Syriusz ziewnął szeroko, wchodząc do swojego pokoju. Na
łóżku dostrzegł list, więc ze zdziwieniem wziął go do ręki, by następnie
zamknąć okno, które otworzył godzinę wcześniej. Otworzył kopertę i zaczął
czytać.
Witaj Black,
nie znamy się, chociaż ja trochę o Tobie wiem. Skąd? Nieważne.
Mamy wspólnego znajomego. Kobra. Kojarzysz może? Pewnie tak, w końcu to Twój
chrześniak. Kim dla mnie jest? Mamy kilka wspólnych interesów, choć ostatnio
wszedł mi za skórę. Przyznam, słusznie zrobił, ale to znacznie utrudnia mu
życie. Prawdopodobnie nie wiesz, kim jest, więc mogę Ci to powiedzieć, a
właściwie pokazać. Bądź jutro o 21 przed salonem samochodowym na Mount Street.
Sporo się dowiesz na jego temat i na pewno nie pożałujesz. Całkowicie zmienisz
o nim zdanie i zrozumiesz wiele spraw, o których nie masz pojęcia.
Snajper
Patrzył na list ze zmarszczonymi brwiami. Ostatnio wszedł mi za skórę… To
utrudnia mu życie… Nie wiesz, kim jest… Zmienisz o nim zdanie… Snajper… Podniósł wzrok z pergaminu na ich
wspólne zdjęcie sprzed piętnastu lat. Kim
ty naprawdę jesteś, Harry?
Miał wiele wątpliwości związanych z pójściem we wskazane przez
Snajpera miejsce. Dopiero gdy położył się do łóżka i skupił się na tym
przezwisku, przypomniał sobie strzelaninę w klubie.
— Snajper czeka na to, co jego.
— Wiesz, co mu powiedz? Dokładnie zacytuj. Pier*ol się.
Nie wiedział, co jest grane. Mógł się tego dowiedzieć. Ale
bał się, musiał to przyznać. Bał się dowiedzieć czegoś, co mogło zmienić jego
stosunek do Harry’ego. Chciał też znać prawdę, której chłopak pewnie nie chciał
mu powiedzieć.
Westchnął. Zbliżała się dwudziesta pierwsza. Harry wyszedł
wraz z ekipą już kilka godzin temu. Prawda czy życie w nieświadomości?
— Dexter, idziesz na pierwszą akcję. Tak jak każdy,
zaczynasz od bycia kierowcą. — Draco wyszczerzył się z zadowoleniem. — Kobra,
Snajper wytypował ciebie do tej roboty, więc musisz iść. Pojedzie z wami jeszcze
Missy, bo są zabezpieczenia komputerowe, i Żyleta.
— Co ten koleś znowu wymyślił? — powiedziała Gejsza ze
zmarszczonymi brwiami.
— Nie mam pojęcia — westchnął Szefunio. — Powiedział, że
albo Kobra, albo nikt.
Ruszyli do pracy. Mieli ukraść auto z salonu samochodowego.
Missy złamała zabezpieczenia.
— Możecie iść — powiedziała.
Żyleta i Kobra wyszli z auta i skierowali w stronę bram,
nie dostrzegając nikogo. Pierwszy z nich wskazał na kamerkę skierowaną w
przeciwną stronę. Podsadził Ostrego, który opryskał ją sprayem. Następnie
wspiął się na bramę i przeszedł na drugą stronę. Żyleta wziął z niego przykład.
— Kamerka po prawej — rzekła Missy przez słuchawki, które mieli
w uszach. — Czekajcie, zablokuję ją... Okay, droga wolna. Drzwi odbezpieczone,
ale kamerka przy nich jest na innych kablach. Musicie ją ominąć.
— Zobaczę tyły — szepnął Żyleta.
Obszedł budynek dookoła. Niespodziewanie rozległ się krzyk
Missy do słuchawki:
— Uciekajcie! Złapali nas! — Rozległ się alarm. Podbiegli w
stronę bramy. — Psy! Szybko! — To już nie było do słuchawki, lecz przez otwarte
drzwi auta.
Wdrapali się po bramie, z góry dostrzegając syreny
policyjne. Zeskoczyli na ziemię i stanęli naprzeciwko jakiegoś mężczyzny w
kapturze, który się nie ruszał. Żyleta szybko wystawił pistolet, lecz Kobra
zorientował się, kto to jest. Z przerażeniem szarpnął przyjaciela za rękę,
opuszczając mu broń. Patrzył w twarz nieznajomej osoby z mocno bijącym sercem.
— Szybko! — krzyczała Missy.
Pociągnął Żyletę za bluzkę, nadal patrząc w twarz osoby przed
nim. Włączyły się głośne syreny policyjne. Dobiegli do czarnego auta. Nikt ich
nie zatrzymał.
— Zrobił to specjalnie! — wrzasnął Żyleta, gdy byli już
bezpieczni. — Chciał nas wrobić! Jeszcze ktoś nas widział! Mamy prze*ebane!
— Mieliście kominiarki i było ciemno. Jest mała szansa —
uspokoiła go Missy.
— Chyba że jest to znajoma osoba — powiedział cicho Harry.
— Co masz na myśli? — spytał Dexter, zerkając na niego
przez lusterko.
— To był Syriusz.
Draco zahamował gwałtownie. Wszyscy przenieśli na niego
spojrzenia.
— Jesteś pewny? — zapytała Missy, a
on kiwnął głową. — Poznał cię?
— Chyba tak.
— O ku*wa.
Reszta ekipy czekała na nich na parkingu. Kobra zaczął się
domyślać, co może się teraz stać.
— Ja pie*dolę! Przecież on mnie wyklnie! Na sto procent ten
sukinsyn go powiadomił, dlatego miałem iść na tę cholerną akcję!
— Co się stało? — zaniepokoiła się Gejsza, gdy zapalił
papierosa.
— Akcja się nie udała — powiedział Żyleta, przecierając
twarz dłonią. — Syriusz nas widział.
— Poznał was?
— Prawdopodobnie Kobrę.
— Co teraz? — spytała cicho Milka, kiedy zapalił drugiego
papierosa.
— Nie będę czekał. Im szybciej tym lepiej. Szefunio,
prawdopodobnie znowu będziemy potrzebowali lokum — powiedział Kobra załamanym
głosem.
— Nie wiesz, jak to przyjmie, ale masz rację, nie czekaj —
odparł mężczyzna.
Przełknął ślinę i deportował się w szarej mgiełce. Przed
Grimmauld Place 12 zapalił jeszcze dwa papierosy, nim ręce przestały mu się
trząść. Wszedł do domu. Pani Weasley krzątała się po kuchni, reszta pewnie była
w swoich pokojach. Postanowił najpierw iść do pokoju chrzestnego. Zapukał ze
ściśniętym gardłem. Zajrzał do środka, gdy nikt nie odpowiedział. Pusto. Ruszył
do siebie z myślą, że może jeszcze nie wrócił. Wszedł do swojego pokoju. Mylił
się. Wrócił.
— Miałeś zamiar kiedykolwiek mi o tym powiedzieć?
Serce podeszło mu do gardła. Zero emocji w głosie.
— Chciałem — szepnął.
Łapa odwrócił się od okna i spojrzał na niego. Pustka w
spojrzeniu.
— Chciałeś? — spytał z chłodem w głosie. — Nie kłam.
— Naprawdę — powiedział łamliwym głosem.
— Więc dlaczego tego nie zrobiłeś? — warknął.
— Jak miałem to zrobić?
— Racja. Jak. Jak komuś powiedzieć, że jest się przestępcą.
— Syriusz, daj mi wytłumaczyć — powiedział z bólem.
— Co tu tłumaczyć? — warknął. — Widziałem na własne oczy, jak
próbujesz ukraść samochód! Ta akcja z trzema samochodami to też wasza sprawka?!
— Milczał. — Tak myślałem. Nie sądziłem, że wyrośniesz na złodzieja. Mordercę
też?
— Nie…
— I mam ci wierzyć?! Po tej strzelaninie w klubie?! Po tym,
co widziałem dzisiaj?! Harry, do jasnej cholery, jak ja mam ci jeszcze w
cokolwiek wierzyć?! Oszukałeś mnie. Kłamałeś w żywe oczy. Próbowałem zastąpić
ci Jamesa. I co dostaję w zamian? Prawdę, która całkowicie wszystko zmienia.
— Syriusz…
— Nie chciałeś mi tego powiedzieć. Gdybyś to zrobił, może
bym zrozumiał. Ale to, co zrobiłeś… Skąd mam wiedzieć, ile jeszcze masz na
sumieniu? Co tak naprawdę robisz i kim jesteś? Jak mam się nie dziwić
Dursleyowi?
To zabolało, jakby uderzył go w twarz. Syriusz to zauważył,
lecz nic go to nie obeszło.
— Proszę cię…
— Teraz? Chyba trochę za późno.
— Przepraszam…
— Tylko tak mówisz, a w myśli masz całkiem coś odwrotnego —
syknął.
— Więc wydaj mnie policji — szepnął.
Łapa uśmiechnął się z ironią.
— I mam ci niby uwierzyć, że nawet nie spróbujesz mnie
zatrzymać? Odwrócę się i wbijesz mi nóż w plecy albo strzelisz.
— Nigdy bym tego nie zrobił — szepnął.
— Nie? — czysta ironia.
Łzy stanęły mu w oczach. Jak w ogóle mógł tak pomyśleć?
— Chociaż mnie wysłuchaj.
— Trochę się z tym spóźniłeś — rzekł zimno. — Wynoś się.
— Syriusz… — powiedział z lekką paniką.
— Wynoś się — powtórzył, odwracając się od niego.
Wyszedł ze spuszczoną głową i łzami w oczach. Na schodach wpadł
na Remusa, który był dziwnie blady i lekko zaniepokojony.
— Harry…
— Zostaw mnie — szepnął.
— Poczekaj — powiedział z prośbą w głosie.
— Nie mam na co. Przepraszam.
Wyszedł z domu, zamykając cicho drzwi. Dopiero wtedy
pozwolił płynąć łzom.
Leżał na ławce kilka godzin. Niebo było zachmurzone i
zapowiadało się na deszcz. Zamknął oczy. Rozwiązał jeden problem, ale po jakimś
czasie wrócił ze zdwojoną siłą. Już bym wolał, żeby krzyczał, niż ten chłód
w głosie.
— Kobra…
— Hmm?
— Jak…?
— Wyrzucił mnie z domu.
Wdowa zamilkła, patrząc kolejno na resztę ekipy.
— Może trochę ochłonie i zrozumie — szepnęła Gejsza.
— Dał jasno do zrozumienia, co o tym sądzi.
— Wytłumaczyłeś mu?
— Nawet nie chciał słuchać.
— Pogadaj z nim jeszcze raz, ale jutro. Niech się z tym
prześpi.
— Gejsza, nie ma po co. Dowiedział się najważniejszego. —
Otworzył oczy. — Nie chce mnie widzieć, więc zrobię jak zechce.
— Remus był w klubie — powiedział Dexter po chwili ciszy.
— Powiedzieliśmy mu — dodała szeptem Milka. — Przyjął to o
wiele lepiej. Chciał z tobą o tym pogadać.
— Chodźmy stąd — mruknął po chwili ciszy.
— Jak to wyrzuciłeś go z domu?!
— A co miałem według ciebie zrobić?! Nie znasz prawdy!
— Znam — warknął Lunatyk. — Byłem w klubie po akcji i
wszystko mi powiedzieli, gdy Harry przyszedł do ciebie.
— I cię to nie obeszło?!
— Jak mogło to mnie nie obejść?! Wiem, co Harry robi! Ale
całkowicie to rozumiem, do cholery! Trzeba było go wysłuchać, a nie od razu z
domu wyrzucać!
— Co by to zmieniło?!
— Wszystko! Nawet nie mógł ci powiedzieć, dlaczego zaczął
się tym zajmować! A odpowiedź wszystko zmienia.
— Już mnie to nie obchodzi…
— Jesteś kretynem, Syriusz.
— I to niby jeszcze moja wina?!
— Będzie twoją winą, jeśli znowu w coś się wpakuje!
— Niby w co? — burknął.
— Mafia chce go do siebie. — Łapa zbladł. — Dzięki temu, co
zrobiłeś, będzie coraz bardziej się do nich skłaniał. Nie zabija, ale dzięki
temu być może zacznie — szepnął. — Wiesz, do czego to może doprowadzić.
Voldemort tylko czeka, aż się złamie, a wtedy z chęcią weźmie go do siebie. Nie
rozumiesz? Obiecałeś, że może na ciebie liczyć w każdej sytuacji. A to dla
niego wiele znaczyło. Liczyło się dla niego twoje zdanie i twoja obecność. — Ramiona
Łapy zawisły bezwładnie. Zawsze dotrzymywał obietnic. — To nadal jest dzieciak,
który potrzebuje wsparcia i rodziny. Ekipa mu tego nie zapewni. Pogadaj z nim
jeszcze raz i wysłuchaj, co chce ci powiedzieć. Nie skreślaj go po tym, co
zobaczyłeś.
Wyszedł, zostawiając Syriusza samego.
Poszedł do klubu, ale nie Szefunia. Ten był całkiem
odmienny. Urządzony w czerwonych kolorach, z olbrzymim barem i tańczącymi, na
pół nagimi dziewczynami. Ruszył przed siebie z wrogością w oczach.
— Ty sukinsynie, zrobiłeś to specjalnie — warknął. Snajper
spojrzał na niego z uśmiechem. Dwóch osiłków chwyciło Kobrę za ramiona, żeby
nie mógł się zbliżyć. — Wcale nie chciałeś auta tylko tego, żeby mnie zobaczył.
— Skąd podejrzenie, że to moja sprawka?
— Na pewno nie znalazł się tam przypadkowo — żachnął się.
— I jak to przyjął? — Harry zacisnął pięści. — Wnioskuję,
że źle.
— Pożałujesz tego.
— Więcej ze mną nie zadzieraj, bo skończy się to inaczej.
Powiedz, gdzie jest towar, a będziesz miał spokój. Nikomu nic nie będę mówił.
— Oddam go i mnie zabijesz.
— Nie zabiję. Jesteś zbyt dobry w te gierki, żeby pozbawić
cię życia. Szefuniowi trafił się niezły nabytek. Mógłbyś nawet przejść do mnie,
gdybyś chciał.
— Nie interesują mnie morderstwa — odparł. — Zostaję u
Szefunia.
— Jak chcesz. Oddasz towar, a zostawię cię w spokoju.
— Całą ekipę i moich znajomych — dodał twardo.
— Ale to ty realizujesz każdą robotę, jaką wam zlecę. Chyba
że sam zrobię wyjątek.
— Pomijając morderstwa. Porwania też mnie nie interesują.
— Tylko kradzieże, przewozy i takie akcje, którymi się
zajmujesz.
— Pomyślę — powiedział po chwili
ciszy.
Snajper dał znak ochroniarzom, żeby go puścili.
Poszło zbyt łatwo, żeby całkowicie mu uwierzyć.
— Czyś ty oszalał?! Poszedłeś w paszczę lwa!
— Coś mi zaproponował.
— I?
— Chyba się zgodzę.
Tylko Szefunio wyglądał na spokojnego, kiedy powiedział im
o warunkach.
— I ty mu wierzysz? — wątpił Żyleta.
Uśmiechnął się lekko.
— Nie.
— Więc jak…?
— Przysięga Wieczysta.
Żyleta zamilkł.
— Co to jest? — zapytała Gejsza.
— Przysięga składana na całe życie. Złamiesz warunek to
umierasz.
— Kobra, to jest na całe życie — powiedziała Missy z
niepokojem.
— Wiem. Dlatego mam wątpliwości.
— Zastanów się dobrze.
— I tak mam lufę przy skroni — uśmiechnął się słabo.
Łapa wszedł do jadalni na śniadanie. Miał okropny mętlik w
głowie i wyrzuty sumienia po słowach Remusa, który teraz nie zaszczycił go
żadnym spojrzeniem.
— Syriuszu, może wiesz, czy Harry i pozostali zejdą na
śniadanie? — spytała pani Weasley.
— Raczej nie — odparł niemrawo.
— Znowu impreza? — Hermiona pokręciła głową.
— Tym razem nie — odparł pod nosem, ale go nie usłyszeli.
Lunatyk prychnął cicho.
— … Kolejna akcja przestępcza, tym razem nieudana.
Próbowano ukraść samochód z salonu, lecz podwójne zabezpieczenia i szybka
reakcja policji zepsuła plany przestępców. Sprawców jednak nie udało się
złapać. Kamery nic nie zarejestrowały, a dwie z nich zostały zniszczone.
Policja bada wszelkie ślady. Najprawdopodobniej jest to sprawka grupy
przestępczej, która w ostatnich tygodniach nasiliła swoje ataki. Z policyjnych
raportów wynika, że najwięcej napadów przeprowadzają latem, w wakacje. Zwykle
są one udane, a przestępcy są nieuchwytni. Grupa ta specjalizuje się w
kradzieżach drogich samochodów. Zanotowano także włamania z rabunkiem,
najprawdopodobniej z ich udziałem. Nie ma żadnych portretów pamięciowych,
świadków ani odcisków palców. Wniosek nasuwa się jeden: profesjonaliści.
Łapa oderwał wzrok od telewizora, gdy spiker zaczął mówić na
inny temat. Dostrzegł, że Remus na niego patrzy.
— No co? — burknął, a on pokręcił głową z politowaniem.
— Chociaż jeden spokojny poranek bez pyskujących bachorów —
powiedział Szalonooki.
— Moody, przymknij się — rzekł automatycznie Łapa.
Remus uniósł jeden kącik ust.
— Brakuje mi porannych potyczek słownych z Moodym —
westchnął Dexter, mieszając kawę.
Zaśmiali się cicho.
Klub był całkowicie pusty, nie grała muzyka, przy barze nie
było żywej duszy. Tylko oni siedzieli przy stoliku, pijąc kawę i jedząc pizzę
na śniadanie.
— Gdzie ta dobra jajecznica? — szepnęła do talerza Missy.
— Tylko nie mówcie tych rzeczy przy Kobrze — mruknęła
Wdowa.
— Naprawdę, mógłby jeszcze raz z nim pogadać — stwierdził
Yom. — I nie chodzi tu o Moody’ego i dobre śniadania.
— Ja pie*dolę. Nie doniosę tej cholernej kawy w całości.
Zaśmiali się, kiedy Kobra po raz drugi wylał część kawy,
kierując się do stolika. Ze złością odstawił ją na blat i poszedł po jakąś
ścierkę.
— Zobaczcie, jaki drażliwy się zrobił — mruknęła Milka. — Jeszcze
wczoraj by się z tego śmiał. Coś trzeba zrobić.
— Tylko co?
— Niestety, nie mam pojęcia — westchnęła.
— Co powiecie na mały meczyk koszykówki? — rzuciła Gejsza,
widząc zamyślonego Ostrego.
— Dobry pomysł. I tak nic nie robimy — dodał Yom.
Spojrzał na każdego, szukając zgody. Kiwnęli głowami, Kobra
też.
— Jedna osoba za mało — rzekła Missy. — Zadzwonię do Pussy.
Ona zawsze jest chętna do zabawy.
Po chwili dziewczyna była w klubie.
— To co? Chłopaki na dziewczyny? — rzuciła z uśmiechem.
Zgodzili się. — Pokażemy, kto tu rządzi.
— W snach, moja droga — zaśmiał się Żyleta.
Poszli do małego składziku, gdzie znaleźli stare ubrania
sportowe i piłkę. Doskonale pamiętali ich mecze sprzed dwóch lat, przynajmniej
ci, którzy byli wtedy w ekipie.
— Nie będą za małe? — zachichotała Missy.
— Raczej nie. Zawsze narzekaliśmy, że spodnie zjeżdżają nam
z tyłków, a koszulki sięgają do kolan — odparł ze śmiechem Szatan.
— Wreszcie są dobre — zaśmiała się Gejsza, widząc idealnie
dopasowane ciuchy.
Skierowali się na boisko znajdujące się po drugiej stronie
ulicy. Missy wykombinowała skądś radio i postawiła je na ławce od trybun.
— To co? Wszystkie ruchy dozwolone — rzekł Yom, przerzucając
piłkę z ręki do ręki. — Nie ma kto wyrzucić piłki, więc ustąpimy dziewczynom,
jako dżentelmeni. Zaczynacie.
Dziewczyny wyszczerzyły się, a Pussy odebrała piłkę i
poszła pod kosz. Ustawili się, a Missy włączyła muzykę. Zaczęli.
Nie mogli powiedzieć, że grają fair, ponieważ często się
rozpraszali, by przejąć piłkę. Chłopaki wygrywali, ale dziewczyny walczyły jak
lwice. Mały tłumek gapiów zebrał się na trybunach, kibicując drużynom, ale oni
nie zwracali na nich większej uwagi.
— I tanecznym krokiem zmierzamy do
zwycięstwa — rzekł Szatan i wraz z pozostałymi odtańczył jakąś hiphopową
figurę.
Niektórzy zaśmiali się, a dziewczyny udawały obrazę. Gejsza
wyrzuciła piłkę spod kosza do Wdowy, a ta odbijała ją, patrząc na chłopaków.
— Bierzmy ją — powiedział Żyleta.
Zapadła cisza i niespodziewanie wszyscy wybuchnęli
śmiechem.
— Chłopaki, jak wiem, że mam fajny tyłek, ale
powstrzymajcie swój popęd — mrugnęła do nich i ruszyła wprost na Kobrę. — Brać to
mnie może tylko jedna osoba — dodała, gdy była tuż przy nim.
— Yyy… — Rozkojarzyła go, więc szybko przebiegła obok niego
i trafiła do kosza.
Dziewczyny zachichotały, a Yom ze śmiechem klepnął go w
plecy.
— To jest wybaczone. Po takiej propozycji…
Wdowa przybiła piątki ze swoją drużyną i wysłała Ostremu
buziaka.
Nie miał zamiaru być jej dłużnym, więc wykorzystał kolejną
sytuację. Stali naprzeciwko siebie, ona odbijała piłkę, patrząc na niego.
Pocałował ją w usta i wybił piłkę do Dextera. Tupnęła nogą ze złością, gdy
trafił do kosza.
— To było nie fair!
— Ta gra nie jest fair — zaśmiał się Dexter, przybijając z
Kobrą żółwiki.
Wdowa i Kobra mieli pomiędzy sobą prywatne porachunki i
używali wszystkich możliwych sposobów, by rozkojarzyć przeciwnika. Na przykład,
niby przez przypadek skoczyła na niego i runęli na ziemię, ona siedząc mu na
biodrach.
— Och, przepraszam — powiedziała ze słodkim uśmiechem,
kiedy piłka dostała się w ręce Missy.
Siedziała na nim, dopóki dziewczyna nie trafiła do kosza.
Szatan pomógł mu się podnieść, gdy tylko uciekła na drugi koniec boiska.
To nie mogło ujść jej na sucho, więc klepnął ją w tyłek,
kiedy trzymała piłkę. Odwróciła się gwałtownie, a on wybił jej piłkę ze
śmiechem. Wysłał jej buziaka, gdy był w bezpiecznej odległości. Widownia, jak i
zawodnicy, mieli z nich niezły ubaw.
— To jest gra — śmiał się ktoś z nich.
W następnej chwili dziewczyna chwyciła Kobrę za spodnie,
zatrzymując go.
— Oddaj piłkę albo ściągnę ci spodnie — zaszantażowała go.
Warknął i odbił piłkę do Milki, wśród śmiechu zebranych.
Byli już nieźle zmęczeni i spoceni, ale grali dalej, dopóki
Harry nie zauważył na trybunach Remusa. Gejsza wbiła kolejny punkt, więc powiedział:
— Robimy przerwę.
Zgodzili się, gdy zobaczyli jego wzrok. Przeskoczył przez
ławki i usiadł obok przyjaciela.
— Cześć.
— Cześć — odparł z uśmiechem mężczyzna. — Niezłe zasady gry
— zaśmiał się lekko, a Harry uniósł kąciki ust. — Jak się trzymasz?
Wzruszył ramionami.
— Mogłoby być lepiej.
Remus westchnął.
— Pewnie wiesz o tym, że wszystkiego się dowiedziałem. —
Kiwnął niepewnie głową. — Nie mam ci tego za złe. Domyślam się, w jakiej byłeś
sytuacji.
— Ale on nie wie — szepnął.
— Pogadaj z nim jeszcze raz. Teraz na pewno cię wysłucha.
— Nie sądzę. Wyrobił sobie o mnie opinię i raczej jej nie
zmieni. Nie chce mnie widzieć, więc to uszanuję. Tylko przyjdę po nasze rzeczy.
Więcej mnie nie zobaczy. Zaoszczędzę mu nawet widoku przy odbieraniu ciuchów.
Tak jak chce.
— Harry, on wcale tego nie chce. Powiedział to pod wpływem
nerwów…
— Powiedział to, co myślał — wtrącił cicho.
— Chcesz odpuścić, żebyście później obaj żałowali?
— Nie będę zmuszać go do rozmowy. Remus, on nie chce mnie
znać, więc zrobię jak chce. Cholernie mnie to boli, ale przejdzie z czasem. Mam
nadzieję.
— Nie mogę zrozumieć, że tak po prostu odpuszczasz.
— Po prostu już nie mam siły na nadmiar tych problemów —
powiedział z bólem w oczach. — Nie umiem sobie z nimi poradzić, więc niech same
się rozwiążą, chociaż nie wiem, do czego to doprowadzi.
– Jesteś pewny?
Uśmiechnął się niewyraźnie.
— Nie jestem, ale tak chyba będzie najlepiej. Idę, bo
reszta czeka — powiedział i wstał, kierując się w stronę boiska.
— Będziesz tego żałował, Harry — szepnął.
Udał, że nie słyszy.
Hej,
OdpowiedzUsuńbuu długo to nie nacieszyć się Harry tym pokojem, a Syriusz nawet nie pozwolił nic sobie wyjaśnić.. zawiodłam się i to bardzo na Syriusz, mam nadzieję, że ochronie i zrozumie wszystko…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńoch.... długo to nie nacieszył się Harry tym pokojem, a Syriusz jestem rozczarowana... nawet nie pozwolił nic sobie wyjaśnić.. zawiodłam się i to bardzo na nim, mam nadzieję, że ochronie i zrozumie wszystko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza