23.07.2012

Rozdział 29 - Przejaw troski

— Miłej zabawy, chłopaki — wyszczerzył się Harry, gdy zobaczył kumpli z dormitorium w koszulach i pod krawatami oraz Zeusa, który się tu przypałętał.
Scott skrzywił się i burknął:
— Zdradziłeś mnie. Mieliśmy się we dwójkę wymigać.
— Nie moja wina, że uległeś dziewczynom. Idę na znacznie przyjemniejszą imprezę z Young i Filchem.
Wybuchnęli zgodnie śmiechem.
Ron był w łazience, więc mogli sobie na luzie pogadać, nie dostrzegając jego gniewnych min. Harry dowiedział się, że jego były przyjaciel idzie z jakąś Puchonką. Skąd ją wynalazł? Kobra nie miał pojęcia i nic go to nie obchodziło. Dexter, ku zdumieniu wielu osób, zaprosił na bal Milkę. Zeus, pod naciskiem Missy, zabierał ze sobą jakąś dziewczynę ze swojego rocznika, którą sam ledwo znał. Nancy, tak jak mówiła w trakcie świąt, wybierała się z jakimś blondynem z Ravenclawu.
Z wrednym uśmiechem skierowanym w stronę Scotta, wyszedł na szlaban. W gabinecie siedziała już jego towarzyszka na ten wieczór. Oddał różdżkę, rzecz jasna fałszywą, słuchając, co mają robić. Szorowanie kibli. Nicole wypowiedziała pod nosem jego myśl:
— Zaje*iście.
— Chciało się nie przestrzegać zasad to opuszcza was zabawa. — Filch zaczął się nad nimi pastwić. — Właściwa nagroda dla bachorów. Szorowanie nocników zamiast tańców. — Harry wygiął usta w ironicznym uśmiechu. — Znacznie lepsze byłoby …
I tak minęła im godzina. Wyraźnie się obijali, czekając, aż woźny wyjdzie. Nicole spojrzała rozpaczliwie na Harry’ego.
— Zrób coś — szepnęła.
— Niby co? — odparł równie cicho.
— Jesteś bardziej kreatywny. Przynajmniej tak twierdzisz.
Zerknął na Filcha, który szperał w papierach, nie zwracając na nich uwagi.
— Zasłoń mnie — szepnął, gdy przypomniał sobie, że nad nimi jest sala transmutacji.
Pod pretekstem rozprostowania kości, Nicole ustawiła się tak, aby go zasłonić. Wyciągnął niepostrzeżenie różdżkę i szarpnął nią lekko. Rozległ się rumor.
— Irytek!
Filch wyleciał z pomieszczenia jak burza.
— Zostawił różdżki? — zapytał Harry, rzucając kolejne zaklęcia w sufit.
— Zostawił.
— To zajmij się tymi kiblami, a ja dołożę mu dodatkowej roboty.
— Gdzie idziesz? — oburzyła się, gdy podbiegł do drzwi.
— Przecież zaraz przyjdę, bo się zorientuje. — Wywrócił oczami. — Nie trać czasu.
— Och, no dobra.
Na korytarzu zrobił niezły bałagan, dzięki czemu mieli mieć więcej czasu. Filch nie mógł dołożyć im dodatkowej roboty w trakcie szlabanu, więc byli bezpieczni. Po chwili Kobra wrócił usatysfakcjonowany do gabinetu i pomógł Ślizgonce, patrząc na to, jak nocniki same się czyszczą. W oddali słyszeli muzykę dochodzącą z Wielkiej Sali, a Nicole zamyśliła się na chwilę.
Filch wrócił wściekły pół godziny później, gdy zostało im tylko kilka nocników, których czyszczenie musieli dokończyć ręcznie. W efekcie końcowym na szlabanie byli tylko dwie godziny. Wzięli swoje różdżki pod podejrzliwym spojrzeniem woźnego i wyszli zadowoleni z siebie. Szli w tym samym kierunku, przechodząc także obok Wielkiej Sali, gdzie Ślizgonka zatrzymała na chwilę wzrok, co nie uszło uwadze Kobry.
— Chcesz jednak iść.
Zagryzła dolną wargę.
— I tak nie mam z kim — stwierdziła.
— Czemu wcześniej nie chciałaś?
— Bo nie przepadam za takimi imprezami, ale… dziewczyny kupiły mi taką świetną sukienkę na bal i zachciało mi się tam iść, jak pomagałam im się przygotowywać — westchnęła pod spojrzeniem Gryfona.
— Nie zmuszałem cię.
— Wiem i nie będę się czepiać.
Och, jak teraz tego żałowała! Kobra doskonale to widział. Mimo wszystko miał wyrzuty sumienia, więc ze sprzecznymi uczuciami rzekł niepewnie:
— Jak chcesz to się poświęcę.
— Z tobą?! — wykrzyknęła zaskoczona.
— Mówię: jak chcesz. Ale jak nie, to nie. — Ruszył dalej, chociaż nie wiedział, kiedy się zatrzymali.
Stała przez chwilę z dziwną miną, walcząc sama ze sobą.
— Czekaj — jęknęła. — Serio?
— No raczej — mruknął.
— Jeśli tak, to niech będzie, chociaż nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
Zerknął na nią ze zdziwieniem, ale spytał:
— Pół godziny ci wystarczy?
— Może nawet krócej.
— Jak nie pojawisz się w tym czasie, uznam, że się rozmyśliłaś.
— Okay. Dokładnie w tym miejscu.
— Jasne.
Ruszyli w swoim kierunku. Jestem nienormalny.

— Jestem nienormalna — powiedziała Nicole do swojego lustrzanego odbicia, szybko kręcąc lekkie loki. — Zgodziłam się iść na bal z Potterem. I to w walentynki! Rzucił na mnie zaklęcie, gdy nie widziałam — mówiła do siebie ze zdumieniem, nie przerywając pracy. Zwątpiła przez chwilę, ale nabrała chęci na zabawę, a nie chciała iść sama. Przeżyję. — Lituje się nade mną! — Znowu zwątpiła.
Raczej poświęca, bo przyczynił się do tego, że nie poszłaś na czas — podpowiedział głosik.
— Matko, z Potterem — niedowierzała. Chwyciła cień do powiek, ale po chwili namysłu zmieniła go na czarną konturówkę i dokładnie obrysowała oko, a później drugie. — Oszalałam — stwierdziła i uśmiechnęła się, patrząc w lustro.
Przed nią stała młoda dziewczyna pełna wdzięku, w sukni na ramiączkach w kolorze rubinów, która sięgała do kolan z lekkim poszerzeniem na dole. Na stopach miała buty na niskim obcasie w takim samym odcieniu jak suknia. Ciemnokasztanowe loki opadały na jej ramiona, a prosta grzywka na niebieskie oczy podkreślone czarną kredką i tuszem. Szybko przejechała błyszczykiem po ustach i zerknęła na zegarek. Przygotowania zajęły jej dwadzieścia minut, więc miała jeszcze czas, którego jednak nie chciała marnować. Już miała wychodzić, lecz cofnęła się i otworzyła szufladę Victorii, gdzie znalazła biżuterię. Wybrała kolczyki i bransoletkę pasujące do jej stroju. Położyła dłoń na klamce i już miała otwierać drzwi, kiedy przez głowę przeszła jej kolejna myśl. Wystawi mnie. Zrobił to tylko dlatego, żeby się ze mnie ponabijać. Nie przyjdzie. Przez dobrą minutę stała w miejscu, nie wiedząc, co zrobić. Mogła jeszcze zrezygnować, ale… nie chciała. Wciągnęła głęboko powietrze i wyszła.
Chwilę później znajdowała się na ostatnim rogu. Celowo szła na palcach, aby jej nie usłyszał. Zajrzała za ścianę. Czekał. I nie był zniecierpliwiony, lecz zamyślony. Musiała przyznać, że wygląda bosko w bordowej koszuli, trochę jaśniejszym krawacie, luźnych, lecz jednocześnie eleganckich spodniach i z włosami postawionymi na żel. Elegancki buntownik. I to jaki przystojny… Nicole! Nie potrafiła powstrzymać tych myśli. Może i go nienawidziła, ale był jednym z największych przystojniaków w Hogwarcie. No i szła z nim na bal. Plecami opierał się o ścianę, patrząc w stronę Wielkiej Sali, z której dochodziła muzyka. Też miał wątpliwości. Wyszła zza rogu z pewną miną, choć wewnątrz szalała w niej istna burza z piorunami. Usłyszał jej kroki, więc spojrzał w tamtą stronę ze znudzeniem. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, kiedy zorientował się, że to jego partnerka. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu.
— Wow, Young — wydusił.
— Co? Źle? — W jej głosie zabrzmiała niepewność.
— Idziemy na wybory miss?
— C-co? — Niezrozumiała.
Z rozbawieniem wywrócił oczami.
— Nieudolnie próbuję powiedzieć ci komplement, ale nie jestem w tym dobry.
— Och — wydusiła. — Dzięki.
Osz! Dlaczego nie potrafiła zachować się jak zwykle?! Odpowiedzieć coś, zmienić temat, obojętnie, ale nie speszyć się i jąkać!
— Idziemy? — Wybawił ją z niezręcznej sytuacji.
— Jasne — rzekła z ulgą.
Wystawił ramię w jej stronę jak dżentelmen, więc je przyjęła. W milczeniu skierowali się do wrót.
— Będziemy prawdopodobnie ostatnią parą, a to oznacza… — zaczął, by przerwać ciszę.
— … że będą gapić się jak sępy — dokończyła, ale nie zwolnili kroku.
— Nasza reputacja legnie w gruzach.
Zaśmiała się głośno.
— Spokojnie, nadrobimy zaległości. Wieczór bez kłótni? — spytała.
— Tak jak w przypadku imprez Dextera, których nie chcemy zepsuć.
Kiwnęła głową. Stanęli przed drzwiami i zerknęli na siebie jeszcze raz.
— Chyba oszalałem.
— Chyba oszalałam.
Powiedzieli to równocześnie, co ich niezmiernie rozbawiło. Kobra pchnął drzwi, nadal trzymając ją pod ramię. Pojawienie się nowej pary wywołało zamieszanie wśród uczniów stojących najbliżej. Zobaczyli wielkie zdumienie na twarzach ludzi, kiedy ci dostrzegli, kim są nowoprzybyli. Wieści rozeszły się w ekspresowym tempie na całą salę, a oni zdążyli zrobić w tym czasie tylko kilka kroków. Minęli ekipę Harry’ego i elitę Nicole. Wszyscy byli tak samo zaskoczeni, a może nawet bardziej niż inni.
— Ale się gapią — mruknęła.
— Niech się gapią. — Spojrzał na nią. — Mają na kogo. — Zrozumiała aluzję, a na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, co przyjął z rozbawieniem. — Zwykle rumienisz się ze złości.
— Och, przestań — speszyła się, uciekając wzrokiem na bok.
Nie wiedział, co mu odbiło, że co chwilę prawił jej komplementy. Chyba ujęła go tymi rumieńcami.
— Pierwszy taniec? — spytał, nadal z lekkim rozbawieniem.
— Okay.
Weszli w tłum tańczących. Trochę niezdecydowana ułożyła dłonie na jego ramionach, kiedy przyciągnął ją bliżej siebie i położył swoje na jej talii. Trafili na wolniejszą piosenkę i tu zaczynały się schody.
— Nie umiem tańczyć — wyznała.
— Ja cię nie nauczę, bo też nie jestem w tym uzdolniony — odpowiedział.
Uśmiechnęła się kącikiem ust i zaczęli bujać się w rytm muzyki.
— …I want to reconcile the violence in your heart. I want to recognise your beauty's not just a mask. I want to exorcise the demons from your past. I want to satisfy the undisclosed desires in your heart…*
Z początku patrzyli pod nogi, by nie podeptać partnera. Po chwili jednak mieli opanowane kroki i szło im coraz lepiej.
Nie zerkała w górę, by nie spotkać jego wzroku, który potrafił zahipnotyzować. Pierwszy raz była tak blisko niego. Owszem, wcześniej także znajdowali się w takiej odległości, ale tylko po to, by mogła wymierzyć mu pięść w nos lub szczękę. Wtedy nie zwracała uwagi na nic poza tym, żeby trafić, co i tak jej się nie udawało. Teraz sytuacja była całkiem inna. Tańczyła objęta przez swojego wroga bez cienia niechęci. Co więcej, sama mu pozwalała na takie zbliżenie i sama, bez niczyjej woli, trzymała go za ramiona. Wręcz słyszała jego bijące serce, czuła zapach jego perfum i krew krążącą w żyłach.
— Po co to zrobiłeś? — spytała wreszcie.
— Co? — Nie zrozumiał.
— Po co mnie tu przyprowadziłeś?
Podniosła głowę i zaraz tego pożałowała, gdyż zielone tęczówki były bardzo blisko. Chwycił ją za dłoń i obrócił lekko wokół własnej osi.
— Sama chciałaś — odparł, kiedy ponownie ich oczy się spotkały.
— Jakbyś zwrócił na to uwagę… Nikt normalny nie zaprasza swojego wroga na bal.
— Wytłumaczenie jest jedno: nie jestem normalny.
— Wiesz, o co mi chodzi.
— W pewnym sensie czułem się odpowiedzialny za to, że nie możesz tu przyjść, nie mieć wyboru.
— Och. — Tylko tyle wydusiła.
Pokręciła głową i ponownie spojrzała na jego klatkę piersiową. Piosenka skończyła się, a ona rzekła szybko, by przerwać ten dziwny moment bliskości między nimi:
— Pić mi się chce.
Odsunęła się, nie patrząc w górę, kiedy ją puścił.
— Więc chodźmy.
Przecisnęli się przez tłum i znaleźli się przy stole zapełnionym jedzeniem różnego rodzaju oraz napojami: ciepłymi, zimnymi, gazowanymi i niegazowanymi. Musiała przyznać, że chociaż był kretynem, to miał maniery. Nalał jej to, czego chciała i zaprowadził do jakiegoś stolika, gdzie było pusto. Powoli sączyła napój, rozglądając się po tańczących. Zerknęła w górę i skrzywiła się lekko.
— Tych serduszek przy suficie nie musieli wieszać — stwierdziła, przerywając ciszę między nimi.
Parsknął śmiechem.
— Walentynki głównie się z tym kojarzą, więc na co innego liczyłaś? Te pierdoły w stylu na słodko to niestety norma.
— Brakuje tylko wymienienia się śliną na oczach wszystkich i konfetti.
Zaśmiał się lekko, słysząc w jej głosie ironię.
— Jedyna rzecz, z którą muszę się z tobą zgodzić.
Poluzował sobie krawat, który go denerwował i odpiął guzik kołnierza, by poczuć się swobodniej. Było widać, że nie lubi aż tak eleganckich rzeczy. Na horyzoncie pojawiła się czwórka jego przyjaciół, na czele z szeroko wyszczerzoną Missy.
— Zaraz zaczną się piski radości — mruknął i upił łyk soku.
Nicole zachichotała do swojej szklanki. Nie mylił się: Missy i Milka ścisnęły go, piszcząc. Ślizgonka zarechotała pod nosem, gdy dojrzała lekko zdumioną minę Dracona. Zeus szczerzył się szeroko, rozradowany, że jednak jego kumpel nie porzucił go na pastwę losu.
— Koniec obrazy? — spytał Kobra dziewczyn.
— Zrobiłeś to dla nas? — wyszczerzyła się Nancy.
— Nie pochlebiajcie sobie — odparł z uniesioną brwią, a wszyscy zaśmiali się.
W następnej chwili zaczęły prawić komplementy Nicole, która uśmiechała się radośnie.
— Już wcześniej to zaplanowaliście? — zapytał Draco.
— Nie — zdumiała się dziewczyna. — Spontaniczna decyzja.
— Na pewno?
— Coś sugerujesz? — zmarszczyła brwi.
Zerknął na Kobrę, który patrzył na niego wzrokiem: Znowu zaczynasz? Później się policzymy.
— Nie — westchnął, a Kobra pokręcił głową z politowaniem.
— Ale fajnie — cieszyła się Nancy. — Ja męczyłam się przez miesiąc, żeby namówić tego uparciucha, a tobie zajęło to kilka minut, o ile się nie mylę.
— Yyy… Tak jakoś wyszło.
Przecież ona go nie namawiała. Sam to zaproponował. Kiedy Harry’ego pochłonęła rozmowa z chłopakami, Alison spytała cicho z uśmieszkiem:
— Przyznaj się. Zaprosił cię?
— Dziewczyny…
— Powiedz, bo on się wymiga — poprosiła Nancy.
— Jesteście zbyt ciekawskie.
— Wiemy — wyszczerzyły się zgodnie.
Westchnęła.
— Można to tak nazwać. — Krukonka i Puchonka wystawiły zęby w swoją stronę. — Och, niczego sobie nie wyobrażajcie. Nadal się nienawidzimy i chociaż jesteśmy tu jako para do zabawy, to jutro nadal będziemy się wyzywać od idiotów i karłów.
— Jasne.
— Przestańcie się do siebie szczerzyć — zaczęła się irytować. — Co was tak cieszy? Och, zaczynacie działać mi na nerwy. Ty — zerwała się z krzesła i zwróciła do Kobry — idziemy stąd, bo mnie wkurzają.
— Od tego są w hierarchii — parsknął śmiechem, kiedy chwyciła go za rękę i zaciągnęła na parkiet pod rozbawionymi spojrzeniami pozostałych.
Tym razem trafili na szybszą nutę, więc nie musiała się obawiać kolejnego transu ze swojej strony spowodowanej bliskością drugiego ciała. Nie mogła powiedzieć, że bawiła się źle, bo wtedy skłamałaby na całej linii. Imprezowało jej się wyśmienicie, co ją niezmiernie zaskoczyło. Szczególnie, że większość czasu spędziła w obecności Pottera, głównie tańcząc. Chyba postanowił zobowiązać się do tego, aby zabawa była udana, gdyż ani razu nie poruszył drażliwego tematu, nie rzucał kąśliwymi uwagami i zachowywał się jak zwykły partner na balu. Nie prowokowała go, by nie zepsuć tej atmosfery. Raz po raz zdarzało się w tańcu, że za bardzo zbliżyli się do siebie, lecz szybko przerywali te momenty kolejnym krokiem w inną stronę. Od dawna nie była w tak znakomitym humorze i co chwilę się z czegoś śmiała. Impreza była bardzo młodzieżowa, ale nauczyciele także się bawili, choć trochę mniej intensywnie. Snape był najbardziej niezadowolony, a Dumbledore wręcz przeciwnie. Naomi odpowiedzialna była za sprzęt grający, więc muzykę dostosowano do wymagań współczesnych nastolatków.
— Twoja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko? — zapytała Nicole, gdy sobie to uświadomiła.
Aż się zatrzymał, w efekcie czego Ślizgonka wpadła mu wprost w ramiona. Rozszerzyła oczy, gdyż aż tak blisko siebie jeszcze nie byli. Odskoczyła do tyłu, a on wydusił:
— Nic nie wie, a nawet jeśliby wiedziała, nie miałaby nic przeciwko, bo sama mnie namawiała, żebym przyszedł. Tak przynajmniej sądzę.
Chwycił ją za rękę i obrócił wokół własnej osi, by powrócić do przerwanego tańca.
— Ostatnio jakoś mało o niej mówisz — wywnioskowała.
— Po co mam ci o niej opowiadać? — Uniósł brwi.
— Ogólnie tak mi się wydaje. — Nic nie odpowiedział na to stwierdzenie. — Właśnie o tym mówię. Unikasz tego tematu.
— A może nie chcę o tym mówić? — Usłyszała irytację w jego głosie.
— To dużo tłumaczy. Kryzys?
— Co cię to obchodzi?
— Tak tylko pytam.
— To nie pytaj. Miało nie być kłótni — przypomniał, a ona westchnęła.
— W twoim towarzystwie trudno się powstrzymać.
Uśmiechnął się niewyraźnie. Wiedziała, że na chwilę obecną zepsuła mu humor, choć wcale tego nie chciała.

Nicole rozmawiała z Dexterem, Blaisem oraz Victorią przy ścianie obok wrót Wielkiej Sali i obserwowali tańczący tłum. Dziewczyny komentowały wygląd poszczególnych osób, krzywiąc się raz po raz. Harry wślizgnął się do środka przez uchylone drzwi, gdy wracał z łazienki. Niespodziewanie obok nich przemknęła Cho Chang z wielkim uśmiechem pełnym pewności siebie. Kobra rozejrzał się ze znudzeniem po pomieszczeniu i dostrzegł swoją byłą sympatię zmierzającą w jego stronę. Uniósł brwi, kiedy dotarło do niego, że to on jest jej celem. Zmierzył ją od góry do dołu i z powrotem, stwierdzając, że ubrała się dość wyzywająco, co było do niej niepodobne. Blaise nawet gwizdnął cicho na jej widok, kierując wzrok na biust, za co dostał w łeb od swojej partnerki – Viki. Krukonka zagrodziła Gryfonowi drogę, witając się z uśmiechem. Odpowiedział bez większego entuzjazmu, co było wyraźnie widoczne.
— Możemy pogadać?
— To mów — odparł sucho. — Ja ci nie mam nic do powiedzenia.
Przez jej twarz przemknął cień, ale zaraz zastąpił go uśmiech. Było dość ciemno, więc nie mógł określić całkowitego wyglądu dziewczyny, choć akurat dekolt był doskonale widoczny. Nie mógł też dostrzec, ilu uczniów ich widzi. Czwórka Ślizgonów na pewno, bo bezczelnie się na nich gapili.
— Dlaczego taki jesteś?
Aż uniósł brwi jeszcze wyżej.
— To znaczy?
— Nie dajesz się do siebie zbliżyć.
— O ile dobrze pamiętam — zrozumiał — to już raz to zrobiłem, ale ty najwyraźniej tego nie dostrzegłaś.
— To wszystko źle się potoczyło.
— No co ty nie powiesz — prychnął.
— Drugi raz nam się uda — powiedziała z przekonaniem.
— Nie jadę na dwa fronty — rzekł z rozbawieniem i niedowierzaniem jednocześnie.
— Och, to zerwij z tamtą — ożywiła się natychmiast, robiąc krok w jego stronę. — I tak jest tysiąc kilometrów stąd, więc to nie przetrwa.
— Nawet jeśli, to nie oznacza, że przylecę do ciebie jak na skrzydłach.
Coś tu zaśmierdziało Draconowi. Te jego słowa były jakieś… potwierdzające. Zmarszczył brwi. Miał wrażenie, że Kobra i Wdowa to już martwy związek, przynajmniej ze strony chłopaka.
— Nie bądź taki ironiczny. To do ciebie nie pasuje.
— Nie? — Jego mimika twarzy mówiła sama za siebie. — Niewiele o mnie wiesz, więc nie pie*dol mi tu o drugiej szansie — zirytował się. Na twarzy Cho widniał zacięty wyraz twarzy i najwidoczniej nie miała zamiaru odpuścić tak szybko. — Skończyłaś? — dodał ze znudzeniem.
Zmrużyła oczy, milcząc. Wzniósł tęczówki ku niebu, stwierdzając, że odpowiedź jest potwierdzająca. Już miał się odwracać, gdy dziewczyna chwyciła go za krawat, przyciągnęła do siebie i wpiła w jego usta. Ślizgoni aż rozdziawili usta z zaskoczenia tak szybkim obrotem sprawy. Kobra też był zdumiony, czując jej język, który chciała wepchnąć mu do gardła. Chwycił ją za ramiona i odepchnął, niemal strzelając z oczu błyskawicami.
— Czy cię do reszty powaliło? — syknął, aż przeszły im ciarki po plecach.
— Och, chodzi o Young, prawda?! — wybuchła.
— Co? — Był nie lada zdezorientowany tym pytaniem. — Zmień dilera, dziewczyno, i nie rób scen. — Nicole była równie zdumiona, co on. Cho tupnęła gniewnie nogą. Kobra uśmiechnął się z ironią. — Cycki wszystkiego nie załatwią — stwierdził na odchodnym. Viki wybuchnęła niekontrolowanym chichotem, chowając się za Dexterem, który uśmiechnął się głupio, gdy Harry zostawił dziewczynę z tępą miną. — To co, Young? Idziemy tańczyć? — spytał z zawadiackim uśmiechem.
— Okay, ale o co jej chodziło?
— Diler ją oszukuje.
Zaciągnął ją na parkiet, słysząc śmiech pozostałych Ślizgonów.

Nicole z wielkim uśmiechem wyszła z Wielkiej Sali, kiedy bal się zakończył. Wraz z Potterem została do samego końca, bawiąc się wyśmienicie. Niektórzy rozeszli się wcześniej, ale oni nie przerywali sobie zabawy. Harry dołączył do niej po kilku krokach, więc spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Maniery wymagają odprowadzenia partnerki, więc musisz jeszcze wytrzymać w moim towarzystwie.
Westchnęła, udając rozczarowanie.
— Czekaj, muszę ściągnąć buty, bo mnie nogi bolą.
Podparła się o niego, żeby nie upaść i ściągnęła pantofle, w rajstopach stając na posadzce. Ruszyli przed siebie w milczeniu. Nagle dziewczyna krzyknęła z bólu i zaczęła skakać na jednej nodze, pojękując cicho.
— Co za debil zostawił tutaj rozbite szkło? — stęknęła.
Zauważył, że jej stopa krwawi i chyba miała w nią powbijane szkło. Chciała stanąć palcami na ziemi, ale z łatwością chwycił ją w talii i podniósł tak, aby nie dotykała nogami ziemi. Posadził ją na parapecie pod jej lekko speszonym spojrzeniem.
— Ty kaleko — westchnął. — Zaniosę cię do Skrzydła.
— Nie! Poradzę sobie — warknęła zaparcie.
Zszedł jej z drogi z irytacją na twarzy.
— Powodzenia.
Spojrzała na swoją stopę i skrzywiła się lekko. Ma skakać na jednej nodze jak idiotka taki kawał drogi?
— Ale nie do Skrzydła — powiedziała pod nosem.
Westchnął, wywrócił oczami i mruknął:
— A gdzie?
— Draco mi pomoże w pokoju — odparła cicho.
Ponownie westchnął i wsunął rękę pod jej kolana, drugą chwytając ją za plecami. Podniósł ją z łatwością, stwierdzając, że prawie nic nie waży. Uciekając wzrokiem gdzie się dało, dziewczyna objęła go jednym ramieniem za szyję.
— Wiem, że kobiet nie pyta się o wiek i wagę, ale ważysz, jakbym prawie nic nie niósł.
— Akurat to mam po mamie — powiedziała, patrząc na swoje kolana.
Nie mógł powiedzieć, że czuje się wyluzowany, bo tak nie było. Był lekko spięty, gdyż obawiał się, że Nicole rzuci się na niego z pięściami z niewiadomych powodów. Nie widział jej tak speszonej i onieśmielonej, co było dla niego dość dziwne. W milczeniu dotarli do wejścia prowadzącego do pokoju wychowanków Slytherina.
— Postaw mnie.
— Żebyś jeszcze coś sobie zrobiła? Nie ma mowy. Nie puszczę cię, dopóki nie znajdziesz się pod okiem Dextera albo dziewczyn
Uśmiechnęła się dziwnie.
— Przejaw troski?
Odparł z identycznym uśmiechem:
— Nie chcę się narażać, jakby przypadkiem się dowiedzieli.
— Ode mnie się nie dowiedzą.
— Będę uparty. Ciężka nie jesteś, więc…
— Już dobra — westchnęła. — Skóra węża.
Wejście otworzyło się, a on wkroczył do środka z nią na rękach. Imprezowicze, którzy zdążyli się rozejść, zwrócili głowy w ich stronę, by zobaczyć, któż to wrócił później od nich. Kilka osób rozdziawiło usta, gdy zobaczyli Pottera niosącego Nicole. Wielkie oczy Dracona, Pansy i Viki mówiły same za siebie.
— Yyy… — zaczął inteligentnie chłopak.
— Noga — warknęła Nicole, żeby powstrzymać ich od głupich komentarzy.
Zrozumieli, kiedy przenieśli spojrzenia na wymienioną część ciała.
— Och, co ci się stało? — Victoria dorwała się do niej, gdy Kobra posadził ją na kanapie.
— Szłam na boso, a jakiś kretyn zostawił szkło na ziemi.
Viki wraz z Pansy wymieniły się komentarzami, a Ostry poczuł czyjś wzrok na sobie. Draco uśmiechał się głupkowato, patrząc wprost na niego.
— Co się szczerzysz, jakbyś mnie pierwszy raz widział?
— Ja? Nie — Udawał debila, a uśmiech nie schodził z jego twarzy
— Miałem później słuchać waszych pretensji, że ją olałem?
— Ja przecież nic nie mówię — zarechotał i podszedł do Nicole pod zirytowanym spojrzeniem Gryfona.
— Idę stąd, bo mam cię dość, debilu.
Dexter wybuchnął perfidnym śmiechem, a on wywrócił oczami i ruszył w stronę wyjścia.
— Potter — zaczęła Nicole.
— Hę? — Zerknął za siebie.
— Yyy… Chyba mnie anioł opętał… Dzięki… że mnie przyniosłeś i… za imprezę — wyjąkała.
Uniósł jedną brew.
— Trzeba ratować potrzebujących — wyszczerzył się.
— Osz ty… — Rzuciła w niego butem, ale umknął ze śmiechem. Kiedy drzwi się zamknęły, westchnęła ciężko, ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. — I co się szczerzycie?!

*Muse – Undisclosed Desires

2 komentarze:

  1. Hej,
    ach wspaniały, odbębnili szlaban i jeszcze na bal się wybrali… miny wszystkich widząc ich i to razem były bezcenne, czyżby zaczął się wsypać związek jego i Wdowy?
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, och cudownie,  odbębnili ten nieszczesny szlaban i jeszcze na bal się wybrali ;) miny kiedy wszyscy zobaczyli Harrego i Nicole razem były bezcenne... czyżby naprawdę zaczął się sypać związek jego i wdowy?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń