23.07.2012

Rozdział 2 - Pomocna dłoń

Harry spojrzał na dom, który znajdował się naprzeciwko niego. Miał obawy dotyczące powrotu. Wielokrotnie myślał o ucieczce z tego miejsca, ale nie mógł i dobrze o tym wiedział. W najbliższym czasie miał zamiar to zmienić i pokazać wszystkim, kim tak naprawdę jest i co się skrywa pod maską. Pokaże drugie oblicze, jak to nazwał Dexter. Z kieszeni wyciągnął okulary, które nałożył na nos. Od dawna ich nie potrzebował, ale nosił je dla niepoznaki. Rozejrzał się po placu, a następnie uśmiechnął z ironią, kręcąc lekko głową, kiedy zobaczył nogi pijanego Fletchera w krzakach. Ochrona od siedmiu boleści – prychnął w myślach.
Ściągnął pelerynę-niewidkę i schował ją pod bluzę. Spojrzał ponowie na swój dom. Aż parsknął na to stwierdzenie. On nie uznawał tego miejsca za dom, przynajmniej nie swój. Raczej koszmar z dzieciństwa.
— Kiedyś wszystkiego pożałujesz, obiecuję ci to — szepnął i nacisnął na klamkę.
Uchylił cicho drzwi, mając nadzieję, że wszyscy śpią. Nawet po ich zamknięciu był tak samo czujny. Nadepnął na pierwszy schodek, który skrzypnął przeraźliwie. Zamarł, kiedy usłyszał, że drzwi od salonu otwierają się za nim.
— O której to się wraca, gówniarzu?
Przełknął ciężko ślinę, a serce zaczęło bić mocniej. Spotkanie z wujaszkiem było nieuniknione, ale miał jednak złudną nadzieję na późniejszą rozmowę.
— Dajemy ci dach nad głową…
— Pod mostem też jest dach — mruknął pod nosem.
— … pożywienie…
— Bezpańskie psy jedzą więcej.
— … ubrania…
— Chyba szmaty.
— … a ty tak się odwdzięczasz? — syknął pełen wściekłości.
— A co? Mam się niby przed wami jeszcze kłaniać? — warknął cicho, odwracając się w jego stronę.
— Mogliśmy oddać cię do domu dziecka, niewdzięczny bachorze, więc powinieneś być nam wdzięczny!
— To trzeba było! Tam bym miał sto razy lepiej niż tutaj!
Vernon chwycił go za przód bluzy i szarpnął mocno, lecz Harry zdołał utrzymać równowagę, patrząc w jego zdenerwowaną twarz. W następnej chwili poczuł ból w plecach, który rozszedł się wzdłuż kręgosłupa, kiedy uderzył w ścianę.
— Takie pyskówki zachowaj dla swojego kundlowatego chrzestnego!
Serce podeszło mu do gardła, a w oczach pojawił się ból, który został zastąpiony furią.
— Nie waż się tak o nim mówić — syknął.
— A gdzie on jest? Jeszcze cię stąd nie zabrał? No tak, przecież zdechł — zaśmiał się opętańczo.
— Zamknij się — warknął, przełamując drżenie głosu.
Zacisnął pięść, lecz nie odważył się nic zrobić. Poczuł, że coś wbija mu się w plecy. Dopiero po chwili zorientował się, że to pistolet. Podniósł lekko rękę, by sięgnąć po niego. Ale nie potrafił. Opuścił dłoń, lecz Vernon zauważył ten ruch i mylnie go zinterpretował.
— Chciałeś podnieść na mnie rękę, śmieciu? — warknął i zepchnął go ze schodka, a on wpadł na szafkę.
Mężczyzna podszedł do niego bliżej, a Harry nie miał odwagi stanąć w swojej obronie.

— Spóźnia się już prawie pół godziny.
— Szefunio, jedźmy po niego, bo czuję, że to wina tego grubasa.
— Jeśli nie przyjdzie w ciągu dziesięciu minut, pojedziecie do niego i…
— Jest.
Ostry wszedł na szczyt schodów z rękoma w kieszeniach i kapturem na głowie. Ostrożnie usiadł pomiędzy Gejszą a Dexterem, witając się. Ekipa patrzyła na niego z jakimś zrozumieniem i napięciem w oczach.
— Zrobił to… — powiedział Wujek Szatan.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — mruknął.
— Właściwie tylko wtedy ubierasz bluzę z kapturem i długim rękawem — szepnęła Gejsza.
Nic na to nie odpowiedział.
— Do której możesz zostać bez problemów? — mruknął Żyleta.
— Do rana — odparł. — Jedziemy? — Zmienił temat.
— Jesteś…?
— Tak.
— Więc jedźmy.
Wyszli z klubu w ciszy, a później poszli na podziemny parking, gdzie stały ich auta. Kobra i Dexter wsiedli do ciemnoszarego nissana. Pierwszy wyjechał Yom zielonym porsche, który stał na wprost wjazdu.
— Jak mu pi*gnę w ten łeb, to zobaczy — powiedział Żyleta. — Zawsze, dupek, ustawi nam auta tyłem, a sobie idealnie.
Zaśmiali się zgodnie. Wszyscy równocześnie zaczęli się cofać. Zapanował chaos, gdy każdy pojechał w inną stronę. Dexter był zdumiony, gdyż nie było najmniejszej stłuczki. Pisk opon.
— Panie pierwsze — rzekł Ostry.
Gejsza wysłała mu buziaka i ruszyła gwałtownie. W następnej kolejności, jako dżentelmeni, przepuścili Missy – czerwonowłosą wariatkę z czarnymi oczami w czerwonożółtym bmw – oraz Milkę – szatynkę z granatowymi pasemkami, piwnymi oczami i kobiecymi rysami twarzy w fioletowym cabriolecie. Później ruszył Żyleta w granatowym nissanie, dalej Kobra z Draconem w aucie tego pierwszego, a na samym końcu Wujek Szatan w towarzystwie samego Szefunia w białej mazdzie.
Pędzili w stronę punktu, gdzie miały odbyć się wyścigi, lecz musieli przyhamować na pasach, gdyż było czerwone światło, a samochody jechały prostopadle do nich. Ostry pukał palcami w kierownicę, podpierając się dłonią o otwartą szybę. Na pasie obok nich stanął jakiś jeep. Za kółkiem siedział facet z dredami i fajką w gębie, a obok niego trzy dziewczyny, które się do niego lepiły. Koleś zmierzył nissana i rzekł:
— Ze szrotu?
Dexter gwizdnął cicho. Kobra powoli przeniósł wzrok na faceta i jego auto wśród śmiechu dziewczyn kolesia.
— Po babci? — odgryzł się, a mina zrzedła kierowcy jeepa.
Dexter parsknął śmiechem.
— Na zielone — warknął facet, a Harry zrozumiał, o co chodzi.
Usiadł wygodniej i czekał na zmianę światła.
— Czekaj na zjeździe! — krzyknął Szefunio. — I nie zrób siary!
— Jasne! — odparł ze śmiechem.
Zmienił bieg, gdy światło zmieniło się na zielone. Ruszyli z piskiem opon, a spod kół uniósł się dym. Jeep pozostał daleko za nimi, a Kobra zahamował i odwrócił się w przeciwnym kierunku na zjeździe. Pierwszy pojawił się jeep, który przejechał obok. Dexter na do widzenia pokazał kierowcy środkowy palec, a chwilę później na horyzoncie pojawiła się ekipa. Dołączyli do nich i przemierzyli dalszą trasę bez żadnych problemów.
Dojechali na miejsce. Dziesiątki sportowych aut, pełno ludzi, głośna muzyka i dziewczyny kuszące wyglądem. Ekipa odstawiła samochody na boku, a Ostry przystanął, by Dexter mógł wysiąść. Sam podjechał na pas startowy. Był trzecim i ostatnim zawodnikiem. Ludzie gwizdali, klaskali i kibicowali. Po jego prawej stał żółty mercedes, a za kierowcą owłosiony koleś, natomiast po lewej bordowe porsche z Chińczykiem, którego zdążył poznać. Wiedział, że to on wyzwał go na pojedynek. Ich spojrzenia trafiły na siebie. Chińczyk uśmiechnął się półgębkiem, lecz nie zdążył zrobić nic innego, bo pojawił się murzyn z włosami zrobionymi na afro, w prawie odblaskowej zielonej koszulce. Zwinął od każdego kasę i powiedział głosem pełnym stanowczości, przedłużając lekko końcówki wyrazów:
— Zwycięzca zwija forsę i auta przeciwników. — Przemielił gumę w ustach. — Tak dla formalności, których nie ma. Nie wrócicie to macie wpie*dol, bo przeciwnik i tak was znajdzie. Ludzie, złazić z trasy, do cholery! — wrzasnął za siebie.
Jakieś trzy dziewczyny dały im nawigację, aby jechali dobrą trasą. Brunetka zatrzymała się przy Kobrze dłużej. Uśmiechnęła się do niego kusząco, mrugając okiem i przejechała prowokująco dłonią po jego włosach. Odeszła pod jego spojrzeniem i zadowolonym uśmiechem. Zobaczył Żyletę, który pokręcił głową z rozbawieniem.
Jakaś blondynka weszła na tor, a to był znak. Z rur wydechowych wyleciał ogień, gdy przyciskali gaz, stojąc w miejscu. Dziewczyna wyrzuciła swój stanik w górę. Dotknął ziemi, co było znakiem startu. Włączyli biegi, przycisnęli pedały gazu i popędzili przed siebie, mijając blondynkę. Zniknęli za zakrętem z piskiem opon.
— Powodzenia, chłopaki. Ruch nie jest zamknięty — zaśmiał się murzyn.
Żyleta i Yom wymienili spojrzenia i razem z resztą skierowali się na budynek, skąd mieli widzieć część trasy.

Harry wyszedł z pierwszego zakrętu bez problemu. Drugi też był drobnostką. Pierwszy był Chińczyk, on zaraz za nim. Wyszedł z trzeciego zakrętu i tu spotkała ich niespodzianka.
— Sydney, zabiję cię — powiedział do siebie, gdy dostrzegł, że mają jechać w zwykłym ruchu ulicznym.
Ledwo udało mu się minąć jakiegoś forda, nim w niego uderzył. Na liczniku miał sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę i wcale nie zwalniał.
— Skręć w lewo — powiedział kobiecy głos z nawigacji.
Zaciągnął ręczny i wjechał w wąską uliczkę zaraz za porsche. Walka toczyła się praktycznie między nimi dwoma. Trzeci przeciwnik był dodatkowym zarobkiem. Trochę szerszy samochód pewnie by się nie zmieścił pomiędzy dwoma ceglanymi budynkami.
— Jedź prosto.
Zobaczył drogę i dziesiątki samochodów jeżdżących prostopadle do nich. Sydney…

Dexter patrzył z dachu budynku na miasto wraz z całą ekipą. Ścigający się zniknęli pomiędzy domami, a on wiedział, że wyjazd z tej uliczki będzie niebezpieczny. Pierwsze wyjechało porsche, które minęło auta poruszające się w innym kierunku. Zaraz za nim wydostał się nissan Kobry, który zgrabnie minął przeszkody. Tuż za nim nastąpiła kolizja, gdy dwa pojazdy zderzyły się. Wyjechał mercedes, który uderzył w czerwonego volkswagena. Obserwujący wydusili z siebie zgodne uuu. Na zakręcie Harry wreszcie wyminął swojego przeciwnika, który zrobił zbyt wielki łuk. Dalsza droga nie sięgała do ich oczu, więc zeszli na linię mety.

Harry zobaczył w lusterku, że porsche wjechało na chodnik, a kierowca z trudnością utrzymał panowanie nad kierownicą, czego skutkiem było zatrzymanie samochodu przed lampą. Wjechał w ostatni zakręt ze sporą przewagą czasową nad przeciwnikami. Przekroczył linię mety, obracając auto w stronę, z której właśnie przyjechał. Ludzie wrzeszczeli, widząc zwycięzcę. Wysiadł z auta, a widzowie okrążyli go, aby pogratulować wygranej. Zaciskał zęby, kiedy klepali go po plecach.
— Z drogi! Z drogi, ludziska! — Sydney docisnął się do niego i rzekł: — Po coś chyba przyjechał, no nie? — Wręczył mu kasę.
Porsche przegranego wjechało na drogę. Koleś wysiadł z auta po zgodnym uuu widowni. Ze złością wypisaną na twarzy rzucił Ostremu kluczyki, które ten złapał, a następnie odszedł. Kobra przecisnął się przez tłum i podał Szefuniowi kasę oraz kluczyki.
— Dobra robota.
Żyleta chciał go klepnąć w plecy, ale Gejsza przytrzymała mu rękę. Zrozumiał. W zamian dziewczyna klepnęła Ostrego w tyłek, ku rozbawieniu wszystkich. Rozległ się głośny ryk auta, które turkotało jak traktor. Mercedes stanął na linii mety. Kobra skrzywił się lekko, widząc zgnieciony przód i skasowany tył. Kierowca wysiadł z niemrawą miną. Yom, jako znawca aut, obszedł je dookoła, a na koniec syknął, patrząc na ekipę i kręcąc głową.
— Koleś, jutro w południe w naszym sklepie z częściami — rzekł Szefunio.
Kiwnął głową niezadowolony, odchodząc.
Harry natrafił wzrokiem na piwne oczy podkreślone konturówką pamiętnej brunetki, która dała mu nawigację przed wyścigiem. Uśmiechnęła się kusząco i zniknęła w tłumie.
— Twardy orzech do zgryzienia — powiedziała ze śmiechem Milka.
— Ale do zgryzienia — dodał Żyleta, interesując się jakąś blondyną stojącą naprzeciwko.
Wymienił z Harrym spojrzenie. Mieli swoje cele.

Na imprezie brakowało Szefunia, lecz byli do tego przyzwyczajeni. Draco i Harry powoli zaczęli zmieniać do siebie podejście, chociaż właściwie nadal nic o sobie nie wiedzieli.
Kobra zobaczył jednego z ochroniarzy Szefunia, który zbliżał się do ich stolika. Stanął przed nimi i podał Kobrze, Żylecie oraz Missy po małej karteczce. Zerknęli na siebie, gdy odszedł, a później przeczytali wiadomość. Wstali bez słowa i zniknęli za drzwiami wyjściowymi.
— Akcja — szepnęła Milka do zdezorientowanego Dextera.

Ekipa siedziała w stresie i napięciu. Czekali na jakiekolwiek informacje dotyczące przebiegu akcji. Wreszcie odezwał się telefon Milki, więc przeczytała smsa. Jej oczy rozszerzyły się.
— Kobra jest ranny.
Gejsza stęknęła.
— Gdzie są?
— W pokoju szpitalnym.
Wszyscy zerwali się do pozycji stojącej i, udając spokój, wyszli z sali do zabawy. Za drzwiami pomknęli w stronę wyjścia, a następnie na drugą stronę ulicy. Wpadli do budynku, który odstraszał wyglądem korytarza. Yom otworzył drzwi, które ukazały wejście do piwnicy. Zbiegli po betonowych schodach i otworzyli kolejne drzwi. Był to pokój w kolorze jasnej czerwieni, a meble, jakie tu stały, służyły do zabiegów medycznych.
Kobra siedział na łóżku bardzo blady, z twarzą oblaną zimnym potem. Miał na sobie czarny t-shirt, lecz prawy rękaw pokryty był bordową cieczą, która spływała po całej długości ręki. Żyleta nerwowo pukał nogą w ziemię, ubrany od góry do dołu w kolorze smoły. Szefunio przetarł twarz dłonią, najwyraźniej na nich czekając. Missy przykładała mokry ręcznik do czoła Harry’ego wyraźnie zdenerwowana. Wszyscy przenieśli na nich spojrzenia, gdy tylko wpadli do środka.
— Postrzał w ramię — powiedziała szybko Missy w stronę Milki, która była ich lekarzem.
— Trzeba wyciągnąć kulę — rzekła dziewczyna, robiąc szybkie oględziny. — Zatrzymała się na kości. — Rozerwała rękaw jego bluzki i aż syknęła. — Kładź się.
— Nie robicie żadnych znieczuleń ani odkażania? — spytał Dexter niespodziewanie.
— Ty myślisz, że ja się na tym znam? — jęknęła Milka. — Znam się na tym tak, jak na piłce nożnej, czyli tylko tyle, że trzeba wbić piłkę do bramki.
— Znasz się? —  spytał Szefunio Dracona.
— Trochę. — Dexter przejrzał wszystkie środki. — Wy tu nic nie macie. Dobra, jest środek odkażający, ale nie ma znieczulającego.
Żyleta patrzył na niego uważnie.
— Wiem, jaki masz do niego stosunek.
Draco uśmiechnął się półgębkiem.
— Mógłbym go łatwo dobić — rzekł, a wszyscy spojrzeli na niego z obawą, poza Szefuniem. — Nie jestem kretynem — parsknął. — Nie spieszy mi się pod ziemię — uspokoił ich. — Nigdy nie baw się w leczenie, dopóki nie odkazisz sprzętu i rany — dodał do Milki.
— Z tego, co on mówi, wynika, że Milka prędzej by Kobrę dobiła niż on — stwierdził Wujek Szatan z lekkim rozbawieniem.
Szatynka spojrzała na niego ostro.
— To sam mógłbyś mu pomóc!
— Ludzie — przerwał im agresywnie Szefunio, a oni zamilkli. — Milka, pomóż Dexterowi. Będziesz więcej wiedziała następnym razem.
Dziewczyna, na polecenie Dracona, odkaziła ranę i sprzęt.
— Niech ktoś go trzyma za nogi — polecił. — I ktoś niech odwróci jego uwagę od tego, co będziemy robić.
— Jak?
— Obojętnie. Mniej poczuje.
— Od kiedy tak się przejmujesz, czy go zaboli czy nie? — Żyleta nadal był podejrzliwy w stosunku do nowego.
Draco spojrzał na niego.
— Róbta co chceta. Tylko mówię, co by było lepsze.
Z powrotem odwrócił się w stronę rannego, a Żyleta stwierdził, że trzeba mu zaufać. Przytrzymał Ostrego za nogi.
— Gejsza…
Zrozumiała.
— Wyciągaj — rzekł Dexter do Milki.
— Nie możesz ty? — stęknęła, a on pokręcił głową z zaparciem.
— Nie wiadomo, co mu do łba strzeli — odezwał się słabo Harry.
— Racja — stwierdziła, gdy zobaczyła lekki uśmiech Ślizgona.
Gejsza pocałowała Kobrę mocno w usta, kiedy Milka zaczęła wyciągać kulkę. W pierwszym odruchu Harry chciał się poderwać z miejsca, ale Gejsza i Żyleta skutecznie mu to uniemożliwili. Dziewczyna wpiła się w jego wargi jeszcze bardziej, aby trochę odciągnąć jego uwagę. Chyba zrozumiał, co chciała przez to osiągnąć, bo trochę się rozluźnił. Wykorzystała to, że przestał tak kurczowo zaciskać zęby, więc zaczęła jeździć językiem po jego podniebieniu i zębach, drażniąc jego język. Sama zapomniała, po co tak naprawdę to robi i włożyła w to jeszcze więcej uczucia i zapału.
— Gejsza, już. — Nie słyszała, czy nie chciała słyszeć? — Gejsza!
Oderwała się od niego.
— Tak szybko?
Parsknęli śmiechem. Kobra wyglądał na odrobinę zdezorientowanego, a Gejsza uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
— Teraz można doleczyć magią — stwierdził Draco.
Tym zajął się Żyleta.
— Milka, nie obraź się, ale chyba mamy nowego lekarza — podsumował Szefunio.
— I chwała mu za to! — odparła z entuzjazmem. — To jest najgorsza robota, jaką mogłeś mi dać.
Zaśmiał się.
— Pełno krwi, jak w horrorze — gadał Yom. — Ja nie mam do tego nerwów.
Wyszedł pod rozbawionymi spojrzeniami. Powoli zaczęli się rozchodzić i wracać do klubu. Draco także miał iść wraz z Szefuniem, gdy Harry rzekł:
— Dzięki, Dexter.
Blondyn był, lekko mówiąc, zaskoczony, ale odparł:
— Ekipa musi sobie pomagać.
Szefunio uśmiechnął się niezauważalnie. Kobra i Gejsza wyszli jako ostatni zaraz za nimi.

Dexter wkręcił się w towarzystwo i w końcu zrozumiał, na czym polega zabawa w tym miejscu. Poszedł w tłum dziewczyn, aby jakąś poderwać.
— Dexter chyba wczuł się w rolę — stwierdziła Missy z rozbawieniem.
— Moim zdaniem po tym, co dzisiaj zrobił, jest godny zaufania — rzekł Wujek Szatan. — Mógł olać stan Kobry i siedzieć cicho z tym odkażeniem.
Ostry zerknął na Dracona, który gadał z jakąś szatynką. Właściwie o co się kłócili? O honor. Bo jeden był Ślizgonem, a drugi Gryfonem. Musiała istnieć wrogość między nimi. Tak było od setek lat. A kto to powiedział, że musi? Nic nie musi. Przecież dzisiaj mu pomógł, choć nie miał takiego obowiązku. Gdyby nie on, pewnie dostałby jakiegoś zakażenia i nie wiadomo, jakie byłyby tego skutki.
— Co z jego ojcem? — zapytał.
— Nie wiem, o co do końca chodzi, ale znaleźliśmy go poobijanego niedaleko klubu w jakiejś uliczce. Majaczył coś o śmierciożercach — odparła Missy.
— Może jest…
— Nie. Od razu sprawdziliśmy.
— Może nie warto żyć w przekonaniu, że fascynacja do Voldka przechodzi z ojca na syna.
— Nie warto — odparł Draco, który pojawił się nie wiadomo kiedy. — Nie jestem śmierciożercą, chociaż mam nim być, co nie znaczy, że chcę.
Opadł na kanapę i spojrzał na Kobrę, wiedząc, że to o jego zaufanie musi najbardziej zawalczyć.
— Więc? — zapytał Harry.
— Więc ojciec chce, żebym był, a to było powodem mojej ucieczki z domu. Powiedziałem mu, że mam w dupie Voldka i jego służbę. Trochę się wkurzył.
Co było dalej mogli się domyślić.
W trakcie gdy ekipa szalała, Kobra i Szefunio siedzieli przy stoliku.
— I co myślisz na ten temat? — zapytał starszy.
— Jeśli to prawda, to raczej nie powinniśmy się zastanawiać.
— Nie masz do niego zaufania.
— Pięć lat byliśmy wrogami, więc trudno, żebym miał.
— Ale czuję, że mu wierzysz i widzę, jak zmieniacie do siebie stosunek.
Nic na to nie powiedział.
Po jakimś czasie Dexter stwierdził, że wraca na Nokturn. Pożegnał się, a Kobra odprowadził go wzrokiem aż do drzwi. Targały nim sprzeczne emocje i wyraźnie się wahał. Wiedział, że chłopak musi iść pieszo, gdyż jeszcze nie dostał auta. Wyszedł za nim, a Szefunio i Missy wymienili zadowolone spojrzenia.
Harry wyszedł przed klub i zapytał ochroniarzy, w którą stronę poszedł Dexter. Spojrzał we wskazanym kierunku i wśród świateł lamp niedaleko dojrzał sylwetkę oraz jasne włosy.
— Dexter! Czekaj, podwiozę cię.
Odwrócił się z wyraźnym zaskoczeniem.
— Okay — odparł z lekką niepewnością w głosie.
A nóż coś Potterowi odbije i wywiezie go za miasto, aby strzelić mu kulką w łeb, a następnie zakopie pod ziemią i nikt go nie znajdzie? W ciszy skierowali się do podziemnego garażu. Wsiedli do ciemnoszarego nissana i wyjechali na ulicę. Połowa drogi minęła im w całkowitym milczeniu, dopóki ktoś z podporządkowanej nie wyjechał im przed samą maską.
— Jak jeździsz, idioto! — krzyknął Ostry. — Cholerni ściganci.
Dexter zaczął się śmiać.
— I kto to mówi?
Wzruszył ramionami. Chwilę później sytuacja powtórzyła się i był to ten sam wóz.
— Odpier*ala im dzisiaj czy co? — warknął Harry.
Po kilku minutach stanęli niedaleko Dziurawego Kotła. Draco wysiadł i pożegnał się. Był w drzwiach pubu, gdy usłyszał wrzask Kobry:
— Koleś, do jasnej cholery, zjedź mi z drogi, bo nie mogę przejechać!
Zaśmiał się i wszedł do baru.
Harry zgrzytał zębami, czekając, aż kierowca, który zagradzał mu drogę, odjedzie.
— No w końcu!
Odpalił silnik i ruszył, gdy nagle usłyszał głośne trzaski, huki i krzyki dochodzące z Dziurawego Kotła. Dexter. Włączył wsteczny, a gdy się zatrzymał, zobaczył błyski świateł. Zamarł, kiedy uświadomił sobie, że pochodzą one od zaklęć.
— Ku*wa.

8 komentarzy:

  1. I leci kolejny komentarz. ^^

    " -Dajemy ci dach nad głową…
    -Pod mostem też jest dach - mruknął pod nosem.
    -… pożywienie…
    -Bezpańskie psy jedzą więcej.
    -… ubrania…
    -Chyba szmaty.
    -… a ty tak się odwdzięczasz? - syknął pełen wściekłości.
    -A co? Mam się niby przed wami jeszcze kłaniać?"

    To było takie... Genialne, prawdziwe. Nienawidzę Dyrektora.
    Co wbijało się w plecy Kobry?

    Dobrze, że Dexter pomógł Kobrze. Nareszcie powoli zaczynają coś robić w kierunku porozumienia.

    Zaatakowali Draco?! Zabiję!
    ^.^

    Car.

    OdpowiedzUsuń
  2. w plecy Kobry wbijał się pistolet
    szkoda, że go nieużył

    OdpowiedzUsuń
  3. Kobra powinien postawić się dropsowi. Rozdział genialny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie klimaty lubię a ty genialnie połączyłaś życie gangsterskie z Harym

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wyścig świetny, Harry wygrał bez problemu, chociaż szefuncio mógłby go zabrać z stamtąd, czyżby śmierciożercy zaczaili się na Dextera…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda tego pistoletu, byłoby ciekawiej gdyby Dursley zorientował się, że Kobra coś takiego posiada. Z tym postrzałem w ramię coś za łatwo poszlo :D Mówiłam, że uwielbiam Gejszę? Tak, mówiłam, nic dodać, nic ująć. Kobra dalej klnie, jak szewc, już mu w nawyk chyba weszło. Dumbledore to hipokryta nie zdający sobie sprawy z własnych błędów. Idziem dalej...

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    świetny wyścig, Harry wygrał bez problemu, chociaż szefuncio mógłby go zabrać od wujostwa, czyżby śmierciożercy zaczaili się na Dextera...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  8. Co za cham z tego Vernona! Mam ochotę urwać mu jaja, zrobić z nich jajecznicę i wsadzić mu do gardła! Dobrze, że Harry w końcu uciekł, jeszcze trochę a ten tyran by go zabił! Zazdroszczę ekipie tego, że są tak zgrani. Dobrze, że Harry ma takich przyjaciół ;D

    OdpowiedzUsuń