Wraz ze zdenerwowaną drużyną kierował się na śniadanie do
Wielkiej Sali. Mecz miał się odbyć za niecałe dwie godziny, a oni byli tak
bladzi, jakby szli na ścięcie głów. W wejściu powitały ich wiwaty Gryfonów, co
przyczyniło się do tego, że Dominic zzieleniał, a Colin zachwiał się lekko,
jakby miał zemdleć. Harry próbował utrzymać spokój, ale serce tłukło mu się w piersi.
Jego pierwszy mecz jako kapitan… Nie chciał zacząć swojej kariery wielką
porażką, a tego właśnie się teraz obawiał, chociaż wcześniej nie miał żadnych
wątpliwości, że wygrają. Widok Syriusza i Remusa wcale mu nie pomógł.
Przeciwnie. Chociaż przygotował się, że prawdopodobnie przybędą, to wszystkie
wnętrzności skręciły mu się gwałtownie, kiedy pomyślał sobie, że zbłaźni się na
całej linii, jeśli przegrają.
Pierwszy raz od dawna usiadł bez towarzystwa ekipy. Smętnie
mieszał w kubku kawy, namawiając drużynę, by coś zjedli, bo inaczej pospadają z
mioteł. Próbowali, ale pewnie czuli nie lepiej od niego.
Niespodziewanie przysiadła się do nich Hermiona z wielkim
uśmiechem.
— Słyszałam, że w Ravenclawie drużyna jest tak
zdenerwowana, że non stop się kłócą i następuje mały rozłam — szepnęła do
Harry’ego, choć na tyle głośno, że pozostali zawodnicy ją usłyszeli.
Podnieśli na nią spojrzenia, w których zatliła się nadzieja.
— Jeśli tak, to nie będą się w ogóle dogadywać — stwierdził
cicho Paul.
Zapanowało małe poruszenia, a Kobra patrzył na Hermionę.
Oj, mała kłamczucha.
— Trochę ubarwiłam — szepnęła do niego, żeby nikt poza nimi
tego nie słyszał.
Zaśmiał się lekko, a ona pokazała zęby w uśmiechu. Zerknął
w sufit. Niebo było zachmurzone, a to całkowicie im sprzyjało. Musiał jeszcze
ocenić, czy wieje wiatr, ale to już na błoniach. Gryfoni co chwilę rzucali im
słowa otuchy, na co uśmiechali się trochę nerwowo, choć po wiadomości Hermiony
byli już bardziej spokojni.
Po jakimś czasie Kobra stwierdził, że czas wielki się
zbierać, więc ruszyli do wyjścia. Na błoniach doszli do wniosku, że pogoda jest
idealna do quidditcha, gdyż nie było najmniejszego wiatru. W szatni przebrali
się w odpowiednie ubrania. Ktoś zapukał.
— Panie kapitanie, do ciebie — wyszczerzył się Zeus, który
otworzył drzwi.
Kobra pacnął go w łeb i wyszedł. Niedaleko czekali na niego
Missy, Milka i Dexter w towarzystwie Łapy i Lunatyka. Zanim zdążył do nich
podejść, usłyszał znajome:
— Potter!
— Tylko spokojnie — powiedział do siebie. — Czego, Young?
— Chciałam ci życzyć powodzenia — uśmiechnęła się szeroko,
a on uniósł brwi. — Będę ci kibicować, gdy spadniesz z miotły albo ktoś walnie
ci z pałki — wyszczerzyła się diabelnie. —
Sprawisz mi dużą radość, gdy przeleżysz sporo czasu w Skrzydle Szpitalnym i nie
będę musiała cię oglądać. No i nie będę miała szlabanów spowodowanych przez
ciebie.
Kobra prychnął.
— Jeśli chciałaś pokazać, jak bardzo się o mnie martwisz,
to ci nie wyszło. A teraz, z łaski swojej, spadaj stąd.
Uniosła głowę, zadzierając nos z uśmiechem.
— Miłego spadania.
— Spadnę z przerażenia, jak ciebie zobaczę.
— To będę blisko, nie przejmuj się. — I ruszyła do wyjścia
pod jego spojrzeniem.
— Nie zobaczę cię wśród wysokiego — zaznaczył — tłumu,
karzełku. — Nie odwróciła się i nie zatrzymała, ale uniosła rękę ze środkowym
palcem skierowanym w jego stronę. Parsknął śmiechem. — Bo dotkniesz sufitu.
— Kretyn.
Trzasnęła drzwiami na odchodnym. Wszyscy wybuchnęli
śmiechem. Łapa na powitanie poczochrał go po włosach, a Remus poklepał po
plecach. Jak się spodziewał, życzyli mu powodzenia.
— Ale i tak Ślizgoni was zmiażdżą w finale — stwierdził
Draco.
— Chyba śnisz — odparł.
— Lecimy zająć miejsca, a ty zajmij się drużyną — rzekła z
uśmiechem Missy.
Poszli na stadion, a on wrócił do szatni.
Kroki zwiastowały rozpoczęcie meczu. Wznieśli okrzyk bojowy
i uspokojeni wylecieli na boisko.
— I jest drużyna Gryffindoru! — krzyknął komentator, Seamus
Finningan. — Jedyna dziewczyna w drużynie, Ginny Weasley oraz pozostali ścigający:
Dean Thomas i Colin Creevey! Obrońca: Paul Saldana, pałkarze: Dominic Doyle i
Scott Alley oraz kapitan drużyny, szukający: Harry Potter! — Kibice Lwów zawyli
głośno z radości. Na boisko wlecieli Krukoni, którzy także zostali
przedstawieni. Na znak pani Hooch kapitanowie uścisnęli sobie dłonie po jej
krótkiej przemowie. — Wszyscy są w powietrzu — rzekł Seamus. — Sędzia wyrzuca
kafla i… RUSZYLI! Ginny Weasley przejmuje kafla w zawrotnym tempie! Już ma go
Thomas, Creevey, Thomas, Weasley… O mamo! Kto ma piłkę?! — Widownia wybuchnęła
śmiechem, a Harry uśmiechnął się lekko. To była jego taktyka: szybkie
przekazywanie kafla. — Creevey i… GOOOOOOL! Dziesięć do zera dla Gryffindoru!
Kafel w rękach Krukonów. Obrońca podaje do Swifta, ten rzuca do… Ale już kafla
przejmują Gryfoni! Szybka wymiana, pędzą w stronę bramki… I dwadzieścia do
zera! Gryfoni postawili na szybkość akcji i na razie wychodzi im to na dobre.
Alley uderza w tłuczka, który o włos mija ścigającego Krukonów! Doyle wysyła
drugiego w obrońcę! Ile ten chłopak ma siły!
Harry skupił się na wypatrywaniu znicza, widząc, że drużyna
świetnie sobie radzi. Odsunął się lekko, kiedy tłuczek świsnął mu koło
ramienia, stwierdzając w myśli, że Nicole nie będzie zadowolona. Umknął przed
drugim atakiem piłki. Musiał puścić trzonek miotły, gdyż tłuczek był skierowany
w jego łokcie.
— Krukoni chyba wybrali sobie za cel wyeliminowanie
szukającego Gryfonów. Na razie z marnym skutkiem. Ravenclaw przy piłce,
pierwszy gol! Czterdzieści do dziesięciu!
Kobra skierował się trochę w górę, by Krukoni mieli
mniejszy zasięg ataku tłuczkami. Szukający przeciwników krążył niedaleko niego,
by interweniować, w razie zauważenia znicza przez Ostrego.
Przez kolejne dziesięć minut nie działo się nic ciekawego,
prócz wbijania goli przez obie drużyny. Po zniczu nie było najmniejszego śladu.
Ostry zleciał trochę w dół, by więcej widzieć, co dostrzegli Krukoni. Zauważył,
że pałkarz – kapitan – podlatuje do drugiego, a ten kiwa głową. W następnej
chwili zrozumiał, dlaczego się namawiali. Tłuczki co chwilę świstały mu nad
głową.
— No nieźle — rzekł Seamus z obawą. — Pałkarze Krukonów
chcą wykończyć szukającego Gryfonów! Widocznie gra została podzielona na dwie.
W jednej widzimy ścigających i obrońców, a w drugiej pałkarzy i spieprzającego
szukającego…
— Finningan! — wrzasnęła McGonagall.
Harry jednak musiał się z nim zgodzić, umykając przed
kolejnym tłuczkiem. Zeus i Dominic robili co mogli, ale Krukoni musieli mieć
duże chęci na wygraną. Kobra minął jeden atak tłuczkiem, drugi, trzeci,
czwarty…
ŁUP!
Zabrakło mu tchu, gdy oberwał prosto w żołądek. Zachwiał
się na miotle, gdy na chwilę go zaćmiło. Natychmiast przytrzymał się mocniej,
gdy zrozumiał, że Krukoni mogą wykorzystać jego brak koncentracji i uderzyć
ponownie, a wtedy na pewno by spadł. Zeus jednak wykorzystał zadowolenie
pałkarzy i uderzył tłuczkiem jednego z nich.
— Ha! Pałkarz Gryffindoru właśnie wyeliminował pałkarza
Ravenclawu! Brawo, Scott! W międzyczasie Gryfoni zdobywają kolejny punkt! Sto
trzydzieści do sześćdziesięciu dla Lwów!
Wtedy wzrok Kobry ponownie się wyostrzył i jego zielone
oczy dostrzegły małą kuleczkę, która świeciła wesoło kawałek od niego. Pognał w
tamtą stronę i zanim przeciwnik, widownia i komentator zorientowali się, co
jest grane, już miał znicz w dłoni.
— Harry ma znicz! Gryfoni wygrywają dwieście osiemdziesiąt
do sześćdziesięciu!
Rozległ się ogłuszający ryk kibiców. Drużyna rzuciła się na
niego, gdy tylko dotknęli palcami ziemi.
Jego żołądek nie był zadowolony i Harry co chwilę krzywił
się w bólu, gdy dawał o sobie znać. Pałkarz Krukonów musiał użyć sporo siły w
uderzenie i teraz miał problem.
— Coś blado wyglądasz — zmartwiła się Ginny. — Dobrze się
czujesz?
— Ujdzie w tłumie — skrzywił się.
— Ciesz się, że z miotły nie spadłeś — powiedział Scott.
— Po prostu skaczę z radości z tego powodu — mruknął.
Mdliło go, jakby miał przed sobą najbardziej obrzydliwą
rzecz. Widząc łazienkę, poczuł się lepiej.
— Ale wygraliśmy, jest się z czego cieszyć — powiedział
Paul, a on uśmiechnął się lekko.
— Trzeba skombinować wódkę — rzekł cicho do Zeusa. — Jak
zwrócę żołądek to nie będzie mnie bolał.
Chłopak zaczął się śmiać, czując w jego głosie określony
cel: nawalić się.
— Zajmę się tym — wystawił zęby.
Wieczorem w pokoju wspólnym zorganizowano imprezę. Kobra
poszedł wcześniej do Pomfrey po jakiś środek, więc brzuch przestał go boleć. Z
gadania Zeusa wywnioskował, że nie ma zamiaru pić wyłącznie kremowego piwa i,
jak obiecał, załatwił coś mocniejszego. Skąd skombinował butelkę Ognistej Whisky?
Harry tego nie wiedział, ale nie odmówił, gdy podał mu kieliszek. Gryfoni byli
zdumieni, gdy wypił zawartość i podsumował:
— Wódka lepsza.
Zeus parsknął śmiechem, a następnie wyciągnął spod stolika
pół litra.
— Też tak sądzę — wyszczerzył
się, kiedy Ostremu błysnęły oczy. — Dzisiaj, ogłaszam wszem i wobec, nie
będziemy trzeźwi!
Pierwsza kolejka. Druga. Dean i Seamus byli ciekawi, więc
ich także poczęstował. Thomas po trzech już się chwiał.
— Widać, że niedoświadczony — zaśmiał się Zeus, gdy wpadł
na stolik.
Harry ze śmiechem pomógł mu się podnieść.
— Ty się nie śmiej, bo pewnie sam za pierwszym razem lepiej
nie wyglądałeś i po dwóch leżałeś — odparł Kobra ze śmiechem.
— Po trzech — parsknął z rozbawieniem. — Teraz ty się
przyznaj.
Harry posadził Deana na kanapie.
— Nie pamiętam ile, ale pamiętam czym i z kim. Spirytusem z
Szakalem. To nie był dobry pomysł.
— Domyślam się. — Scott wybuchnął głośnym śmiechem.
— Doszły mnie słuchy, że usiedliśmy na fotelu i udawaliśmy,
że jedziemy samochodem.
Kilka osób zaczęło się śmiać, na czele z wyjącym Zeusem, a
Kobra uśmiechnął się z rozbawieniem. Wypili kolejną kolejkę. Deanowi już nawet
nie polewali, widząc jego mimikę twarzy. Seamus trzymał się lepiej i chyba taka
impreza mu się spodobała, gdyż nie odmawiał. Humor już im dopisywał. Scott
chwiał się lekko w krześle, a Seamusowi zaczęło odbijać. Wlazł na stolik z
kieliszkiem w dłoni i krzyknął:
— Ludzie! Wznieśmy toast wyskoko… wysko… wysokoprocentowym
soczkiem! — Nawet Dean zaśmiał się pod nosem z jego seplenienia. — Za najlepszą
drużynę Gryffindoru! — Oczywiście, wszyscy wznieśli toast piwem kremowym, a oni
wódką. Kobra w ostatniej chwili przytrzymał Seamusa, gdyż prawie runął ze stołu
na ziemię. — Dzięki wszystkim, że chociaż jeden osobnik jest trzeźwy. W miarę —
zarechotał Finningan.
— A ja to so? — wyseplenił Scott.
— Właśnie słychać — parsknął Dean.
— Sa długo musiałem być absytynentem — wybełkotał
niezrozumiale.
Wódka się skończyła, więc dorwał się ponownie do Ognistej
Whisky. Seamus wyłożył się na kanapie i powiedział:
— Wiecie so? Jest zajedwabiście! Ale ja saras się sszygam.
— Zerwał się do pionu i ruszył w stronę dormitorium. — O cholera… Kobra, szemu
ja widzę szy pary szwi? — zatrzymał się przed wejściem.
Ostry parsknął śmiechem, podobnie jak Scott, i wstał, by mu
pomóc. Zaprowadził go do samego dormitorium, gdzie byli Ron i Neville. Seamus
pognał do łazienki, nagle trzeźwiejąc.
— Trochę przesadził? — spytał niepewnie Neville.
— Tylko trochę — zaśmiał się Harry, gdy rozległo się
walenie w drzwi.
Otworzył je. Zeus wprowadził Deana, który miał problemy ze
stawianiem kroków. Scott wrzucił go na łóżko, a ten natychmiast zasnął.
— Seamus, żyjesz?! — krzyknął.
— Jakoś — odparł słabo i wyszedł po chwili. — Konies
niesbyt miły, ale jest spoko.
Walnął się na łóżko i wziął przykład z Deana. Scott zaczął
się niebezpiecznie chwiać ze śmiechu, więc przytrzymał się kolumny. Dwójka
Gryfonów wyszła rozbawiona. Doszli do wniosku, że idą się przejść. Wymknęli się
z pokoju wspólnego, dostrzegając, że zbliża się godzina ciszy nocnej, ale się
tym nie przejęli.
— Au! Zeus, ty matole, uważaj!
— Czekaj, bo mnie rzuca na boki. Krzywy ten korytarz.
— Może masz zeza.
— Mówisz?
— A co innego niż mówię, czubku? — parsknął śmiechem.
Scott stanął w miejscu i podparł się ręką o ścianę.
— Sa dużo wypiłem. Sa dużo po miesięcznej przerwie… Słuchaj
mnie normalnie… Co ja pier*olę?
— Gdybym ja to wiedział — pokręcił głową z politowaniem.
— Kuwa…
— Co? — zdziwił się.
— No kuwa… Takie przekleństwo.
Harry zaczął się śmiać.
— Chyba ku*wa, co?
— To tam r jest?
Kobra wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
— Nie, kujwa się mówi, wiesz?
Scott zarechotał, opierając się o ścianę i usiadł na ziemi,
a Ostry, rozbawiony, przytrzymał się parapetu.
— Nie śmiej się se mnie — zaśmiał się starszy. — To nie
jest śmieszne. — Jednak sam śmiał się głośno, więc jak mógł powstrzymać Kobrę?
— Filch nas złapie jak będziemy za głośno.
Zamilkli i spojrzeli na siebie, by następnie wybuchnąć
jeszcze donośniejszym śmiechem.
— Ta gnida?
Do ich śmiechu dołączyło kilka innych osób, więc spojrzeli w
ich stronę bez przejęcia. Dexter wycierał łzy w towarzystwie innych osób z domu
Salazara Slytherina, którzy także nie mogli powstrzymać śmiechu.
— Dexter! — ucieszył się komicznie Scott. — Staryyyyy… O ja
pierdziu… Nie wstanę.
— Zlituj się i przestań pier*olić od rzeczy — mruknął
Harry.
— Pier*olę od rzeczy?
— Non stop.
— To przestanę. Dexter, chłopie! — Kobra z miną męczennika
chwycił się za twarz, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. — To nie był dobry
pomysł, żeby wychodzić z pokoju — stęknął niespodziewanie Zeus, próbując
podnieść się do pionu, co mu nie wychodziło. — Podobnie jak mieszanka trunków —
dodał z rozpaczą. — Nigdy więcej.
— Nie kłam — parsknął Harry.
— Racja, kłamię — wyszczerzył zęby. — I tak będę mieszać,
bo to tylko takie bredzenie pijaka.
Ślizgoni mieli z niego niezły ubaw, a Harry, gdyby był
trzeźwy, pewnie ze zgrozą przyjąłby obecność Nicole, ale teraz się tym nie
przejmował. Starszy klęknął i przymierzał się do wstania na nogi, ale za bardzo
się chwiał. Zaklął pod nosem, tym razem poprawnie, więc Kobra wywrócił oczami i
mu pomógł.
— Idziemy piś — wyseplenił z radością Zeus.
— Najpierw wróć na siódme piętro.
Scott zamilkł, patrząc na niego ze zgrozą.
— A na którym jesteśmy?
— Bodajże czwartym.
— Osz w mordę… Windą jechaliśmy, a ja nie pamiętam?
— Taa, na pewno. — Harry już modlił się o szybki powrót do
pokoju, żeby przyjaciel zasnął i przestał bredzić. Ile on wypił, że gadał aż
tak bez sensu? Wymienił spojrzenie z Draconem, który parsknął, widząc jego
załamaną minę. — Skrzynka wódki czeka na ciebie w dormitorium — powiedział Kobra
do Scotta. Ten rozszerzył oczy i wręcz pobiegł przez korytarz. Ślizgoni
zarechotali. — Czekaj! — krzyknął za nim brunet. Przymknął powieki z rozpaczą
na twarzy, gdy go nie posłuchał. — Bo się wypier*olisz… — dodał pod nosem.
ŁUP! BRZDĘK!
— Auu… — Jęk.
— … a ja cię nie będę znowu podnosił — westchnął jeszcze
Harry i ruszył w jego stronę.
Szatyn i brunet wymienili rozbawione spojrzenia, gdy wśród
hałasu Gryfoni zniknęli im z oczu. Co się porobiło z tym Potterem?
Transmutacja była pierwszą lekcją kolejnego dnia. Harry nie
odzywał się do Nicole, a ona nie przerywała ciszy. Niespodziewanie do klasy
wpadli spóźnieni Dean i Seamus. Przeprosili za poślizg czasowy i z niemrawymi
minami ruszyli do swojej ławki. Kobra spojrzał na nich z rozbawieniem, a oni
wysłali mu żałosne spojrzenia. Kiedy McGonagall poszła na tyły Sali, by ciągnąć
swój wywód, odwrócił się do nich i spytał, nie mogąc się powstrzymać:
— I jak?
— Daj spokój — odszepnął Seamus.
— Nie sądziłem, że kac to coś tak upierdliwego — dodał
Dean.
— Budziłem was, ale mnie olaliście, odwracając się na drugi
bok — zaśmiał się.
— Potter — wycedziła Nicole, trzaskając go w ramię — przez
ciebie znowu dostaniemy szlaban.
— No co ty nie powiesz… — prychnął, ale z rozbawieniem
odwrócił się z powrotem.
— W parach, tak jak siedzicie, ćwiczcie zaklęcie. Jedna
osoba wyczarowuje poduszkę, tak jak uczyliście się na ostatniej lekcji, a druga
przekształca ją w ptaka. Zaczynajcie.
Harry i Nicole spojrzeli na siebie z ukosa. Ktoś zapukał do
drzwi, gdy standardowo zaczęli sprzeczkę, kto co ma robić.
— Jestem bardziej inteligentna, więc ja robię drugą część —
warknęła.
— Bardziej inteligentna od kogo? Od drzewa? — prychnął.
Rzuciła w niego ostrym spojrzeniem. — Ustąpię.
— Więc jednak przyznajesz mi rację. — Nicole uśmiechnęła
się kpiąco.
— Ustąpię, bo mądrzejsi idą na kompromis — odgryzł się.
— U ciebie to działa odwrotnie.
— Potter i Young, czy ja nie mówiłam, że macie ćwiczyć w
parach? — wtrąciła się McGonagall.
Przenieśli na nią spojrzenia. A skąd, u licha, wzięli się
tu Syriusz i Remus, patrzący na nich z rozbawieniem?
— Bo on… — zaczęła Nicole.
— Nie zwalaj znowu na mnie — warknął.
Profesorka spojrzała na nich karcąco, więc zamilkli. Kobra
westchnął i wyczarował poduszkę, która uniosła się nad stolikiem. Dziewczyna z
zaciętą miną podniosła swoją różdżkę i już wymawiała formułkę zaklęcia, gdy
rozległ się huk, a wokół nich uniósł się dym. Uczniowie zaczęli piszczeć, nie
wiedząc, o co chodzi.
— Cisza! — zagrzmiała McGonagall.
Cisza trwała, aż wreszcie…
— Coś ty zrobiła, idiotko!
— To twoja wina, imbecylu!
— Patrz, jak rzucasz zaklęcie!
— To nie trzeba było ruszać swoją różdżką!
Dym opadł. Harry i Nicole stali naprzeciwko siebie, ciskając
gromy z oczu. Najzabawniejsze było to, że byli oblepieni pierzem. Uczniowie
zaczęli chichotać, a oni gotowi byli do wielkiej jatki, która zbliżała się
wielkimi krokami. Rozległy się głośne, perfidne wybuchy śmiechu. Łapa też się
nie powstrzymał i rechotał w najlepsze wraz z uczniami. Kobra uśmiechnął się z
kpiną.
— Tak powinnaś wyglądać na co dzień. Byś ludzi nie
straszyła.
— Ty skończony kretynie!
Och, jak ją rozdrażnił! Doskoczyła do niego z zaciśniętymi
pięściami. W ostatniej chwili chwycił ją za rękę, gdy jej dłoń śmignęła tuż
przed nim. Miała drugą, więc postanowiła to wykorzystać. Nie było jej dane go
uderzyć, gdyż chwycił także jej drugą pięść. Przytrzymał ją w mocnym uścisku,
gdy, krzycząc wściekle, zaczęła się wyrywać.
— Puszczaj mnie, debilu!
— To się uspokój! — warknął.
Odetchnęła kilka razy na uspokojenie, patrząc na niego
morderczo.
— Powiecie mi, co to ma znaczyć? — zaczęła złowieszczo
nauczycielka.
Harry szybko puścił Ślizgonkę. Odsunęli się od siebie
gwałtownie, nagle przypominając sobie, gdzie się znajdują i że wszyscy na nich
patrzą. Spojrzeli na McGonagll, którą doprowadzili do białej gorączki.
Wiedzieli, że gdy tylko otworzą usta, pogrążą się jeszcze bardziej. Syriusz
patrzył na Kobrę, który udawał skruchę. Później zerknął na brunetkę, patrzącą
pod nogi, udającą to samo co chłopak. Wcale nie żałowali. Jego kąciki ust
zadrgały lekko, ale powstrzymał uśmiech.
— Oboje szlaban dzisiaj o dziewiętnastej u woźnego.
— Yyy… — zaczęła Ślizgonka.
— Masz coś jeszcze do powiedzenia?
— Bo my mamy już dzisiaj szlaban.
— Od kogo?
— Od pani — mruknął Harry, stwierdzając, że lepiej się
przyznać niż uniknąć jednego szlabanu, ale mieć przerąbane na całego u
wicedyrektorki.
McGonagall patrzyła to na nią, to na niego.
— Jutro o dziewiętnastej. Posprzątajcie. — Kiwnęli głowami
bez słowa. — Już nie mam na nich siły — mruknęła do Remusa i Syriusza, którzy
wymienili spojrzenia.
Genialny rozdział, jak z resztą wszystkie inne też ;)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńo pierwszy mecz, w którym Harry doskonale się sprawdził jako kapitan, te kłótnie jego z Nicole są rozrywką dla innych…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, pierwszy mecz Harrego, w którym jest kapitanem i sprawdził się doskonale, a te kłótnie jego z Nicole są prawdziwą rozrywką dla innych…
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
O ja pierdole, klony XD
OdpowiedzUsuń