparł cicho, patrząc w okno. Zapadła
cisza, którą przerwał Harry: — Nie ma sensu dalej tego przed tobą ukrywać.
Właściwie już jesteś w ekipie, więc nie będę tego przedłużał. Opowiedziałeś mi o
sobie, więc zrobię to samo. Wyjdziemy z tych złudnych opinii o sobie nawzajem.
Hej,
OdpowiedzUsuńjak dobrze, że Harremu po tym udało się dostać do klubu, czyżby matka Draco znała szefuncia i Harrego?
Multum weny życzę…
Ten blog jest jednym z moich ulubionych! Masz zajebisty styl pisania. Uwielbiam to opowiadanie
OdpowiedzUsuńPatrząc na to co działo się w prequelu to w tym rozdziale Snajper zaraagował dużo gwałtowniej i okrutniej niż wcześniej. W sumie można to wytłumaczyć tym, że cierpliwość się mu już kończy. W sumie to inaczej się patrzy na całą akcje wiedząc, kogo Kobra przypomina Snajperowi. Jak się czyta o tym Dursleyu to mu się nogi z dupy chce powyrywać...
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńjak dobrze, że Harry po tym wszystkim jednak dotarł do klubu, czyżby Narcyza znała szefuncia?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Zaciekawiłaś mnie tą Narcyzą :D Oj nie mogę się doczekać reakcji Hogwartu jak zobaczą ekipę razem i pogodzonych Harry'ego i Draco ;D Swoją drogą Potter ma dobry gust muzyczny Xd
OdpowiedzUsuń