— Harry… Harry! — Cały odrętwiały uchylił powieki. Nad nim
pochylała się Anja, która klepała go po policzkach. — Och, nic ci nie jest —
odetchnęła. — Dzięki Merlinowi.
— Co jest? — szepnął słabo.
— Właśnie wróciłeś z zadania — odpowiedziała natychmiast. —
Na chwilę straciłeś przytomność. Masz gorączkę — zaniepokoiła się. — Chodźmy do
naszego szpitala.
— Nie — wymamrotał, przypominając sobie wszystko, co się
działo. — Do domu.
— Na pewno?
— Tak. Pomogą mi.
— Ale idę z tobą.
— Diament…
— Później się nim zajmiemy. Albo… — zawahała się. — Naomi!
Kobieta wbiegła po chwili do pomieszczenia.
— Harry — odetchnęła z ulgą.
— Pomóż mi — powiedziała do niej Anja. — Jest wycieńczony i
osłabiony. Trzeba go przenieść do domu i dopilnować, aby opatrzyli mu wszystkie
rany.
— Zajmę się nim. Ty zabezpiecz Diament — odparła
natychmiast.
Kobiety pomogły Harry’emu podnieść się do pionu, a Anja
odebrała od niego kawałek Diamentu. Naomi wytworzyła wir i przeniosła ich na
Grimmauld Place 12. Z głośnym hukiem wylądowali w salonie, gdyż znaleźli się na
stole.
— Cholera — zaklęła byłą nauczycielka. — Ludzie! — krzyknęła,
jak najgłośniej umiała. — Pali się! — Czekając, aż wszyscy przybiegną, zeszła
ze stołu i pomogła zrobić to samo chłopakowi, który ledwo rozumiał, co się
wokół niego dzieje. — Wykonałeś kawał dobrej roboty, ale teraz masz się trzymać
— powiedziała z obawą, widząc jego stan. — Połóż się.
Rozległ się hałas i wszyscy domownicy wraz z Wdową i Żyletą
wbiegli do salonu.
— Kobra! — ucieszyli się, widząc, że jest żywy.
Naomi przytrzymała chłopaka, gdy zaczęły się pod nim uginać
kolana. Posadziła go na kanapie, słysząc jego coraz cięższy oddech, a później
zmusiła do położenia się. To wszystkich zaniepokoiło. Róża usiadła obok
Harry’ego i przyłożyła dłoń do jego czoła.
— Przynieście zimne okłady — powiedziała do reszty.
Milka od razu pobiegła do kuchni.
— Co mu jest? — zaniepokoiła się Gejsza.
— Sama chciałabym wiedzieć — mruknęła i poklepała chłopaka
po policzkach. — Nie możesz spać. Najpierw powiedz, co ci jest — dodała, kiedy
Milka położyła mu na czole ręcznik zamoczony w zimnej wodzie.
— Ręka — szepnął słabo.
Rozerwała rękaw, widząc ślady krwi. Jego cała lewa górna
kończyna była sina, wręcz fioletowa, aż po łokieć. Nadgarstek miał poprzecinany
do krwi, która ciekła mu po ręce. Wyglądało to, jakby był uwięziony w ostrych
kajdankach. Poza tym w jednym miejscu widniały świeże ślady po ukąszeniu.
— Co to było? — spytała natychmiast Naomi.
— Pająk — odparł słabo.
— Musiał być jadowity. Czujesz rękę? — Pokręcił głową, a
ona chwyciła go za nadgarstek. — Czujesz? — Zaprzeczył, więc ścisnęła go
wyżej. — A teraz? — Znowu pokręcił głową. Miał czucie w ręce dopiero przy
ramieniu. — Jad rozchodzi się po ciele. Przynieście wszystko, co macie do
leczenia i jakiś pasek od spodni. Alison, pomożesz mi.
Dziewczyna kiwnęła szybko głową. Łapa zastąpił ją przy
zmianie okładów. Yom przyszedł z paskiem od spodni, a Missy i Remus przynieśli
lekarstwa.
— Odetniemy dopływ krwi do ręki. Milka, przytrzymaj mu
ramię w górze. Ten poprzecinany nadgarstek to też wina pająka? — Kobra pokręcił
głową. — Pytajcie go o coś — dodała do pozostałych, zapinając pasek pod jego
ramieniem.
Kobra spojrzał zbolałym spojrzeniem na stojącego nad nim Syriusza.
— Ty też tam byłeś — szepnął.
Łapa zmarszczył brwi.
— Gdzie?
— W tej jaskini. Chcieli cię zabić — stęknął.
Syriusz wymienił spojrzenie z Naomi, a później z Remusem.
— Cały czas byłem tutaj — odpowiedział chrześniakowi.
— Widziałem cię — upierał się. — Chcieli cię pociąć, a
później wszystko zniknęło.
— Zadanie na wytrzymałość psychiki, o ile się nie mylę —
mruknęła ze skrzywieniem była nauczycielka. — Aż boję się spytać, co z nim
robili — dodała jakby do siebie.
— Opowiadaj, co tam się działo. Od początku — powiedział
Łapa do Harry’ego z nadzieją, że ten będzie non stop mówił.
— Ale muszę?
— Musisz.
Majaczył, ale za każdym razem, gdy przerywał, Syriusz
natychmiast zmuszał go do dalszego mówienia. Kiedy dotarł do momentu wejścia do
jaskini, gdzie zaatakowały go kościotrupy, wszyscy pobledli, wyobrażając sobie,
co chłopak przeżywał. Nawet nie poczuł, że Naomi wbiła mu grubą igłę w żyłę i
zaczęła pobierać strzykawką krew, aby wydostać jad. Mówił dalej. Raz po raz
zamykał oczy ze zmęczenia, ale od razu klepali go po policzkach i zmuszali do
dalszej opowieści. Powiedział, gdzie spotkał Angel, by zakończyć wzmianką o
tym, że to ona była Diamentem, a pająk ukąsił go na samym końcu. Naomi akurat
odpięła pasek z jego ramienia, a Milka skończyła bandażować mu poprzecinane
nadgarstki. Była nauczycielka pozwoliła mu zasnąć, co natychmiast uczynił.
Wszyscy wyszli, by go nie obudzić.
Lewa ręka była cięższa niż powinna przez dobre kilka dni,
dlatego Kobra odpuścił sobie wyścigi samochodowe i akcje przestępcze, gdyż
bardzo przeszkadzała mu w najprostszych czynnościach. Nie wyglądała zbyt
dobrze, dlatego Gejsza natychmiast pobiegła do sklepu i kupiła mu długie
skórzane rękawiczki bez palców, aby zasłonić rękę pod sam łokieć, gdyż
najgorzej było w tym miejscu. Wszystko miało niedługo zejść, więc zbytnio się
tym nie przejmował.
Jego urodziny zbliżały się wielkimi krokami i miał stać się
dorosły w świecie magicznym. Ekipa szykowała się do wielkiej imprezy i szukali
dla niego odpowiedniego prezentu. Sam im go podsunął, choć o tym nie wiedział.
Kiedy ręka wreszcie była w pełni sprawna, sam poszedł do
Snajpera, który dał mu wolne na czas kuracji. Przywitał go z zadowoleniem i
zapytał:
— Chcesz akcję?
— A masz coś do roboty?
— Jest taki koleś, który wisi mi kasę. Ktoś musiałby go
trochę popędzić.
— Zająć się tym?
— A jesteś na siłach?
— Inaczej bym nie przyszedł.
Snajper powiedział mu wszystko o mężczyźnie, aby było mu
jak najłatwiej wykonać zadanie. Chociaż umówił się z przyjaciółmi na imprezę,
postanowił wykonać robotę. Szef podał mu kluczyki do czarnego bmw, którym zawsze
jeździli na akcje. Wyszedł z klubu i napisał Gejszy smsa, że trochę się spóźni
i dołączy do nich na miejscu. Pojechał do centrum Londynu do jednego z biur,
gdzie pracowała jego ofiara. Szef zakładu produkującego części do samochodów.
Zatrzymał auto na parkingu i ubrał kominiarkę. Światło świeciło się tylko w
jednym oknie. W tym, gdzie był jego cel. Więc w biurowcu był tylko on… Z
łatwością minął ochronę i dostał się na najwyższe piętro. Przyłożył ucho do
drzwi. Cisza. Nacisnął klamkę i uchylił wrota. Gruby facet po czterdziestce
spał w krześle obrotowym przy swoim olbrzymim biurku. Kobra zgasił światło, aby
mężczyźnie trudniej było go zidentyfikować. Pchnął drzwi jednym palcem, a one
głośno trzasnęły. Mężczyzna zerwał się gwałtownie ze snu. Nie słyszał cichych
kroków.
— Kto tu jest? — spytał nerwowo.
— Gdybyś miał czyste sumienie, byłbyś spokojniejszy —
szepnął mu Harry zimnym głosem tuż przy uchu.
Mężczyzna drgnął z rozszerzonymi ze strachu oczami, lecz
zamarł, kiedy poczuł chłód noża na szyi i dostrzegł czarne rękawiczki na
dłoniach przybysza.
— Kim jesteś? — zapytał z obawą.
— To nie jest teraz ważne — odpowiedział cicho. — Czy nie
sądzisz, że jesteś komuś coś winien?
— O czym ty mówisz?
Facet był bardzo zdenerwowany, gdyż na karku pojawiły się
krople potu, a ręce nerwowo wycierał w spodnie.
— Lewe interesy narkotykowe. Nie kojarzysz?
— Jesteś od niego…
— Jaki domyślny — szepnął jakby do siebie. — Myślałeś, że
zostawi cię w spokoju? — zaśmiał się zimno, co tylko spotęgowało strach faceta.
Przesunął nóż do ucha, jednak nie przecinając skóry. — Powiedzieć ci, co cię
czeka, jeśli nie oddasz kasy? — dodał miękko, pieszczotliwie.
— Nie, nie — odparł szybko.
— Ach, powiem. Żona wie o twoich lewych interesach?
— Nie próbujcie jej tknąć!
— To zależy od ciebie — mruknął mu do ucha. — Jutro.
Południe. Kasa ma być tam, gdzie powinna. Spóźnisz się to z chęcią zabawimy się
w śmierć.
Wyszedł, jak gdyby nigdy nic, zostawiając przerażonego
faceta.
Deportował się do domu, jakby wracał z pracy polegającej na
przykład na gotowaniu.
— A wy nie w klubie? — zdziwił się, widząc w jadalni Remusa
i Syriusza.
— A ty? — odpowiedział pytaniem na pytanie Łapa.
— Zaraz idę.
— My też.
— A czemu jeszcze nie jesteście?
— Dopiero skończyło się zebranie Zakonu.
— Aaa…
— Na akcji byłeś. — Syriusz zmarszczył gniewnie brwi. —
Miałeś odpuścić.
— Skąd wiesz? — Był równie oburzony jak on.
— Soczewki.
Kobra wypuścił ze świstem powietrze. No tak, przecież
zapomniał je wyciągnąć.
— Nic takiego — mruknął. — Przecież wszystko okay. No nie
patrz tak na mnie. Ręka wygląda, jak wygląda, ale już jest w porządku
Chrzestny westchnął.
— Co to za akcja?
— Przypomnienie komuś o długach — odpowiedział, wyciągając
soczewki.
— Przypomnienie — parsknął Lunatyk, a Ostry uśmiechnął się
do niego szeroko.
— No nie patrz tak na mnie — dodał do Syriusza, widząc jego
niezadowoloną minę. — Snajper i tak nie na razie nie da mi nic poważniejszego,
bo Szefunio powiedział mu więcej, niż miał — burknął.
— I bardzo dobrze. Rozsądny człowiek — odparł.
— To nie jest śmieszne — mruknął. — Nie lubię tak siedzieć.
Spadnę w rankingu najbardziej wpływowych przestępców. — Łapa pokręcił głową z
rozbawieniem. Już dawno przyzwyczaił się do zajęcia chrześniaka. — To co?
Idziemy?
Impreza trwała w najlepsze, nikt się niczym nie przejmował
z mózgiem zaćmionym przez alkohol. Syriusz poderwał jakąś kobietę w swoim wieku
i razem stali przy barze, Remus rozmawiał z Szefuniem, a pozostali imprezowali
i świrowali. Kobra uciekł pijanej Gejszy z uścisku, by skierować się do
toalety. Załatwił swoje potrzeby i już miał wychodzić, gdy drzwi otworzyły się
z rozmachem i uderzyły w ścianę. Ostry w ostatnim momencie odskoczył do tyłu,
aby nie oberwać w twarz.
— Ostrożniej, koleś — warknął, ale zamilkł, gdy drzwi
zatrzasnęły się, a zamaskowany mężczyzna wycelował w niego pistoletem.
Poczuł olbrzymi ból, gdy kula trafiła w brzuch. Z cichym
jękiem osunął się po ścianie, plamiąc ją krwią. Czarna kominiarka na twarzy,
niebieskie oczy błyszczące zadowoleniem i usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu
– tak miał wyglądać jego morderca. Chłopak wiedział, że umrze. Oddychał ciężko,
trzymając się za ranę, z której płynęła czerwona posoka. Nie wiedział, jakim
sposobem tak długo utrzymywał przytomność, jakim sposobem w ogóle jeszcze żyje.
— Miłej drogi na drugą stronę, Kobra — szepnął strzelec i
wycelował mu w głowę. — Mogłeś wcześniej wycofać się z branży.
Już miał naciskać na spust, gdy drzwi otworzyły się.
Syriusz. Boże, tylko nie on. Mężczyzna rozszerzył oczy, kiedy zauważył,
w jakiej sytuacji się znalazł. Chcieli zabić Harry’ego! Bez namysłu rzucił się
na zakapturzonego, sprawiając, że kula nie trafiła w głowę, lecz w wątrobę.
Kobra stęknął cicho z bólu, jednak świadomość, że obok niego Łapa jest w
niebezpieczeństwie, zmusiła go do sięgnięcia za pas po broń. Facet w tym
momencie wycelował w Syriusza.
Strzał. Krew. Były skazaniec rozejrzał się zdezorientowany.
Jak to możliwe, że mężczyzna nie trafił, skoro był tak blisko? Z zaskoczeniem
przyjął to, że z ramienia zamaskowanego leci krew. Harry. Spojrzał na niego. Blady chłopak trzymał w dłoni pistolet,
który chwilę wcześniej wypalił. Atakujący uciekł, a Kobra opuścił broń z braku
sił. Łapa natychmiast do niego podbiegł.
— W coś ty się znowu wpakował — przeraził się, klękając
przy nim i wyciągnął telefon, by zadzwonić do Szefunia. — Łazienka męska.
Szybko. — I rozłączył się. — Trzymaj się — szepnął, klepiąc chrześniaka po
policzkach, aby utrzymać go w stanie świadomości.
Chłopak wykrwawiał się na jego oczach. Czuł pod dłońmi jego
mokrą od zimnego potu skórę i widział zielone oczy pełne strachu i bólu. Przez
otwarte drzwi wpadli Szefunio, Żyleta, Remus i Gejsza. Dziewczyna pisnęła z
przerażenia.
— Co…? — zaczął najstarszy.
— Jakiś koleś wpakował w niego dwie kulki — odpowiedział
szybko Łapa.
— Żyleta, leć po Dextera — zarządził Szefunio. — Przenosimy
go do punktu medycznego.
Nie przejmując się, że ktoś może ich zauważyć,
przelewitowali Kobrę do ich szpitala. Po chwili przybiegła pozostała część
ekipy. Draco od razu wziął się do roboty, nie pytając o szczegóły. Gejsza głaskała
Ostrego po głowie z widocznym przerażeniem na twarzy.
— Snajper zaraz tu będzie — powiedział Żyleta. — Słyszał,
co mówiłem. Jest wściekły.
Rzeczywiście, gdy mężczyzna wszedł do środka, nie wyglądał
na zadowolonego. Obrzucił wszystkich spojrzeniem i zatrzymał je na rannym.
— Co z nim?
— Dwie kulki w brzuch — odparł Draco, nie przerywając
pracy. — Jedna w wątrobę, druga ledwo minęła płuca.
— Kto to był? — Cisza. — Może mówić? — skierował pytanie do
aktualnego lekarza.
— Nawet lepiej, żeby mówił. Chociaż będziemy wiedzieć, że
jest przytomny.
— Młody — chłopak spojrzał na niego mętnym spojrzeniem — co
to za szuja chciała cię załatwić?
— Nie wiem — jęknął cicho.
— Jak wyglądał?
— Zamaskowany. Niebieskie oczy.
— Profesjonalista?
— Raczej amator, chcący udawać profesjonalistę.
— Coś jeszcze?
— Włoski akcent.
— Przypakowany, mniej więcej mojego wzrostu — wtrącił
Syriusz.
— Byłeś tam?
— Wszedłem, gdy miał już jedną kulkę. Drugą celował w
głowę, ale mu przeszkodziłem.
— Chciał go zabić — mruknął Yom.
— Jaką miał broń? — ciągnął Snajper do Łapy.
— Nie mam pojęcia.
— Sigma — szepnął Kobra, a jego twarz wykrzywiła się z
bólu.
— Będzie boleć — ostrzegł Draco. — Yom, lepiej wyjdź. Nie
mam zamiaru jeszcze ciebie cucić.
— Dobry pomysł — mruknął słabo chłopak i wyszedł.
Ostry jęknął z bólu, gdy przyjaciel zaczął wyciągać kulę.
Gejsza trzęsącą się ręką pogłaskała go po głowie, czując jego spięte mięśnie.
— Co mówił? — ciągnął Snajper.
— Życzył mi miłej drogi na drugą stronę — wycisnął. — I twierdził,
że mogłem wcześniej wycofać się z branży.
— Konkurencja — podsumował ze złością Szefunio.
— Jeszcze coś? — zapytał Snajper Kobrę, ale ten pokręcił
lekko głową z zaciśniętymi oczami. — Zajmijcie się Młodym, a my zajmiemy się tą
szują — dodał do pozostałych. — Niech wiedzą, że w moich ludzi się nie celuje.
Chroni go – pomyślał
Syriusz. Snajper wyszedł.
— Milka, wiesz, co masz robić — powiedział Draco, gdy wyjął
pierwszą kulę, a dziewczyna kiwnęła głową.
— Powiedzcie jeszcze Snajperowi, że koleś jest postrzelony
w lewe ramię — przypomniał sobie Łapa.
Szefunio kiwnął głową i zadzwonił do mężczyzny, aby
przekazać mu tą wiadomość.
Kobra wyszedł cało z całej sytuacji. Z pomocą Remusa i
Syriusza wrócił do domu, gdzie miał odpoczywać. Ze zmęczenia od razu zasnął w
swoim łóżku.
Mimo zakazu Dracona, Harry wyszedł do klubu już cztery dni
po wydarzeniu w łazience. Nie miał zamiaru pić, tańczyć, czy jeszcze coś
innego, ale chciał tylko posiedzieć w punkcie, gdzie robili interesy. Nie lubił
siedzieć w miejscu i nic nie robić, więc ekipa nie miała nic do gadania. Poszli
razem z nim, aby mieć go na oku. W klubie spotkali Szefunia i Snajpera. Na
ostrzegawcze spojrzenie tego pierwszego nie zareagował, więc ten powiedział:
— Miałeś się tu nie pokazywać, dopóki się nie wykurujesz. I
nie wmówisz mi, że już się wyleczyłeś.
— Złego diabli nie biorą — uśmiechnął się do niego i
usiadł.
Mężczyzna pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
Harry dowiedział się, że poszukiwania jego niedoszłego
mordercy stały w miejscu, choć ludzie Snajpera go szukali, lecz nie było to takie
łatwe, jak mogło się wydawać. Szef mafii przejął się tym atakiem i Kobra zdawał
sobie z tego sprawę, ale nie wiedział, z jakiego powodu. Przecież to nie było
nic nowego, gdy ktoś atakował członka jego gangu. Aż tak się mści za każdego z
nich?
— Przejął się — powiedział Yom, gdy Snajper wyszedł.
— Nic dziwnego — mruknął do siebie Szefunio.
— Ty coś wiesz — wywnioskował Kobra.
Mężczyzna spojrzał na niego, westchnął i rzekł:
— Myślisz, że każdym tak się przejmuje? On? Snajper? Szef
mafii? Takie ataki to codzienność.
— Więc dlaczego…?
— Nie bez powodu dał ci za zadanie wyeliminowanie tego
kolesia w szpitalu rok temu. Widzisz… To był morderca jego brata.
Kobra rozdziawił usta, podobnie jak reszta.
— Więc czemu to ja miałem wysłać go w piach?
— Bo jesteś cholernie podobny do tego brata. I z wyglądu, i
z charakteru. Dlatego chciał cię u siebie od samego początku. Za bardzo mu go
przypominałeś. Przejął się, bo nie chce powtórki. Ma do ciebie inne podejście
niż do reszty swoich ludzi.
— Jak zginął? — spytał cicho Ostry.
— Nasłali na niego płatnego zabójcę po tym, jak wykiwał
tego kolesia ze szpitala. Gang Snajpera tak go załatwił. Miał wypadek
samochodowy. Oczywiście, nikt oficjalnie nie wiedział, że został zepchnięty z
drogi. Miałeś go po prostu dobić.
Syriusz potwierdził swoje przypuszczenia sprzed dwóch dni.
Snajper chciał Harry’ego chronić, co zapewniało mu bezpieczeństwo godne
prezydenta. Szef mafii, który przejmuje się losem jednego dzieciaka. Uśmiechnął
się w duchu. Ten chłopak nieświadomie łamał serca nawet twardego gangstera,
który nie liczył się z innymi.
Kobra z kolei myślał o tym, że jednak Snajper też ma
uczucia i kimś się przejmuje. Zaskoczeniem było dla niego to, że właśnie on był
tą osobą. I to tylko dlatego, że był podobny do jego zmarłego brata. Nieświadomie
wkupił się w łaski samego szefa mafii. Wiedział już wcześniej, że mężczyzna dba
o swoich ludzi, ale on był wyjątkiem. Przejmował się nim bardziej niż innymi.
Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak wielką ochroną jest objęty.
— To czemu kazał mnie zabić na akcji z przewozem? — To nie
dawało mu spokoju.
— Może wtedy jeszcze ignorował to podobieństwo. Tylko jego
brat był zdolny odwalić taki numer — uśmiechnął się Szefunio. — A tu proszę,
drugi taki. Później cię ścigał, bo chciał po prostu odzyskać straconą własność,
ale, tak mi się wydaje, naprawdę by cię nie zabił, chociaż ci tym groził. Musi
utrzymywać pozory bezdusznego szefa mafii. Inaczej by nim nie był i wszyscy
weszliby mu na głowę.
Kobra wiedział, że po zdobyciu takich informacji inaczej
będzie patrzył na swojego szefa.
Hej,
OdpowiedzUsuńSyriusz to przyszedł w samą porę, Snajper dba o Harrego i po wykonaniu tego zadania dał mu wolne i nie angażował, a po tym postrzale wyszło dlaczego zawsze go chciał mieć wśród swoich ludzi i jak bardzo się przejmuje..
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńno rozdział wspaniały, jak widać to Snajper dba o Harrego i po wykonaniu zadania dał wolne oraz nie angażował, no i wyszło dlaczego zawsze chciał mieć Harrego wśród swoich ludzi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza