Kobra wsiadł do samochodu Dzikiego jako kierowca.
Właściciel auta zakwaterował się obok niego, a Snajper z tyłu. Nie zdążył nawet
odpalić silnika, gdy rozległy się intensywne strzały. Pociski uderzały w auto,
zbijając szyby.
— Padnij!
Pozostała ochrona Snajpera natychmiast zaczęła odpierać
ataki.
— Cofamy do klubu! — przekrzyczał hałas Dziki. — Ruszaj!
Harry odpalił samochód i ruszył z piskiem opon. Zawrócił w
miejscu i dodał gazu, aby mieli bliżej do drzwi klubu. Zatrzymał się gwałtownie
i wraz z Dzikim, uzbrojeni po pachy, wypadli z auta. Snajper wydostał się tak,
jak oni. Strzelając do napastników, ochraniali szefa, prowadząc go do drzwi. Z
impetem naparli na nie i wpadli do środka wprost na ekipę. Elita stała na końcu
korytarza. W drzwi zaczęły uderzać pociski, a dziewczyny pisnęły. Wrzasnęły
jeszcze głośniej, kiedy wrota niespodziewanie otworzyły się z rozmachem i
zaczęto do nich strzelać.
— Na salę! — wrzasnął Dziki, pchając ich w głąb korytarza i
celując w stronę drzwi.
Ktoś musiał zaatakować od strony ulicy, ponieważ strzelanie
w ich stronę ustało. Zadaniem Dzikiego i Kobry było ochronienie Snajpera, więc
nakazali mu iść na piętro wraz z elitą i ekipą. Bezpośrednią ochronę przejęła
ekipa Szefunia, która chciała się sprzeciwić, gdy dwójka chłopaków rzuciła się
w stronę podwórza, gdzie rozgorzała istna rzeź. Gejsza wrzasnęła
niekontrolowanie, gdy z pomieszczenia obok wynurzył się kolejny napastnik i
wycelował w skroń Dzikiego. Harry przystanął gwałtownie i bez zastanowienia do
niego strzelił. Ugodził go wprost w brzuch. Nie czując nic, dobił go pociskiem
w serce, żeby ratować Dzikiego. Wybiegli na podwórze, nie odwracając się.
Ostry nie wiedział, kiedy uodpornił się na krew tryskającą
na wszystkie strony, widok śmierci i bólu. Płonące samochody, martwi ludzie.
Sam brał udział w tym horrorze. Nie miał pojęcia, ile to trwało, ale ludzi
ubywało z każdą chwilą. Biegał, chował się, by nie zostać zranionym, sam ranił.
Czuł adrenalinę podniesioną do najwyższego stopnia, gdy pociski przelatywały mu
nad głową. Pomagał innym osobom z mafii, a oni pomagali jemu.
Wszystko wreszcie ucichło. Ulica wyglądała jak rzeka krwi i
trupów. Harry’emu przewróciło się w żołądku to, co jadł kilka godzin wcześniej.
Dziki był ranny w brzuch, lecz szybko mu pomogli.
— Kobra, sprawdź, co z szefem i złóż mu raport — powiedział
do niego jeden z ochroniarzy, a on kiwnął głową na zgodę.
Powlekł się do klubu, z którego nikogo nie wypuszczano, aby
nie narażać na niebezpieczeństwo. Ochrona Szefunia pilnowała drzwi, ale Ostry
powiedział, żeby jeszcze nie otwierali wrót. Poszedł na piętro, nawet sobie nie
wyobrażając, jak wygląda. Snajper krążył po pomieszczeniu, a reszta siedziała
spięta lub przygotowana do ataku.
— O matko… — wydusiła słabo Viki, gdy go zobaczyła.
Miał ubranie poplamione krwią, a z ramienia ciekła mu czerwona
ciecz. Broń w dłoni również nie wyglądała łagodnie, a jego zimne oczy były
przerażające. Snajper spojrzał na niego pytająco, więc rzekł:
— Dwóch naszych nie żyje, czterech rannych, w tym Dziki.
Już się nimi zajęli.
Szef kiwnął głową. Członkowie ekipy i elity wyglądali na
spiętych. Znaleźli się tuż obok potyczek mafii. Nagle na schodach rozległy się
kroki. Kobra cofnął się o metr, stając w cieniu. Pojawił się niski brunet z jakimś
pakunkiem w dłoniach. To stało się tak szybko, że ledwo to dostrzegli. Paczka
opadła na ziemię, a w Snajpera wycelowany był spust. Strzał.
Wszyscy zamarli. Brunet osunął się na ziemię, upuszczając
broń, a z jego ciała trysnęła krew. Zapadła cisza. Każdy był w szoku.
— Trup na piętrze — rzekł Harry do mikrofonu bez cienia
emocji na twarzy.
Po chwili pojawili się ochroniarze Snajpera, którzy zabrali
ciało.
— Stanowczo należy ci się podwyżka — stwierdził szef mafii
do Ostrego, w ciągłym oszołomieniu.
— W kółko tylko kasa i kasa — pisnęła nagle Milka. — A
zdrowie to co?!
Dorwała się do zdziwionego Kobry i dopiero gdy poczuł krew
wypływającą z rany, przypomniał sobie, że został lekko zraniony pociskiem.
— Nic mi nie jest — westchnął rozpaczliwie.
— Jak dostałeś kulką w wątrobę, też tak mówiłeś — burknęła.
— Idę po sprzęt.
— Nie idź — powiedział szybko Kobra.
— Pójdę.
— Wolisz nie iść — stwierdzał z naciskiem.
— Skąd możesz wiedzieć, co wolę? — burknęła.
— Droga wolna, ale przejście przez
ulicę nie będzie miłą wędrówką.
Zatrzymała się w połowie kroku. Dopiero uświadomiła sobie,
że chwilę wcześniej na drodze doszło do potyczek między gangami i pojawiły się
ofiary śmiertelnie.
— Onik ma bandaże, nie? — rzekła zachrypniętym głosem w
stronę Gejszy, która kiwnęła sztywno głową.
Jak się okazało, Kobra miał tylko powierzchowną ranę
ramienia, gdyż pocisk jedynie go drasnął, ale Alison i tak panikowała, ku jego
irytacji.
Woleli nie wiedzieć, jak pozbyto się ciał zabitych, ale
kiedy wyszli po kilku minutach, większość była już sprzątnięta. Mafia zajęła
się policją, aby nie było żadnych problemów. Wychodziło na to, że Snajper był
bezpieczny.
Kobra nie był zbyt spokojny przed procesem Olivii. Był
głównym świadkiem w jej sprawie i musiał udowodnić, że jego słowa są prawdą. Dużo
wiedział w tej kwestii. Dziewczyna siedziała w areszcie otumaniona środkami,
aby nie wydostała się dzięki mocy wampira. Harry wiedział, że oskarżając ją o
bycie śmierciożercą i atak na niego, pozbawi ją życia. Mieli ją uznać za
niebezpieczną, a w połączeniu ze służeniem Czarnemu Panu nie miała możliwości
wyleczenia się z wampiryzmu. Dlatego musiała być uśmiercona.
Ekipa, Blackowie i Remus bardzo go wspierali przed
procesem, a Nicole wpadła tuż przed jego wyjściem, aby dodać mu otuchy. Syriusz
towarzyszył mu w wyprawie do Ministerstwa Magii, żeby nie był sam. Niestety,
musiał go zostawić przed salą, ponieważ w rozprawie nie uczestniczyły postronne
osoby, lecz główni zainteresowani i poszkodowani.
Proces prowadził masywny mężczyzna z głową wielkości arbuza.
Miał tak chłodne oczy, że Kobrę zmroziło na sam ich widok. Nie zdziwił się
obecnością dyrektora Hogwartu i opiekuna Ravenclawu. Kiedy wszyscy byli na
miejscach, wprowadzono Olivię, której oczy błyszczały wściekle. Przykuli ją
łańcuchami do krzesła. Wystarczyło, że lekko odwróciła głowę, aby widzieć
Harry’ego, co wcale nie podniosło go na duchu.
Rozprawa rozpoczęła się od przesłuchania Olivii, która nie
powiedziała zbyt dużo. Do barierki przywołano Kobrę. Nawet potwierdzenie swoich
danych było tak stresujące, że serce waliło mu z całej siły.
— Skąd zna pan oskarżoną? — zadano pierwsze pytanie
dotyczące sprawy.
— Poznaliśmy się w szkole, całkiem przypadkowo.
— Z zebranych informacji wynika, że byliście parą. —
Mężczyzna wbijał w niego natrętny wzrok.
— Zgadza się. Jednak, jak się później okazało, była to
tylko część jej planu.
— Proszę o tym opowiedzieć.
Opowiadanie o tym, co przechodził w trakcie związku z
Olivią, nie było zbyt miłe. Kiedy zaczęto naciskać na niego, czy na pewno
wyszedł z uzależnienia, powstał mężczyzna, który miał na celu ochronę świadków.
— W tym miejscu chciałbym powiedzieć, że w aktach sprawy
znajdują się dokumenty z badań dotyczące stanu świadka i jego powrotu do
zdrowia.
Sędzia kiwnął głową, zerkając w papiery.
— Dobrze. W takim razie przejdźmy dalej. Co działo się
później?
Powiedział, że wielokrotnie usiłowała ponownie go usidlić,
jednak nie wspomniał o Ianie Franco, gdyż nie miał żadnych dowodów o ich
współpracy.
— Przejdźmy do dnia, gdy został pan zaatakowany.
I tu zaczynały się schody. Kiedy Kobra opowiedział o ataku,
czuł na sobie natarczywy wzrok Olivii. Gdy ponownie zaczęto naciskać na niego w
sprawie leczenia, po raz kolejny wybronił go obrońca. Nagle Olivia zaczęła
opętańczo śmiać się pod nosem, a Harry’emu ciarki przeszły po plecach. Czuł się
jeszcze bardziej niepewnie niż wcześniej.
— Skąd dowiedział się pan, że oskarżona jest śmierciożercą?
— zapytał adwokat Olivii.
— Wielokrotnie dawała mi to do zrozumienia.
— Czy w trakcie waszego związku?
— Świadek był na tyle otumaniony, że mógł tego nie dostrzec
— wtrącił się obrońca świadków.
— Dlatego mógł źle zinterpretować jej słowa — odparował.
— Później był świadomy.
— Jednak…
Merlinie, do domu… – pomyślał rozpaczliwie Kobra, gdy mężczyźni zaczęli się
wykłócać, a dodatkowo wtrącali się postronni. Już nic nie rozumiał z tego, co
mówili. Chciał jak najszybciej stąd wyjść. Jego wzrok spotkał się ze
spojrzeniem Olivii. Uśmiechnęła się ironicznie.
— Pożałujesz —
powiedziała w wężomowie.
— Później od ciebie — odparł bez cienia emocji.
— Ciesz się, póki możesz — zakończyła.
Wreszcie dokończył swoje zeznania i pozwolili mu usiąść.
Wezwano kolejnych świadków. Jednych Kobra kojarzył, inni byli mu całkiem obcy.
Ogłoszono wynik. Olivia skazana została na śmierć, gdyż
według badań była zdolna do rozprzestrzeniania wampiryzmu i mordowania bez
wyrzutów sumienia. Dodatkowo pogrążyły ją zeznania większości świadków. Harry
nie czuł ulgi. Skazał ją na śmierć, co nie było miłym uczuciem. Dzisiaj o
dwudziestej pierwszej miała odbyć się egzekucja, ale nie miał zamiaru w tym
uczestniczyć. Wyszedł z sali na odrętwiałych nogach. Syriusz zerwał się do
pionu, gdy go dostrzegł. Chłopak był blady jak kość i nie był chętny do
rozmowy. Mruknął tylko, że chce jak najszybciej wrócić do domu, co Łapa w
zupełności zrozumiał.
Na Grimmauld Place 12 co chwilę zerkał na zegarek, widząc
zbliżającą się godzinę śmierci Olivii. W efekcie końcowym postanowił iść do
Snajpera, żeby czymś się zająć. Ku jego irytacji, szef nie miał żadnej roboty.
Usiadł więc w jego gabinecie, nie dając się skupić. Snajper spostrzegł, że
chłopak pije whisky jedno za drugim. Westchnął, odłożył papiery i spytał:
— Co jest, Młody?
— A co ma być? — mruknął.
— Ty mi to powiedz. Sam twierdzisz, że czasami widzę za
dużo.
Kobra wypił kolejną szklankę whisky i odparł ściszonym
głosem:
— Byłem na rozprawie Olivii.
— To dzisiaj? — zmarszczył brwi, a on kiwnął sztywno głową.
— I co z nią?
— To, co podejrzewałem.
Kiwnął głową ze zrozumieniem.
— Kiedy?
— O dwudziestej pierwszej. Nie mogę sobie znaleźć miejsca.
— Nie mam na dzisiaj żadnych zleceń. Jedynie kulka w łeb
jednemu kolesiowi, ale tym ma się zająć Pegaz. Zresztą, i tak byś nie chciał. —
Kobra westchnął i łyknął kolejną dawkę whisky. — Oj, Młody, Młody — westchnął
Snajper, a po chwili rzekł: — Wyścigi są za miastem. Weź tą swoją pyskatą i
ekipę i się zabawcie.
Ostremu drgnęły usta na taki zwrot o Nicole, jednak
przystał na propozycję Snajpera. Cynk poszedł do całej ekipy i nie tylko. Mieli
się spotkać na miejscu.
— Skąd wie o tych wyścigach? — dziwiła się Gejsza, pędząc
autem z kierowcą, którym był Żyleta.
— Pewnie od Snajpera. Szedł do niego niedawno, bo nie miał
się czym zająć.
Wysiedli z auta, podobnie jak pozostała część ekipy oraz
elita Slytherinu. Kobry jeszcze nie było.
— Zwykle tu nie przyjeżdżacie — stwierdził Alan.
— No nie — odparł Szatan. — Bo tutaj ściganci są zdolni do
spychania z trasy do rowu albo w mur. Sydney od razu dyskwalifikuje takich
ścigantów, bo nie chce ofiar. Co jak co, ale w tym go popieramy.
— Lepiej nie wdawajcie się w awanturę, bo wyzwą was na
pojedynek i nie będziecie mieli wyjścia — dodała Wdowa. — Takie panują tu
zasady, że spory rozstrzygają na torze.
Kobrę najpierw usłyszeli, a później zobaczyli. Przyjechał
swoim arashem af10, który wygrał w tamtym roku. Zatrzymał się z piskiem opon na
parkingu i wysiadł. Gejsza od razu go wyczuła.
— Jechałeś pod wpływem alkoholu — warknęła.
Wywrócił oczami w odpowiedzi, a ona wbiła w niego wściekłe
spojrzenie. Nicole także nie miała zadowolonej miny.
Chłopak był rozdrażniony, a Żyleta zaczął się obawiać, że w
złości rozpocznie awanturę i będzie musiał się ścigać, choć chciał tylko
obserwować.
— Może lepiej wróćmy do domu, zanim go wyzwą albo on kogoś
wyzwie — rzekła z obawą Milka.
— Nie pójdzie. Chce tutaj przeczekać egzekucję — mruknął
Dexter.
Przestali w to wątpić, gdy dostrzegli, że Harry cały czas
zerka nerwowo na zegarek.
Nie wiedział, co zrobić, żeby przestać myśleć o śmierci
Olivii. Kusiło go wyzwanie kogoś na pojedynek, ale Gejsza chyba by go za to
zabiła. Pokręcił się między samochodami, ale nie mógł oderwać myśli od
wydarzenia, które miało mieć miejsce. Z nadzieją odebrał telefon od Snajpera.
— Chcesz akcję? Przewóz narkotyków. Akurat się
dowiedziałem.
— Kiedy?
— Teraz.
— Biorę. Oddzwonię za chwilę.
— Okay.
Powiadomił przyjaciół o nagłej akcji.
— Też jedziemy. Jakoś nie przypadło mi to miejsce do gustu
— odparł z zadowoleniem Yom.
Powsiadali do samochodów i odjechali. Kobra ponownie
połączył się ze Snajperem, włączając telefon na głośnomówiący, aby swobodnie mu
się kierowało.
— Standardowy przewóz do przejęcia. Trasa z Cambridge do
Brighton. Za kierownicą żółtodziób, więc nie powinno być z nim problemów. Nie
powinno też być kłopotów z policją, jeśli zrobicie to w tunelu. Na wykonanie macie
maksymalnie siedem minut. Później działacie poza tunelem, jeśli coś się
spowolni…
Z gadania Snajpera Nicole stwierdziła, że akcja nie powinna
być niebezpieczna, ale mimo to martwiła się o chłopaka. Zawsze coś mogło pójść
nie tak albo niespodziewanie mogła zjawić się policja. Szatan i Pansy zdziwili
się nieco, kiedy po skończonej rozmowie Kobra rozłączył się i zatrzymał na
poboczu z niewyraźną miną i bladą twarzą. Nicole spojrzała na niego pytająco.
— Dajcie mi chwilę — powiedział lekko ochrypłym głosem i
wysiadł, zatrzaskując drzwi, wcześniej zerkając na zegarek.
Równa dwudziesta pierwsza.
Było mu gorąco i duszno. Czuł się bardzo osłabiony zarówno
fizycznie, jak i psychicznie. Przeszedł między drzewami na małą polankę i
przystanął, gdy lekko się zachwiał. Obraz zamazał się. Runął na ziemię, tracąc
przytomność.
Sala nie zachęcała wyglądem. Ciemne ściany, małe,
zakratowane okna i kilka gotyckich ławek. Od ścian odchodziło kilka łańcuchów,
które przytrzymywały młodą dziewczynę, aby nie mogła uciec. Jej oczy lśniły
wściekłością i bezczelnością. Wokół stali różni ludzie, większość z chłodem na
twarzach. Do jego nozdrzy wdarł się zapach śmierci. Na podest wszedł niski
mężczyzna, który rozwinął rulon pergaminu i przeczytał:
— Zgodnie z orzeczeniem Najwyższego Sądu Czarodziei
ogłaszam, iż Olivia Romance została skazana na karę śmierci za służenie ciemnej
stronie i wampiryzm. Sąd nie uwzględnił żadnych środków łagodzących z powodu
niepoczytalności i braku skruchy ze strony oskarżonej. Wyrok zostanie wykonany
w obecności świadków tutaj zgromadzonych poprzez zaklęcie uśmiercające.
Mężczyzna zszedł z podestu. Kat miał twarz zasłoniętą maską i różdżkę w dłoni.
— Zgnijecie pod ziemią, idioci — warknęła cicho Olivia z
błyskami fanatyzmu w oczach.
— Avada Kedavra!
Dziewczyna zastygła w bezruchu, upadając na podłogę. Serce
uderzało mu mocno w okolicy jabłka Adama.
— Nie chciałeś przyjść, więc przyszliśmy do ciebie, Harry —
usłyszał w uchu głos Voldemorta. — Skazałeś ją na śmierć. To samo czeka ciebie
już niedługo. Szykuj się, Harry…
Znowu zapadła ciemność.
Jednocześnie otworzył oczy, drgnął lekko i wciągnął głębiej
powietrze, jakby chwilę wcześniej się dusił. Nad sobą dostrzegł Żyletę i
Syriusza, a kątem oka także Naomi. Zaszumiało mu w uszach. Mężczyźni patrzyli
na niego z wyraźną obawą i spięciem. Nie zdążył jeszcze nic zrobić, a Łapa
rzekł:
— Poleż jeszcze chwilę.
Wymienił spojrzenie z Żyletą. Wąchacz miał słuszność w
swoich słowach. Czuł się bardzo osłabiony, a w głowie mu wirowało. Chciał się
odezwać, ale głos odmówił mu posłuszeństwa. Przyjaciele nie chcieli dopuścić do
tego, aby wstał z kanapy.
Był na Grimmauld Place 12, a za oknem już świeciło słońce.
Wychodziło na to, że był nieprzytomny przez całą noc. Jak się okazało, nie
chcieli wypuścić go z łóżka, ponieważ w oczach miał czerwone błyski. Kobra
domyślił się, że Voldermort jakimś cudem znowu go zaatakował umysłowo i dlatego
widział egzekucję Olivii. Chciał tego uniknąć, ale mu się nie udało. Przed
oczami miał martwą dziewczynę.
— Co się stało? — spytał Łapa.
— Nie wiem — powiedział lekko ochrypłym głosem.
— Coś musi być na rzeczy, skoro stało się to w momencie
egzekucji — mruknął Żyleta. — Wieczorem ją…
— Wiem. Widziałem — odparł cicho.
Syriusz i Żyleta wymienili spojrzenia.
— Voldemort? — mruknął ten pierwszy, a Kobra kiwnął głową.
— Nie wiem, jakim sposobem — dodał jeszcze.
Naomi westchnęła.
— Widocznie wykorzystał Kamień — stwierdziła. — W
połączeniu z waszą więzią mogło mu się to udać. Najwyraźniej dostrzegł, że
Kamień nie służy tylko do wiecznego życia.
Po tych słowach Harry wiedział jedno: Voldemort rósł w
siłę, a on stał nadal w miejscu bez Diamentu.
Wszyscy nagle mieli do załatwienia jakieś sprawy, dlatego
Kobra został sam w domu. Nicole wyczuła odpowiedni moment i wpadła w
odwiedziny. Zastanawiali się, co robić, oglądając telewizję, gdy nagle dziewczyna
rzekła:
— Wiesz… Zawsze twierdziłam, że spróbowanie czegoś to nic
złego. Nie miałam jeszcze okazji spróbować jednej rzeczy, którą chciałabym
zrobić.
— Co masz na myśli?
Uśmiechnęła się jak diabeł.
Zbliżały się urodziny Harry’ego, dlatego też wybyli z domu,
żeby spotkać się niedaleko Grimmauld Place i razem poszukać jakiejś inspiracji
na prezent. Nicole zaznaczyła, że ona już coś wymyśliła, ale chciała, żeby było
to tylko od niej, co całkowicie rozumieli. Zrodziło się wiele pomysłów, lecz do
domu wrócili z niczym. Razem weszli do mieszkania i w ich uszy wdarła się
głośna muzyka.
— Czego innego można było się spodziewać? — zaśmiał się
Dexter.
Wkroczyli dalej.
— Coś się pali? — zmarszczyła brwi Pansy.
— Chyba tak — odparł Łapa.
Otworzyli drzwi, a zagadka rozwiązała się. Cały pokój był w
dymie. Kobra siedział w fotelu z nogami na drugim. Nicole z kolei usadowiła się
okrakiem na jego kolanach, wyciągając dolne kończyny wzdłuż jego ciała. Ich
oczy nienaturalnie błyszczały. Nicole trzymała w dłoniach jointa, śmiejąc się
głośno. Zaciągnęła się i wypuściła z ust dym, podając papierosa Harry’emu.
Dziewczyna nie mogła opanować śmiechu, a chłopak jej wtórował.
— … A ona do mnie z pyskiem, to ja ją za kudły —
opowiadała. — Prawie utopiłam ją w kiblu.
Łapa chrząknął z rozbawieniem, a oni przenieśli na nich
spojrzenia. Zbytnio nie przejęli się tym, że zostali przyłapani na paleniu
trawki w stanie zwanym na haju.
— Heloł! — krzyknęła dziewczyna, co wywołało rechot Ostrego.
— Co tu się dzieje? — spytał z rozbawieniem Zeus.
— Jaramy, nie widać? — zachichotała, gdy Kobra wypuścił z
ust kółko dymu.
— Widać i to doskonale — zaśmiał się Jery.
Nicole z niezidentyfikowanym kwikiem zaczęła śpiewać
rozpoczynającą się właśnie piosenkę:
— … When you find me in
the morning, hanging on a warning. Oh... the joke is on you. You
said you were pretending…*
— Widzę gwiazdki z oczami — zachichotała Nicole.
— Ja widzę chodzące poduszki i nie narzekam — odparł ze
śmiechem.
Położyła się na nim, nadal rechocząc, a on przytrzymał ją
jedną ręką za plecy, żeby czasami nie spadła. Z rozbawieniem zostawili ich
samych, żeby trochę we dwójkę poszaleli. Nicole podniosła głowę i zrobiła dzióbek,
prosząc o całusa. Kobra widział, że powoli morzy ją sen. Pocałował ją lekko w
usta, a dziewczyna podkuliła delikatnie nogi i położyła głowę na jego klatce
piersiowej.
Gdy Gejsza zastała ich wtulonych w siebie i śpiących jak
małe dzieci, nie mogła powstrzymać uśmiechu.
*Lifehouse – The Joke
Witam,
OdpowiedzUsuńOlivia została w końcu skazana, chciał uniknąć tego widoku, jednak się nie dało....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Blanta podała nie szluga.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no i w końcu Olivia została skazana, chciał uniknąć tego widoku, niestety się nie dało...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza