23.07.2012

Rozdział 16 - Cień też ma oczy

— Nie boisz się ryzykować? — zapytał Remus, gdy wraz z Syriuszem i Harrym wracał do domu.
Ekipa chciała się jeszcze zabawić, lecz oni postanowili spacerem przejść się na Grimmauld Place.
— Boję, nie boję… — wzruszył ramionami. — Bez ryzyka nie ma zabawy.
— Niebezpieczna ta zabawa.
— Takie najlepsze — wyszczerzył się, a oni pokręcili głowami z rozbawieniem, gdy zadzwonił telefon. — Cześć, Sydney.
— Się masz, Kobra. Pojutrze pierwszy etap wyścigu mistrzów. Jedziesz. Ludzie cię wybrali.
— Żartujesz sobie ze mnie?
Zaśmiał się.
— Nie żartuję. Dam ci znać o której. Liczę na ciebie, stary.
— Kto jeszcze jedzie? — rzekł z uśmiechem, patrząc na dwójkę przyjaciół.
— Chińczyk. Może spotykacie się w finale.
— Dobrze by było.
— Trzymaj się.
— Na razie. — Rozłączył się. — Yeah!
— Z czego się cieszysz? — spytał Łapa.
— Jadę w wyścigu mistrzów — wyszczerzył się.
Syriusz gwizdnął.
            — Pogratuluję ci jak wygrasz.
Harry wywrócił oczami z rozbawieniem.
— Co się tak patrzycie?
— Mamy nadzieję, że nie zapomniałeś, że kogoś miałeś zabrać.
— Oczywiście, że nie — wystawił zęby, a oni uśmiechnęli się szerzej.

Wdowa siedziała na miejscu pasażera, a Remus i Syriusz z tyłu. Oczywiście, jechali na wyścigi mistrzów.
— Ach, pamiętam jak przy naszym bodajże trzecim spotkaniu się o mnie ścigałeś — wyszczerzyła się dziewczyna do kierowcy, którym był Kobra. — Ta ciota w ogóle nie umiała jeździć, więc mi ulżyło, gdy wjechał w auto na samym początku.
— Najkrótszy wyścig wszechczasów — zaśmiał się Ostry. — Po kilku metrach Sydney stwierdził, że wygrałem, bo nie było z kim się ścigać.
Całą czwórką zarechotali. Dostrzegli tłumy ludzi oraz pełno aut. Kobra zaparkował niedaleko linii startowej, gdyż był w trzeciej parze na cztery, więc miał sporo czasu. Wraz z pozostałymi odszukał resztę ekipy, którzy stali przy starcie.
— Uwielbiam to. Zapach paliwa, szybkie auta i prawie nieubrane laski — powiedział Yom, co ich niezmiernie rozbawiło.
Sydney wszedł na drogę z megafonem.
— Ludzie! — Umilkli po chwili. — Wiadomo, panuje zasada: pokaż mi jak jeździsz, a powiem ci, czy jesteś cwelem. Więc zobaczymy dzisiaj, czy cwele są wśród nas.
— Ten to ma gadkę jak cholera — zaśmiał się Żyleta.
— Wyścig mistrzów. Mistrzów wybraliście sami i zobaczymy, kto jest królem ulicy. Zaczynamy!
Na start podjechała pierwsza para uczestników. Ruszyli na znak, którym był spadający stanik. Okrążyli jeden z budynków i popędzili w przeciwnym kierunku, a następnie zniknęli im z oczu. Jakaś blondynka podała Ostremu nawigację, a uczestnicy wrócili po dziesięciu minutach, jadąc prawie łeb w łeb. Kwadrans później odbył się drugi wyścig, w którym brał udział Chińczyk. Wymienił z Kobrą nieprzyjazne spojrzenie, a następnie ruszył.
— Co to za koleś? — zapytał Dexter ze zmarszczonymi brwiami.
— Mój ulubiony przeciwnik — odparł Ostry. — Poluje od dłuższego czasu na mojego nissana, ale polowanie coś mu nie wychodzi.
— Rozumiem — zarechotał.
Kobra zmył się po kilku minutach, gdy Chińczyk wygrał wyścig. Wsiadł do swojego nissana i ruszył na linię startu. Ludzie szybko schodzili z drogi, by nie spowalniać kolejnych wyścigów. Stanął w wyznaczonym miejscu, a jego przeciwnik chwilę później. Usiadł wygodniej, gdy Sydney wszedł na środek jezdni. Spojrzał na nich kolejno, a oni pokiwali głowami na znak gotowości. Przywołał do siebie jakąś dziewczynę. Rozległy się głośne wiwaty. Dziewczyny z ekipy skakały, krzycząc głośno i piszcząc, by zrobić jak najwięcej hałasu. Panienka rozpoczynająca wyścig sięgnęła po stanik i wyrzuciła go w górę. Kobra miał wrażenie, że spada on w zwolnionym tempie, lecz wreszcie dotknął ziemi. Włączył bieg i wcisnął pedał gazu. Spod kół zaczął unosić się dym. Wystrzelił jak z procy. Metodą driftu wjechał w pierwszy zakręt, a jego przeciwnik tuż za nim. Z wielką szybkością ruszyli przez prosty odcinek, by następnie skręcić w lewo. Później zniknęli widowni z oczu, którzy słyszeli jedynie piski opon.
Kobra spodziewał się na torze jakiejś niespodzianki, gdyż inaczej byłoby zbyt łatwo. Zbliżał się do ostatniego zakrętu i wreszcie zobaczył prezent. Uśmiechnął się lekko. Przejrzał Sydneya.

— Sydney, jaką przygotowałeś niespodziankę na trasie? — spytał z zainteresowaniem Żyleta.
— A skąd takie podejrzenia? — wyszczerzył się.
— No nie powiesz mi, że jest wyścig mistrzów bez żadnych takich prezentów — zaśmiał się.
Wskazał na zakręt, z którego mieli wrócić ściganci.
— Wylaliśmy trochę paliwa.
Zaśmiali się zgodnie.
— Jadą! Z drogi! — Ktoś zaczął wrzeszczeć, gdy rozległy się piski opon.
Wszyscy spojrzeli z zainteresowaniem na zakręt. Ściganci jechali łeb w łeb, lecz zaczęło się to zmieniać, gdy wjechali w paliwo. Przeciwnik Kobry chyba za późno zaczął skręcać, gdyż dość mocno go zarzuciło i w efekcie końcowym wjechał w mur.
— Ouuu… — Widownia zgodnie podsumowała wypadek.
Kobra wyrównał trochę koła i przekroczył linię mety. Ludzie zaczęli klaskać i krzyczeć, a on zahamował i ustawił się w miejscu, gdzie tego dnia stawali wszyscy ściganci. Wysiadł z auta. W pierwszej kolejności wskoczyła na niego Wdowa, obejmując go nogami w pasie, więc ją przytrzymał, a ona pocałowała go mocno w usta. Gdy wrócił do ekipy, Żyleta klepnął go w plecy z uśmiechem.
Po jakimś czasie pojechała następna para.
— Półfinały jutro o tej samej porze, w tym samym miejscu — ogłosił Sydney. — To kto chce się ścigać poza konkursem?
— No, ekipa, kto idzie? — zapytał Szefunio.
Spojrzeli na siebie.
— Dexter chce — stwierdził Kobra.
— Ja?!
— Pierwszy wyścig… Racja, jedziesz, trzeba cię wypróbować — zawyrokował Szefunio. — Idź po auto. Sydney!
— Tylko żebym nie musiał się za ciebie wstydzić — rzekł Harry, zanim odszedł, co podsumowali śmiechem.
Szefunio wyłożył kasę, zmieniono trasę w nawigacjach i znaleziono przeciwnika. Sydney wszedł na drogę i już miał wołać jakąś dziewczynę, lecz na trasie stanęła Gejsza z wielkim uśmiechem. Organizator wyścigów gwizdnął i kiwnął głową, a ta rozpoczęła walkę. Dziewczyny zaśmiały się, gdy wróciła do ekipy, na co uśmiechnęła się wesoło. Dexter wygrał bez większych problemów i szczerzył się głupio. Oddał Szefuniowi kasę, gdy rozległ się wrzask:
— Gliny!
Wszyscy rzucili się do samochodów.
— Zwijamy się — powiedział Szefunio. — Spotykamy się w klubie. — I poszedł w kierunku auta Szatana.
Wiedzieli, że nie ma co się spieszyć, więc nie panikując, poszli do aut. Gdy wszyscy zapakowali się do nissana, Kobra odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Za zakrętem czekała pierwsza grupa samochodów policyjnych.
— Teraz zacznie się zabawa — wyszczerzyła się Wdowa.
Kobra jechał wprost na jeden wóz policyjny, a ten zjechał mu z drogi w ostatniej chwili.
— Zawsze stchórzą — mruknął do siebie.
Zgrabnie wyminął kolejne auta i skręcił w prawo, a policja pojechała za nim. Przed nissanem pojawił się kolejny sznur aut. Kobra zaciągnął ręczny i wjechał w małą uliczkę driftem. Wdowa obejrzała się za siebie i dostrzegła, że auta policyjne zrobiły karambol, nie trafiając w wąską drogę. Zaśmiała się radośnie. Wyjechali na główną ulicę, gdzie minęli się z następną grupą uciekających ścigantów, w tym Dextera, za którym pojechali.
— Samochód Pussy — rzekła Wdowa, gdy minęli auto stojące na chodniku z przebitym kołem. — Puste. Zwiała. Jest! — krzyknęła po chwili.
Zatrzymał się przy dwóch dziewczynach. Wdowa otworzyła drzwi.
— Nie wiem, jak się pomieścimy, ale wsiadajcie.
Szybko przeszła na tylne siedzenie, nie podnosząc fotela i wcisnęła się między Łapę a Lunatyka. Pussy i jej przyjaciółka usiadły na przednim siedzeniu i zatrzasnęły drzwi, a Kobra ruszył.
— Dzięki wam. Ratujecie nam skórę. Koło mi się przebiło, jak uciekałyśmy, więc zostawiłam auto. Jak skonfiskują, to mnie chyba szlag trafi — westchnęła rudowłosa.
— Przejdę może lepiej na tyły, co? — rzekła jej przyjaciółka. — Przykro mi, chłopaki, ale komuś muszę usiąść na kolana.
— Ja tam nie mam nic przeciwko — stwierdził Syriusz.
Harry parsknął śmiechem, podobnie jak Remus, Wdowa zachichotała, a Pussy uśmiechnęła się z rozbawieniem. Pomogli szatynce dostać się do tyłu, a ta usiadła Łapie na kolanach.
— Mieliśmy plan ewentualnego tłumaczenia, ale ten jest znaczne lepszy — zaśmiała się ruda. — Jakby nas gliny złapały, chciałyśmy udawać lesbijską parę. Wiecie… wieczorny spacerek, ustronne miejsce i teges szmeges. — Zaśmiali się zgodnie. Kobra zahamował gwałtownie, kiedy z uliczki obok wyjechał radiowóz. Harry włączył wsteczny, a ten ruszył za nim. — Chce strzelać — powiedziała Pussy ze zdenerwowaniem.
Kobra przekręcił gwałtownie kierownicę i dodał gazu, jadąc w stronę, z której przyjechali. Policja pojechała za nimi z włączonymi kogutami. Ostry zrobił slalom pomiędzy kolejnymi samochodami i po kilku minutach jazdy mieli spokój. Skierowali się na parking klubowy, gdzie czekała na nich część ekipy.
— Więcej was matka nie miała? — zaśmiała się Milka, gdy zaczęli wychodzić.
Na parking wjechał ostatni samochód ekipy, za którego kierownicą siedział Żyleta.
— Nikogo nie złapali, więc możemy iść imprezować — stwierdził Yom, co przyjęli ze śmiechem.

Kolejnego dnia Harry i Syriusz postanowili zabrać się za naukę magii niewerbalnej. Znaleźli pomieszczenie, w którym nikt nie miał im przeszkadzać i zabrali się do pracy. Kobra przekonał się, że to nie jest wcale takie proste, jak mogło się wydawać. Potrzebował dużo skupienia i ciche bzyczenie muchy wyprowadzało go z równowagi. Łapa miał z niego niezły ubaw, kiedy z irytacją wypisaną na twarzy zaczął gonić małego owada po pomieszczeniu w celu zamordowania go. Chłopak był bardzo zaparty i nie miał zamiaru tak szybko się poddać. Zaczął bezgłośnie wrzeszczeć na Syriusza, gdy ten rzucił na niego zaklęcie uciszające i ciskał w niego różnorodnymi klątwami. Uciekł z pomieszczenia na skargę Remusowi, który wybuchnął głośnym śmiechem, gdy Łapa przybiegł za chrześniakiem, nie przerywając ataków. Cały salon doprowadzili do ruiny, a Ostry został wreszcie powalony na ziemię. Syriusz w końcu ściągnął z niego zaklęcie, a on z bólem serca przyznał:
— Wygrałeś.
— Wiem — wystawił zęby.
— Odegram się.
— Nie wątpię — zaśmiał się.
— Teraz.
— Co?
ŁUP!
— A masz, staruszku — zaśmiał się Kobra, gdy z zaskoczenia powalił Łapę na ziemię.
— Ej!
— Ja nie gej.
Syriusz zaczął się śmiać.
— Właśnie rzuciłeś niewerbalnie zaklęcie — dodał.
— Serio? — zdumiał się.
— Z zaskoczenia najszybciej można się nauczyć. Ale właśnie przeprowadziłeś iście ślizgoński atak.
— Odezwały się geny — zarechotał.
— Jakie znowu geny? Przecież nie miałeś w rodzinie Ślizgona.
— Ale miałem nim być — wyszczerzył się.
— Miło wiedzieć. Nie podaruję ci tego ataku.
ŁUP!
— Auuu — stęknął Kobra.
— A masz, młodziku — zaśmiał się Łapa.
— I kto tu zrobił iście ślizgoński atak?
— Ja się tylko odwdzięczam, wężu z piekła rodem.
— Nie lubię cię.
— A ja siebie kocham.
— Narcyz.
— To ja. — ŁUP! — Harry!
— No co? — wybuchnął śmiechem. — Ja się tylko odwdzięczam.
— Nie będę cię uczyć.
— Foch?
— No.
— No tak czy no nie?
— Wkurzasz mnie.
— I za to mnie kochasz.
Syriusz westchnął.
— Jakby teraz ktoś wszedł, pomyślałby, że na ziemi leży dwóch idiotów w syfie.
— Ekipa jest przyzwyczajona do moich dziwnych wybryków. Stwierdzą, że to widocznie rodzinne. Remus pewnie dojdzie do takiego samego wniosku. Gorzej z resztą.
— Moody oskarży nas o chorobę psychiczną.
Harry zaśmiał się.
— Dzięki — powiedział po chwili ciszy.
— Za co? — zdziwił się.
— Że jesteś.
Łapa uśmiechnął się.
— Nie ma sprawy.
— Ale uczyć i tak mnie musisz.
Łapa westchnął. Drzwi otworzyły się.
— Eee… Co wy robicie? — spytał ze zdziwieniem Żyleta.
Zza jego ramienia zajrzały dziewczyny z ekipy.
— Leżymy jak idioci na ziemi w syfie — odparł Harry.
Syriusz zaczął się śmiać.
— Dobrze, że to rodzinne, a nie zaraźliwe — stwierdziła Missy.
— A tak poważnie mówiąc, ten ktoś uczy mnie magii niewerbalnej — dodał Kobra.
— Tutaj?
— Nie. Przebiegł pół domu, gdy zamknąłem mu gębę i zacząłem atakować — odparł Łapa, na co Ostry wyszczerzył się.
— W takim razie dlaczego obaj leżycie?
— Bo wziął mnie z zaskoczenia.
— I wszystko jasne — stwierdziła Gejsza. — Powiedzmy. To uczcie się dalej, a my znajdziemy inne miejsce.
Wyszli rozbawieni. Łapa wstał i spojrzał na chrześniaka.
— Wstań i walcz — powiedział oficjalnie.
— Nieeeeeee — jęknął.

Gruby mężczyzna z kilkoma podbródkami wsiadał do samochodu, gdy ktoś go z niego wyciągnął i rzucił nim o auto, a następnie chwycił za szyję. Był to zakapturzony mężczyzna z morskimi tęczówkami, lecz więcej nie widział, gdyż miał kominiarkę.
— Pamiętasz chłopaka, którego nękałeś w dzieciństwie? — syknął mu do ucha. — Na pewno pamiętasz, bo takich osób się nie zapomina. Traktowałeś go jak śmiecia, chociaż jest wart o wiele więcej od ciebie. Ma się dobrze i nie zepsujesz tego nigdy więcej. Czeka cię za to coś bolesnego i nie unikniesz tego, choćbyś uciekł na drugi koniec świata. Pamiętaj, zadarłeś ze złą osobą i pożałujesz. — Przyłożył mu nóż do szyi i drasnął lekko. — Cień też ma oczy.
Wszedł w mrok i tyle go widział.

Harry dostał się do finału wyścigów mistrzów, lecz ekipa stwierdziła, że porządnie się napiją dopiero, jak wygra. Wrócili do domu. Było późno w nocy, gdy Kobra dostał wiadomość od Snajpera. Cicho wyszedł z pokoju i skierował się w stronę schodów.
— Gdzie tak pędzisz, kotek? — rozległ się cichy głos Wdowy przy jego uchu.
Odwrócił się w jej stronę.
— Snajper mnie wzywa — mruknął jej do ucha.
— Mmm… — nie wyglądała na zadowoloną. — A miałam nadzieję na powtórkę z nocy u ciebie — uśmiechnęła się kusząco. — Akurat do ciebie szłam.
Zaśmiał się cicho.
— To idź dalej, a jak wrócę, to może coś da się zrobić.
— Będę czekać — mruknęła z uśmiechem, a on pocałował ją w szyję.
Jęknęła cicho, przymykając powieki.
— Później — szepnął, a ona pokiwała głową.
Rozeszli się w dwie strony.

— Myślę, że akurat to zlecenie cię zainteresuje — rzekł Snajper, a Kobra westchnął.
Siedział wraz z kilkoma pionkami i Snajperem w jego klubie. Znowu będzie się upierał?
— Kto to taki?
— Vernon Dursley. — Chłopak lekko przybladł. — Tak myślałem. Wiemy, że dzisiaj jest sam w domu i się do niego wybieramy. Zaraz. Jeśli chcesz, możesz iść z nami. — Milczał, nie udzielając odpowiedzi. — Ma nas na karku od kilku dni i żyje w niezłym stresie, bo co chwilę ktoś mu o sobie przypomina. Nie są to miłe spotkania, uwierz mi. Dzisiaj chcemy to zakończyć. Zastanów się.
Miał kompletny mętlik w głowie. Chciał, ale bał się zobaczyć swojego oprawcę. Wiedział, że nic mu nie zrobi, bo nawet gdyby spróbował, Snajper odpowiednio by się nim zajął. Ale jednak…
— Idziemy — rzekł szef mafii po kilku minutach. Sam także wstał. — Możesz iść do domu.
Harry nadal siedział, a oni ruszyli w stronę drzwi.
— Idę z wami.

On, Snajper i jeszcze trójka osób. Harry był trochę zdziwiony tym, że sam szef poszedł wraz z nimi, ale teraz nie miał do tego głowy. Zadzwonili do drzwi Privet Drive 4, a gdy zostały otwarte, wepchnęli jego właściciela do środka i zatrzasnęli je. W salonie nic się nie zmieniło. Snajper usiadł wygodnie w fotelu, Vernon klęczał w otoczeniu trójki osiłków, a Harry opierał się o stół, blady jak kość.
— Mówiliśmy, że się doigrasz — rzekł Snajper do Vernona. — Poczęstowałbyś gości herbatą.
Kobra był pełen podziwu tym, ile Snajper potrafi wzbudzić strachu w mężczyźnie jednym, nic nie wartym zdaniem. Igrał z ofiarą, bawił się nią, wszystko przedłużał, byle była bardziej przerażona. Vernon nie mógł poznać, że przed nimi stoi osoba, na której często się wyżywał. Teraz role się odwróciły.
— Nie poznajesz, kto przed tobą stoi? — powiedział Snajper z ironią. — Przecież o tej osobie w kółko ci powtarzaliśmy.
Vernon rozszerzył oczy, patrząc na Kobrę.
— Ty… — Harry zamknął oczy, przygotowując się na obelgi, a później, choć wiedział, że nic mu nie grozi, na ból fizyczny.
— Nie próbuj, bo będzie gorzej — syknął Snajper do Dursleya, kiedy domyślił się, że w stronę chłopaka zaraz polecą jakieś wyzwiska. — O ile jeszcze gorzej może być — uśmiechnął się z ironią. — Kobra, życzysz sobie coś specjalnego? — Słowa ugrzęzły mu w gardle, a mężczyzna chyba to zrozumiał. — Kończcie z nim.
Jeden z pionków wyciągnął pistolet, a Ostry poruszył się lekko. Snajper spojrzał na niego.
— Chcesz? — spytał cicho.
Nie odpowiedział. Chciał. Nie chciał. Sam nie wiedział. Jednak emocje i chęć zemsty były silniejsze. Podali mu spluwę, a on ją chwycił. To było takie nierealne. Nie wyobrażał sobie aż takiej zemsty. Odbił się od stołu i stanął prosto, a następnie odbezpieczył pistolet, nieświadomie wzbudzając w ofierze jeszcze większy strach niż wcześniej. Wewnątrz jego ciała działa się istna wojna. Mógł się teraz zemścić za lata upokorzeń i bólu, ale jednocześnie bał się ponownie zabić, tym razem bez niczyjego udziału. Już tchórzył, gdy przed oczami stanęła mu jedna z sytuacji w piwnicy.
— Kiedyś tego pożałujesz — szepnął do siebie, widząc przed sobą agresora.
— Co powiedziałeś? — syk pełen wściekłości.
— Że kiedyś los odwdzięczy ci się czymś gorszym. — Odważył się powiedzieć to głośno.
Stał, choć ciało przechodziło istne tortury. Krew ciekła mu z kącika ust i nosa, ale było w nim tyle zła i chęci doprowadzenia go do szału, że splunął mu pod nogi. Uderzenie z otwartej dłoni miało przywołać go do porządku, lecz on nie miał zamiaru tego zrobić.
— Kiedyś ktoś tu przyjdzie i pożałujesz. Jeśli się uda, sam to zrobię, obiecuję, szujo.
Wiedział, że przesadził, ale teraz go to nie obchodziło.
Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu pełnego ironii.
— Pamiętasz, co ci kiedyś obiecywałem? — Nie miał zamiaru dać mu spokoju przed śmiercią, a jego głos był tak zimny, że Snajper uśmiechnął się z lekkim zadowoleniem. Nie odpowiedział. — Pamiętasz? — syknął.
— Odpowiadaj — warknął jeden z pionków, uderzając Dursleya w brzuch.
— Nie — jęknął.
— Nie? — Harry niezmiernie się zdziwił. — Tylko jedną rzecz ci obiecywałem.
— Może pomożemy przypomnieć? — zaproponował Snajper, podchwycając grę chłopaka. Po kilku uderzeniach Vernon wreszcie wydusił z siebie obietnicę Harry’ego, na co ten uśmiechnął się z udawaną radością. — Zawsze dotrzymuję słowa — powiedział chłodno. — Nigdy nie robię wyjątków, więc po co miałbym złamać obietnicę złożoną tobie? — Nie rozumiał tego, ale czuł satysfakcję, widząc strach mężczyzny. Nauczył się nie mieć sumienia dla ludzi, którzy wyżywali się na innych, młodszych, niewinnych i bezbronnych. — Czysta przyjemność jej dotrzymać… — Sam nie wiedział, co mówi.
— To nie było zlecenie. Chcieliśmy zrobić to za ciebie, jeśli ty byś nie chciał — powiedział Snajper, gdy Vernon zaczął się wyrywać, a pionki skutecznie uspokajały go pięściami. Kobra spojrzał na niego z lekkim zdumieniem. — Dbam o swoich ludzi. Skoro dowiedziałem się, jak żyłeś, postanowiłem się tym zająć.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Teraz wszystko mi jedno.
Snajper spojrzał na niego ze zrozumieniem i kiwnął głową.
Podniósł broń.

5 komentarzy:

  1. Hej,
    Kobra został wytypowany do wyścigów mistrzów, i dostał się do finału, Snajper naprawdę dba o swoich ludzi
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś w ch*j spostrzegawcza, na serio? Musisz streszczać co się działo? Ku*wa to nie jest zabawne ...

      Usuń
    2. Smutek życia
      Masz pierdoloną rację
      TO JUŻ WKURWIA

      Usuń
    3. Zgadzam się z przedmówcami. To jej streszczanie rozdziałów cholernie wkurwia. Ona to robi na każdym blogu jaki ja przeczytałem. Niech ona idzie do psychiatry.
      Poza tym blog jest świetny. Niespodziewane połączenie świata gangsterskiego z Harrym Potterem, wyszło super. Czyta się szybko i lekko. Czasami zarywam noce dla tego opowiadania, nawet jeśli na drugi dzień mam szkołę. Trochę jednak żałuję, że autor nie połączył w parę Ginny i Harrego.

      Usuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, jak widać Snajper dba o swoich ludzi, Harry został wytypowany do tych wyścigów mistrzów, super i dostał się do samego finału...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń