24.07.2012

II. Rozdział 27 - Torie

— Yom, przestań się chować i pomóż chłopakom z choinką! Cholera jasna! Znowu przesoliłam! Ile dać tych talerzy?! — Gejsza wzięła na swoje barki organizację całych świąt, dlatego denerwowała się za wszystkich.
— Szefunio wpadnie! — krzyknęła z korytarza Milka.
— Syriusz zaprosił Naomi! — dodał Szatan.
— Tonks też przyjdzie! — wrzasnął z salonu Żyleta.
— A Zeus?!
— Wpadnie na drugi dzień! — odpowiedział Kobra.
Kiedy wszyscy siadali do świątecznego stołu, Gejszy świeciły się oczy. Wszystko było idealne. Po życzeniach Harry przechodził istną bitwę myśli. A wszystkiemu winna była Gejsza, która złożyła mu normalne życzenia i już miała go wycałować, gdy dodała mu do ucha:
— I żebyś wreszcie zrozumiał swoje uczucia.
Miał łamigłówkę na cały dzień.
Panowała wesoła atmosfera, a Gejsza postarała się w kuchni jak nigdy.
Nadeszła noc. Kobrę obudził przeraźliwy chłód. Otworzył oczy. W pokoju i za oknem panowała istna ciemność, więc zaświecił lampkę nocną, która nie zadziałała. Sięgnął po różdżkę i zapalił jej koniec. Podniósł się do pozycji siedzącej, trzęsąc z zimna. Z ust wydostawała się para. Niespodziewanie ktoś zapukał do jego drzwi, więc szybko je otworzył. Stały tam przerażone dziewczyny.
— Ktoś nam trzaska w okno — jęknęła ze strachem Wdowa.
— Sprawdzałyście kto?
— Coś ty… Uciekłyśmy gdzie się dało — odparła Missy.
            — Cholernie zimno — szepnęła Gejsza.
Otworzył drzwi do ich pokoju, a one weszły za nim z rozszerzonymi oczami. Kobra podszedł do okna i skierował tam różdżkę. Alison wrzasnęła, a Ostry otworzył mocniej powieki, rozbudzając się całkowicie i odsuwając o krok w tył.
— Obudźcie Łapę i Lunatyka — rzekł Harry, a Missy i Milka wybiegły.
— Co tam jest? — jęknęła Wdowa.
— Dementorzy.
Najwidoczniej wszyscy usłyszeli hałasy, bo rozległy się kroki i głosy. Pierwszy wpadł Syriusz ciągnięty za łokieć przez Missy.
— A ci tu czego? — powiedział na wstępie, podchodząc do okna.
— Mnie nie pytaj — odparł Kobra.
Dokładnie widzieli, jak jeden z dementorów uderza swoim ciałem w szybę, która lekko pękała. Harry i Syriusz spojrzeli na siebie kątem oka.
— Nie podoba mi się to — stwierdził Łapa.
— No coś takiego.
— What the f*ck? — jęknął Yom, wchodząc do pomieszczenia. — Zaraz wszystkie członki mi zamarzną. Dosłownie wszystkie.
Za nim wpadł Remus z Milką.
— Nie tylko tutaj próbują wejść — rzekł Lunatyk. — Walą na oślep nawet w mur.
— Chcą przełamać zaklęcia ochronne domu, żeby dostać się przez okna — stwierdził Żyleta, wbiegając do środka z Dexterem i Szatanem.
— Na parterze szyby pękają. Zaraz tu wejdą — dodał Draco.
— Coooo?! — pisnęła Gejsza.
— Remus, Żyleta, Missy i Draco, wzmocnijcie parter i pierwsze piętro. Reszta na górę — zarządził Łapa. Czarodzieje rozbiegli się po domu. Syriusz zajął się oknem w pokoju dziewczyn. — Zostańcie tu — dodał do mugoli, zanim wybiegł.
Nagle rozległ się wrzask Milki. Przez korytarz przebiegł patronus w kształcie jelenia, a zaraz za nim Kobra. Mugole wybiegli za nim, zapominając o słowach Łapy. Harry wpadł do biblioteki, gdzie znalazł Alison próbującą rzucić patronusa, jednak dementorzy wdzierający się przez rozbite okno jej tego nie ułatwiali. Jeleń rozgromił ich wszystkich, a brunet załatał okno zaklęciem. Milka oddychała ciężko.
— Te gnojki już tu były, jak weszłam!
Pobiegła dalej, tak jak Kobra.
— Śmierciożercy! — wrzasnął z dołu Żyleta.
Kiedy wszystkie okna zostały wzmocnione, wszyscy zbiegli na dół.
— Prawdopodobnie dementorzy mają złamać zaklęcia ochronne, żebyśmy wpadli w ręce śmierciożerców.
— Ilu ich jest? — zapytał Łapa.
— Z czterdziestu na pewno, jak nie więcej.
— Nie poradzimy sobie. Trzeba wezwać do pomocy, kogo możemy.
Zajęli się powiadamianiem Zakonu o zagrożeniu. Żyleta kontrolował sytuację na wyższych piętrach, a Kobra na parterze i pierwszym piętrze. Nagle cały dom zatrząsnął się.
— Trzaskają zaklęciami! — krzyknął Żyleta z góry.
Zaczęli działać jeszcze szybciej. Pojawili się pierwsi członkowie Zakonu Feniksa.
Kobra obserwował przez okno, co się dzieje na zewnątrz, gdy nagle zauważył tworzącą się wśród śmierciożerców kulę ognia.
— O ku*wa — jęknął.
— Co jest?! — zawołał z pomieszczenia obok Łapa.
— Zaraz wy*ebią nas w powietrze!
Wszyscy wypadli z pomieszczenia, by zobaczyć, co się dzieje.
— Osz w mordę — powiedział Syriusz z wielkimi oczami.
— Szybko, najsilniejsze tarcze na ścianę, jakie znacie! — krzyknęła Tonks.
Każdy rzucał wszystkie tarcze, jakie pamiętał, ale kula powiększała się coraz bardziej. Patrzyli na to z coraz większą zgrozą. Niespodziewanie w pomieszczeniu uniosła się czarnozielona  mgła i zmaterializowało się kilkanaście kobiet. Wycelowali w nie różdżkami, a one podniosły ręce w geście poddania. Kobra pierwszy opuścił broń.
— Cześć, Harry — wyszczerzyła się Anja. — Słyszałam, że potrzebna wam pomoc, a my narzekałyśmy na brak adrenaliny, więc jesteśmy. — Mężczyźni patrzyli na nie z otwartymi ustami, a kobiety ze zdziwieniem. Anja spojrzała na Łapę i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Naomi zaraz przyjdzie. — Słysząc znajome imię, kilka osób opuściło różdżki, rozumiejąc, kim są kobiety. — Coś słabo to widzę — stwierdziła Anja, patrząc na coraz większą kulę ognia za oknem. — Dziewczyny, do roboty. — Kilkanaście promieni dołączyło do tarcz, tworząc grubą powłokę. — Dziewczyny przejęły się wiadomością od Naomi — rzekła cicho Anja do Kobry. — Gdy dowiedziały się, że nasz rodzynek jest w niebezpieczeństwie, rzuciły się na ratunek jak lwice.
Harry parsknął śmiechem. ŁUP! Kula ognia uderzyła w budynek, który cały zadrżał. Zniszczeniu uległa spora warstwa tarczy, ale mur pozostał w całości.
— Ratujecie nam życie — stwierdził Ostry.
Anja uśmiechnęła się w odpowiedzi.
— Zajmiemy się zabezpieczeniem domu.
Rozbiegły się po mieszkaniu. Naomi przyprowadziła kolejne oddziały Czarnych Róż. Większość nie była do nich przekonana, gdyż widzieli je pierwszy raz na oczy.
— Potrzebujemy uzdrowicieli — mówił Kingsley Shacklebolt.
— Ściągnijmy każdego zaufanego uzdrowiciela lub chociaż kogoś, kto się na tym zna — dodał Elfias Doge.
— Nie mamy dużo uzdrowicieli — rzekła Emelina Vance.
Remus przetarł twarz dłonią.
— My znamy dwóch — powiedział do niego Draco. — Alan i Nicole trochę się na tym znają. Mogą się zająć tymi mniej poważnymi ranami. Odciążą tych bardziej doświadczonych.
Kiwnął głową.
— Ściągnijcie ich. Bierzemy, kogo możemy.
Dexter i Missy zajęli się powiadomieniem dwójki przyjaciół. Pojawił się Zeus wraz z Maggie.
— Co z młodymi?
— Jak to co? Idziemy! — oznajmił z zapałem Scott.
— Mój syn! — ucieszyła się Maggie.
Kiedy Harry spojrzał na Syriusza, od razu pojął, co mu chodzi po głowie.
— Nie zabronisz mi — rzekł, zanim ten chociażby otworzył usta. — Nawet nie próbuj — dodał ostrzej, gdy chciał coś powiedzieć.
Łapie opadły ramiona.
— Ale…
— Nie ma żadnego ale, rozumiesz?
Nie zwrócili uwagi na pojawiającą się Nicole z matką oraz Alana. Każdy chciał postawić na swoim, a wszyscy czuli, że kłótnia wisi na włosku. Nicole spojrzała na jednego i drugiego. Amelia Young spoglądała na młodszego z zainteresowaniem. Więc to był ten Potter, o którym tyle słyszała od córki?
— Będzie kłótnia — mruknął Dexter. — Domyślam się, że Kobra chce iść na bitkę, a Syriusz nie chce mu pozwolić — dodał do Milki.
— Dokładnie — odparła.
Do sprzeczki wtrąciła się Naomi, zwracając się do Łapy:
— Myślę, że to jest jego decyzja. Jest dorosły i nie raz udowodnił, że sobie poradzi, a jak sobie nie poradzi, będziemy wiedzieli na przyszłość. — Wywróciła oczami, gdy zobaczyła niezadowoloną minę mężczyzny. Burknął coś pod nosem w odpowiedzi, a Harry uśmiechnął się zadowolony. — Tylko nie chcę cię mieć na sumieniu — rzekła do niego Naomi.
— Luzik. — Dopiero dostrzegł Nicole, która na niego patrzyła. — Cześć, Nikita — powiedział cicho.
— Cześć — odparła z lekkim zakłopotaniem.
Do ich uszu wdarły się inne głosy:
— Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteście podstawione?!
— Człowieku, ile razy mamy ci powtarzać, że gówno nas odchodzi, co o nas myślisz?! — krzyknęła bojowo Anja w stronę Moody’ego. — Możesz mówić, co chcesz, a i tak zostaniemy!
— Zakon was nie zna!
— No i co z tego?! Nie jesteśmy tu ze względu na Zakon, kretynie!
— Więc pracujecie dla Voldemorta!
Kobra drgnął, gdy zrozumiał, że Czarne Róże są oskarżane o współpracę z Czarnym Panem.
— Ty debilu! — wrzasnęła Anja z wściekłością. — Nie obrażaj nas, bo pożałujesz!
— Moody, ty może ich nie znasz… — zaczął Remus, ale nie dane było mu dokończyć.
Członkowie Zakonu zaczęli stawać po stronie Szalonookiego.
— Skąd mamy mieć pewność, że są z nami? — rzekł jakiś blondyn.
Anja była na skraju wybuchu i już doskoczyła do szczerzącego się złośliwie Moody’ego, lecz Lunatyk ją przytrzymał.
— Gdyby nie jedna osoba z tego towarzystwa, już byś gnił przed jakimś śmierciożercą, bo by nas tu nie było! — wrzasnęła wściekle.
Zakonnicy drgnęli, a Anja zerknęła przepraszająco na Harry’ego. Zagadka się wyjaśniła.
— Potter…
— Czego? — burknął Harry w stronę podejrzliwego Moody’ego.
— To nie pora na rozmowy — wtrącił Kingsley. — Później to wyjaśnimy. Teraz ważna jest każda pomoc.
— Przepraszam — jęknęła Anja do Kobry. — Wkopałam cię. Poniosło mnie.
— Nie ma sprawy. Tłumaczyłem się już z gorszych występków.
Poczochrała go po włosach.
— Wychodzimy za dwie minuty! — krzyknął facet nadzorujący akcję. — Młodych mamy na oku. Zaczynamy od usunięcia dementorów.
Dom ponownie się zatrząsnął.
— Nie ma to jak miłe święta — mruknął Alan do Harry’ego.
— Taaa… — odparł Kobra.
— Wiesz… Gdzieś tam będzie mój ojciec. — Ostry przeniósł na niego wzrok, ale ten milczał. Musiał czuć się podle, wiedząc, że stanie przeciwko ojcu, pomagając drugiej stronie. — Niech to szlag — dodał ciszej.
— Wychodzimy!
Kobra zostawił go z własnymi myślami i dołączył do Dracona oraz Żylety. Nicole odprowadziła go wzrokiem pod same drzwi, czując na ramieniu dłoń matki.

Dementorzy zaatakowali, kiedy tylko drzwi zostały otwarte. Część Zakonników deportowała się za śmierciożerców, by stamtąd rozpocząć ofensywę. Pojawiły się patronusy, które usunęły dementorów z drogi. Poleciały pierwsze zaklęcia, które rozpoczęły rzeź. Polała się krew, rozległy się pierwsze okrzyki bólu. Od razu wybuchło zamieszanie i chaos. Zakonnicy i śmierciożercy zmieszali się ze sobą. W ciemności błyskały promienie klątw, które oświetlały pole bitwy. Jedna z latarni przestała działać, gdy uderzyło w nią odbite zaklęcie, druga skrzywiła się, lecz nadal rzucała mdłe światło.
Bitwa nie mogła być niezauważona przez mugoli. Zjawili się aurorzy. Część z nich dołączyła do walki, inni zajęli się mugolami i ich ochroną.
Nikt nie spodziewał się po młodzieży zaawansowanych zaklęć, długiej walki i wielkiego poświęcenia oraz ryzyka. Kiedy każdy z nich walczył osobno, radzili sobie doskonale, czasami nawet lepiej od Zakonników. Lecz gdy Kobra, Dexter i Zeus dobrali się we trójkę, rozgromili kilkunastu śmierciożerców w ciągu kilku sekund.
— Oni was nie chcieli puścić? — sapnęła Tonks ze zmęczenia, przebiegając obok nich.
Równocześnie miotnęli zaklęciami w stronę grupki śmierciożerców, którą szybko rozbili na mniejsze. Obok Harry’ego przebiegła Maggie Alley, z wściekłością rzucająca się na mężczyznę, który atakował Scotta od tyłu. Gdzie podziała się ta wesoła kobieta ze śmiesznymi tekstami? Teraz walczyła jak lwica o swojego jedynego syna.
Nastąpił głośny wybuch, gdy Kobra obronił się przed czarnomagiczną klątwą. Nie był zaskoczony, gdy dostrzegł przed sobą kolejnego przeciwnika, który gotów był go zabić. Nie czekał, aż go zaatakuje, bo nie było na to czasu. Poczuł odrętwienie ręki, kiedy uderzyło go zaklęcie, lecz przemógł to uczucie i rzucił facetem w ścianę budynku. Poszedł dalej, by wrócić w centrum bitwy, lecz dostrzegł Bellatriks. Zmienił swój plan niemal natychmiast. Kobieta powaliła z nóg jedną z Róż i miała zamiar cisnąć w nią Avadą Kedavrą, ale chłopak jej w tym przeszkodził. Chmara zaklęć zalała obszar wokół nich. Postronni ledwo widzieli, kto walczy i jakimi urokami. Kobra często obrywał, ale w ogóle tego nie odczuł, bo chciał ją zmieść z powierzchni ziemi za to, ile cierpienia sprawiła jemu i Syriuszowi. Nigdy jeszcze nie czuł tak silnej chęci zemsty i rozlewu krwi. Łapa próbował do nich dotrzeć, czując niepohamowany strach. Z każdym krokiem wydawali się być coraz dalej. Kiedy był już blisko, ktoś go atakował i musiał się bronić. Wpadł na wolny plac obok Belli i Harry’ego. I nagle walka ustała.
Kobra patrzył z pustką w oczach na kobietę. W jego zielonych tęczówkach odbijały się promienie zaklęć. Bellatriks stała z rozszerzonymi z zaskoczenia powiekami i blednącą twarzą. Z różdżki chłopaka wyleciał promień w odcieniu szarości. Uderzył w bezbronną kobietę, którą odrzuciło kilka metrów dalej. Wylądowała na ścianie budynku, po której się osunęła. Wokół niej unosiła się szara mgiełka otaczająca ją coraz ciaśniej. Jej twarz zastygła z wytrzeszczonymi oczami, a ciało bezwładnie opadło. Patrzył na nią bez cienia emocji. Syriusz wbijał wzrok w to samo miejsce. Bellatriks już się nie poruszyła.

Co chwilę ktoś wpadał do domu z ranną osobą, więc uzdrowiciele nie narzekali na nudę. Młode osoby obserwowały ich poczynania, gdy nie mieli roboty. Tylko Nicole w takich momentach patrzyła za okno, gdzie rozgrywała się bitwa. Minęło kilka godzin od wyjścia walczących przed budynek. Harry mignął jej przed oczami zaledwie trzy razy. Ostatni raz godzinę temu. Dwie godziny temu wbiegł Żyleta, by pomóc rannemu. Gejsza zatrzymała go za ramię, błagając, by powiedział, czy nikomu nic nie jest.
— Remus i Syriusz cali. Zeus i Kobra też. Dextera widziałem godzinę temu i trzymał się całkiem nieźle. Jak się we trójkę dobrali, to rozgromili grupę śmierciożerców w minutę.
To było tyle z wiadomości o całej szóstce. Nicole słuchała informacji od kogo tylko mogła, czekając na znajome nazwiska bądź imiona. Co chwilę wszyscy wyglądali przez okno, aby chociaż coś zobaczyć. Aż Ślizgonka usłyszała wymianę zdań dwóch rannych, czekających na efekty eliksiru.
— Po młodych tego się nie spodziewałem.
— Taa… Czego się teraz uczą w tej szkole... Widziałeś, jak Potter — Nicole serce podeszło do gardła — załatwił Bellatriks?
Alan wymienił z nią spojrzenie.
— Co jak co, ale to na pewno nie był poziom Hogwartu.
Na tym rozmowa się urwała. W jeszcze większym stresie czekali na kolejne informacje. Wreszcie wkroczył Zeus z poharataną nogą, przyprowadzony przez jakiegoś faceta, który natychmiast wrócił do walki. Młodzież momentalnie rzuciła się w jego stronę.
— Spokojnie, to pacjent — przeraziła się Amelia Young, która miała się nim zająć.
— Pacjent, nie pacjent, gadaj, co wiesz — rzekł Yom, a Amelia z westchnięciem wzięła się za opatrywanie nogi Zeusa.
— Wszyscy cali.
Cisza.
— Coś więcej? — zniecierpliwiła się Wdowa.
— Ludzie, ja tam tylko patrzę czy żyją, a nie jak żyją.
— Inaczej chłopak straciłby skórę — wtrąciła Amelia.
— Właśnie. Ale jak chcecie wiedzieć więcej, to Dexter spotkał ojca. — Rozszerzyli oczy. — Szczerze, to nie wiem, jak to się skończyło, ale Dextera widziałem później w całości.
Milka odetchnęła z ulgą.
— Coś słyszeliśmy, że Kobra pokonał Bellatriks — rzekła Gejsza z przerażeniem w oczach.
— Pokonał? Kobieto, on ją zmiótł! Co jak co, ale chyba jest w humorze do bitki, więc Voldziu dla swojego dobra niech się do niego nie zbliża. Tak ją załatwił, że krzyżyk na drogę.
— Jak to krzyżyk na drogę? — zdziwił się Szatan.
— Eee… — zakłopotał się. — A w jakim sensie rozumiecie pokonał?
— No… Pozbawił przytomności?
Spojrzał na nich kolejno.
— Zmiótł dosłownie — powiedział znacząco. Gejsza otworzyła usta. — Mówię wam, aż śmierciożercy na moment spanikowali.
Dom zatrząsł się mocno.
— Co to było? — przeraziła się Missy.
— Ja pierdzielę. Co tam się dzieje? — podniecił się Zeus, gotowy do natychmiastowego powrotu na pole bitwy.
— Hola, hola! Jeszcze chwila — sprzeciwiła się Amelia.
Odgłosy z korytarza powiedziały im, że zbliżają się kolejni ranni. Osobą tą był Kobra, jednak tylko przyprowadzał ofiarę. Był cały okurzony. Jakiś uzdrowiciel wziął od niego blondyna.
— Co to walło? — ciekawił się Scott.
— Mówi się walnęło — odparła Missy.
— Siu-bździu. Ja chcę wiedzieć. Już żałuję, że mnie tam nie było.
Missy i Milka rzuciły się na Harry’ego, aby załatać jego rany, choć zarzekał, że nic mu nie jest. Nicole patrzyła na niego z ulgą. Zeus niemal podskakiwał z ciekawości.
— Drzewo się przewróciło i spadło na dom — wytłumaczył z westchnięciem Ostry, widząc jego minę.
— Osz w mordę! Czemu mnie tam nie było? — jęknął Scott.
— Zgniotło kogoś? — przeraziła się Gejsza.
— Bo to jednego. Wyciągają, kogo tylko mogą, ale druga strona skutecznie to utrudnia. Czemu podajesz mi eliksir Słodkiego Snu? — zapytał podejrzliwie Milkę, a ta tupnęła nogą.
— Miałeś nie wiedzieć — burknęła. — Po tym, co usłyszałam, nie puszczę cię.
— Dobre sobie — odparł, zrywając się do pionu.
— Czekaj, też idę! — wrzasnął Scott, szybko wstając, gdy tylko Amelia oznajmiła, że skończyła. — Kobieto, puścili nas na pierwszą bitkę, więc tego nie zmarnujemy — dodał, gdy zobaczył minę Alison, a następnie wylecieli jak burza.
— Faceci… Tylko bijatyki im w głowach — zaśmiała się cicho Amelia.
Nicole uśmiechnęła się delikatnie, jednak w sercu ponownie zaczął panoszyć się niepokój.

Spotkanie z murem nie było miłym przeżyciem, lecz Kobrze dobrze znanym. Zdążył uciec przed promieniem, który podpalił dom. Czuł, że powoli opada z sił po kilkugodzinnej walce, ale nie miał zamiaru zejść z pola bitwy. Nie on jeden był wykończony. Zarówno aurorzy, Zakonnicy, Róże, jak i śmierciożercy coraz bardziej słaniali się na nogach. Ale nikt się nie poddawał.
Harry niemal stęknął, kiedy na polu bitwy pojawiły się torie. Całkowicie opanował już przemianę, więc gdy tylko wrzaśnięto o pomoc animagów, natychmiast przybrał postać irbisa. Zobaczył świat z innej perspektywy i znacznie wyraźniej. Wsparcie dwóch dodatkowych kończyn na ziemi odciążyły nogi. Nie czekał na atak, lecz rzucił się na pierwszą z brzegu bestię.
Torie były czymś podobnym do wilkołaków, lecz miały krótsze nogi i spłaszczone twarze. Posiadały pazury, które z łatwością mogły rozciąć człowieka na dwie części. Dostanie się w ich objęcia mogło spowodować szybką utratę tchu, a w efekcie śmierć, gdyż miały bardzo silny uścisk.
Z tego właśnie powodu Kobra dokładnie przemyślał atak, zanim wyskoczył w powietrze. Rzucił się od tyłu, powalając torię na brzuch i wbijając kły w jej kark. Dopóki nie poczuł, że ta opada bezwładnie na ziemię, nie odrywał od niej zębów. Nagle coś naparło na niego z wielką siłą, zwalając z nóg z impetem. Pazury wiszące nad nim całkowicie go otrzeźwiły. Zdążył uchylić się przed szponem wycelowanym w jego tętnicę, ale ból w szyi powiedział mu, że całkowicie nie uniknął ataku.

Nicole znała torie tylko z opowiadań. Kiedy zobaczyła je za oknem, serce jej stanęło. Drzemała w nich olbrzymia pewność i siła. Zacisnęła dłonie na parapecie. Domyślała się, że animadzy wkroczą do akcji. Wiedziała też, kto jest animagiem, który nie stchórzy.
Chwilę później widziała go niedaleko w trakcie powalania jednej z torii. Dopóki miała go na oku, nie chciała go z niego spuszczać, dlatego też dokładnie widziała atak na irbisa od tyłu. Najpierw rana na szyi, później w brzuch. Buchnęła krew, ale dopiero uścisk miał być zabójczy. Nicole chciała wybiec i z walecznym wrzaskiem ciskać w torię najróżniejszymi klątwami. Nie musiała interweniować, choć serce waliło jej jak młotem. Dexter i Maggie Alley doskonale poradzili sobie z odciągnięciem uwagi bestii od Kobry. Chłopak podniósł się chwiejnie, gdy podbiegła do niego Anja, mówiąc coś do niego. Kiedy już stał w postaci człowieka, chwyciła go za ramię i zniknęła.
Gejsza podskoczyła z piskiem, kiedy niespodziewanie obok niej pojawiły się dwie osoby. Duża ilość krwi ją przeraziła. Uzdrowiciele byli zajęci, a Alan pomagał Amelii Young. Missy i Milka musiały trochę odpocząć, więc zabrakło medyków. Nicole nawet nie zwróciła na to uwagi. Kobra musiał trafić w jej ręce. W ekspresowym tempie usadziła go na kanapie, mówiąc Anji, że wie, co mu jest, bo wszystko widziała. Kobieta kiwnęła głową i wróciła na pole bitwy, a Nicole dorwała się do sprzętu lekarskiego. Miała w genach intuicję dotyczącą medycyny, dlatego w dłoń chwyciła pierwsze watki, eliksiry i płyny. Oszacowała, że rana na szyi jest poważniejsza, dlatego zdecydowała, że zacznie od niej. Chłopak potulnie słuchał jej poleceń, w efekcie czego nie musiała nadwyrężać strun głosowych. Z niespotykaną u niej delikatnością odwróciła mu lekko głowę w bok, by mieć lepszy dostęp do rany. Gejsza stała nad nią z wielkimi oczami, lecz gdy była pewna, że Kobra jest w dobrych rękach, pobiegła pomóc komuś innemu. Jako mugolka nie wiedziała zbyt wiele, dlatego z Wdową, Yomem i Szatanem coś podawali i przynosili, by się do czegoś przydać.
Nicole przemyła ranę, czując na sobie wzrok Harry’ego. Serce uderzyło jej mocniej, kiedy przesunął lekko rękę w taki sposób, że dotknął jej dłoni, którą opierała o kanapę. Nie wiedziała, czy zrobił to specjalnie, czy też nie, ale miała ochotę wpleść palce w jego dłoń. Jego cięższy oddech zmusił ją do sprawdzenia, czy coś nie zostało uszkodzone. Było.
— Cholera — szepnęła.
Rozejrzała się wokół za kimś bardziej doświadczonym. Wszyscy mieli na głowie poważne przypadki. Krew nadal ciekła. W dalszym ciągu na nią patrzył. Zaklęła szpetniej, równie cicho, lecz bardziej piskliwie.
— Poradzisz sobie — szepnął znienacka Harry.
Przeniosła na niego wzrok. Miała ochotę rozpłynąć się pod tym spojrzeniem. Nie była przekonana do swoich umiejętności. Ale chwycił ją lekko za dłoń. To ją przekonało.

3 komentarze:

  1. Witam,
    ech Voldemort nie odpuści i w święta musi zaatakować, ale radzą sobie bardzo dobrze, Harry zmiótł Belatrix, Nicole bardzo się o niego martwi i to ona zajęła się jego ranami...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Grimmund Place było świetnie chronione, więc jak się tam dostali? Dodatkowo skąd w ogóle wiedzieli, gdzie ono jest?Mają kominek, więc powinni ewakuować mugoli. Dlaczego Voldemort się nie pojawił?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    fantastycznie, ech Voldemort to nie odpuści i w święta musi zaatakować... Harry po prostu zmiótł Belatrix, ocho Nicole bardzo się o Harrylego martwiła i to ona zajęła się jego ranami...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń