Miniaturka z serii „Co
by było, gdyby…”. Akcja rozpoczyna się na początku drugiego rozdziału
pierwszego tomu fragmentem oficjalnej wersji.
— O której to się wraca,
gówniarzu?
Harry przełknął ciężko ślinę, a
serce zaczęło bić mocniej. Spotkanie z wujaszkiem było nieuniknione, ale miał
jednak złudną nadzieję na późniejszą rozmowę.
— Dajemy ci dach nad głową…
— Pod mostem też jest dach —
mruknął pod nosem.
— … pożywienie…
— Bezpańskie psy jedzą więcej.
— … ubrania…
— Chyba szmaty.
— … a ty tak się odwdzięczasz? —
syknął pełen wściekłości.
— A co? Mam się niby przed wami
jeszcze kłaniać? — warknął cicho, odwracając się w jego stronę.
— Mogliśmy oddać cię do domu
dziecka, niewdzięczny bachorze, więc powinieneś się cieszyć!
— To trzeba było! Tam bym miał
sto razy lepiej niż tutaj!
Vernon chwycił go za przód bluzy
i szarpnął mocno, lecz Harry zdołał utrzymać równowagę, patrząc w jego
zdenerwowaną twarz. W następnej chwili poczuł ból w plecach, który rozszedł się
wzdłuż kręgosłupa, kiedy uderzył w ścianę.
— Takie pyskówki zachowaj dla
swojego kundlowatego chrzestnego!
Serce podeszło Kobrze do gardła,
a w oczach pojawił się ból, który został zastąpiony furią.
— Nie waż się tak o nim mówić —
syknął.
— A gdzie on jest? Jeszcze cię
stąd nie zabrał? No tak, przecież zdechł — Wuj zaśmiał się opętańczo.
— Zamknij się — warknął,
przełamując drżenie głosu.
Zacisnął pięść, lecz nie odważył
się nic zrobić. Poczuł, że coś wbija mu się w plecy. Dopiero po chwili
zorientował się, że to pistolet. Podniósł lekko rękę, by sięgnąć po niego.
Ale nie potrafił.
Opuścił dłoń, lecz Vernon
zauważył ten ruch i mylnie go zinterpretował.
— Chciałeś podnieść na mnie rękę,
śmieciu? — warknął i zepchnął go ze schodka, a on wpadł na szafkę.
Tym razem coś odblokowało się w
głowie Kobry. Miał dość takiego traktowania. Przez wiele lat cierpliwie znosił
bicie i poniżanie przez swoją rodzinę. Kilkakrotnie kończyło się to
kilkudniowym niewychodzeniem z pokoju, niejeden raz ekipa ratowała mu życie, a
on cały czas tutaj wracał, by sytuacja się powtarzała. Dlaczego miał to znosić?
Dlaczego nigdy nie postawił się w takim stopniu, aby to przerwać? W trakcie
akcji z groźbami potrafił przerazić ofiarę tak, że doprowadzał ją do
psychicznej ruiny, a kiedy stawał naprzeciwko Vernona, tracił tę umiejętność.
Dlaczego nie powiedział o tym nikomu, kto mógł mu pomóc? Wiedział tylko
Szefunio i ekipa, jednak im na to nie pozwalał. Co było z nim nie tak?
Teraz… coś się z nim stało.
— Uderz mnie jeszcze raz to cię
zabiję — szepnął przerażającym głosem, który mroził krew w żyłach niejednej
osobie.
Vernon był jednak inny. Nie
wiedział, co chłopak potrafił. Nie wiedział, kim tak naprawdę jest osoba, którą
wielokrotnie maltretował. Wybuchnął szyderczym śmiechem.
— Ty? Jesteś żałosnym śmieciem i
nie waż mi się grozić!
Kolejne uderzenie w twarz było
przekroczeniem granicy, którą Harry utworzył w swojej głowie. Bez przemyślenia
wyszarpnął pistolet zza pasa i wycelował w klatkę piersiową swojego wuja.
Vernon przez moment obserwował go ze zdumieniem, jednak ten po prostu parsknął
lekceważąco. Harry wykrzywił się, jakby usłyszał pisk kredy piszącej po
tablicy. Odbezpieczył broń, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który nagle
ucichł. Jego usta nadal były wygięte w szyderczym uśmieszku, który tak bardzo
rozjuszył Kobrę.
— Jesteś nic niewartym tchórzem.
Skąd wziąłeś tę spluwę? Ze sklepu dla dzieci?
Zbliżył się o krok, a lufa wbiła
się w jego pierś. Harry czuł, jak drżą mu dłonie, ale nie opuszczał broni.
— Gówno, które przykleiło się do
buta — wysyczał mu w twarz Vernon.
Uniósł dłoń, by uderzyć chłopaka po
raz kolejny.
Kobra nacisnął spust.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się w
zdumieniu. Harry obserwował go z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, kiedy jak
w zwolnionym tempie upadał na ziemię z plamą krwi pojawiającą się na
przepoconej koszuli.
— Ty… śmieciu… — wycharczał
jeszcze, a później zastygł w bezruchu z otwartymi oczami.
Kobra upuścił broń, nie będąc w
stanie się ruszyć. Szok nie pozwolił mu na nic. Stał i patrzył na zwłoki wuja,
na plamę krwi na koszuli, gdzie trafiła go kula. Coś podeszło mu do gardła,
dłonie drżały jak w febrze, a oddech przyspieszył. Usiadł na ziemi i siedział
jak skamieniały. Z transu wyrwał go dźwięk klaksonu za oknem.
— Co ja zrobiłem… Merlinie, co ja
zrobiłem…
Sięgnął do kieszeni po telefon.
Palcami ledwo trafiał w guziki. W końcu przyłożył komórkę do ucha, niemal ją
upuszczając.
— Już się stęskniłeś? — Usłyszał w
słuchawce rozbawiony głos Żylety.
W tle dudniła klubowa muzyka,
której towarzyszył śmiech ekipy.
— Żyleta — wydusił cicho.
— Mów głośniej.
— Zabiłem go…
— Co?
— Zabiłem Dursleya. Zastrzeliłem
go, Żyleta…
W słuchawce słychać było już tylko
muzykę.
— Co ja mam zrobić… — wyszeptał drżącym
głosem, ledwie panując nad wybuchem paniki.
— Kobra…
— Co ja zrobiłem… Boże… Żyleta…
Co ja narobiłem…
— Kobra, nie panikuj, rozumiesz?!
— krzyknął do niego chłopak, a Harry słyszał, jak ekipa pyta go, co się stało.
— Nie panikuj. Zaraz przyjedziemy. Nigdzie nie wychodź, okay?
— Żyleta…
— Kobra, to nie twoja wina —
rzekł chłopak o wiele łagodniejszym głosem niż wcześniej. — Nie twoja wina.
Zaraz będziemy na miejscu.
Harry rozłączył się bez dalszych
słów. Minuty mijały, a on siedział otępiały na ziemi z podkurczonymi kolanami,
nie będąc w stanie myśleć o niczym. W głowie huczał mu dźwięk wystrzału i
ostatnie słowa Vernona. Usłyszał hamujące pod domem samochody. Po chwili do
środka wpadła ekipa razem z Szefuniem. Gejsza zaledwie rzuciła na wszystko
okiem, a później dopadła Harry’ego i chwyciła go za policzki. Natychmiast
dostrzegła zaczerwienienie na twarzy.
— Znowu chciał cię pobić.
Działałeś w obronie własnej — powiedziała dobitnie.
— Co robimy? — zapytał Yom
Szefunia.
— Niczego nie dotykajcie —
zarządził. — Sfingujemy napad rabunkowy.
— Jak chcesz to zrobić? —
wymamrotał Szatan. — Ochrona nas widziała, pewnie słyszeli huk wystrzału.
— Mundungus ma wartę — wydukał
Kobra. — Pewnie leży w krzakach naje*any.
— Yom, sprawdź to, okay? — Chłopak
potwierdził wersję Ostrego już po chwili. — Trzeba wyczyścić klamkę i broń.
Zabierzemy kilka przedmiotów. W takim razie powiemy, że nie wróciłeś do domu od
wczoraj. To będzie wersja dla Zakonu. Oni zajmą się policją, jeśli zaczną
węszyć. Dowiedzą się o nas, ale to nie ma znaczenia. Jesteśmy tylko znajomymi z
klubu, prawda? Gdzie twoja ciotka i kuzyn?
— Pojechali do krewnej do
Brentford. Wrócą jutro.
Szefunio podszedł do Harry’ego,
który przygnębiony i roztrzęsiony siedział na ziemi u boku Gejszy. Kucnął
naprzeciwko niego, a chłopak podniósł na niego żałosny wzrok.
— Nie zadręczaj się tym. Musiałeś
się obronić, rozumiesz? Za długo w tym siedziałeś, miałeś prawo nie wytrzymać.
Harry skinął powoli głową, ale
nie wyglądało na to, by przyjął jego słowa do wiadomości.
— I tak to się wyda — wymamrotał,
kiedy Szefunio poprosił ekipę, by wszystkim się zajęli. — Wiesz, że tak będzie.
Zakon się o tym dowie.
— Nie będą mogli cię o to
oskarżyć. Mieli cię chronić, a nic nie zrobili. Dursley niejednokrotnie
sprawił, że ledwo żyłeś. To oni zawalili sprawę, nie ty. Nawet jeśli dotrze do
nich prawda, dla swojego dobra lepiej niech nie próbują przekazywać wiadomości
do ministerstwa. Nie jesteś winny.
— Pociągnąłem za spust — szepnął.
— A gdzie wtedy byli oni?
Dlaczego ktoś, kto był za ciebie wtedy odpowiedzialny, spał w krzakach
kompletnie zalany? Dlaczego nikt z nich nie reagował, kiedy ten szmaciarz cię
bił? Dlaczego nikt nawet nie zapytał, czy wszystko jest okay?
Harry wykrzywił się z bólu, kiedy
Szefunio podniósł mu lekko głowę, dotykając pojawiającego się powoli siniaka.
— Gdzie byli, kiedy ci to zrobił,
Kobra?
Harry poczuł, jak w jego oczach
zbierają się łzy. Gejsza bez słowa pocałowała go w czoło. Później pomogli mu
wstać. Gdy tylko ekipa skończyła wszystko organizować, wyszli razem z domu.
— Co z Dexterem? — zapytał cicho
Kobra.
— Zostawiliśmy go w klubie. Nic
nie wie — odparła Gejsza, która trzymała jego dłoń.
— Będę musiał w końcu pojawić się
w domu i wyjaśnić, gdzie byłem — mówił ze spuszczoną głową.
— Nawet twoja ciotka będzie
musiała przyznać, że często nie wracałeś przez kilka dni — odparł kierujący
autem Żyleta. — My też to potwierdzimy. Powiemy, że tej nocy leżałeś zalany w
klubie. Mogą zapytać pierwszą lepszą osobę. Każdy przyzna, że tak mogło być.
— Dowiedzą się, że się zmieniłeś,
ale sam chciałeś im to pokazać, prawda? — dodała z troską Gejsza.
— Czuję się jak gówno — dodał Kobra
jeszcze ciszej.
— Nie powinieneś — odpowiedział
Żyleta, nie odrywając wzroku od ulicy.
Kobra spojrzał na swoje dłonie i
dopiero wtedy uświadomił sobie, że są na nich ślady krwi. Później przeniósł
wzrok na ubranie i poczuł się słabo. Krew trysnęła na jego koszulkę, na co
wcześniej nie zwrócił uwagi.
Zatrzymali się przed klubem, a
tam Żyleta podał mu swoją bluzę, by chłopak mógł zasłonić zakrwawione ciuchy.
Przed klubem stał Draco, który spokojnie palił papierosa. Rzucił spojrzeniem na
bladego Harry’ego, a później na zaniepokojoną ekipę. Szefunio podszedł do niego
i powiedział:
— Gdyby ktoś pytał, Kobra od
wczoraj był cały czas w klubie, nigdzie nie wychodził, a dzisiaj zalał się do
nieprzytomności, okay?
Blondyn obserwował go przez
chwilę w milczeniu, a później skinął powoli głową.
— Co jest? — Zerknął na Kobrę. —
Co mu się stało? — dodał ze zmarszczonymi brwiami, dostrzegając siniaka.
— Na razie nie pytaj — rzekł przygnębiony
Szefunio.
Gdy tylko wszyscy weszli do
klubu, Kobra od razu zniknął w jednym z pokoi. Gejsza chciała iść tam razem z
nim, ale Żyleta powiedział, żeby dała mu na razie spokój.
Harry przyszedł dopiero godzinę
później i od razu znalazł się przy barze, gdzie pił bez opamiętania, z nikim
nie zamieniając więcej niż dwa zdania. Ekipa nie skomentowała jego zachowania,
więc Dexter również powstrzymywał się od pytań. Pijanego Harry’ego zaciągnięto
do pokoju niemalże natychmiast, co zauważyło wielu z klubowiczów.
Harry nigdy nie cieszył się z
kaca, jednak tym razem okazał się on zbawienny, bo ból głowy i siedzenie nad
toaletą odciągało jego myśli od tego, co stało się w nocy. Nie miał pojęcia, co
dalej robić. Jak miał ukrywać swój czyn? Nie miał wątpliwości, że Zakon zajmie
się wyjaśnieniem tej sytuacji i w końcu wszystko odkryją. Co wtedy zrobią? Jak
zareagują? Czy przekażą wiadomość ministerstwu? Co się z nim stanie?
Wiedział, że nie będzie w stanie
wrócić dzisiaj do domu, gdzie dopiero zacznie się ta cała farsa, chociaż zdawał
sobie sprawę z tego, że każdy dzień jego nieobecności będzie stawał się coraz
bardziej podejrzany.
Kiedy spojrzał w lustro, wina
malowała się na jego obliczu. Zaśmiał się słabo. Jak miał udawać, że o niczym
nie wie, skoro wystarczyło tylko na niego zerknąć, by wszystko dostrzec?
Wykrzywił twarz, przypominając sobie ostatnie słowa Dursleya. Ty… śmieciu…
— Należało ci się — szepnął
Kobra, próbując podnieść się na duchu. — Nawet umierając, musiałeś zmieszać
mnie z błotem. — Dotknął siniaka, który wykwitł na jego policzku. — Jasne, że
ci się należało. Za każde pieprzone uderzenie. Za każde pieprzone wyzwisko.
Spojrzał na swoje dłonie, a jego
usta zaczęły drżeć. Czuł się brudny, niemal widział na skórze krew. Szorował ręce
gąbką tak mocno, że skóra zaczęła go piec, a mimo to nadal miał wrażenie, że
lepi się od posoki. W końcu wpadł w histerię, a z jego oczu popłynęły łzy. Jak mam z tym żyć? Zwymiotował, lecz tym
razem przyczyną nie było zatrucie alkoholem. Nie mógł na siebie patrzeć.
Zanim wyszedł z łazienki,
doprowadzając się do ładu na tyle, na ile mógł, minęła dobra godzina. Dopiero
kiedy stanął w sali, gdzie siedziała ekipa, przypomniał sobie o Draconie.
Podszedł do nich, mrucząc ciche powitanie. Nie był głodny, ale Gejsza
podstawiła mu pod nos talerz z owsianką. Ostatnim, czego Harry dzisiaj chciał,
to wykłócanie się z kobietą. Czuł na sobie spojrzenie Dextera, jednak nic nie
wyjaśniał, chociaż siniak na twarzy zapewne był przyczyną jego domysłów.
Jakiś czas później Szefunio
przedstawił mu cały plan. Pewnie wiedział, że zadziała to raczej na krótką
metę, lecz Harry się z nim nie spierał. Sam nie potrafiłby wymyślić czegoś
lepszego.
Z powrotem do domu poczekał do
kolejnego wieczora. Gejsza zamaskowała jego siniaka. Bicie serca czuł aż w
gardle, kiedy zbliżał się do budynku, lecz zanim tam dotarł, drogę zagrodził mu
Remus Lupin.
— Myślałem, że wartę ma Fletcher
i przemknę niezauważony — westchnął Harry, rozpoczynając grę.
— Lepiej, żebyś na razie tam nie
wracał — stwierdził mężczyzna, obserwując go uważnie.
— Dlaczego?
— Zakon szuka cię od dwóch dni,
bo stało się coś poważnego. Gdzie byłeś tyle czasu?
Harry zawahał się przez chwilę.
— U znajomych. — Obserwowali się
w ciszy, którą przerwał Harry: — Co mnie wydało?
— Ktoś zabił Dursleya u was w
domu.
Kobra starał się zrobić
zaskoczoną minę, ale miał wrażenie, że wyszło to dość przeciętnie. Nie potrafił
podejść do tego z chłodem i wiedział, że właśnie to w końcu go zdradzi. Może
podświadomie właśnie tego pragnął? Może nie chciał tego ukrywać?
— Kto? — zapytał.
— Tego jeszcze nie wiemy, ale bardzo
prawdopodobny był napad rabunkowy. Muszę cię zabrać do Kwatery Głównej.
— Czy jest coś jeszcze, co
powinienem wiedzieć? — zapytał Harry, widząc niepewną minę Lunatyka, który
odpowiedział po chwili wahania:
— Raczej będziesz potrzebował
swoich znajomych do potwierdzenia twojej wersji wydarzeń.
Kobra patrzył na niego bez
emocji.
— Alibi? — wymamrotał.
— Chyba to rozumiesz… — Harry
skinął powoli głową. — Poza tym i tak szukaliśmy cię z innego powodu, ale tego
dowiesz się już na miejscu. — Kobra obdarzył mężczyznę zaintrygowanym
spojrzeniem, ale doskonale wiedział, że niczego od niego teraz nie wyciągnie. —
Mogę?
Kobra pokiwał głową, pozwalając
mu przenieść ich przed Kwaterę Główną. Harry nie czuł się dobrze, widząc
pomieszczenia kojarzące mu się ze zmarłym Syriuszem, więc szedł z opuszczoną
głową, nie rozglądając się wokół siebie. W domu panowała niezmącona cisza, a
echo ich kroków długo pobrzmiewało w pustych korytarzach siedziby Zakonu. Remus
zaprowadził go do salonu, gdzie znaleźli Tonks czytającą gazetę nad kubkiem
parującej kawy. Uniosła głowę, kiedy usłyszała wchodzące osoby. Przywitała się
z Kobrą, który odpowiedział jej ze słabym uśmiechem.
— Gdzie jest? — zapytał Remus na
wstępie.
— Na górze. Pójdę po niego —
odparła kobieta, rzucając Harry’emu tajemniczy uśmiech.
— O kim mówicie? — zainteresował
się, kiedy kobieta zniknęła za drzwiami.
— Chciał zrobić ci niespodziankę,
więc nie będę mu jej psuł.
Kobra patrzył na niego
podejrzliwie, lecz mężczyzna nie pisnął ani słowa.
— Wszystko w porządku? — zapytał
jednak, a Harry pokiwał głową. — Pewnie zaskoczyłem cię wiadomością o Dursleyu.
— Nie zaprzeczę — odparł,
siadając na kanapie i podwijając nogi pod siebie.
— Wiesz, że to poważna sprawa,
szczególnie że mieszkaliście razem, więc Dumbledore będzie miał trochę pytań. Musimy
wiedzieć, czy to przypadek, czy celowe działanie.
— Co się właściwie stało? — spytał
Harry, wiedząc, że powinien się tym zainteresować.
— Ktoś go postrzelił.
— Postrzelił?
— Z mugolskiego pistoletu. Według
twojej ciotki zniknęło kilka wartościowych rzeczy, a ślady wskazują na
włamanie. Chodzi jednak o twoje bezpieczeństwo. Być może Durlsey go zaskoczył i
napastnikowi chodziło o kogoś innego?
— Myślicie, że Voldemort
fatygowałby się z czymś takim i biegłaby po Privet Drive ze zwykłą klamką?
— Kompletnie oderwane od
rzeczywistości, ale mniej więcej mamy też taką teorię.
Harry mimowolnie się uśmiechnął,
a Remus odpowiedział tym samym.
— Powiedzmy, że potrafię to sobie
wyobrazić i nie zacząć się śmiać — podsumował Kobra.
— Powtarzałem im to jak natręt,
ale przykleili się do tej teorii jak mucha do lepu.
Harry zamarł, słysząc ten głos.
Jego oczy rozszerzyły się. Zerwał się z kanapy, ale zaplątały mu się nogi i
uderzył czołem w blat stołu.
— Ku*wa — stęknął automatycznie,
a Tonks wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
Kobra, trzymając się za obolałe miejsce,
spojrzał w stronę drzwi, gdzie stał rozbawiony Syriusz i wyjąca Tonks.
— Uznam, że wyrwało ci się to
przez szok — stwierdził Łapa z uśmiechem, podchodząc bliżej chrześniaka.
Kobra patrzył na niego bez słowa,
ze zdumieniem wypisanym na twarzy.
— Co ty…? — zaczął, ale nie
zdołał skończyć.
— Powstałem z martwych. A tak
poważnie mówiąc — dodał, widząc minę chłopaka — niektórych zza zasłony
odsyłają, więc… oto jestem. — Wyszczerzył się.
Rozłożył ramiona, więc Harry
natychmiast do niego doskoczył, by utonąć w niedźwiedzim uścisku. Remus
obserwował ich z uśmiechem i nawet Tonks się uspokoiła na ten rozczulający
widok. W końcu Łapa odsunął Harry’ego na wyciągnięcie ręki.
— Gdzieś ty się szwędał?
Wyłaziliśmy ze skóry, żeby cię znaleźć.
Harry zawahał się. Był
przygotowany na kłamanie przez Zakonem Feniksa, ale nie wziął pod uwagę, że
przyjdzie mu kłamać przed chrzestnym. Jak miał mydlić mu oczy, skoro dopiero go
odzyskał?
— Byłem u znajomych — powtórzył.
— Znajomych? — zdziwił się Łapa,
a Harry nie drążył, kiwając jedynie głową.
Zapadła chwila ciszy. Syriusz
wymienił spojrzenie z Remusem, który wzruszył ramionami.
— Nie wiem, czy Lunio ci mówił…
— Że będą mi potrzebni do alibi?
Mówił.
— Kretynizm.
Mniejszy niż ci się wydaje. Wzruszył ramionami, nie patrząc na
niego. Pewnie mógłby jeszcze porozmawiać z nimi bez nacisków, lecz w Kwaterze
zjawił się Moody, który natychmiast powiadomił dyrektora o odnalezieniu Harry’ego.
Łapa dostrzegł grymas na twarzy Kobry, kiedy tylko starzec został wspomniany,
lecz postanowił nie wiercić mu teraz dziury w brzuchu. Chłopak był w
wystarczająco trudnej sytuacji.
Zebrało się znacznie więcej osób,
niż Harry przewidywał. Trochę zaczął się tym denerwować, lecz nie stracił nad
sobą panowania. Widząc ich miny, czuł się tak, jakby już go osądzili.
— Harry — zaczął Dumbledore, a
Kobra posłał mu spojrzenie, w którym nie było ani grama ciepła. — Spędziłeś nam
sen z powiek swoją nieobecnością. — Nie skomentował tego nawet żadnym gestem. —
Szczególnie w tej sytuacji, o której zapewne już się dowiedziałeś.
— Owszem — odparł cicho i
uśmiechnął się chłodno. — Alibi, tak? — Przeszedł do rzeczy.
— Nie jesteś o nic podejrzany. —
Harry niemal się zaśmiał na te słowa. — Chcielibyśmy tylko wiedzieć, co się z
tobą działo.
— Jedno i to samo — wymamrotał. —
Byłem u znajomych — powtórzył po raz trzeci.
— Pan Weasley i panna Granger…
— Nie są moimi jedynymi znajomymi
— przerwał spokojnie Kobra.
— Uchowałeś przed nami jakichś
znajomych? Kto by pomyślał — stwierdził Łapa i mrugnął do chłopaka z psotnym
uśmiechem.
Kobra uniósł kąciki ust.
— Jestem zmuszony poprosić cię,
żebyś ich tutaj ściągnął.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Dlaczego?
Harry przez chwilę pomyślał, jak
nastawić ich na towarzystwo ekipy.
— Są dość charakterystyczni —
odpowiedział wreszcie, nie potrafiąc się nie uśmiechnąć.
— Mimo to…
Kobra zerknął na wszystkich po
kolei, zatrzymując spojrzenie na dyrektorze.
— Nie obejdzie się bez tego?
— Obawiam się, że nie — odparł ze
smutkiem, a Harry niemal zazgrzytał zębami, widząc fałszywą troskę w jego
oczach.
Wyciągnął z kieszeni telefon i
wybrał numer do Gejszy pod spojrzeniami Zakonników. Przez chwilę słuchał
sygnału, patrząc w blat stołu.
— Cześć, seksowny kociaku.
Syriusz parsknął śmiechem, a
Harry przetarł twarz dłonią. Chyba jednak przesadził z ustawianiem głośności.
— Zwykłym powitaniem potrafisz
postawić mnie w krępującej sytuacji, Gejsza.
Dziewczyna wybuchnęła szczerym
śmiechem.
— Rozumiem — powiedziała, dając
mu tym znak, że wie, co się teraz dzieje. — Już się za mną stęskniłeś?
— Oczywiście. Dlatego bierz całą
ekipę. Będziecie mi potrzebni.
— Wszyscy?
— Wszyscy.
— Okay. Gdzie mamy przyjechać?
— Grimmauld Place dwanaście.
— Będziemy za kwadrans.
Rozłączyła się, a Harry odłożył
telefon.
— Poznanie ich grozi utratą
rozumu — mruknął jednocześnie.
— Dobrze wiedzieć. Mam odnośnik
do ciebie — oznajmił Łapa.
Tonks zachichotała, a Harry
zerknął na niego bez oburzenia.
— Tak, przekonałem się na własnej
skórze — wymamrotał.
Syriusz roześmiał się szczerze.
Oczekiwanie na ekipę minęłoby w
całkowitej ciszy, gdyby nie ciągłe zaczepki Syriusza i chichoty Tonks. Remus
kręcił głową z uśmiechem. Niemal wszyscy podskoczyli, kiedy zadzwonił telefon
Harry’ego, rozbrzmiewając mocną metalową muzyką. Chłopak odebrał bez przejęcia,
widząc na wyświetlaczu Yoma.
— Stary, stoimy jak takie
kutasiny przed hacjendą, więc rusz łaskawie dupę i nas wpuść.
Syriusz roześmiał się po raz
kolejny.
— Idę — mruknął Kobra i się
rozłączył, a później wstał. — Mugole wejdą tak jak czarodzieje, tak?
— Tak — rzucił Lunatyk.
— Chcesz ich tutaj przyprowadzić?
— zdumiała się Tonks.
— Przecież miałem ich tutaj
ściągnąć, więc oczywiście — odparł i wyszedł, nie czekając na protesty.
Ekipa stała w całej okazałości na
chodniku, czekając na jego pojawienie się. Nie wydawali się spokojni i
wyluzowani, chociaż przez telefon nie było tego czuć.
— Zaczęło się? — mruknął Żyleta,
a Harry pokiwał głową.
Zerknął trochę niepewnie na
Draco, który patrzył na niego bez słowa.
— Możesz się ewakuować, jeśli nie
chcesz, żeby wiedzieli — powiedział Kobra.
— Nie wiem, co jest grane, ale
skoro wszyscy z ekipy mieli się pojawić…
Gejsza uśmiechnęła się do niego
słabo. Harry westchnął.
— Co za bagno — mruknął i wpuścił
ich do środka, przekazując hasło.
Weszli na korytarz, a po chwili
rozległ się donośmy huk, kiedy Szatan wpadł na wieszak.
— Co to za dziadostwo?! — wydarł
się. — Ja pie*dolę, można się zabić na samym wejściu!
Matka Syriusza przebudziła się i,
ku rozpaczy Kobry, rozpoczęła swoją tyradę. Poprowadził wszystkich do jadalni
wśród głośnych wrzasków.
— Pomocy? — rzucił na wstępie w
stronę Syriusza, który machnął ręką.
— Ostatnio zauważyłem, że
najlepiej ją ignorować to się sama zamknie.
— Mogłaby założyć zespół
metalowy, nie powiem — oznajmił Yom. — Och? — dodał na widok Łapy. — Trupek?
Tonks ryknęła śmiechem jak
szalona, a Łapa uniósł kciuki.
— Później wam powiem — powiedział
Harry, widząc zdumione spojrzenia ekipy.
— Malfoy? — zdumiał się Moody.
— Jakie zaskoczenie — mruknął
Dexter. — Dziwne, prawda?
— Przyprowadziłeś go do Kwatery?
— warknął Szalonooki do Harry’ego.
— Jak widać.
— On wychodzi!
— Nie. On zostaje — oznajmił
zimno Kobra.
Zapadła pełna napięcia cisza.
— Chcieliście jego znajomych —
wtrącił się Łapa chłodnym głosem, rozglądając się po Zakonnikach. —
Przyprowadził ich, więc czemu żądacie, żeby teraz którekolwiek z nich wyszło?
— Usiądźcie — powiedział
Dumbledore w stronę młodzieży, skupiając swój wzrok głównie na Harrym i
Draconie. Kobra wymienił spojrzenie z zatroskaną Gejszą, która przycupnęła na
krześle obok niego. — Gwoli ścisłości, jak mamy się do was zwracać? Alison,
Nancy, Draco i Dereka część z nas zapewne zna.
— Tak macie na imię?! —
wykrzyknął Yom w stronę Milki, Missy i Żylety.
— Derek? Żyleta ma na imię Derek!
Ludzie, zapiszcie to! — dorzucił Szatan, co spotkało się ze śmiechem ekipy.
— Nie wiecie, jakie macie imiona?
— zapytał Remus z lekkim rozbawieniem.
— Posługujemy się przezwiskami —
odparła Gejsza, wzruszając ramionami. — Już zdążyłam zapomnieć, jak naprawdę
mam na imię, a Żyleta zawsze był Żyletą, nie Derekiem — dodała ze śmiechem.
— Derek!
— Weź się zamknij. Nie wybierałem
sobie imienia — jęknął wreszcie Żyleta do Yoma. — Starzy potrafią zniszczyć
życie.
— Popieram — rzuciła Tonks.
Dumbledore chrząknął, przerywając
tę wymianę zdań. Syriusz wyglądał na rozbawionego, powoli rozumiejąc słowa
Harry’ego.
— Gejsza, Yom i Szatan —
powiedziała Milka, przedstawiając pozostałych. — Są bezimienni. Kontynuujmy.
— Przedwczoraj wieczorem doszło
do pewnego incydentu w domu Harry’ego — zaczął dyrektor.
— Incydentu? — zapytał Żyleta z
udawaną niewiedzą.
— Owszem. Jesteście tutaj,
ponieważ Harry powiedział, że wtedy był z wami.
— No bo był — przyznał Szatan.
— Cały czas? — dorzucił Moody.
Żyleta i Gejsza wymienili
spojrzenia, a później zerknęli na Kobrę, który wzruszył ramionami.
— To zabrzmiało tak, jakby był o
coś podejrzany — zasugerowała Missy.
— Cały czas? — powtórzył auror.
— Od czwartku niemal non stop —
odparł zirytowany Żyleta.
— Niemal?
— Rany, nie chodziliśmy z nim do
kibla — stwierdził Szatan.
— Ważniejszy jest piątkowy
wieczór.
— Kobra? Oni coś ćpali? — zapytał
Yom.
— Nie wnikałem.
Yom pokiwał głową.
— Był wtedy z nami cały czas.
Mogę zapewnić — powiedziała Milka.
— Nigdzie nie wychodził? — dopytywał
Moody.
— Nie byłby w stanie — parsknął
Yom, a Gejsza uderzyła go niby ukradkiem w żebra.
— A to dlaczego?
Zapadła cisza.
— Czy wyglądamy na konfidentów? —
zapytał Szatan.
— To poważna sprawa.
— Jaka? — dopytywała Gejsza,
chociaż doskonale znała prawdę.
— Morderstwo.
Zapadła cisza.
— Czyli rzeczywiście mamy
potwierdzić twoje alibi — wymamrotał Żyleta w stronę Kobry.
— Na to wychodzi.
Znowu siedzieli w milczeniu.
— Nie byłby w stanie, bo leżał
kompletnie naje*any. Pasuje? — wtrącił się niespodziewanie Dexter.
Harry wykrzywił się, widząc
zdumione spojrzenia Zakonników. Dexter, który nawet nie wiedział, co się stało,
potwierdził jego fałszywe zeznania, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, a nie
wrogami. Czy ktoś mógł mu zapewnić lepsze alibi?
— Czyżby? — zapytał z
niedowierzaniem Dumbledore.
— Chyba trzeba uświadomić
niektóre osoby, że nastolatki często ostro imprezują bez wiedzy dorosłych —
uznał Wujek. — Serio? Nikt z was tego nie
robił w naszym wieku? Dzikie balangi, zgony, nastoletni seks i trawka?
— Szatan, możesz już się nie
odzywać? — zapytał Kobra, patrząc na niego żałosnym spojrzeniem. —
Wystarczająco pomogłeś.
Chłopak uniósł dłonie w obronnym
geście. Harry spojrzał na Zakonników, chcąc zobaczyć ich reakcję na te
rewelacje. Zaskoczenie widniało na każdej twarzy, co nie było dziwne, skoro
wszyscy uważali go za ułożonego Gryfona, który nie interesował się takimi
rzeczami. Draco postawił przed nimi mur, w który uderzyli z całej siły,
przekonując się, jak bardzo się mylili.
— Tyle wystarczy, czy jeszcze bardziej
chcecie wnikać? — mruknął.
— Tyle wystarczy, prawda? —
odparł Syriusz, patrząc na Kobrę, ale kierując pytanie do dyrektora.
— Myślę, że tak.
Zapadła cisza. Kobra wymienił
spojrzenie z Gejszą, niezbyt wiedząc, czy na tym temat się zakończy.
— Myślałam, że należysz do tych
spokojnych nastolatków — powiedziała nagle Tonks z lekkim rozbawieniem.
Zanim Kobra zdążył chociażby
otworzyć usta, ekipa zgodnie ryknęła śmiechem.
— On spokojny! Umarłem! — zawył
Yom, wyginając się z krześle, by się w nim utrzymać.
— Kobra, należy ci się medal za
idealne udawanie ułożonego — zaśmiał się z kolei Szatan.
Harry starał się utrzymać powagę,
ale jego usta mimowolnie zadrżały. Towarzystwo ekipy znacznie podnosiło go na
duchu i dzięki nim miał wrażenie, że wszystko ułoży się po ich myśli, że
przebrnie przez to przesłuchanie bez większych problemów. Zeszło z niego
napięcie.
No i co z tego, że Zakon
dowiedział się prawdy? Był normalnym nastolatkiem, który chciał się wyszaleć.
Zawsze miał wsparcie w ekipie, a teraz najbardziej zależało mu na reakcji
Syriusza, który wyglądał na rozweselonego, a nie wściekłego. Gdy tak na to
spojrzał, nie mógł narzekać. Nie obchodziło go zdanie innych Zakonników,
pomijając Remusa, który też nie wydawał się wzburzony. Nie miał pojęcia,
dlaczego wcześniej się tym przejmował.
— Skoro już wiecie, co i jak,
jestem wolny? — zapytał, patrząc spokojnie na dyrektora.
— Mamy jeszcze kilka pytań.
Harry westchnął ciężko, ale
wiedział, że się przed tym nie uchroni. Widząc, jak mężczyzna kieruje
spojrzenie na ekipę, uprzedził go:
— Podejrzewam, że będą jeszcze
potrzebni przy potwierdzaniu moich słów.
— Skąd takie przypuszczenie?
Harry wzruszył ramionami.
— Przeczucie.
— Nie sądzisz, że powinniśmy
omówić wszystko w węższym gronie?
— Nie. Wiedzą o mnie znacznie
więcej niż wy wszyscy razem wzięci — powiedział, patrząc prosto w oczy
dyrektora.
Ktoś wciągnął głośno powietrze.
Ekipa siedziała spokojnie, nie podważając jego słów, a Gejsza aż uniosła wyżej
głowę. Dumbledore powoli przytaknął.
— Twoja ciotka powiedziała nam,
że bardzo często znikałeś z domu. Czasami nawet na kilka dni.
— Skoro już tak szczerze o tym
rozmawiamy, dlaczego wcześniej o tym nie wiedzieliście, skoro cały czas byłem
pilnowany? — odparł Harry. — Mogę odpowiedzieć za was? — dodał, kiedy zapadła
cisza, ponieważ nikt nie pokusił się o odpowiedź. — Bo tak często na warcie
stał tak pijany Fletcher, że zasypiał w krzakach, a ja nawet nie musiałem się
tym przejmować.
— Serio wystawialiście go co
chwilę na wartę? — warknął Syriusz, patrząc na dyrektora. — Do diabła! Dobrze
wiecie, że tylko czeka na okazję, żeby się nachlać! — dodał, zrywając się na
nogi i uderzając pięściami w stół.
— Co nie znaczy, że powinieneś
wychodzić z domu, gdy jesteś tak zagrożony — odparł Dumbledore, nie zwracając
uwagi na oburzonego Łapę.
Nagle Żyleta chwycił Harry’ego za
głowę i zaczął nią obracać i odchylać.
— A nie, jednak nie masz kagańca
i łańcucha.
Syriusz zaśmiał się histerycznie.
— Merlinie, też bym dawał nogę,
mając tyle okazji — jęknął rozpaczliwie, z powrotem opadając na krzesło.
Kobry posłał mu lekki uśmiech, a
później ponownie spojrzał na dyrektora, poważniejąc:
— Nie jestem psem. Miałem ochotę
wychodzić, więc to robiłem. Rodzinka najwyraźniej nie miała nic przeciwko,
skoro nikt mi tego nie zabraniał. Niezbyt też się przejmowali, gdy wracałem po
tych kilku dniach. Chyba mam prawo do własnego życia.
— Jakie relacje łączyły cię z
rodziną?
Harry zastanowił się chwilę, nie
odrywając wzroku od tęczówek dyrektora.
— Od kiedy poszedłem do Hogwartu,
traktowałem dom jak hotel, a oni zachowywali się jakbym był tam gościem.
— Słucham? — zdumiał się Syriusz.
— Co to ma znaczyć? — dodał do Dumbledore’a i nawet Remus uniósł się w krześle,
słysząc słowa Harry’ego.
— Możesz wyjaśnić? — Dyrektor
nadal ignorował to, co mówili wszyscy dookoła.
Kobra nagle uśmiechnął się, a
później zaśmiał szyderczo.
— O wszystkim pan wiedział —
powiedział z żalem w głosie. — Od samego początku, prawda? Miałem takie
podejrzenia, ale sądziłem, że to moje urojenia. Dlatego teraz tak się na mnie
uwzięliście, bo na serio mnie podejrzewasz. Bo miałem powód — zaśmiał się
jeszcze raz, ale coś ścisnęło go za gardło, więc szybko się uspokoił.
— Harry, o czym ty mówisz? —
zapytał cicho Syriusz, a w jego oczach widoczna była dezorientacja.
Kobra za późno się zorientował,
że stracił nad sobą panowanie, że cały wysiłek Szefunia był niepotrzebny, bo
zaczął się łamać i wyrzucać z siebie cały żal. Poczuł, że Gejsza chwyciła go za
rękę, żeby dać mu znać, że cały czas ma w nich wsparcie. Że siedzą obok i w
każdej chwili mogą mu pomóc. Czuł jednak, że sama drży, jakby powstrzymywała
się przed wybuchem.
— Co masz na myśli? — ciągnął
dyrektor i tym jednym pytaniem sprawił, że tama pękła.
Żyleta z całej siły uderzył
pięściami w stół, a Gejsza zerwała się na nogi, by wrzasnąć:
— Nie udawaj, że nie wiesz!
Missy zaczęła ją uspokajać,
widząc, jak wszystko wymyka się spod kontroli. Gejsza jednak wyglądała tak,
jakby zaraz miała kogoś uderzyć. Na jej policzkach wykwitły czerwone rumieńce,
a oczy lśniły wściekłością. Kobra pociągnął ją za rękę, zanim zdążyła jeszcze
coś wykrzyczeć. Natychmiast usiadła, chociaż oddychała głośno przez nos, nie
spuszczając wzroku ze starca. Syriusz obserwował wszystko z mocno bijącym
sercem, nic z tego nie rozumiejąc. Wyglądało na to, że pozostali Zakonnicy są
równie zdezorientowani. Tylko Dumbledore…
— Powiecie wreszcie, o co w tym
wszystkim chodzi? — powiedział ostro Lunatyk.
— Może pan przyzna, co się działo
na Privet Drive? — zapytała chłodno Missy dyrektora. — Dlaczego tak naciskacie
na Kobrę?
Uśmiechnęła się zimno, kiedy nie
doczekała się odpowiedzi. Harry nagle wykrzywił się z niesmakiem.
— Wiem, że zawaliłem oklumencję w
trakcie roku szkolnego, ale od tego czasu zdążyłem się jej nauczyć —
powiedział, zerkając na siedzącego do tej pory w milczeniu Snape’a. — Prosiłbym
uprzejmie o niewchodzenie do mojej głowy bez pozwolenia, bo tym razem
zorientuję się zawczasu.
— Znalazłeś nowego nauczyciela? —
zapytał Dumbledore.
— Owszem, siedzi obok mnie.
Wszyscy wbili spojrzenia w
nieprzejętego Żyletę. Syriusz niemal podskakiwał w krześle, chcąc się
dowiedzieć, o co chodziło ekipie przed zmianą tematu.
— Do cholery, dowiem się
wreszcie, o czym mówiliście? — warknął.
— Nie sądzę — szepnął Harry,
patrząc w stół.
— Kobra… — wymamrotała Milka ze
smutnym wzrokiem, ale odpowiedział jej słabym uśmiechem.
— To i tak już nie ma znaczenia —
mruknął tak, by nikt oprócz ekipy go nie usłyszał. — To już wszystko? — dodał
głośno.
Dumbledore powoli pokiwał głową,
nadal go obserwując.
— Idziesz z nami? — zapytał bez
ogródek Żyleta Kobrę.
Harry zerknął na Syriusza. Chyba
należały mu się chociaż oględne wyjaśnienia. Poza tym chciał spędzić z nim
trochę czasu.
— Zostanę.
— Okay. Jakby co, dzwoń.
Harry pokiwał głową. Missy
oznajmiła, że trafią do drzwi, ale zanim wyszła, odwróciła się jeszcze i
wskazała palcem na Tonks.
— Masz zaje*isty image.
— Dzięki. — Wyszczerzyła się.
Kobra pokręcił głową z lekkim
uśmiechem. Rozległ się huk.
— NO CO ZA POJE*ANY WIESZAK! JA
PIER*OLĘ!
Harry wybuchnął niepohamowanym
śmiechem razem z Syriuszem i Tonks. Remus uśmiechał się ze szczerym
rozbawieniem. Łapa podniósł się i oznajmił:
— A teraz wybaczcie, ale
chciałbym spędzić trochę czasu ze swoim chrześniakiem.
W dwójkę wyszli, zostawiając
pozostałych samym sobie. Łapa miał mnóstwo pytań, jednak wiedział, że to nie
jest dobry moment, żeby na niego naciskać, dlatego poruszył lżejsze tematy do
rozmów.
Noc Harry spędził na Grimmauld
Place w jednym z pokoi, który według Syriusza już niedługo miał stać się w
całości pokojem chłopaka, czym dał mu jasny znak, że chce, aby Kobra tutaj
zamieszkał. Gryfon w zupełności się nie sprzeciwiał, niemal od razu
powiadamiając o tym ekipę. Kolejnego wieczora miał zamiar wybrać się w
odwiedziny do klubu. Przebierał właśnie koszulkę, gdy do pomieszczenia wpadł
Łapa.
— Pukanie nie jest w twoim
repertuarze, prawda? — zapytał Harry i spostrzegł nagły zanik uśmiechu na
twarzy mężczyzny. — Co jest?
— Co ci się stało?
— O czym ty mówisz? — odparł
lekko zaniepokojony.
— Twoje plecy, ramiona. Masz na
nich pełno siniaków — powiedział stłumionym głosem.
— Spadłem ze schodów jak taka
sierota — wymyślił na poczekaniu.
Syriusz patrzył na niego bez
słowa, a trybiki w jego głowie pracowały na wysokich obrotach.
— Kłamiesz.
— Nie.
Podszedł do niego prędko. Harry odsunął
się gwałtownie, zupełnie tak, jakby spodziewał się ataku, co natychmiast dało
Łapie do myślenia. Nie umknęło jego uwadze szybkie spojrzenie Kobry na jego
rękę, jakby myślał, że Łapa się na niego zamierzy. Nieświadomie przyjął lekko
skuloną pozycję, a Syriusz zatrzymał się jak rażony prądem.
— Myślałeś, że cię uderzę? —
wydukał zszokowany.
Kobra rzucił mu spłoszone
spojrzenie, dostrzegając swój błąd.
— Nie tknąłbyś nawet muchy. —
Uśmiechnął się lekko, próbując zamaskować to, co się stało.
— Co się działo na Privet Drive?
— Łapa tak zaskoczył go tym nagłym pytaniem, że przez chwilę nie potrafił mu
nic odpowiedzieć. — Uderzył cię?
— Co ty teraz wymyślasz? — odparł
ostro.
Syriusz patrzył na niego bez
żadnych emocji, jednak już po chwili oczy wypełniały się zrozumieniem.
— Bił cię — szepnął. — O tym
mówiliście.
— Nie twórz nowych historii,
okay? — odparł spokojnie Harry, ale Łapa nie dał się zwieść.
— Dlatego Dumbledore tak na
ciebie naciskał. Wiedział o wszystkim i dlatego cię podejrzewał. Nie mylę się,
prawda? Nie kłam, proszę cię. Masz to wypisane na twarzy. Wycisnę potwierdzenie
z ekipy, jeśli nie dowiem się tego od ciebie.
Kobra odwrócił spojrzenie, a to
było dla Łapy jawnym potwierdzeniem. Syriusz jęknął słabo. Zadzwonił telefon
Harry’ego, więc chłopak odebrał go i powiedział jedynie do słuchawki:
— Nie przyjeżdżajcie. Muszę
zostać w domu.
Rozłączył się, nie czekając na
odpowiedź. Szykowała się poważna rozmowa.
Harry dowiedział się o awanturze,
jaką Łapa zrobił dyrektorowi od Remusa. Wilkołak jako jedyny był świadkiem tego
zdarzenia, więc jednocześnie dowiedział się całej prawdy.
— Nie wiem, jak nikt z nas mógł
tego nie zauważyć — przyznał ze smutkiem.
— Dobrze się kryłem — odparł
Harry ze słabym uśmiechem.
— Powinniśmy to odkryć już dawno
temu.
Kobra wyznał Łapie całą prawdę
dotyczącą tego, co działo się od kilkunastu lat na Privet Drive. Siedział na
łóżku z podkulonymi nogami, wbijając wzrok w pościel, nie potrafiąc na niego
spojrzeć, chociaż odpowiadał na jego pytania. Dopiero gdy zapadła cisza, Harry
odważył się podnieść na niego wzrok. Łapa wyglądał tak, jakby wyssano z niego
całe życie.
— Dlatego niezbyt mnie obeszło,
gdy dostał kulką w łeb — przyznał Kobra, jednak nie potrafił mu wyznać, że sam
się do tego przyczynił.
— Żałuję, że nie dostał jej ode
mnie — odparł Syriusz z bladą twarzą.
Harry nic na to nie odpowiedział.
Kobra zjawił się w klubie dzień
później, głównie po to, żeby wszystko wyjaśnić z ekipą. Wszyscy zdawali sobie
sprawę z tego, że ich bajeczka powoli traci na wartości, bo powrót Syriusza do
świata żywych wiele skomplikował. Największy problem Harry miał z Draconem,
ponieważ nie wiedział, jak bardzo może mu zaufać. Porozmawiał jednak na ten
temat z Szefuniem i to jego słowa go przekonały. Spotkali się we trójkę i
spokojnie wyjaśnili wszystkie sprawy. Dexter dowiedział się całej prawdy o
Kobrze i odwrotnie. Żaden nie ocenił postępowania drugiej osoby i był to jeden
z pierwszych kroków do przyszłego porozumienia.
Później Kobra zaimprezował razem
z ekipą. Wrócił do domu w nocy kompletnie pijany i na miejscu zastał
zaniepokojonych Syriusza i Remusa. Widząc go w takim stanie, aż rozdziawili
usta.
— Gdzieś ty był? — wydukał Łapa.
Rozbawiony Kobra podparł się
ściany, żeby się nie przewrócić.
— Przyzwyczajajcie się do tego
nieułożonego Pottera — oznajmił ze śmiechem. Zrobił dwa kroki do tyłu, kiedy
podłoga zawirowała mu pod stopami. — Jest okay. Trzymam się. Jeszcze.
— Mogłeś powiedzieć, że wrócisz
późno — powiedział nadal oszołomiony Syriusz.
Harry uniósł kciuk, kierując go
mniej więcej w stronę chrzestnego.
— Zapamiętam na przyszłość. Świat
na głowę upadł, żebym musiał komuś dawać znać, że żyję — roześmiał się.
Spojrzał w stronę schodów i z
pewnością wypisaną na twarzy ruszył w ich stronę. Chwycił się poręczy jak
tonący koła ratunkowego i zaczął wtaczać się na górę, co chwilę się cofając. W
końcu Łapa pomógł mu dotrzeć do pokoju, budząc przy okazji portret matki. Kiedy
tylko chłopak zobaczył łóżko, legł na nie bez przebierania się w piżamę, nie
fatygując się ze zrzuceniem narzuty. Syriusz obserwował go przez chwilę, nie
potrafiąc pojąć, jakim cudem mógł tak bardzo go nie znać.
Okazało się, że Harry nie jest
typem domownika i preferuje nocny tryb życia. Gdy odespał kaca, wieczorem po
raz kolejny wybył z domu, tym razem oznajmiając, że wróci późno. Wiedział, że
za jakiś czas Łapa przyzwyczai się do jego całonocnych wyjść, lecz początkowo
dostosował się do jego prośby i postanowił go o tym powiadamiać.
— Znowu wrócisz kompletnie nawalony?
— zapytał z dziwną miną Syriusz.
Kobra zerknął na niego z lekkim
rozbawieniem.
— Nie wiem. U nas zwykle wychodzi
to spontanicznie.
— Moglibyśmy chociaż wiedzieć,
gdzie cię szukać, gdyby zaszła taka potrzeba?
Harry odpowiedział po chwili
zastanowienia.
— Możecie, o ile zostawicie to
dla siebie. — Obaj skinęli głowami, więc podał im namiary na klub Szefunia. — Nie
zawsze można znaleźć nas tam z ekipą, więc jeśli tak bardzo ci zależy na tym,
żeby mieć ze mną ciągły kontakt, zainwestuj w komórkę. Wtedy łatwiej mnie
złapać. — Zastanowił się chwilę. — Jeśli jednak nie, zapytajcie o mnie przy
barze albo jakąś osobę, która wygląda tak, jakby mieszkała w klubie. Dadzą mi
znać. — Po raz kolejny się zamyślił. — Jeśli ochrona nie będzie chciała was
wpuścić, powołajcie się na mnie.
— Z twojego gadania można
wywnioskować, że masz tam niezłe kontakty — zauważył Lunatyk.
— Pojawiamy się tam z ekipą tak
często, że niektórzy sądzą, iż mieszkamy w jakichś ukrytych pokojach pod klubem
— odparł z rozbawieniem i zerwał się z krzesła. — Dzisiaj jednak mam inne
plany. Ave!
Wyszedł, nie czekając na ich
odpowiedź.
Wrócił wcześniej niż poprzedniego
wieczora, w dobrym humorze i zupełnie trzeźwy, chociaż Łapa wyczuł od niego
papierosy. Remus powiedział mu później, że dzięki swoim wyostrzonym zmysłom
wyniuchał zapach benzyny i gumy.
Kolejnego popołudnia do drzwi
zadzwonił Żyleta. Syriusz niezbyt go znał, więc nie zwrócił większej uwagi na
glany i koszulkę zespołową, sądząc, że taki jest styl chłopaka. Pokierował go
do pokoju Kobry. Obaj wyłonili się z pomieszczenia pół godziny później i
dopiero teraz Łapa zrozumiał, że coś się święci, widząc podobny strój
Harry’ego. Zobaczył przez okno, że obaj wsiadają do sportowego auta, starszy
chłopak za kierownicą, i odjeżdżają z piskiem opon.
Kobra wrócił pełen energii,
chociaż jednocześnie wyglądał na wymęczonego. Mówił ochrypłym głosem,
śmierdział potem i piwem. To, że chłopak jeździ na koncerty rockowe i metalowe
również było dla Syriusza i Remusa sporym zaskoczeniem.
Łapa dopiero po jakimś czasie
zorientował się, że Harry woli gdzieś wyjść i się zabawić, żeby się czymś
zająć. Kiedy siedział w domu i nie miał nic do robienia, wyglądał na przybitego
i zamyślonego, jakby coś go męczyło. Czasami miał wrażenie, że chce mu coś
wyznać, ale nigdy się na to nie odważył.
Przed jedną z imprez ekipa
podjechała po Harry’ego wypasionymi autami. Weszli do mieszkania, więc Syriusz
miał okazję lepiej ich poznać. Byli bardzo zabawni i spontaniczni, dlatego nie
dziwił się, że Kobra lubi z nimi przebywać. Potrafili rozśmieszyć do łez i byli
pełni dystansu do siebie. Na odchodnym Yom rzucił do Łapy i Lunatyka, że jeśli zechcą,
mogą wpaść do klubu. Wyśmiali jego pomysł, ale po kilku godzinach postanowili
zobaczyć, co takiego wyprawia Harry w trakcie tych wyjść. Ochrona wpuściła ich
po tym, jak powołali się na Kobrę. Klub zrobił na nich niemałe wrażenie. Młodzi
ludzie bawili się bez skrępowania, pili bez umiaru, pokazywali znacznie więcej
ciała niż wypadało. Odnalezienie Harry’ego w tym zgiełku graniczyło z cudem,
dlatego postanowili zakwaterować się przy barze. Barmanka wydawała się być
otwarta na rozmowę, więc Łapa zapytał, gdzie znajdzie Kobrę.
— Są dwa najłatwiejsze sposoby na
odnalezienie tego pojebusa — odparła. — Pierwszy: kierujcie się tam, gdzie jest
bójka. Drugi: kierujcie się tam, gdzie słychać najgłośniejsze krzyki i śmiechy.
Jeśli te sposoby nie działają, posiedźcie przy barze. W końcu się zjawi.
Ewentualnie możecie podejść do tamtego stolika — wskazała dłonią. — Gdzieś tam,
w każdym razie.
Poszła do kolejnych klientów,
więc ruszyli w odpowiednim kierunku. Ekipa siedziała razem z całym składzie.
Stolik zastawiony był butelkami i szklankami, a oni głośno ze sobą rozmawiali,
śmiali się i przekrzykiwali muzykę. Milka i Szatan wykonywali coś w stylu
tańca, siedząc na kanapie, a Żyleta polewał do kieliszków, mówiąc coś do Harry’ego,
który pukał się w czoło.
— Postanowiliśmy skorzystać z
zaproszenia — oznajmił głośno Łapa.
Wszyscy spojrzeli na nich i
zaczęli wiwatować, śmiejąc się szczerze. Natychmiast zrobiono im miejsce, a
Szatan wyjął skądś dodatkowe kieliszki i szklanki. Łatwo można było dostrzec,
że mają już dość sporo alkoholu we krwi, ale najwyraźniej się tym nie
przejmowali.
Ekipa nie krępowała się w
najmniejszym stopniu, opowiadając o najdziwniejszych sprawach i sytuacjach.
Podchodziło do nich mnóstwo osób, więc starsi szybko zrozumieli, że ekipa jest
tutaj bardzo znana. Co chwilę gdzieś się rozchodzili, by ponownie spotkać się
przy stoliku.
— Cześć, seksiaki — rzuciła nagle
jakaś rudowłosa dziewczyna i wcisnęła się na kanapę pomiędzy Żyletę oraz Kobrę
i poklepała ich po kolanach. — Szukam ofiary do tańca, która nie będzie
jednocześnie liczyła na szybki numerek po nim. Chętni? Wiem, że nie, ale skoro
widzę, że Żyleta rozpaczliwie trzyma się kanapy, zostajesz mi ty — oznajmiła
Harry’emu i zaciągnęła go na parkiet, chociaż chłopak nie wydawał się być z
tego powodu szczęśliwy.
Wrócili kilka piosenek później,
roześmiani i tanecznym krokiem, jednak zanim zdążyli usiąść, na horyzoncie
pojawił się blondyn, który z krzykiem uwiesił się na Kobrze.
— Ja pie*dolę, Alex, wiem, że
lubisz ze mną pochlać, ale po ostatnim mam cię dosyć — oznajmił Harry, zanim
chłopak w ogóle się przywitał.
Ten ryknął szczerym śmiechem.
— Tak źle?
— Rzygałem dalej niż widziałem —
powiadomił, opadając na kanapę.
— Ku*wa, ja też — zarechotał,
rzucając się obok niego. — Ale nic dziwnego, skoro mieszaliśmy wszystko, co
było w barze, a na dobitkę wypaliliśmy całą paczkę fajek.
— I z głupkowatym śmiechem
polegliście na środku ulicy — przypomniała Gejsza. — Szatan i Żyleta musieli
zaciągnąć was na pobocze, żeby nie rozjechał was samochód, osły.
— Tego już nie pamiętam —
przyznał Alex, sięgając pod sofę, gdzie ukryte były dodatkowe kieliszki. — Tak
czy inaczej, na moim widoku pojawiła się dupa, którą zaruchałbym na śmierć.
— Alex — jęknęła rozpaczliwie
Gejsza. — Mógłbyś być bardziej delikatny w słowach.
Chłopak machnął ręką na jej uwagę,
nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Nagle skierował spojrzenie na Kobrę, który
szybko rozszyfrował, że coś się święci.
— Oooo nie. Na mnie nie patrz.
— Ma zaje*istą koleżankę.
Idealnie w twoim guście, stary. Nie opuszczaj mnie w tej trudnej sytuacji.
Długie czarne włosy, twarz anioła i pazur w oczach. O! Tam jest! — Dyskretnie
pokazał mu młodą kobietę, o której mówił. — Widzisz? Ta ruda jest moja. A ta
brunetka… Co masz taką minę?
Gejsza zachichotała, dostrzegając
dziewczynę, o której tak natrętnie mówił Alex.
— To Wdowa — oznajmił Kobra z
przygnębieniem, co spotkało się z głośniejszym śmiechem Gejszy. — Odpala mnie
od jakiegoś czasu.
— Laska cię odpala? — Nie dowierzał
Alex. — CIEBIE?!
— Dlatego jest taka zaje*ista.
Gejsza śmiała się jak opętana.
Alex patrzył na niego ze współczuciem.
— W końcu dowiedziałeś się, co to
za ból — rzekł oficjalnie. — Ku*wa, nie mogę uwierzyć. Gejsza, serio?
— Aż żal na niego patrzeć, gdy
wraca z ranami bitewnymi — zachichotała. — W końcu trafił na godną
przeciwniczkę.
Kobra uśmiechnął się lekko na jej
słowa. Miała rację. Wreszcie trafiła się dziewczyna, która nie miała zamiaru
rzucić się na niego z radością po pierwszym słowie. Dlatego tak bardzo go
pociągała. I nie miał zamiaru się poddać, nawet po tylu odmowach. Wypili po
kolejce.
— Do boju! — oznajmił i wstał.
Alex z radością zerwał się z
kanapy. Syriusz roześmiał się szczerze, widząc zapał chłopaka. Kto by pomyślał,
że Harry tak często zarywa do dziewczyn z taką pewnością siebie. Zniknęli wśród
tłumu, ruszając na polowanie.
— Biedny. Niech wreszcie mu się
uda — stwierdziła Gejsza, zwracając się do pozostałych przy stoliku Lunatyka i
Łapy.
— Tak długo? — zapytał z
rozbawieniem Remus.
— Jak na niego? Bardzo długo —
zaśmiała się. — Zwykle wystarczy jedna impreza. Może ich mieć na pęczki, ale na
takie wyzwanie jeszcze nie trafił, więc będzie biegał za nią, dopóki nie da mu
w pysk.
Tymczasem Kobra i Alex
przedostali się do dziewczyn. Blondyn nie zwlekał, od razu rzucając tekstem:
— Witamy, piękne panie.
Obie spojrzały na nich bez
większego zainteresowania. Wdowie lekko drgnęły wargi, kiedy dostrzegła Kobrę,
który obserwował ją czujnym wzrokiem. Wielokrotnie zdarzało mu się, że razem z
którymś z chłopaków zarywał do pary koleżanek, ale przy Wdowie przestał już być
taki odważny. Alex natychmiast przeszedł do ataku na rudowłosą, rzucając w jej
stronę komplementami, co najwidoczniej jej się podobało.
— Chociaż on ma szczęście i twoja
koleżanka nie odsyła go w diabły — stwierdził Kobra w stronę brunetki, która
zaśmiała się.
— Zawsze możesz próbować do
jakiejś mojej innej koleżanki. Mam ich jeszcze kilka, więc mogę cię
przedstawić. Z chęcią cię poznają.
— Nie jestem nimi zainteresowany
— odparł, patrząc jej w oczy.
Alex zarzucił mu ramię na szyję.
— Wdowa — westchnął. — To mój
najlepszy kumpel. Nie bądź dla niego taka ostra.
Brunetka posłała mu lekki
uśmiech.
— Ja jestem ostra? Skąd ci to
przyszło do głowy?
— Bo słyszałem, że po tym, jak
cię spotyka, wraca z miną zbitego psa.
— Alex — mruknął ostrzegawczo
Kobra, a Wdowa zerknęła na niego z uniesionym kącikiem ust.
— Ale on jest bardzo uparty —
ciągnął Alex, nie zważając na kumpla. — Można go kopać, a on i tak się
podniesie, nawet z połamanymi nogami, więc zastanów się, czy na pewno masz
zamiar dalej spuszczać mu łomot.
Kobra parsknął śmiechem, słysząc
jego gadkę. Zapowiadała się kolejna katastrofa.
— Nie wierzę w to, co się stało.
Ostry opadł na kanapę z
niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
— Dawaj — zaśmiał się Yom, który
już wiedział o kolejnych próbach chłopaka.
Zamiast odpowiedzieć, Kobra z
triumfem na twarzy uniósł karteczkę z numerem telefonu. Ekipa wiwatowała,
głośno się śmiejąc. Alex przybiegł do niego z rozanieloną miną.
— Mówiłem, że w takich trudnych przypadkach
co dwie głowy to nie jedna — oznajmił, również ściskając w dłoni kartkę z
numerem. — Złamaliśmy je swoją podwojoną zaje*istością. Módlmy się tylko o to,
by te numery naprawdę były ich. Musimy to opić!
W ruch poszła kolejna butelka
wódki.
Syriusz musiał przyznać, że ekipa
ma niezły spust. W momencie, gdy zjawili się z Remusem w klubie, wszyscy mieli
już w czubach. Mimo to wiernie dotrzymywali im towarzystwa, nie wyłamując się.
Szaleli niesamowicie. Yom poderwał jakąś dziewczynę, z którą zniknął dobre pół
godziny temu. Z gadania ekipy łatwo można było wywnioskować, że zamknęli się w
jakimś pokoju, by mieć trochę prywatności. Łapa nie mógł również nie zauważyć,
jakie powodzenie w klubie ma jego chrześniak. Niektóre dziewczyny odprowadzały
go cielęcymi spojrzeniami, niektóre się z nim witały, rzucając mu olśniewające
uśmiechy. Pijana Milka była bardzo podatna na plotkowanie, więc wykorzystał ją,
by zaspokoić swoją ciekawość.
— Kobra? On ma wieczne wyrywanie
— zachichotała. — Mógłby zmieniać laski jak rękawiczki, a one nawet by się tym
nie przejęły i dalej by się do niego lepiły. Tu pogada, tam zabajeruje, tu się
uśmiechnie. Wiadomo, czasami skorzysta, jak to facet, ale nie nadużywa tego, ku
niezadowoleniu wielu klubowiczek. Ale jak jedna wpadnie mu w oko, nie ma
faceta!
Syriusz uznał, że zbyt dużo się
nie mylił w swoich obserwacjach. I najwyraźniej Harry tym razem w zupełności
skupił się na Wdowie, za którą wodził wzrokiem za każdym razem, gdy pojawiała
się na jego widoku.
Imprezowali do samego rana, aż
zamknięto klub. Pijany Harry tulił do siebie Gejszę, której zebrało się na
amory. W końcu przysnął na jej ramieniu, lecz ona nawet się nie zorientowała,
ledwo trzymając otwarte oczy. Dexter i Szatan już dawno spali, głośno chrapiąc.
Żyleta poległ gdzieś przy barze. Milka i Missy nadal tańczyły, mimo braku
muzyki, kompletnie odpływając. Tylko Yom był gotowy do dalszego picia. Liczył
na Syriusza i Remusa, ale ci mieli na tyle rozsądku, że nie zalali się w trupa.
— Dzieciaki, koniec imprezy. — Rozległ
się rozbawiony głos.
Łapa i Lunatyk zerknęli tam. Od
razu domyślili się, że to właściciel klubu, którego przezwisko wielokrotnie
padło z ust ekipy w trakcie balangi.
— Jeszcze moment — wybełkotał
Yom.
Szefunio przywitał się z Łapą i
Lunatykiem, przedstawiając się. Kobra zaczął bredzić coś do ramienia Gejszy,
ale nikt nie potrafił zrozumieć z tego nawet słowa. Szefunio postanowił zająć
się tylko tymi osobnikami, którzy jeszcze nie spali. Resztę zostawił na
miejscach.
Męczący kac po raz kolejny
sprawił, że Harry nie myślał zbyt dużo. Lecz ten zaczął mijać, a jego znowu
nękały różnorodne myśli. Łapa szybko dostrzegł, że coś się dzieje, ale chłopak
najwyraźniej nie chciał o tym mówić. Dopóki po raz kolejny nie poruszono sprawy
zabójstwa Dursleya. Zaczęto drążyć i znowu na niego naciskać. Chłopak dzielnie
walczył, ale tylko wtedy, gdy znajdował się wśród atakujących. Syriusz i Remus
bronili go za każdym razem.
W końcu Harry zaczął przy nich
pękać. Każda najmniejsza wzmianka o Dursleyu wyprowadzała go z równowagi. Co
chwilę wychodził do ekipy, jakby nie chciał z nimi rozmawiać. O tym, że spotyka
się z Wdową, dowiedzieli się zupełnym przypadkiem.
— Czemu mam wrażenie, że chcesz
mi coś powiedzieć, ale się boisz? — zapytał w końcu cicho Łapa, gdy zostali
sami.
Chłopak natychmiast odwrócił
wzrok.
— Wydaje ci się.
Nie naciskał.
W końcu spostrzegł kominiarkę w
pokoju Harry’ego. Innym razem usłyszał jego telefoniczną rozmowę o akcji.
Lunatyk potwierdził jego myśli, przed którymi się bronił.
— Ekipa to gang. Też to widzisz,
prawda? Skąd mieliby kasę na takie auta? Wiemy, że coś ukrywają. Każdy z nich ma
traumatyczną przeszłość, a Szefunio… chyba im pomógł, wciągając ich w to
wszystko. Takie odnoszę wrażenie.
— Myślałem, że to moja wybujała
wyobraźnia — wymamrotał Łapa.
— Może tego nie chce nam
powiedzieć. Boi się, że go skreślimy.
Kiedy Kobra wrócił do domu, obaj
postawili go przed faktem dokonanym. Położyli na stole znalezioną w jego pokoju
kominiarkę, otworzyli gazetę, gdzie znajdował się artykuł o kradzieży drogiego samochodu.
Chłopakowi drgnęła powieka, kiedy to zobaczył.
— Jesteś w gangu, tak?
Przez chwilę milczał,
zastanawiając się, jak z tego wybrnąć, ale widział w ich oczach, że domyślili
się całej prawdy.
— Tak.
Syriusz pokiwał powoli głową,
jakby nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
— Mafia?
— Nie — szepnął.
— Kradzieże?
— Głównie.
— Szantaże?
— Często.
— Pobicia?
— Tylko jeśli chodzi o nasze
sprawy. Nigdy nie na zlecenie.
— Morderstwa?
— Nie.
Jego głos załamał się przy tym
zaprzeczeniu. To nie wszystko,
pomyślał Łapa, podświadomie coś przeczuwając.
— Jak?
— Po trzecim roku Żyleta znalazł
mnie pobitego w parku. Zabrał mnie do Szefunia. Zostałem.
— Dlaczego?
— Bo poznali prawdę i chcieli mi
pomóc, czego nie zrobił nikt inny — mówił, patrząc w podłogę.
— Nie przerażało cię to?
— Początkowo, ale byłem w takim
gównie, że nie miałem nic do stracenia. Chyba będzie lepiej, jeśli się
ewakuuję.
— Co ty bredzisz? Oszalałeś? —
oburzył się Łapa.
Harry wreszcie podniósł na niego
wzrok.
— Jestem przestępcą, Syriusz. To
nie to samo co szalone balangi co drugi dzień. Wiecie, że imprezuję, piję,
palę. Pewnie też się domyśleliście, że zdarzało mi się naćpać. Nastolatek,
powiecie. Ale normalny nastolatek nie kradnie samochodów, nie bierze udziału w
nielegalnych wyścigach, co też robimy, nie jest ścigany przez policję.
Pytaliście o mafię. Zaprzeczyłem, a nie powinienem. Wplątałem się w kolejne
gówno, jak to ja, więc ściga mnie szef mafii, ale co tam. Więc znając prawdę,
nie mów mi, że nie masz ochoty wypieprzyć mnie z domu.
Łapa z niedowierzaniem spojrzał
na Remusa.
— Co on pie*doli?
— Chyba znowu jest na gazie.
Kobra wbił w niech wzrok pełen
niedowierzania.
— Nigdzie nie idziesz,
zrozumiano? — zakomunikował Syriusz. — Nie imprezuj tyle, bo głupie pomysły
przychodzą ci do głowy.
— Co jest z tobą nie tak? —
zapytał słabo Harry. — Masz problemy psychiczne?
Syriusz aż się zaśmiał. Wstał i
podszedł do niego.
— Może, ale to nie zmienia faktu,
że zostajesz tutaj — powiedział poważnie. — Nikt poza nami się nie dowie.
Harry milczał przez chwilę. Łapa
stał zaledwie metr od niego.
— Nie mogę tak — wydusił Kobra.
— Harry, wszystko jest w
porządku.
Chłopak pokręcił głową. Jego
broda zaczęła drżeć, jakby zaraz miał się rozpłakać.
— Nie jest — rzekł trzęsącym się
głosem.
— Co się dzieje? — szepnął
Syriusz
Harry nie odpowiadał przez moment.
W jego oczach zabłysły łzy.
— Zabiłem go — szepnął.
Nie myliłem się. Merlinie, dopomóż.
— Strzeliłem do niego, bo znowu
chciał to zrobić. Uderzył mnie i nie wytrzymałem.
Łapa chwycił go za policzki,
patrząc mu w oczy.
— Nie tłumacz. Wszystko wiem.
Kobra rozpłakał się jak małe
dziecko, a on przytulił go do siebie bez chwili wahania.
— Nikt poza nami się nie dowie.
Dotrzymał słowa.
______________________
Za korektę dziękuję Adze, która chyba cudem przez to przebrnęła ;)
Gdzieś tam w głowie tłuką mi się pomysły na kolejne miniaturki, ale teraz staram się skupiać na opowiadaniu, bo ostatnio słabo z weną :/
Do kolejnej ;*
O boru lesisty
OdpowiedzUsuńWspominałam kiedyś ,że cię kocham?
Piękna miniaturka! Naprawdę dobrze się czytało, a temat był bardzo ciekawy :)
OdpowiedzUsuńWeny życzę i pozdrawiam!
Weszłam tutaj odruchowo jak co tydzień a tutaj nowa miniaturka. Od razu poprawiał mi się humor. Rewelacyjny pomysł z Co by było gdyby... podoba mi się :-) teraz pozostaje mi czekać na kolejną miniaturkę. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńDostałam ataku śmiechu, chichotu i wycia ze śmiechu przez tą miniaturkę. Muszę przyznać, że wyszła ci genialna!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pojawią się wkrótce kolejne zacne miniaturki
Boże ta miniaturka jest genialna. Życzę weny i czekam na kolejną ��
OdpowiedzUsuńBoże ten rozdział to istny SZTOS! jaki tam kolos, uwielbiam takie�� aż przykro jak się skończy...
OdpowiedzUsuńO mój Boziu! Kocham cię poprostu! Chyba wcześniej już ci to wyznałam, ale co tam! Weny życzę! Czekam na kolejną, bo szczerze ubustwiam ten fick i jestem zakochana po uczy w twoich pomysłach dotyczących tego opowiadania!
OdpowiedzUsuńCudeńko! Ja chcę jeszcze! :D
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńtekst naprawdę fantastyczny, i to wsparcie całej ekipy, a także Syriusza i Remusa, bosko...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia