23.07.2012

Rozdział 23 - Sprzymierzeńcy

Kobra zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, czy jest jakakolwiek szansa na odkrycie zagadki dotyczącej śmierci Voldemorta. Miał wrażenie, że krążą w kółko, a książki, które czytali, aby się czegoś dowiedzieć, są bezwartościowe. Dostawał szału, kiedy nic się nie układało w logiczną całość, a on żył z myślą, że polegnie bez walki, gdy już przyjdzie na nią czas. Nawet nie wiedział, do kogo mógłby zwrócić się o pomoc, aby udzielono mu jakichkolwiek wskazówek. Stawało się to dla niego coraz bardziej irytujące, ale nie mógł nic z tym zrobić. Stał w miejscu, a Voldemort panoszył się po świecie jak nie wiadomo kto.
Z czasem miał coraz większe wrażenie, że wariuje. Powodem tego nie był brak informacji, lecz Naomi Grant. Przyłapywał się na tym, że czasami się na nią natarczywie patrzy: przy posiłkach, w trakcie ćwiczeń na lekcji, na korytarzu. Paranoja. Kiedy po raz kolejny szedł zrezygnowany z biblioteki, w której znowu nic nie znalazł, wpadł na nią niedaleko jej gabinetu. Uśmiechnęła się do niego, jakby chciała dać mu do zrozumienia, żeby się nie poddawał. Tylko skąd ona, u licha, mogła wiedzieć, czego tak zawzięcie szuka w królestwie pani Pince? Wariował. Zdawał sobie z tego sprawę.
— Łeb mi już pęka od nadmiaru myśli — westchnął, kiedy opadł na kanapę w Pokoju Życzeń, gdzie spotkał się ze swoimi przyjaciółmi. — Po co nas tu ściągnąłeś? — dodał do Dextera, palcami wskazującymi rozmasowując sobie skronie.
— Mówiłem ci o tym, że Blaise, Alan, Jery, Pansy i Victoria chcą uniknąć pójścia w usługi do Voldemorta. Nie byłeś przekonany.
— Dziwisz mi się? Znam ich raptem z dwóch imprez, a poza tym te tematy są omijane szerokim łukiem.
— Voldemort się o nich upomina — mruknął, a Kobra otworzył oczy i spojrzał na niego niepewnie. — Chce znać ich decyzję najpóźniej, gdy tylko osiągną wiek, w którym będą pełnoletni. A oni chcą, jak to Ślizgoni, chronić swoje tyłki. Ani jedna strona, ani druga, czyli Voldemort i Dumbledore im nie odpowiadają, ale bardziej skłaniają się do Riddle’a. Są przekonani, że tam będą bardziej bezpieczni. Znam to, bo sam to przechodziłem, więc się nie dziwię. Chcą ocenić, jakie mają szanse, gdy staną pośrodku.
— Znikome? — zironizował.
— Och, nie gadaj głupot. — Milka wywróciła oczami. — Coś znajdziemy. Czuję to.
— Na razie stoimy na niczym, muszę cię uświadomić.
— Na razie — zapierała się.
— Niedługo tu przyjdą. — Dexter przerwał ich wymianę zdań.
— I co ja mam im powiedzieć?
— Przekonać, żeby stanęli po naszej stronie — odpowiedziała Missy. — Albo żeby na razie zostali obojętni.
— Ale jak? Co mam im powiedzieć, jeśli nawet nic na niego nie mamy? Poza tym, jakie mamy szanse siedząc w szkole…
— Jesteś negatywnie nastawiony — stwierdzała czerwonowłosa. — Trochę więcej wiary w siebie i innych. Może akurat zagadka jego nieśmiertelności kryje się w szkole. Wiemy już, że nie wystarczy rzucić w niego Avadą, żeby zdechł, a to już coś. Małymi krokami do tego dojdziemy, a im nas więcej tym lepiej.
— Gorzej, jak pójdziemy na rzeź bez tej wiedzy.
— Niedowiarku, mamy dwa lata. W tym czasie nie musimy się tym przejmować. Dumbledore to mimo wszystko jeden z najlepszych magów i chociaż go nie popieramy, szkoła jest bezpieczna. Możemy szukać tutaj informacji bez problemu.
— Tak właściwie to dlaczego go nie popieracie? — Odwrócili się w stronę drzwi, skąd dochodził głos. Wyglądało na to, że Ślizgoni słuchali ich od jakiegoś czasu. — Zawsze myśleliśmy, że jesteś z nim — ciągnął Alan do Kobry — a tu nagle masz do niego wrogie podejście.
— Powiedzmy, że nie podobają mi się jego metody.
Zamknęli drzwi, aby nikt ich nie podsłuchał i usiedli obok lub naprzeciwko nich.
— Skoro mamy wybrać twoją stronę, chcemy wiedzieć, dlaczego odrzucić także stronę Dumbledore’a — rzekła Viki, marszcząc czoło, zarzucając blond grzywką na bok i zakładając nogę na nogę.
Zostawił mnie na pastwę Dursleya, choć wiedział, co ze mną robi, ukrywał przede mną, że Syriusz żyje, nie powiedział o przepowiedni, trzymał mnie w złotej klatce, z której i tak się wyrwałem. Milka chyba domyśliła się, gdzie powędrowały jego myśli, bo pogłaskała go uspokajająco po plecach. Odetchnął i rzekł:
— Nie podoba mi się to, że manipuluje ludźmi jak lalkami, a oni ślepo za nim idą, nie myśląc o konsekwencjach. Mam wrażenie, że praktycznie nic nie robi w sprawie Voldemorta. Ludzie robią to za niego. Poza tym nagrabił sobie u mnie pod względem osobistym, więc stracił moje zaufanie. Rzekomo jestem Wybrańcem. Powiedzcie mi, ile mogę zdziałać z wiedzą szkolną?
— No niedużo.
— Właśnie. A on? Nic. Zero pomocy. Najwidoczniej chce mnie wysłać na pewną śmierć, więc jak mam być po jego stronie?
— Rzeczywiście przejrzałeś na oczy — mruknął Jeremy, podpierając łokieć o oparcie.
— Słyszeliśmy, że nic nie macie na Voldemorta — powiedziała Pansy.
— Cały czas szukamy — pospieszyła z odpowiedzią Nancy. — Nie tak łatwo znaleźć informację o tym, jak stał się nieśmiertelny. Prawdopodobnie wie o tym tylko on, więc jest jeszcze trudniej.
— Nawet jeśli Dumbledore coś znajdzie, istnieje szansa, że my także się o tym dowiemy — ciągnął Harry, patrząc w ogień wesoło iskrzący się w kominku. — Mamy u niego zaufanych ludzi — wytłumaczył, gdy zobaczył ich spojrzenia.
A skoro mamy Syriusza i Remusa w Zakonie, to mamy przy okazji informacje o Voldemorcie od Snape’a – dodał w myśli, ale skoro Ślizgoni jeszcze nie wybrali, wolał tego nie mówić.
— Jeśli przyjdzie czas na walkę, czy ktoś pomoże i jaka jest szansa? — rzekł Blaise.
— Wtedy mamy sojusznika w postaci Dumbledore’a. On też chce go wykończyć, więc jest z tego pożytek. A szansa…? Chyba nie sądzicie, że dorównam Voldemortowi — uśmiechnął się z rozbawieniem.
— Szesnastolatek kontra największy mag? Jakoś tego nie widzę — stwierdził Alan.
— Ale ćwiczymy — rzekła szybko Milka. — Uczymy się nowych zaklęć, ile tylko możemy.
— Czarna magia chyba się tego nie tyczy, co? — wątpił Jery.
— Głównie o nią chodzi — odpowiedział Dexter.
Widzieli, że są zaskoczeni.
— No tak… Przecież rozbrajającym nie ma szans go pokonać — stwierdził Blaise.
— Atakując i pokonując śmierciożerców, pośrednio niszczymy Voldemorta, więc nie tylko trzeba atakować wprost w niego, w dodatku na oślep — powiedział do tej pory milczący Zeus.
— Trzeba wierzyć, że się uda i robić wszystko, co możemy. Dlatego potrzebujemy coraz więcej ludzi po naszej stronie, aby mieć jakiekolwiek szanse — rzekła Missy. — My wierzymy, że się uda i wreszcie dowiemy się, jak go pokonać.
Zapadła cisza. Tylko strzelające iskry robiły hałas, który zdawał się być młotem pneumatycznym uderzającym w ścianę muru.
Harry niespodziewanie poczuł, jak czaszka mu płonie, a blizna daje o sobie znać. Wiedział, że to Riddle znowu próbuje dostać się do jego umysłu, więc przymknął powieki, by maksymalnie skupić się na postawieniu muru. Milka poczuła, jak nagle się spina i zrozumiała, o co chodzi. Zeus i Dexter spojrzeli na nią z pytaniem, a ona kiwnęła niemrawo głową.
— Jesteś mój, Harry. Poddaj się.
— Och, spier*alaj, Gadzie…
Otworzył oczy z ledwo widocznym uśmiechem.
— Uwielbiasz doprowadzać go do szału. — Scott znał ten uśmiech.
Missy ze śmiechem poczochrała go po włosach. Ślizgoni nie wiedzieli, o co im chodzi, gdyż z poważnych i zmartwionych twarzy zniknęły te uczucia, a nagle pojawił się śmiech.
— Dowiecie się, jeśli będziemy pewni, że jesteście z nami — rzekła do nich Nancy z lekkim uśmiechem.
— Nie zapewnię was, że mi się uda, ale będę próbował, niezależnie od tego, ile osób będzie przeciw mnie — powiedział Ostry.
Nie wiedział, co ich przekonało. Jego pewność w głosie, czy jego słowa, ale wymienili między sobą spojrzenia, które znaczyły podjęcie decyzji, chociaż powiedzieli, że muszą to przemyśleć. Zapewne chcieli porozmawiać o tym na osobności, czemu nikt się nie zdziwił.
— Wydaje mi się, że mamy kolejnych sprzymierzeńców — powiedziała Milka z uśmiechem, opierając głowę o ramię Harry’ego.

Ze złością chodził po Wieży Astronomicznej, trzymając telefon w dłoni. Chciał zadzwonić do Wdowy, by porozmawiać z nią o kłótni, która miała miejsce tydzień temu. Problem polegał na tym, że nie miał zasięgu. Przeklął siarczyście, ledwo powstrzymując się przed rzuceniem komórki poza barierkę, aby rozsypała się na części. Stanął nawet na murku. Stwierdził, że pewnie wygląda jak samobójca, ale teraz miał to gdzieś, bo pojawiła się kreska zasięgu. Z nadzieją wycisnął numer do Wdowy i nacisnął zieloną słuchawkę. Warknął wściekle, kiedy na ekranie pojawił się napis: poza zasięgiem sieci.
— Szlag by to trafił!
— Oj, Harry, bo będę musiała odjąć punkty — rozległ się rozbawiony głos. Podskoczył z zaskoczenia i ledwo utrzymał równowagę. Odwrócił się szybko, dostrzegając nauczycielkę obrony. — Odnalezienie zasięgu na terenie szkoły graniczy z cudem.
— Właśnie się o tym przekonałem — odpowiedział, schodząc z murku.
Kobieta podeszła bliżej i spojrzała na błonia. Dlaczego dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak się porusza? Płynne kroki, jakie stawiała, dawały wrażenie, że przesuwa się w powietrzu. Długa szata w odcieniu czekolady dodatkowo potęgowała te odczucia. Była pełna gracji, która oszałamiała. W świetle księżyca wyglądała jak istota nie z tego świata. Była zbyt piękna, by być zwykłym człowiekiem. Dopiero teraz dostrzegł, że jej twarz nie jest blada, lecz… świecąca. Iskrzyła w blasku księżyca i gwiazd. Niebieskie oczy błyszczały wesoło, a włosy, przez połysk bijący ze skóry, były o ton jaśniejsze.
Zapomniał języka w gębie. Widzę anioła… Teraz zrozumiał śliniącego się na jej widok Dextera i spojrzenia jego rówieśników. Oni wcześniej dostrzegli to piękno.
Kiedy zrozumiał, że ma lekko otwarte usta, szybko je zamknął, ale wzroku nie mógł oderwać. Uśmiechnęła się do niego lekko, jakby była do tego przyzwyczajona. Zawiał mocniejszy wiatr, a on poczuł zapach róży. Matulu kochana… Miał wrażenie, że kolana mu miękną i zaraz padnie na nie przed kobietą. Patrzyła na księżyc, a on patrzył na nią.
— Księżyc zawsze wydawał mi się piękny, ale w pełni sprawia niektórym dużo cierpienia.
Dopiero po chwili zorientował się, co powiedziała i, najważniejsze, jak powiedziała. Głosem pełnym aksamitu, który chciał usłyszeć ponownie.
— Ehe… — wydusił z siebie mało inteligentnie. Zreflektował się szybko i dodał, odwracając szybko wzrok: — Szczególnie wilkołakom.
— Dokładnie — uśmiechnęła się szerzej.
Nie uśmiechaj się, bo zaraz oszaleję – jęknął Harry w myśli. Jakby usłyszała jego prośby, bo spoważniała trochę i spojrzała na niego.
— Zdaje się, że znasz jednego. — Kiwnął głową w odpowiedzi. — Zapewne ma zapewnioną opiekę — uśmiechnęła się po raz kolejny.
Znowu pokiwał głową, ale zaraz zmarszczył brwi.
— Skąd pani wie?
— Łatwo się domyślić, gdy wiadomo, że przyjaciel obok. — Ponownie spojrzała na księżyc. — Zauważyłam, że ostatnio często przesiadujesz z przyjaciółmi w bibliotece i wychodzi na to, że czegoś szukacie. — Do czego ona zmierza? Myśli, że powiem jej, czego szukamy? — I jak wam idzie?
Jednak nie?
— Na razie kiepsko — odparł mimowolnie.
— Och, nie ma co się poddawać — uśmiechnęła się pocieszająco. — W końcu znajdziecie to, co chcecie. Wracając do wilkołaków… Krąży wiele legend — miał wrażenie, że specjalnie zaakcentowała to słowo — dotyczących ich powstania. Legendy zawierają dużo prawdy, dziwnej, ale prawdy. Warto przeczytać. — Uniosła kąciki ust. — Zdaje się, że gdzieś dzwoniłeś — zmieniła temat. — I chyba nic z tego nie wychodzi.
— Chyba będę musiał z tym poczekać — odparł, nadal zdumiony jej słowami, które nie wiedział, co miały znaczyć.
— Skoro to takie ważne, to leć. Jakby co powiem, że masz u mnie szlaban.
— Serio pani mówi? — zdumiał się.
— Masz godzinę — zaśmiała się melodyjnie.
Nic nie rozumiał z tej dziwnej rozmowy, ale postanowił skorzystać. Krzyknął podziękowanie, gnając w stronę wyjścia, a później Posągu Jednookiej Czarownicy. Jej śmiech obijał się o jego uszy.

Spodziewał się znaleźć Wdowę w klubie Szefunia. Jego intuicja była dobrą towarzyszką, gdyż zauważył dziewczynę przy samym wejściu do sali. Postanowił ją porwać. Sprawdził, czy ktoś zwraca na nich uwagę. Droga wolna. Jedną ręką chwycił ją w pasie, a drugą zatkał usta. Słyszał, jak pisnęła z zaskoczenia, a chwilę później byli już na korytarzu. Puścił ją z uśmiechem i odwrócił w swoją stronę, widząc jej wielkie z przerażenia oczy.
— Kobra — pisnęła i rzuciła mu się na szyję. Stęskniona przywarła do jego ust. — Co ty tu robisz? — szepnęła ze szczęściem w oczach.
— Stęskniłem się — odparł z uśmiechem. Tym razem on ją pocałował, ale dłużej i namiętniej. — Musimy pogadać, a nie mam zbyt dużo czasu — powiedział po chwili i zaprowadził ją do pokoju.
Posadził ją na łóżku, a sam kucnął naprzeciwko niej, trzymając cały czas za dłonie.
— Kobra, ta awantura przez telefon…  Przepraszam — wyjąkała. — Ja wiem, że…
Położył jej palec na ustach.
— Całkowicie cię rozumiem — odpowiedział czule. — Naprawdę, robię co mogę, żeby mieć z tobą stały kontakt, ale… w Hogwarcie tak się nie da — skrzywił się lekko. — Przez kwadrans łaziłem po najwyższej wieży w poszukiwaniu zasięgu i nie znalazłem. — Zaśmiała się lekko, ujmując jego twarz w dłonie i składając na jego ustach krótki pocałunek. — Aktualnie jestem na rzekomym szlabanie, a nauczycielka od obrony daje mi alibi na godzinę.
Zaśmiała się wesoło po raz kolejny.
— Chociaż tyle — powiedziała.
Uśmiechnęła się szerzej. Naprawdę stęskniła się za tą twarzą. Podniósł się i pocałował ją mocno. Pociągnęła go za sobą na łóżko. Dopóki nie zabrakło im tchu, nie odrywali się od siebie. Przytuliła się do niego z całej siły.
Czas leciał zbyt szybko, a za każdym razem, gdy spojrzeli na zegarek, sekundy przesuwały się w ekspresowym tempie.
— Gejsza też już marudzi, że tęskni. Chodź chociaż jej się pokazać — zachichotała, gdy zostało trochę czasu. Chwyciła go mocno za rękę i zaciągnęła do sali klubowej, wręcz biegnąc, co przyjął ze śmiechem. — Patrzcie, kto zawitał!
— Kobra!
Gejsza w trybie natychmiastowym rzuciła się na niego z wielkim bananem na ustach.
— A ty co tu robisz? — zdumiał się Żyleta.
— Też się cieszę, że cię widzę — wywrócił oczami.
Zaśmiał się szczerze i klepnął go w plecy.
— Wagarujesz? — spytał Yom z wyszczerzem.
— Skądże — oburzył się. — Jestem w trakcie szlabanu. Nie wiem za co, ale dobra. Nie narzekam. — Zaśmiali się zgodnie. — A tak na serio, nauczycielka od obrony dała mi alibi, gdy zobaczyła, że wyżywam się na telefonie.
— A ile masz czasu?
— Z godziny zostało mi — spojrzał na zegarek — dziesięć minut.
Gejsza wypuściła ze świstem powietrze.
— Moja wina — przyznała się Wdowa bez bicia. — Przytrzymałam go — wyszczerzyła się, wcale nie żałując.
— Gadaj, co u reszty. — Gejsza zaciągnęła go na kanapę.
— Cały czas siedzą z nosami w książkach.
Zapadła cisza i nagle wszyscy ryknęli śmiechem.
— Dobry kawał — zarechotał Yom.
Wiedział. Po prostu wiedział, że gdy usiądzie z ekipą to się spóźni. I to nie kilka minut, a prawie godzinę. Kiedy zorientował się, która godzina, zerwał się do pionu, pocałował Wdowę krótko w usta i popędził do drzwi, żegnając się z nimi. Odprowadzili go śmiechem.
Nauczycielkę napotkał, gdy szedł cichaczem obok jej gabinetu. Nie była zła, ale rozbawiona. Zrobił skruszoną minę, mówiąc, że trochę się zagadał i stracił rachubę czasu. Ku jego zdumieniu, puściła go bez żadnych konsekwencji, jeszcze ostrzegając, że Filch jest na trzecim piętrze.
Kiedy opadł na swoje łóżko, było grubo po północy, a wszyscy już twardo spali. Doszedł do wniosku, że zastanowi się nad słowami Naomi rano, bo teraz mózg wyłączył mu się całkowicie.

4 komentarze:

  1. Hej,
    może mieć jeszcze kilku pomocników, Naomi i jej słowa mam wrażenie, że wie więcej niż mówi…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, może mieć jeszcze kilku pomocników, te słowa Naomi, mam dziwne wrażenie, że wie więcej niż tak naprawdę mówi…
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. — Szesnastolatek kontra największy mag? Jakoś tego nie widzę — stwierdził Alan.
    — Ale ćwiczymy — rzekła szybko Milka. — Uczymy się nowych zaklęć, ile tylko możemy.
    — Czarna magia chyba się tego nie tyczy, co? — wątpił Jery.
    — Głównie o nią chodzi — odpowiedział Dexter.
    Widzieli, że są zaskoczeni.
    — No tak… Przecież rozbrajającym nie ma szans go pokonać — stwierdził Blaise

    No tak, nie ma szans, przecież to nie tak, że w kanonie jedynym zaklęciem, który używał Harry to Expeliarmus xD

    OdpowiedzUsuń