24.07.2012

II. Rozdział 3 - Szef mafii

— Harry… Harry! — Cały odrętwiały uchylił powieki. Nad nim pochylała się Anja, która klepała go po policzkach. — Och, nic ci nie jest — odetchnęła. — Dzięki Merlinowi.
— Co jest? — szepnął słabo.
— Właśnie wróciłeś z zadania — odpowiedziała natychmiast. — Na chwilę straciłeś przytomność. Masz gorączkę — zaniepokoiła się. — Chodźmy do naszego szpitala.
— Nie — wymamrotał, przypominając sobie wszystko, co się działo. — Do domu.
— Na pewno?
— Tak. Pomogą mi.
— Ale idę z tobą.
— Diament…
— Później się nim zajmiemy. Albo… — zawahała się. — Naomi!
Kobieta wbiegła po chwili do pomieszczenia.
— Harry — odetchnęła z ulgą.
— Pomóż mi — powiedziała do niej Anja. — Jest wycieńczony i osłabiony. Trzeba go przenieść do domu i dopilnować, aby opatrzyli mu wszystkie rany.
— Zajmę się nim. Ty zabezpiecz Diament — odparła natychmiast.
Kobiety pomogły Harry’emu podnieść się do pionu, a Anja odebrała od niego kawałek Diamentu. Naomi wytworzyła wir i przeniosła ich na Grimmauld Place 12. Z głośnym hukiem wylądowali w salonie, gdyż znaleźli się na stole.
— Cholera — zaklęła byłą nauczycielka. — Ludzie! — krzyknęła, jak najgłośniej umiała. — Pali się! — Czekając, aż wszyscy przybiegną, zeszła ze stołu i pomogła zrobić to samo chłopakowi, który ledwo rozumiał, co się wokół niego dzieje. — Wykonałeś kawał dobrej roboty, ale teraz masz się trzymać — powiedziała z obawą, widząc jego stan. — Połóż się.
Rozległ się hałas i wszyscy domownicy wraz z Wdową i Żyletą wbiegli do salonu.
— Kobra! — ucieszyli się, widząc, że jest żywy.
Naomi przytrzymała chłopaka, gdy zaczęły się pod nim uginać kolana. Posadziła go na kanapie, słysząc jego coraz cięższy oddech, a później zmusiła do położenia się. To wszystkich zaniepokoiło. Róża usiadła obok Harry’ego i przyłożyła dłoń do jego czoła.
— Przynieście zimne okłady — powiedziała do reszty.
Milka od razu pobiegła do kuchni.
— Co mu jest? — zaniepokoiła się Gejsza.
— Sama chciałabym wiedzieć — mruknęła i poklepała chłopaka po policzkach. — Nie możesz spać. Najpierw powiedz, co ci jest — dodała, kiedy Milka położyła mu na czole ręcznik zamoczony w zimnej wodzie.
— Ręka — szepnął słabo.
Rozerwała rękaw, widząc ślady krwi. Jego cała lewa górna kończyna była sina, wręcz fioletowa, aż po łokieć. Nadgarstek miał poprzecinany do krwi, która ciekła mu po ręce. Wyglądało to, jakby był uwięziony w ostrych kajdankach. Poza tym w jednym miejscu widniały świeże ślady po ukąszeniu.
— Co to było? — spytała natychmiast Naomi.
— Pająk — odparł słabo.
— Musiał być jadowity. Czujesz rękę? — Pokręcił głową, a ona chwyciła go za nadgarstek. — Czujesz? — Zaprzeczył, więc ścisnęła go wyżej. — A teraz? — Znowu pokręcił głową. Miał czucie w ręce dopiero przy ramieniu. — Jad rozchodzi się po ciele. Przynieście wszystko, co macie do leczenia i jakiś pasek od spodni. Alison, pomożesz mi.
Dziewczyna kiwnęła szybko głową. Łapa zastąpił ją przy zmianie okładów. Yom przyszedł z paskiem od spodni, a Missy i Remus przynieśli lekarstwa.
— Odetniemy dopływ krwi do ręki. Milka, przytrzymaj mu ramię w górze. Ten poprzecinany nadgarstek to też wina pająka? — Kobra pokręcił głową. — Pytajcie go o coś — dodała do pozostałych, zapinając pasek pod jego ramieniem.
Kobra spojrzał zbolałym spojrzeniem na stojącego nad nim Syriusza.
— Ty też tam byłeś — szepnął.
Łapa zmarszczył brwi.
— Gdzie?
— W tej jaskini. Chcieli cię zabić — stęknął.
Syriusz wymienił spojrzenie z Naomi, a później z Remusem.
— Cały czas byłem tutaj — odpowiedział chrześniakowi.
— Widziałem cię — upierał się. — Chcieli cię pociąć, a później wszystko zniknęło.
— Zadanie na wytrzymałość psychiki, o ile się nie mylę — mruknęła ze skrzywieniem była nauczycielka. — Aż boję się spytać, co z nim robili — dodała jakby do siebie.
— Opowiadaj, co tam się działo. Od początku — powiedział Łapa do Harry’ego z nadzieją, że ten będzie non stop mówił.
— Ale muszę?
— Musisz.
Majaczył, ale za każdym razem, gdy przerywał, Syriusz natychmiast zmuszał go do dalszego mówienia. Kiedy dotarł do momentu wejścia do jaskini, gdzie zaatakowały go kościotrupy, wszyscy pobledli, wyobrażając sobie, co chłopak przeżywał. Nawet nie poczuł, że Naomi wbiła mu grubą igłę w żyłę i zaczęła pobierać strzykawką krew, aby wydostać jad. Mówił dalej. Raz po raz zamykał oczy ze zmęczenia, ale od razu klepali go po policzkach i zmuszali do dalszej opowieści. Powiedział, gdzie spotkał Angel, by zakończyć wzmianką o tym, że to ona była Diamentem, a pająk ukąsił go na samym końcu. Naomi akurat odpięła pasek z jego ramienia, a Milka skończyła bandażować mu poprzecinane nadgarstki. Była nauczycielka pozwoliła mu zasnąć, co natychmiast uczynił. Wszyscy wyszli, by go nie obudzić.

Lewa ręka była cięższa niż powinna przez dobre kilka dni, dlatego Kobra odpuścił sobie wyścigi samochodowe i akcje przestępcze, gdyż bardzo przeszkadzała mu w najprostszych czynnościach. Nie wyglądała zbyt dobrze, dlatego Gejsza natychmiast pobiegła do sklepu i kupiła mu długie skórzane rękawiczki bez palców, aby zasłonić rękę pod sam łokieć, gdyż najgorzej było w tym miejscu. Wszystko miało niedługo zejść, więc zbytnio się tym nie przejmował.
Jego urodziny zbliżały się wielkimi krokami i miał stać się dorosły w świecie magicznym. Ekipa szykowała się do wielkiej imprezy i szukali dla niego odpowiedniego prezentu. Sam im go podsunął, choć o tym nie wiedział.
Kiedy ręka wreszcie była w pełni sprawna, sam poszedł do Snajpera, który dał mu wolne na czas kuracji. Przywitał go z zadowoleniem i zapytał:
— Chcesz akcję?
— A masz coś do roboty?
— Jest taki koleś, który wisi mi kasę. Ktoś musiałby go trochę popędzić.
— Zająć się tym?
— A jesteś na siłach?
            — Inaczej bym nie przyszedł.
Snajper powiedział mu wszystko o mężczyźnie, aby było mu jak najłatwiej wykonać zadanie. Chociaż umówił się z przyjaciółmi na imprezę, postanowił wykonać robotę. Szef podał mu kluczyki do czarnego bmw, którym zawsze jeździli na akcje. Wyszedł z klubu i napisał Gejszy smsa, że trochę się spóźni i dołączy do nich na miejscu. Pojechał do centrum Londynu do jednego z biur, gdzie pracowała jego ofiara. Szef zakładu produkującego części do samochodów. Zatrzymał auto na parkingu i ubrał kominiarkę. Światło świeciło się tylko w jednym oknie. W tym, gdzie był jego cel. Więc w biurowcu był tylko on… Z łatwością minął ochronę i dostał się na najwyższe piętro. Przyłożył ucho do drzwi. Cisza. Nacisnął klamkę i uchylił wrota. Gruby facet po czterdziestce spał w krześle obrotowym przy swoim olbrzymim biurku. Kobra zgasił światło, aby mężczyźnie trudniej było go zidentyfikować. Pchnął drzwi jednym palcem, a one głośno trzasnęły. Mężczyzna zerwał się gwałtownie ze snu. Nie słyszał cichych kroków.
— Kto tu jest? — spytał nerwowo.
— Gdybyś miał czyste sumienie, byłbyś spokojniejszy — szepnął mu Harry zimnym głosem tuż przy uchu.
Mężczyzna drgnął z rozszerzonymi ze strachu oczami, lecz zamarł, kiedy poczuł chłód noża na szyi i dostrzegł czarne rękawiczki na dłoniach przybysza.
— Kim jesteś? — zapytał z obawą.
— To nie jest teraz ważne — odpowiedział cicho. — Czy nie sądzisz, że jesteś komuś coś winien?
— O czym ty mówisz?
Facet był bardzo zdenerwowany, gdyż na karku pojawiły się krople potu, a ręce nerwowo wycierał w spodnie.
— Lewe interesy narkotykowe. Nie kojarzysz?
— Jesteś od niego…
— Jaki domyślny — szepnął jakby do siebie. — Myślałeś, że zostawi cię w spokoju? — zaśmiał się zimno, co tylko spotęgowało strach faceta. Przesunął nóż do ucha, jednak nie przecinając skóry. — Powiedzieć ci, co cię czeka, jeśli nie oddasz kasy? — dodał miękko, pieszczotliwie.
— Nie, nie — odparł szybko.
— Ach, powiem. Żona wie o twoich lewych interesach?
— Nie próbujcie jej tknąć!
— To zależy od ciebie — mruknął mu do ucha. — Jutro. Południe. Kasa ma być tam, gdzie powinna. Spóźnisz się to z chęcią zabawimy się w śmierć.
Wyszedł, jak gdyby nigdy nic, zostawiając przerażonego faceta.

Deportował się do domu, jakby wracał z pracy polegającej na przykład na gotowaniu.
— A wy nie w klubie? — zdziwił się, widząc w jadalni Remusa i Syriusza.
— A ty? — odpowiedział pytaniem na pytanie Łapa.
— Zaraz idę.
— My też.
— A czemu jeszcze nie jesteście?
— Dopiero skończyło się zebranie Zakonu.
— Aaa…
— Na akcji byłeś. — Syriusz zmarszczył gniewnie brwi. — Miałeś odpuścić.
— Skąd wiesz? — Był równie oburzony jak on.
— Soczewki.
Kobra wypuścił ze świstem powietrze. No tak, przecież zapomniał je wyciągnąć.
— Nic takiego — mruknął. — Przecież wszystko okay. No nie patrz tak na mnie. Ręka wygląda, jak wygląda, ale już jest w porządku
Chrzestny westchnął.
— Co to za akcja?
— Przypomnienie komuś o długach — odpowiedział, wyciągając soczewki.
— Przypomnienie — parsknął Lunatyk, a Ostry uśmiechnął się do niego szeroko.
— No nie patrz tak na mnie — dodał do Syriusza, widząc jego niezadowoloną minę. — Snajper i tak nie na razie nie da mi nic poważniejszego, bo Szefunio powiedział mu więcej, niż miał — burknął.
— I bardzo dobrze. Rozsądny człowiek — odparł.
— To nie jest śmieszne — mruknął. — Nie lubię tak siedzieć. Spadnę w rankingu najbardziej wpływowych przestępców. — Łapa pokręcił głową z rozbawieniem. Już dawno przyzwyczaił się do zajęcia chrześniaka. — To co? Idziemy?
              
Impreza trwała w najlepsze, nikt się niczym nie przejmował z mózgiem zaćmionym przez alkohol. Syriusz poderwał jakąś kobietę w swoim wieku i razem stali przy barze, Remus rozmawiał z Szefuniem, a pozostali imprezowali i świrowali. Kobra uciekł pijanej Gejszy z uścisku, by skierować się do toalety. Załatwił swoje potrzeby i już miał wychodzić, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem i uderzyły w ścianę. Ostry w ostatnim momencie odskoczył do tyłu, aby nie oberwać w twarz.
— Ostrożniej, koleś — warknął, ale zamilkł, gdy drzwi zatrzasnęły się, a zamaskowany mężczyzna wycelował w niego pistoletem.
Poczuł olbrzymi ból, gdy kula trafiła w brzuch. Z cichym jękiem osunął się po ścianie, plamiąc ją krwią. Czarna kominiarka na twarzy, niebieskie oczy błyszczące zadowoleniem i usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu – tak miał wyglądać jego morderca. Chłopak wiedział, że umrze. Oddychał ciężko, trzymając się za ranę, z której płynęła czerwona posoka. Nie wiedział, jakim sposobem tak długo utrzymywał przytomność, jakim sposobem w ogóle jeszcze żyje.
— Miłej drogi na drugą stronę, Kobra — szepnął strzelec i wycelował mu w głowę. — Mogłeś wcześniej wycofać się z branży.
Już miał naciskać na spust, gdy drzwi otworzyły się. Syriusz. Boże, tylko nie on. Mężczyzna rozszerzył oczy, kiedy zauważył, w jakiej sytuacji się znalazł. Chcieli zabić Harry’ego! Bez namysłu rzucił się na zakapturzonego, sprawiając, że kula nie trafiła w głowę, lecz w wątrobę. Kobra stęknął cicho z bólu, jednak świadomość, że obok niego Łapa jest w niebezpieczeństwie, zmusiła go do sięgnięcia za pas po broń. Facet w tym momencie wycelował w Syriusza.
Strzał. Krew. Były skazaniec rozejrzał się zdezorientowany. Jak to możliwe, że mężczyzna nie trafił, skoro był tak blisko? Z zaskoczeniem przyjął to, że z ramienia zamaskowanego leci krew. Harry. Spojrzał na niego. Blady chłopak trzymał w dłoni pistolet, który chwilę wcześniej wypalił. Atakujący uciekł, a Kobra opuścił broń z braku sił. Łapa natychmiast do niego podbiegł.
— W coś ty się znowu wpakował — przeraził się, klękając przy nim i wyciągnął telefon, by zadzwonić do Szefunia. — Łazienka męska. Szybko. — I rozłączył się. — Trzymaj się — szepnął, klepiąc chrześniaka po policzkach, aby utrzymać go w stanie świadomości.
Chłopak wykrwawiał się na jego oczach. Czuł pod dłońmi jego mokrą od zimnego potu skórę i widział zielone oczy pełne strachu i bólu. Przez otwarte drzwi wpadli Szefunio, Żyleta, Remus i Gejsza. Dziewczyna pisnęła z przerażenia.
— Co…? — zaczął najstarszy.
— Jakiś koleś wpakował w niego dwie kulki — odpowiedział szybko Łapa.
— Żyleta, leć po Dextera — zarządził Szefunio. — Przenosimy go do punktu medycznego.
Nie przejmując się, że ktoś może ich zauważyć, przelewitowali Kobrę do ich szpitala. Po chwili przybiegła pozostała część ekipy. Draco od razu wziął się do roboty, nie pytając o szczegóły. Gejsza głaskała Ostrego po głowie z widocznym przerażeniem na twarzy.
— Snajper zaraz tu będzie — powiedział Żyleta. — Słyszał, co mówiłem. Jest wściekły.
Rzeczywiście, gdy mężczyzna wszedł do środka, nie wyglądał na zadowolonego. Obrzucił wszystkich spojrzeniem i zatrzymał je na rannym.
— Co z nim?
— Dwie kulki w brzuch — odparł Draco, nie przerywając pracy. — Jedna w wątrobę, druga ledwo minęła płuca.
— Kto to był? — Cisza. — Może mówić? — skierował pytanie do aktualnego lekarza.
— Nawet lepiej, żeby mówił. Chociaż będziemy wiedzieć, że jest przytomny.
— Młody — chłopak spojrzał na niego mętnym spojrzeniem — co to za szuja chciała cię załatwić?
— Nie wiem — jęknął cicho.
— Jak wyglądał?
— Zamaskowany. Niebieskie oczy.
— Profesjonalista?
— Raczej amator, chcący udawać profesjonalistę.
— Coś jeszcze?
— Włoski akcent.
— Przypakowany, mniej więcej mojego wzrostu — wtrącił Syriusz.
— Byłeś tam?
— Wszedłem, gdy miał już jedną kulkę. Drugą celował w głowę, ale mu przeszkodziłem.
— Chciał go zabić — mruknął Yom.
— Jaką miał broń? — ciągnął Snajper do Łapy.
— Nie mam pojęcia.
— Sigma — szepnął Kobra, a jego twarz wykrzywiła się z bólu.
— Będzie boleć — ostrzegł Draco. — Yom, lepiej wyjdź. Nie mam zamiaru jeszcze ciebie cucić.
— Dobry pomysł — mruknął słabo chłopak i wyszedł.
Ostry jęknął z bólu, gdy przyjaciel zaczął wyciągać kulę. Gejsza trzęsącą się ręką pogłaskała go po głowie, czując jego spięte mięśnie.
— Co mówił? — ciągnął Snajper.
— Życzył mi miłej drogi na drugą stronę — wycisnął. — I twierdził, że mogłem wcześniej wycofać się z branży.
— Konkurencja — podsumował ze złością Szefunio.
— Jeszcze coś? — zapytał Snajper Kobrę, ale ten pokręcił lekko głową z zaciśniętymi oczami. — Zajmijcie się Młodym, a my zajmiemy się tą szują — dodał do pozostałych. — Niech wiedzą, że w moich ludzi się nie celuje.
Chroni go – pomyślał Syriusz. Snajper wyszedł.
— Milka, wiesz, co masz robić — powiedział Draco, gdy wyjął pierwszą kulę, a dziewczyna kiwnęła głową.
— Powiedzcie jeszcze Snajperowi, że koleś jest postrzelony w lewe ramię — przypomniał sobie Łapa.
Szefunio kiwnął głową i zadzwonił do mężczyzny, aby przekazać mu tą wiadomość.
Kobra wyszedł cało z całej sytuacji. Z pomocą Remusa i Syriusza wrócił do domu, gdzie miał odpoczywać. Ze zmęczenia od razu zasnął w swoim łóżku.

Mimo zakazu Dracona, Harry wyszedł do klubu już cztery dni po wydarzeniu w łazience. Nie miał zamiaru pić, tańczyć, czy jeszcze coś innego, ale chciał tylko posiedzieć w punkcie, gdzie robili interesy. Nie lubił siedzieć w miejscu i nic nie robić, więc ekipa nie miała nic do gadania. Poszli razem z nim, aby mieć go na oku. W klubie spotkali Szefunia i Snajpera. Na ostrzegawcze spojrzenie tego pierwszego nie zareagował, więc ten powiedział:
— Miałeś się tu nie pokazywać, dopóki się nie wykurujesz. I nie wmówisz mi, że już się wyleczyłeś.
— Złego diabli nie biorą — uśmiechnął się do niego i usiadł.
Mężczyzna pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
Harry dowiedział się, że poszukiwania jego niedoszłego mordercy stały w miejscu, choć ludzie Snajpera go szukali, lecz nie było to takie łatwe, jak mogło się wydawać. Szef mafii przejął się tym atakiem i Kobra zdawał sobie z tego sprawę, ale nie wiedział, z jakiego powodu. Przecież to nie było nic nowego, gdy ktoś atakował członka jego gangu. Aż tak się mści za każdego z nich?
— Przejął się — powiedział Yom, gdy Snajper wyszedł.
— Nic dziwnego — mruknął do siebie Szefunio.
— Ty coś wiesz — wywnioskował Kobra.
Mężczyzna spojrzał na niego, westchnął i rzekł:
— Myślisz, że każdym tak się przejmuje? On? Snajper? Szef mafii? Takie ataki to codzienność.
— Więc dlaczego…?
— Nie bez powodu dał ci za zadanie wyeliminowanie tego kolesia w szpitalu rok temu. Widzisz… To był morderca jego brata.
Kobra rozdziawił usta, podobnie jak reszta.
— Więc czemu to ja miałem wysłać go w piach?
— Bo jesteś cholernie podobny do tego brata. I z wyglądu, i z charakteru. Dlatego chciał cię u siebie od samego początku. Za bardzo mu go przypominałeś. Przejął się, bo nie chce powtórki. Ma do ciebie inne podejście niż do reszty swoich ludzi.
— Jak zginął? — spytał cicho Ostry.
— Nasłali na niego płatnego zabójcę po tym, jak wykiwał tego kolesia ze szpitala. Gang Snajpera tak go załatwił. Miał wypadek samochodowy. Oczywiście, nikt oficjalnie nie wiedział, że został zepchnięty z drogi. Miałeś go po prostu dobić.
Syriusz potwierdził swoje przypuszczenia sprzed dwóch dni. Snajper chciał Harry’ego chronić, co zapewniało mu bezpieczeństwo godne prezydenta. Szef mafii, który przejmuje się losem jednego dzieciaka. Uśmiechnął się w duchu. Ten chłopak nieświadomie łamał serca nawet twardego gangstera, który nie liczył się z innymi.
Kobra z kolei myślał o tym, że jednak Snajper też ma uczucia i kimś się przejmuje. Zaskoczeniem było dla niego to, że właśnie on był tą osobą. I to tylko dlatego, że był podobny do jego zmarłego brata. Nieświadomie wkupił się w łaski samego szefa mafii. Wiedział już wcześniej, że mężczyzna dba o swoich ludzi, ale on był wyjątkiem. Przejmował się nim bardziej niż innymi. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak wielką ochroną jest objęty.
— To czemu kazał mnie zabić na akcji z przewozem? — To nie dawało mu spokoju.
— Może wtedy jeszcze ignorował to podobieństwo. Tylko jego brat był zdolny odwalić taki numer — uśmiechnął się Szefunio. — A tu proszę, drugi taki. Później cię ścigał, bo chciał po prostu odzyskać straconą własność, ale, tak mi się wydaje, naprawdę by cię nie zabił, chociaż ci tym groził. Musi utrzymywać pozory bezdusznego szefa mafii. Inaczej by nim nie był i wszyscy weszliby mu na głowę.
Kobra wiedział, że po zdobyciu takich informacji inaczej będzie patrzył na swojego szefa.

2 komentarze:

  1. Hej,
    Syriusz to przyszedł w samą porę, Snajper dba o Harrego i po wykonaniu tego zadania dał mu wolne i nie angażował, a po tym postrzale wyszło dlaczego zawsze go chciał mieć wśród swoich ludzi i jak bardzo się przejmuje..
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    no rozdział wspaniały, jak widać to Snajper dba o Harrego i po wykonaniu zadania dał wolne oraz nie angażował, no i wyszło dlaczego zawsze chciał mieć Harrego wśród swoich ludzi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń