— Jesteś pewny, że sam sobie poradzisz? — zapytała Gejsza z
troską.
— Jasne — odparł z bladym uśmiechem. — Mogę tam używać
magii, bo mnie nie namierzą, więc szybko pójdzie. Od razu deportuję się do
domu, więc nie muszę się skradać. Mam nadzieję, że nikt mnie nie zauważy.
Zniknął w szarej mgiełce i pojawił bez trzasku w swoim
pokoju. Rozejrzał się z bólem w oczach po pomieszczeniu i wyciągnął spod łóżka
walizkę. Otworzył ją, a machnięciem różdżki uchylił szafę. Ze ściśniętym sercem
szarpnął magicznym patykiem szepcząc zaklęcie, a ubrania zaczęły się składać i
pakować. Wziął do rąk zdjęcia z jego urodzin, które leżały na biurku.
Uśmiechnął się smutno, przeglądając je. Odłożył je po chwili z westchnięciem.
Chwycił koszulkę leżącą na fotelu, lecz oparł się o ścianę z zamkniętymi
oczami. Ze złością przetarł oczy i wrzucił materiał do walizki. Ponownie
chwycił fotografie, aby zabrać je ze sobą, gdy drzwi uchyliły się. Nie odwrócił
się, zamierając.
— Co robisz? — cichy głos.
Coś ścisnęło go mocno za serce.
— Spakuję tylko nasze rzeczy i nie będziesz musiał nas
więcej oglądać — odparł po cichu, nie patrząc w tamtą stronę.
Syriusz wszedł do środka, zamykając drzwi.
— Zostaw to — powiedział cicho, wyciągając zdjęcia z jego
rąk.
— Już dosyć usłyszałem. Nie przedłużaj tego — rzekł
szeptem, a Łapa dosłyszał lekkie drżenie głosu. — Daj mi chwilę na spakowanie i
już mnie nie zobaczysz.
— Ale ja nie chcę, żebyś odszedł.
Dlaczego sprawiasz mi tyle bólu, nie dając spokojnie
odejść?
— Przecież wszystko wiesz — powiedział słabo.
— Wręcz przeciwnie. Nic nie wiem. Wytłumacz mi to.
Wreszcie odważył się podnieść wzrok. Syriusz patrzył na
niego z czymś w oczach, czego nie potrafił zidentyfikować.
— Okay, ale jeśli komuś o tym powiesz, będziesz miał na
głowie nie tylko ekipę, ale też ludzi, którzy nie zawahają się zabić. — Kiwnął
głową, aby przekazać, że rozumie. — Co chcesz wiedzieć?
— Wszystko. Od początku.
Kobra odetchnął i zaczął:
— Wyobraź sobie, że masz czternaście lat, w domu cię leją,
a ty nie masz dokąd iść. Po kolejnym takim razie ledwo żyjesz, a na dodatek noc
musisz spędzić pod gołym niebem. I niespodziewanie pojawia się osoba, która
chce ci pomóc. Nic o niej nie wiesz, ale stwierdzasz, że gorzej nie będzie. Żyleta
zabrał mnie do klubu. Jak przez mgłę pamiętam Missy, Szatana, Gejszę i Yoma. No
i najważniejszego, Szefunia. To Missy poznała, kim jestem, mimo tych wszystkich
siniaków i krwi. Pomogli mi jak tylko potrafili. Wydało się, co robił Dursley,
gdy zacząłem majaczyć, a Gejsza wszystko ze mnie wydusiła. Po przebudzeniu
Szefunio powiedział mi, czym się zajmują. Nie wiem dlaczego, ale od początku im
ufałem, chociaż tego nie pokazywałem. Pewnie przez to, że mi pomogli. Każdy z
nich był bez rodziny, bądź z rodziny, której nie chcieli. Żyleta miał rodziców
alkoholików i przychodził do Szefunia od dzieciństwa, Szatan mieszkał pod
mostem razem z Yomem, a Gejsza od ósmego roku życia uciekała do Szefunia, bo
rodzice często wyrzucali ją z domu na kilka dni. Po pierwszej klasie dołączyła
do nich Missy, bo jej matka zmarła, a ojciec popadł w alkoholizm. Szefunio
zaopiekował się każdym, kto nie miał prawdziwego domu. Zaproponował mi wstąpienie
do ekipy. Wyobraź sobie… nie masz nic i nagle możesz to zmienić. Dali mi dzień
na przemyślenie tego. Wróciłem do domu. Spóźniłem się, więc Dursley znowu mnie
zlał. Przestałem się wahać. To była moja jedyna szansa. Wiedziałem, że na nich
będę mógł liczyć, bo mnie zrozumieją. Dzień później Yom przyprowadził jeszcze
jednego chłopaka – Szakala. Mieszkał na dworcu, a jakaś banda go pobiła. Yom go
znalazł. Tak jak każdy z nas nie miał nic do stracenia i z czegoś musiał żyć.
Razem wszystkiego się uczyliśmy, szybko się zaprzyjaźniliśmy. Kradzieże,
przewozy… Wszystko, co nielegalne, ale nigdy nie zajmowaliśmy się morderstwami
i porwaniami. Każdy kochał jedno… Wyścigi. — Spojrzał na Syriusza, który
opierał się o biurko i patrzył w jego oczy, które były odległe, gdy wszystko
sobie przypominał. — Jestem nielegalnym ścigantem. I wiesz co? — dodał, kiedy
zobaczył zaskoczenie na twarzy chrzestnego. — Jestem z tego cholernie
zadowolony. W życiu z tym nie zerwę. Nawet jakbym miał się ścigać największym
wyprodukowanym gównem na świecie.
— Teraz wiem, czemu miałem wrażenie, że jadę z
profesjonalistą — powiedział pod nosem Łapa, a Kobra uśmiechnął się lekko.
— Szefunio wie, że zawsze jestem chętny do ścigania, więc
jak ignoruje moje wymachiwanie ręką przed jego nosem, to mnie wkurza.
Syriusz nie umiał powstrzymać cichego śmiechu.
— Czemu tak cię to ciągnie? Kasa?
— Kasa? Nie. To jest na odległym końcu. Adrenalina. To, że
jedziesz i nikt cię nie zatrzyma. Wtedy zapominam o wszystkim. Liczy się tylko
kierownica i tor. I pedał gazu. Auta mnie kręcą od kiedy zobaczyłem samochód,
którym miałem uczyć się jeździć.
— O co się ścigacie?
— Głównie o kasę. Ostatnio coraz częściej się zdarza o
samochody. Stawka rośnie, ludzie chcą więcej i więcej ryzykują. Ściganci
dostarczają rozrywki nocnym markom i policji — uśmiechnął się do siebie i
zerknął na niego. — Wszystkim najbardziej się podoba, kiedy przyjeżdżają gliny
i trzeba uciekać. Złapią? Jeśli już to nie na długo. Zawsze znajdzie się ktoś,
kto cię wyciągnie z pudła albo przekupny glina. Na koniec wakacji organizujemy
wyścigi mistrzów. Ludzie wybierają osiem najlepszych osób według nich. Jeden na
jednego. Wygrywa najlepszy. Nagroda? Satysfakcja. To wystarczy. Ludzie cię
szanują. Rzecz jasna, ludzie ulicy.
— Respekt…
— Właśnie — powiedział cicho. — W takim środowisku jest to
potrzebne. Inaczej z tobą krucho, a ludzie traktują cię jak śmiecia. Bycie w
wysoko postawionej ekipie znacznie pomaga. Dla mnie ekipa jest jednak czymś
innym, ważniejszym. Oni zawsze byli ze mną. Pomagali mi po każdym ataku
Dursleya, wyciągali z tarapatów, ryzykowali. Oni wyciągnęli mnie z dołka, gdy
rzekomo umarłeś, a przyjaciel odbił mi dziewczynę, chociaż wiedział, jak jest
dla mnie ważna. Nie mam zamiaru z tym skończyć. Dzięki ekipie poznałem siebie i
zobaczyłem, że mogę być kimś. Nie odrzucę ich, niezależnie od tego, kto nie
będzie tego akceptował. To moja pierwsza rodzina i osoby, na które zawsze
mogłem liczyć. Dzięki nim wakacje nie były tak ciężkie, gdy Dumbledore wysyłał
mnie na Privet Drive, chociaż wiedział, co Dursley ze mną robi, tłumacząc, że
tam jestem bezpieczny. Niby chroniła mnie jakaś bariera rodzinna. — Nagle uśmiechnął
się z ironią. — Ciekawe jaka… Ale nie wiedział, co robię, gdy myślał, że
zdycham w domu. — Spojrzał na Syriusza. — Teraz rozumiesz? - szepnął na koniec.
— Powiedz mi: co ja mam z tym zrobić? — westchnął Łapa.
— Zrób z tym co chcesz, ale na to nie można być obojętnym.
Albo to zaakceptujesz albo pozwól mi stąd wyjść. Chciałeś wiedzieć, więc ci
powiedziałem. To twoja decyzja, a ja już na nią nie wpłynę.
Syriusz patrzył na niego. Przez jeden dzień brakowało mu
chłopaka, a nie mógł odbierać mu przyjaciół, których, bądź co bądź, polubił,
nawet Malfoya. I przecież… kochał go.
— Będzie ciężko, ale spróbuję — powiedział Syriusz cicho z
lekkim uśmiechem. Kobra spojrzał na niego niezrozumiale. — Chodź tu. — Podszedł
bardzo niepewnie, kiedy Łapa wstał. — Wypakuj te ciuchy z powrotem. —
Przygarnął go w swoje ramiona.
Poczuł jak Harry wyraźnie się rozluźnił. Pocałował go w
czubek głowy, kiedy odwzajemnił uścisk.
— Dzwoń do ekipy, że natychmiast mają tu wracać, bo Moody
się nudzi, a Ron chodzi zbyt zadowolony z siebie.
Kobra zaśmiał się cicho. Syriusz poczochrał go po włosach z
uśmiechem.
— Trzeba to natychmiast zmienić — stwierdził chłopak. —
Jutro się tym zajmiemy, nie bój nic.
Syriusz zaczął się śmiać.
— Kobra, co się tak wleczesz? — zapytała Gejsza, gdy tylko
odebrała telefon.
Uśmiechnął się lekko.
— Nie wyprowadzamy się.
— Że co?!
— Moody się nudzi, a Ron chodzi dumny jak paw. Musimy się
tym zająć.
— Aaa! Ludzie, zostajemy na Grimmauld Place! — wrzasnęła
poza słuchawkę. Syriusz zaczął się śmiać, a Harry uśmiechnął się szerzej. —
Zaraz będziemy! — Rozłączyła się.
— Jeszcze o jednym zapomniałem — rzekł Syriusz, a Kobra
spojrzał na niego pytająco. — Kim jest Snajper?
Westchnął.
— Daje nam najwięcej zleceń. Jeden z najwyżej postawionych
gangsterów. Coś mu zrobisz to masz na głowie całą mafię. — Uśmiechnął się
lekko, widząc spojrzenie Łapy. — Tak, jestem jedną z tych osób, które zaszły mu
za skórę. Mam zamiar to zmienić tylko nie wiem, czy mi się to uda. Dał mi
kiedyś robotę. Przewóz narkotyków. Mieliśmy przejąć ciężarówkę z towarem. Po
robocie, kiedy poszedłem po kasę, usłyszałem, że mają mnie zastrzelić i
zakopać. — Syriusz syknął. — Zwinąłem mu część towaru i zwiałem ich samochodem.
Od tego czasu mnie ściga, ale wie, że jak mnie zabije, to nie dowie się, gdzie
jest jego towar warty ponad pół miliona. — Tym razem mężczyzna gwizdnął. —
Tylko to mnie zabezpiecza. Nikt nie wie, gdzie to schowałem i nikomu o tym nie
powiem, bo jak Snajper się dowie, że ktoś wie, to zafunduje mu takie emocje, że
wydusi wszystko.
— Nie myślałeś, żeby to sprzedać i zwiać za granicę?
— Też mi to przeszło przez myśl, jak złapali mnie i Dextera
na uboczu i dali niezłe manto. Ale nie chcę. Poza tym pewnie ściągnąłbym
problemy na ekipę.
— Mówiłeś, że masz zamiar to zmienić.
— Wczoraj do niego poszedłem, gdy zrozumiałem, że to on
powiadomił cię o akcji — mruknął. — Zostawi w spokoju mnie, ekipę i moich znajomych,
gdy oddam mu towar i będę wykonywał każde jego zlecenie. Nie mam żadnej
gwarancji, że mówi prawdę, dlatego chcę się upewnić przez Przysięgę Wieczystą.
Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale nie mam wyboru. W innym wypadku może zrobić
coś komuś z ekipy.
Ktoś zapukał do drzwi, więc wpuścili tę osobę do środka.
— My tylko chcieliśmy powiadomić, że jesteśmy — powiedziała
z wielkim uśmiechem Missy. — I już nie przeszkadzamy.
Zamknęła drzwi i zapadła cisza.
— Nie jest ci szkoda przyjaźni z Ronem i Hermioną?
— Trudno, żeby nie było, ale Ron nie potrafi zaakceptować
wszystkich zmian. Jest uprzedzony do Dextera i nawet nie próbuje tego zmienić.
Nie chciałem wybierać, ale mnie do tego zmusił. Hermiona… widzę, że próbuje,
ale to jednak nie jest to samo, co wcześniej.
— A Ginny?
— Co Ginny? — mruknął.
— Nie udawaj, że nie zauważyłeś.
— Zawsze była dla mnie jak siostra i tylko tyle.
— Za dużo wiadomości na raz — westchnął Łapa po chwili.
Harry spojrzał na niego smutno.
— Wolisz wszystko na raz czy mam podzielić informacje na
części?
Spojrzał na niego.
— Jeszcze coś? — Kiwnął głową. — Dawaj od razu.
— Wiesz o przepowiedni?
— Wiem, że dotyczy ciebie i Voldemorta.
— A treść? — Pokręcił głową. — A powinieneś, bo przez nią
prawie zginąłeś. W skrócie mówiąc: albo zabiję Voldemorta albo on zabije mnie.
Nie ma innego wyjścia. — Syriusz patrzył na niego z miną, która świadczyła o
tym, że uznał to za żart, lecz po chwili zamieniła się w niedowierzanie. — Jestem
ciekawy, jak go zabić. Nawet nie skończyłem szkoły, a ludzie wymagają ode mnie
rzucenia Avady bez mrugnięcia okiem. Sam już nie wiem, co o tym myśleć —
westchnął na koniec, a Syriusz poczochrał go po włosach ze smutkiem w oczach.
Ekipa poprosiła, aby Syriusz nic nie mówił o ich powrocie,
gdyż swoją osobą chcieli wkurzyć Moody’ego i Rona, którzy wyraźnie pałali do
nich nienawiścią, a szczególnie do Kobry i Dextera. Zakłócili śniadanie otwarciem
drzwi z rozmachem.
— Stęskniliście się? Wiem, że tak — rzekł na wstępie Harry
z wielkim wyszczerzem, rozwalając się na swoim standardowym miejscu, a ekipa
zaraz za nim.
Ron spochmurniał dość wyraźnie.
— A już był taki spokój — mruknął pod nosem Szalonooki.
Spojrzeli na niego z uśmiechami.
— I dlatego powróciliśmy. Jak Batman albo Obcy, jeśli
wiesz, o kogo mi chodzi — stwierdził Żyleta.
— A może Voldemort miał was dosyć?
Uważał, że skoro przyjaźnią się z Malfoyem, to oznacza, że
tak jak on przeszli na stronę Riddle’a.
— Też prawda. Mieliśmy do niego sprawę. Już załatwia dla
ciebie celę w swoim zamku — odpowiedział Kobra. — Zakratowane okno wychodzi na
cmentarz. Będziesz patrzył na miejsce, gdzie zostaniesz pochowany.
Tonks zakrztusiła się ze śmiechu tostem.
— Posadzą żonkile na twoim grobie — dodała Wdowa. —
Załatwiliśmy ci takie przekwitnięte.
Rozległy się chichoty.
— Nie wiem, po co trzymacie tutaj te zdemoralizowane
bachory. Już dawno bym je wyrzucił.
— Moody — wtrącił się Syriusz — co jak co, ale nie masz nic
do gadania. Są to goście Harry’ego, a skoro to jego dom, to może zapraszać,
kogo zechce.
Kobra spojrzał na niego i uśmiechnął się szczerze. Wiele
radości mógł mu sprawić jednym zdaniem. Lampka zaświeciła się nad jego głową.
Teraz uśmiechnął się słodko i podparł łokciami o blat stołu, podtrzymując
głowę. Przeniósł wzrok z powrotem na Moody’ego.
— Widzisz? Prędzej ja cię z tego domu wyrzucę niż ty mnie.
Więcej się nie odezwał. Dexter i Kobra przybili sobie pod
stołem żółwiki, a Remus i Syriusz zaśmiali się cicho.
Kobra powiedział Remusowi to samo, co Syriuszowi,
uzupełniając tylko niektóre fakty. Miał do niego całkowite zaufanie, gdyż na
nie zasłużył.
Siedzieli właśnie w pustym klubie.
— Kobra, jesteś pewny? — zapytał Szefunio.
— Nie mam innego wyjścia.
Mężczyzna westchnął.
— Mam nadzieję, że to dobre rozwiązanie.
— To ty nie wiesz, jak wielkie są moje te nadzieje.
Wszystko działa?
— Tak. Obraz jest wyraźny, dźwięki też.
— Dobra, idę.
Wyszedł. Wsiadł do nissana i ruszył główną ulicą w stronę
klubu Snajpera. Miał obawy dotyczące tego spotkania, lecz podjął decyzję. W
oprawce okularów miał niewidoczną kamerkę, przez którą ekipa widziała, co się
dzieje. W razie czego mieli interweniować. Stanął przed klubem z piskiem opon.
Zatrzasnął drzwi i zakluczył je, kierując się w stronę wejścia. Na powitanie
stanął przed dwoma osiłkami.
— W sprawie?
— Do Snajpera.
— Kto?
— Kobra.
— Chwila. — Poczekał cierpliwie, aż wróci jeden z
ochroniarzy. — Ręce na bok.
Zrobił jak kazali i ze znudzeniem czekał, aż go obszukają.
Za pasem znaleźli pistolet, który najczęściej nosił przy sobie i do niczego
więcej nie mogli się przyczepić. Zabrali mu broń i poprowadzili w stronę
stolika, przy którym siedział Snajper w otoczeniu kilku młodych dziewczyn.
— Czyżbyś się zdecydował? — rzekł na powitanie.
Kiwnął na dziewczyny, a one szybko odeszły. Chłopak usiadł
naprzeciwko niego.
— Więc?
— Mogę się zgodzić pod jednym warunkiem. — Snajper
uśmiechnął się ledwo zauważalnie, jakby właśnie tego się spodziewał. — Jeśli
masz zamiar dotrzymać słowa, złóżmy Przysięgę Wieczystą.
Mężczyzna odłożył cygaro, nadal na niego patrząc ciemnymi
oczami, które nic nie zdradzały.
— Okay.
Harry uniósł jedną brew w geście zdziwienia. Nie sądził, że
zgodzi się tak szybko.
— Czyżbyś miał jakieś niecne plany? — zapytał spokojnie
Ostry, a mężczyzna zaśmiał się.
— Nie, Kobra. Mówiłem ci, że jesteś zbyt dobry, żeby
wyeliminować cię w trakcie, gdy akcje wychodzą ci bez problemów. Pomijając
ostatnią, z wiadomych powodów. Tacy ludzie są mi potrzebni. W innych akcjach
byłbyś równie dobry.
— Mówiłem ci, że odstrzelenie łba jakiemuś nadzianemu
biznesmenowi mnie nie obchodzi.
— Nie chodzi konkretnie o odstrzelenie łba tylko dołączenie
kabelków, które utrzymują pewną osobę przy życiu.
— Po jaką cholerę mam to robić, skoro umowa tego nie obejmuje
i nawet jej nie zawarliśmy? — warknął.
— Jest powód.
— Jaki?
— Chodź.
Snajper wstał, więc zrobił to samo. Wraz z kilkoma
ochroniarzami skierowali się w stronę drzwi, a następnie dostali się na
zaplecze. Po schodach przeszli w dół. Snajper otworzył kolejne drzwi
zabezpieczone elektrycznymi zamkami. Weszli na korytarz, w którym śmierdziało
stęchlizną i krwią.
— Gdzie ty mnie prowadzisz? — rzekł, kryjąc obawę w głosie.
Nie odpowiedział, lecz poprowadził go w stronę kolejnych
drzwi, przy których stał jakiś koleś. Odkluczył je bez słowa, a Snajper
otworzył je i wpuścił Harry’ego jako pierwszego. Chłopak spojrzał na niego
podejrzliwie, lecz wreszcie wszedł.
— Ty skurw*synu — szepnął.
— Ku*wa mać!
Żyleta chwycił się za głowę, patrząc w monitor, na którym
widzieli wszystko, co działo się w klubie Snajpera. Szefunio przetarł twarz
dłonią. Syriusz i Remus spojrzeli na siebie z bladymi twarzami, podobnie jak
Gejsza i Wdowa.
— Wiedziałem, że on coś planuje — warknął Yom.
Widzieli Szakala i Doris siedzących na ziemi w poszarpanych
i brudnych ubraniach, zakneblowanych i skutych łańcuchami.
— Spójrz na bok — usłyszeli głos Snajpera, a Harry wykonał
polecenie.
— Ja pie*dolę — szepnęła Milka. — Pussy.
— Albo wykonasz zlecenie albo, jak ty to ująłeś, odstrzelę
im łby na twoich oczach.
Missy ukryła twarz w dłoniach.
Kobra był blady jak kość, widząc przed sobą swoją
przyjaciółkę, eks przyjaciela i eks dziewczynę w takim stanie. Tylko Szakal
utrzymywał spokój mimo sytuacji, w jakiej się znalazł. Harry zawsze podziwiał
go za opanowanie. Pussy spojrzała na niego z niemą rozpaczą, a Doris płakała.
— Tę dwójkę może byś olał — Snajper wskazał na Doris i
Szakala — ale Pussy przecież nic ci nie zrobiła, prawda? — uśmiechnął się. Kobra
spojrzał na niego wrogo. — Szkoda tak młodych osób, czyż nie? — ciągnął. — Pamiętaj,
że to ja stawiam warunki — dodał spokojnie. — Wykonasz zlecenie to zgodzę się
na twoje. A teraz może podejmij decyzję wraz z nimi.
Zamknęli drzwi, zostawiając trójkę więźniów i Kobrę. Harry
podszedł szybko do Pussy i rozwiązał opaskę z jej ust, a ona nie wytrzymała i
wybuchnęła płaczem.
— Przepraszam — wydusiła, a on przytulił ją lekko.
— Są tu kamery? — spytał tak cicho, że ledwo go usłyszała.
— Nie wiem — odparła cichutko.
Musiał to wiedzieć, aby zorientować się, czy mają jakieś
szanse na ucieczkę. Podszedł do Doris. Patrzyła na niego pustymi,
zaczerwienionymi oczami, kiedy rozwiązywał opaskę.
— Są tu kamery? — zapytał Szakala, by tylko on i
ewentualnie Doris go słyszeli.
Kiwnął delikatnie głową, patrząc na niego niepewnie, gdy
także jego uwolnił z opaski.
Nie miał
szansy. Najmniejszej. Było jedno rozwiązanie, którego nie chciał wybrać.
— Co on każe ci zrobić? — szepnęła z bólem Pussy, gdy
podniósł się do pionu.
— Zabić — odparł krótko bez emocji.
Dziewczyna jęknęła. Doskonale wiedziała, że ekipa nie
babrze się w morderstwach. Doris przymknęła powieki. Wiedziała, co ich czeka.
— Zrobisz to? — zapytał Szakal.
Od niego zależało ich życie. Albo on zabije albo ich zabiją
przy nim. Nie odpowiedział. Spojrzał na Pussy. Nikt nie wiedział, co mu chodzi
po głowie, oprócz jego samego. Miał przed sobą troje ludzi. Dwie z nich zrobiły
mu wielkie świństwo, a przyjaźń i miłość zamieniła się w nienawiść. Jedna nie
zrobiła mu nic, za co mógł bez problemu oddać jej życie w ręce gangstera. Wręcz
przeciwnie. Tylko przez nią się wahał. Gdyby jej tu nie było, decyzja może by
była łatwiejsza. Wierzysz w to?
— Kobra, proszę cię… — szepnęła Doris.
— Teraz? — powiedział sucho. — Bo ode mnie zależy, czy cię zabiją
czy nie? Wcześniej jakoś nie prosiłaś mnie o nic poza kasą. Uwierz, że gdyby
nie Pussy, to nie wahałbym się ani chwili. — Kłamca. Po jej policzkach
popłynęły kolejne łzy. Tylko skąd miał wiedzieć, czy są one prawdziwe, a może
tylko po to, by wzbudzić w nim litość? — Teraz mam dla was ryzykować? — ciągnął
do pary. — Trochę późno sobie o mnie przypomnieliście.
Podszedł ponownie do Pussy i pocałował ją w czubek głowy.
Drzwi skrzypnęły.
— No, Kobra, od ciebie zależy, kto pójdzie pod piach —
rzekł Snajper, gdy trzech osiłków podeszło do każdego więźnia i przyłożyli lufy
do ich skroni. — Jedno słowo i trzy strzały, albo i nie.
Przejechał jeszcze raz wzrokiem po więźniach. Pussy
patrzyła w ziemię uspokojona, Doris zacisnęła powieki płacząc, a Szakal patrzył
na swojego oprawcę ze zdenerwowaniem.
Harry spojrzał na Snajpera.
— To jak nazywa się ten koleś?
Hej,
OdpowiedzUsuńno w końcu Syriusz wysłuchał Harrego, co to za przyjaciel z Rona jak jest szczęśliwy jak ich nie ma… Snajper chyba wiedział co robi, bo gdyby byli tam tylko Doris i Szukał to na to by się nie zgodził…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, w końcu Syriusz wysłuchał Harrego, co to za przyjaciel z Rona jak jest szczęśliwy jak ich nie ma... Snajper chyba wiedział co robi, bo gdyby byli tam tylko Doris i Szukał to Harry na to by się nie zgodził...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza