24.07.2012

II. Rozdział 41 - Dorosłe życie

Kobra nie sądził, że aż tak bardzo będzie się stresował przed owutemami. Wszyscy Prawowici Władcy Hogwartu wyglądali na zdenerwowych egzaminem z transmutacji, który rozpoczynał testy za godzinę. Milka panikowała, spędzając ostatnie minuty nad książką, a Pansy medytowała dla uspokojenia skołatanych nerwów.
Wreszcie zaczęli wchodzić po kolei do sali. Hanna Abott wkroczyła jako pierwsza. Po kilkunastu minutach wywołano następną osobę, a dziewczyna nie wróciła. Z elity i ekipy pierwsza na odstrzał poszła Viki. W następnej kolejności wybrano Dracona i Alana. Harry ze zgrozą przyjął wiadomość, że wywołują osoby o nazwiskach zaczynających się na p. Pansy Parkinson, Padma Patil, Parvati Patil… Alison wkroczyła do sali z drżącymi rękoma.
— Potter Harry.
Kobra miał wrażenie, że idzie na ścięcie, ale gdy wszedł do pomieszczenia, nerwy go opuściły. Przypomniał sobie słowa Remusa, że jeśli ktoś wchodzi do sali pewny siebie, egzaminatorzy patrzą na to bardziej przychylnie. W komisji siedziała McGonagall i profesor Vector wraz z nieznajomym facetem, prawdopodobnie z Ministerstwa Magii. Inny mężczyzna zaczął zadawać mu pytania dotyczące przedmiotu. Po kilku prawidłowych odpowiedziach przeszedł do praktyki, z którą poradził sobie jedynie z jednym błędem. Egzamin został zdany i powiadomiono go, że o wyniku dowie się listownie. Zanim wyszedł, dostrzegł uśmiech zadowolonej nauczycielki transmutacji. Wskazano mu odpowiednie drzwi, za którymi dostrzegł część przyjaciół. Na ich nieme pytanie podniósł kciuk do góry z uśmiechem na ustach. Wyszczerzyli się, co znaczyło, że także nie mieli problemów ze zdaniem egzaminu.
Nie mieli kłopotów z zaliczeniem wszystkich owutemów. Nie sądzili, że do wszystkiego tak dobrze się przygotowali, co ich mile zaskoczyło. Całkowita wolność od szkoły witała ich z rozłożonymi ramionami. Szybko przestali się z tego cieszyć, gdy uświadomili sobie, że czeka ich odpowiedzialność, samodzielność i dorosłe życie. Z tym z kolei wiązały się nowe problemy, zmartwienia i troski.
— Ja chcę zostać dzieckiem — westchnęła Milka, gdy rozmawiali na ten temat. — Teraz dopiero mam całkowitą świadomość, co mnie czeka i jakoś mnie to nie raduje.
Ostatni dzień przed wyjazdem do domów spędzili chodząc po korytarzach Hogwartu. Wiadomość o procesie Olivii nie poprawiła Kobrze humoru, ale dobiła jeszcze bardziej. Zaczynał się etap, w którym musiał pokazać, że poradzi sobie w życiu.
Czas zleciał szybciej, niż im się wydawało. Nie zdążyli odwrócić głów, a już siedzieli przy swoich stołach na uczcie pożegnalnej. Standardowo przemawiał Dumbledore. Wspomniał o zwycięstwie Hogwartu w Turnieju Quidditcha i Pucharze Domów przyznanemu Gryffindorowi. Hermiona wyglądała na przybitą, a Harry jej się nie dziwił. Także przyzwyczaił się do tego miejsca, z którym kojarzyło się wiele wspomnień, zarówno przyjemnych, jak i smutnych, ale mimo to wiedział, że będzie tęsknił.
Nigdy nie sądził, że rocznik był do siebie tak przywiązany. W pokoju wspólnym Lavender pochlipywała cicho na kanapie w uścisku Parvati, Neville patrzył w zamyśleniu w okno, a Ron rozmawiał z Deanem i Seamusem w rogu pomieszczenia. Kobra nie wiedział, czy mu się zdawało, ale chyba zerknął na niego niepewnie, gdy przechodził obok. W sypialni Ostry spostrzegł, że przez większość roku nie doszło między nimi do żadnego spięcia. Nie wiedział, dlaczego dopiero teraz sobie to uświadomił.
Przyszedł czas wyjścia do Hogsmeade. Rozmawiając na nieważne tematy, trzymał Nicole za rękę i kierował się w stronę powozów, gdy nagle usłyszał, że woła go Hermiona. Odwrócił się. Szła z Ronem niedaleko nich. Poprosiła go, żeby na chwilę podszedł. Zrobił to z wielkim wahaniem, zostawiając przyjaciół. Rona chciał zignorować, żeby nie wywołać kolejnej kłótni, ale w tej sprawie chodziło właśnie o niego.
— Ron chciał ci coś powiedzieć — rzekła Hermiona, ku zaskoczeniu Kobry.
Zerknął na milczącego i wahającego się chłopaka, a Gryfonka uderzyła go z łokcia w brzuch, zmuszając do mówienia.
— Eee… — zaczął koślawo pod naglącym spojrzeniem szatynki. — Niesłusznie cię oceniłem. Miałeś prawo robić to, co chciałeś. Wiem, że trochę późno to mówię, ale… no… lepiej późno niż później — wydusił.
— No trochę — mruknął Harry pod nosem i tym razem to on oberwał od Hermiony z łokcia, aż cicho stęknął.
Ludzie mijali ich, zerkając z zaciekawieniem.
— Jesteście beznadziejni w doborze słów w takich momentach — podsumowała Hermiona, a oni uśmiechnęli się do niej słabo. — Normalnie kretyni — dodała płaczliwiej. — Dwa lata zmarnowane. — Niespodziewanie rzuciła się na nich z pięściami. — Może chociaż na koniec szkoły podacie sobie ręce na zgodę, co?! I zaczniecie do siebie mówić jak ludzie, a nie jak małpa do chomika!
— Co? — zaśmiał się Harry.
— Wiecie, o co mi chodzi! — warknęła, gdy zobaczyła rozbawionego jej słowami Rona. — Chociaż zostańcie kumplami, a nie wrogami — westchnęła prosząco na koniec.
Przez moment się wahali, ale mimo odmiennych zdań na różne tematy, mogli dla niej zrobić chociaż tyle. Pięć lat jednak coś znaczyło. Ginny uśmiechnęła się szeroko, kiedy na zgodę uścisnęli sobie dłonie.
— Na sam koniec znowu wywołałeś sensację — stwierdziła Missy, gdy po chwili kontynuowali podróż do pociągu.
Harry uśmiechnął się lekko, ale nic nie odpowiedział.
Na peronie 9 i ¾ powitał ich Żyleta wraz z Zeusem, Syriuszem i Naomi. Amelia Young również wyszła na powitanie swojej córki. Kobra poszedł z chwilę z nią porozmawiać. Co jak co, ale chciał zrobić na niej dobre wrażenie. A nuż kiedyś zostanie jego teściową. Po krótkiej rozmowie rozeszli się do domów. Na Grimmauld Place 12 zostali przywitani przez mugolskich przyjaciół. Gejsza przygotowała wielką kolację dla wszystkich.
Harry powoli uświadamiał sobie, że powinien zacząć zachowywać się jak dorosły, czyli zarabiać na siebie. W grę nie wchodziły pieniądze z akcji. Musiał mieć pracę, aby Prorok Codzienny nie zaczął węszyć, skąd ma pieniądze na swoje utrzymanie, a przecież był sławny. Syriusz miał własne życie i nie mógł siedzieć mu cały czas na głowie. Praca, mieszkanie – jego pierwsze cele. Tym bardziej, że już za miesiąc miał się stać osobą dorosłą w świecie mugolskim. Czuł się dziwnie, wiedząc, że już nie wróci do szkoły.
— Jakoś dziwnie się czuję — wypowiedziała jego myśli Milka przy kolacji.
— Dziwne, że trzeba wydorośleć, bo czas wielki, nie? — odparł Zeus.
— Dokładnie. Dopiero sobie uświadomiłam, że trzeba wziąć się za siebie.
— Jakieś plany? — zapytała Naomi świeżo upieczonych absolwentów.
— Yyy… — wyjąkała Missy.
— Nie wiadomo, co ze sobą zrobić, prawda? — zaśmiał się Żyleta.
— Chyba każdy przez to przechodzi — podsumował Remus.

Ledwo Kobra wrócił do Londynu, a już był rozchwytywany. Namnożyło się sporo akcji przestępczych i propozycji wyścigów. Snajper z zadowoleniem przyjął jego powrót, bo wreszcie miał osobę, która była najlepsza w kradzieżach.
— … Aż dziwne po tych anonimach i ataku, że jeszcze pokazuje się oficjalnie — rzekł Szefunio, gdy razem z ekipą i elitą siedzieli w klubie na piętrze, gdzie robili interesy.
— Co? — zdziwił się Harry, kiedy to usłyszał.
— Nie powiedział ci? — mruknął Szefunio.
— Nie! — oburzył się.
— Od jakiegoś czasu dostaje sporo anonimów. Ostatnio ktoś strzelał do samochodu, w którym jechał.
— Nie wiadomo kto?
Pokręcił głową.
— Chłopaki z mafii na własną rękę zaczęli bardziej go chronić. Aż dziwne, że nic ci o tym nie wiadomo.
Kobra patrzył na Szefunia ze zmarszczonymi brwiami, a pozostali spoglądali to na jednego, to na drugiego. Ostry sięgnął po telefon i po chwili rzekł do słuchawki:
— Dziki, możesz wpaść do klubu Szefunia?
Dziki zjawił się dość szybko, a gdy dowiedział się, o jaką sprawę chodzi, był tak samo zdziwiony, jak Szefunio.
— Co jak co, ale byłem pewien, że pisnął ci chociaż słówkiem. Widocznie chce, żebyś skupił się na zleceniach. No tak, był atak. Szukamy, kto to mógł być i zwiększyliśmy ochronę, ale wiadomo, że non stop nie możemy siedzieć mu na głowie. Najgorzej jest wtedy, gdy ma spotkania w cztery oczy, bo nie  mamy pojęcia, co się dzieje za drzwiami.
— To nich bierze chociaż jedną osobę.
— Jemu to powiedz — parsknął. — Wiesz, że ma ograniczone zaufanie, gdy spotyka się z tymi swoimi kolesiami z innych mafii. Nie chce świadków. Kiedyś chociaż wpuszczał swojego brata, ale po jego śmierci nie mamy na co liczyć.
Nagle zamrugał kilka razy, patrząc na Kobrę, który drgnął, gdy coś sobie uświadomił.
— Bingo — stwierdzili zgodnie.
— Czy mi się wydaje, czy w najbliższym czasie jesteś wolny? — zapytał go Dziki.
— Myślisz, że na mnie się zgodzi? — zmarszczył brwi, a Nicole poruszyła się niespokojnie.
— Jak nie ty, to nikt inny? Wiesz więcej od nas, a dodatkowo ma zapewnienie w postaci przysięgi. Masz u niego fory, więc jest szansa, że odpuści.
— Pogadam z nim.
Kiedy Dziki wyszedł, Szefunio rzekł:
— I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu byliście gotowi się pozabijać, a teraz nawzajem się chronicie.
— Mam rozumieć, że znowu będziesz czyjąś tarczą obronną, tak? — mruknęła Nicole, kiedy nikt ich nie słuchał.
Kobra milczał przez chwilę.
— Nie tarczą obronną. Musimy po prostu zapewnić mu ochronę, żeby nikt go nie zabił.
— I przez niego ty musisz ryzykować.
— Nikita, wiesz, z kim się wiązałaś — odpowiedział. — Taka moja robota. Czasami muszę uważać na płatnych morderców, którzy polują na kogoś z ekipy. W mafii tym bardziej nawzajem się chronimy, a w szczególności szefa. Nie pamiętasz akcji w tamtym roku z tym psycholem od siarki? — Drgnęła lekko. — Nie zostawili mnie na pastwę tego świra. To nie będzie się ciągnęło nie wiadomo ile czasu. Złapiemy go i będzie tak jak wcześniej.
Westchnęła. Nic nie mogła poradzić na taką pracę swojego chłopaka.

Następnego dnia Kobra zjawił się w klubie Snajpera. Dostrzegł, że ochrona zwiększyła swoją działalność. Dowiedział się jeszcze co nieco, zanim poszedł do samego szefa.
— Czemu nie powiedziałeś? — zaczął na wstępie, gdy wszedł do gabinetu mężczyzny, gdzie był razem z Dzikim.
Usiadł naprzeciwko niego, nie czekając na zaproszenie. Snajper zerknął na niego znad papierów. Westchnął pod nosem, widząc, że chłopak zaczął się tutaj czuć jak u siebie w domu. Najgorsze było to, że Harry nawet by go nie posłuchał, gdyby sprzeciwił się takiemu zachowaniu. Brakowało jeszcze tego, aby położył nogi na biurku i poprosił go o przyniesienie whisky.
— Od kiedy muszę ci wszystko mówić?
— Wszystko nie, ale o takiej sprawie by wypadało. Kiedy ja dostawałem anonimy i spychali mnie do rowu, niemal wszystkich pozabijałeś, żeby się dowiedzieć, kto to jest.
— Kto ci powiedział?
— Nieważne — odparł, a wzrok Snajpera powędrował do nagle zainteresowanego widokiem za oknem Dzikiego. — Już tak na niego nie patrz. Tak sobie pomyślel… — Dziki pokręcił głową błagalnie ponad ramieniem Snajpera —…ałem — poprawił się szybko i koślawo — że spotkania w cztery oczy to za duże ryzyko.
— I co w związku z tym?
— To, że jakiś ochroniarz powinien być z tobą, żeby nie było, że po spotkaniu wchodzimy, a tu głowa pod biurkiem, a nogi koło szafy.
Dziki parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, ale zaraz się opanował. Snajper pokręcił z politowaniem głową, patrząc na Harry’ego.
— Nie każdy będzie chciał rozmawiać przy ochronie na takie tematy.
— To nie dostanie kasy i tyle — prychnął. — Raczej to będzie jego strata, bo u ciebie jedno zlecenie nie robi dużej różnicy. Weź kogo chcesz, byle później nie było problemu. — Podszedł do szafki i nalał sobie whisky. — Chyba że chcesz na mnie przepisać cały interes, to nie mam nic przeciwko, żebyś siedział bez ochrony — dodał.
— Nie mam zamiaru doprowadzić tego interesu do ruiny — stwierdził Snajper, nie dostrzegając rozbawienia Dzikiego. — Jutro o piętnastej tutaj.
— Spoko — odparł, mrugnął do zadowolonego Dzikiego i wypił whisky.

Kobra nie sądził, że Snajper chodzi na tyle spotkań w cztery oczy i nie dziwił się Dzikiemu, że mówił o nich bez obecności ochrony z taką niepewnością. Przybyło mu trochę więcej obowiązków, ponieważ czasami musiał zastępować innych przy zwykłym siedzeniu w klubie. Przyjaciele rozumieli, że ma więcej roboty, ale czasami także narzekali, że nie ma dla nich czasu. Obiecywał, że nadrobią to, gdy tylko złapią napastnika.
Snajper oznajmił, że muszą wybrać się do Szefunia. Harry wiedział, że ekipa spędza tam czas z elitą oraz Blackami i Remusem, więc był z tego powodu zadowolony. Naomi od niedawna wiedziała, czym zajmuje się ekipa, ale nie sprawiała problemów. Weszli na piętro wraz z Dzikim.
— No proszę, kto się zjawił — rzekł na wstępie Blaise do Kobry. — Powiedz, że się napijesz.
Uśmiechnął się do niego przepraszająco.
— Jestem w pracy — odparł.
Blaise opadł ze zrezygnowaniem na kanapę.
— Widać — stwierdził Szatan.
Jako ochrona był obładowany pistoletami i amunicją, w uchu miał słuchawkę, a przy rękawie mikrofon. Powitał się krótko z Nicole i, ku jej niezadowoleniu, musiał zająć się uważnym obserwowaniem otoczenia.
— Weźcie go zabijcie — zaczął narzekać Snajper. — Mam dosyć jego gadania. — Harry zaśmiał się, patrząc na tańczący tłum, stojąc przy barierce. — Miał milczeć na spotkaniach, a co chwilę wdaje się w dyskusje z moimi gośćmi i zmienia temat.
— Jak gadacie przez trzy godziny o jednym, to aż zbiera się na wymioty.
— Większość to twoi zleceniodawcy, czubku.
— Nie myślałem, że to takie spoko ziomki.
Dziki roześmiał się.
— Nie dość, że rozwala mi spotkania, to jeszcze psuje dyscyplinę wśród moich pracowników. Nawet Dziki się rozbrykał i mnie nie słucha tak jak wcześniej.
Dziki od razu się uspokoił, a Ostry wyszczerzył się do niego. Szefunio śmiał się jak opętany. Zaczęli rozmawiać o interesach, a Kobra i Dziki skupili się na ochronie, pogadując w międzyczasie z ekipą i elitą. Nagle na schodach pojawił się jeden z ochroniarzy Szefunia i podał Snajperowi kopertę, oznajmiając, że kazano mu to przekazać. Harry zmarszczył brwi.
— Kto wysyła ci wiadomości tutaj, a nie do twojego klubu?
Zapadła cisza, a Ostry i Dziki wymienili szybkie spojrzenia. Młodszy natychmiast zatrzymał ochroniarza i zapytał, kto dał mu przesyłkę.
— Blondyn z długim nosem. Maksymalnie dwadzieścia pięć lat. Wysoki i napakowany.
W tym czasie Snajper otworzył kopertę.
— Anonim — rzekł Dziki po przeczytaniu pierwszych słów.
Kobra od razu powiedział do mikrofonu:
— Napakowany i wysoki blondyn z długim nosem. Około dwadzieścia pięć lat. Zdejmujemy.
— Zrozumieliśmy.
Dziki i Harry rozglądali się jeszcze czujniej.
— Mamy go — usłyszeli po chwili w słuchawkach.
— Przyprowadźcie go na górę — zadecydował starszy.
Po chwili na schodach pojawił się poszukiwany wraz z dwójką ochroniarzy Snajpera. Usadzili go na wolnym fotelu.
— Co jest? – zapytał zdezorientowany.
— Ty przyniosłeś list? — zapytał Dziki.
— Bo mi kazali — odparł zdziwiony. — Kasa za przesyłkę.
— Kto?
— Łysy koleś w tatuażem na skroni. Chyba wąż.
Zapadła cisza.
— Nadal sądzisz, że sam byś sobie poradził na spotkaniu w cztery oczy? — spytał Kobra Snajpera.
Blondyna puścili wolno.
— Znacie? — zapytał Szefunio.
— Tsaa… — mruknął Snajper. — Wczoraj miałem z nim spotkanie. Gdyby nie ta menda — kiwnął na Harry’ego — jak nic leżałbym w kostnicy.
— Przestraszył się ochrony.
— Mydlił mi oczy opowieściami o wyprawie do Afryki — parsknął Ostry. — Cwaniak.
— Pewnie myślał, że namydli ci oczy i nabierzesz zaufania. Stwierdził, że wyjdziesz znudzony albo nie będziesz tak czujny — dodał Dziki.
— To co? Atakujemy ich melinę?
— Stanowczo za bardzo rozpanoszyłeś się ze swoim rządzeniem — stwierdził Snajper, patrząc na Kobrę.
— Starzejesz się i Młody przejmuje kontrolę nad mafią — zaśmiał się Szefunio. — Na mieście chodzą słuchy, że interes przepiszesz na niego — dodał, już nawet nie hamując rechotu, kiedy Harry i Dziki rozpoczęli rozmowę na temat planowanego ataku.
Nicole zakrztusiła się popijanym sokiem, a Jery ze śmiechem poklepał ją po plecach.
— Ooo nie. Ten interes ma przetrwać, a on, zamiast się nim zajmować, będzie latał od wyścigu do klubu i tak w kółko. Zaraz wprowadzę tu dyscyplinę. Kobra!
— Co znowu, do cholery? — odparł, a pozostali wybuchnęli śmiechem.
— Dyscyplina. Tsaa… — parsknął pod nosem Szefunio.
Snajper machnął ręką ze zrezygnowaniem i wstał.
— Idziemy na spotkanie, które wywołuje u ciebie mdłości.
— Trzy godziny słuchania o nielegalnych przewozach. Ja pie*dolę — mruknął Ostry, wychodząc zaraz za nim wraz z Dzikim.
— A niby to takie niepozorne — zaśmiał się Szefunio. — Z dzieciaka, który nie wiedział, jak się trzyma pistolet, wyrośnie szef mafii. Kto by pomyślał.
Żyleta wyszczerzył się do niego.
— Nie miałbym nic przeciwko, ale… jednak zgadzam się w tej sprawie ze Snajperem — stwierdził. — Interes by upadł w ciągu miesiąca.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy na schody wbiegł ochroniarz.
— Szefie, strzelanina przed klubem!
— Kto? — spytał, zrywając się do pionu wraz z ekipą.
— Obstrzelali samochód Dzikiego.
— Ku*wa!

2 komentarze:

  1. Witam,
    no i juz nastał koniec szkoły, Ron przeprosił za swoje zachowanie, tak lepiej późno niż wcale, ha Snajper dostaje pogróżki, a Harry zostaje jego osobistą ochroną no i tak rządzi się niesamowicie, oraz chodzą słuchy, ze to on przejmie interes...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no koniec szkoły, cieszę się, że Ron przeprosił za swoje zachowanie, lepiej późno niż wcale... ha Snajper dostaje pogróżki, a Harry zostaje jego osobistą ochroną no i tak rządzi się niesamowicie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń