W Skrzydle Szpitalnym było kilkunastu rannych aurorów oraz
członków Zakonu Feniksa. Blondyn po prawej stronie miał owiniętą głowę w
bandaż. Obok niego leżała kobieta ze złamaną nogą, a naprzeciwko niej Pomfrey
zajmowała się rudym mężczyzną z raną brzucha. Harry nie dostrzegł nikogo znajomego,
oprócz pielęgniarki i nauczycieli. Ruszył za Remusem, który minął większość
łóżek, aż nie doszedł do tych ogrodzonych parawanem. Kobra poczuł, jak nogi
nagle się pod nim uginają, serce staje w miejscu, a oddech zamiera. Z szokiem
patrzył na nieprzytomnego Syriusza owiniętego w bandaże, bladego jak… Boże, nie…
— Żyje — szepnął Lunatyk.
— Ale? — spytał bezgłośnie.
— Klątwa Rozkładu.
— Coś można…? — wydusił cicho. Lunatyk pokręcił głową,
patrząc na niego z rozpaczą. — On… Remus… czy on…? — zaczął się jąkać.
— Tak — szepnął.
Ostremu zakręciło się w głowie. Przecież rozmawiali tak
niedawno, śmiali się, później pokłócili, ale to nie miało najmniejszego
znaczenia. Pogodziliby się, pewnie tak szybko jak zawsze. To nie mogła być
prawda…
— Boże, nie… Nie wierzę ci… Przecież…
Przecież kłócili się, bo Syriusz chciał go chronić. To się
stało przez niego. A Remus… On nie mógł mówić poważnie.
— Harry, naprawdę chciałbym żartować — szepnął Lunatyk z
bólem.
Nie docierało do niego to, co mówił. Czas zatrzymał się w
miejscu, a wszystko wokół zniknęło. Nawet serce przestało bić, a oddychanie
stało się zbędne. Szok. Przerażenie. I ból. Nieograniczony.
Scott czekał na Harry’ego w pokoju wspólnym do późnej nocy,
ale gdy zaczął przysypiać w fotelu, wrócił do swojego dormitorium. Rano zapukał
do drzwi sypialni szóstoklasistów płci męskiej. Otworzył mu Seamus, który
oznajmił, że Kobra nie wrócił na noc. Ze złym przeczuciem Zeus zszedł do
Wielkiej Sali na śniadanie. Dosiadł się do ekipy i elity, nadal nie
dostrzegając przyjaciela.
— Nie wrócił na noc — powiedział cicho do Missy, która
spojrzała na niego z obawą.
— Może coś się stało — szepnęła Milka.
Wymienili spojrzenia.
— Poszukajmy go w zamku — rzekła Victoria, przenosząc na
nich spojrzenie.
Wyszli z Wielkiej Sali, zostawiając niedokończone jedzenie.
Przechodzili przez różne klasy i korytarze. Wreszcie dostrzegli Harry’ego w
towarzystwie Żylety. Kobra wyglądał na zmęczonego i przybitego. Był blady, pod
oczami miał sińce, a tęczówki wydawały się niepogodne. Żyleta patrzył na niego
z troską i smutkiem, stojąc naprzeciwko niego.
— … Będziemy próbowali coś wymyślić — kończył akurat cicho
szatyn, ale nie pocieszył tym przyjaciela. Obaj spojrzeli w ich stronę, gdy
usłyszeli kroki. Przywitali się, lecz zaraz pożegnali, ponieważ Żyleta musiał
wracać. — Trzymaj się, Młody — mruknął i poczochrał Kobrę po włosach, by
następnie ruszyć przez korytarz, zostawiając ich samych w milczeniu.
— Co jest? — spytała Missy, gdy Ostry nie odezwał się ani
słowem. — Czemu cię nie było od wczoraj?
Z coraz większą obawą patrzyła na jego twarz, która
wydawała się pusta.
— Wczoraj trafili Syriusza Klątwą Rozkładu — wydusił
wreszcie.
— O matko… — wypsnęło się Milce.
Ekipa była przerażona tą informacją. Doskonale znali skutki
tej klątwy. Czytali o niej, gdy uczyli się czarnej magii. Nicole nie miała
serca, żeby dobijać Gryfona swoimi tekstami. Był wystarczająco przybity
sytuacją, w jakiej się znalazł. Jej wzrok wyrażał współczucie, gdy dostrzegła w
jego oczach załamanie. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Ślizgoni co prawda nie
znali tej klątwy, lecz samo zachowanie pozostałych oznaczało, że jest naprawdę
źle.
— Jest w Hogwarcie? — szepnęła Milka, a on kiwnął sztywno
głową.
— Poszukamy coś — zaoferowała natychmiast Missy, a chłopak
uśmiechnął się słabo, bez nadziei.
W milczeniu odprowadzili go pod drzwi Skrzydła Szpitalnego.
Kiedy wrota za nim się zamknęły, cisza trwała nadal.
— Co to za klątwa? — milczenie przerwała Viki.
— Rozkłada ciało od środka — odparła cicho Nicole. — Jedna
z najcięższych istniejących klątw.
— Czyli…?
— Czyli Kobra patrzy, jak Syriusz umiera — dokończył Zeus.
Pansy zakryła dłonią usta.
— Nie mogę w to uwierzyć — rzekł cicho Draco, patrząc w
ogień płonący w kominku. Za oknem panowała ciemność, a on wraz z elitą siedział
w pokoju wspólnym Slytherinu. — Syriusz to taki spoko gościu — ciągnął. —
Gdybym miał wybrać kogoś do robienia jaj, to byłby osobą pasującą do tej grupy.
Tylko pozazdrościć Kobrze takiego opiekuna. Zawsze jak spodziewaliśmy się
ochrzanu z jego strony, to on zaczynał się śmiać i pochwalał za jakąś głupotę.
Nie raz odprowadzał nas pijanych do domu albo nawalił się razem z nami. Albo
jak zrobiliśmy w domu imprezę bez niczyjej wiedzy… Złapał nas i zamiast ściszyć
muzykę i walnąć kazanie, to zrobił jeszcze głośniej, bo dziwił się, że jest tak
cicho. Podsuwał nam pomysły, jak wkurzyć Moody’ego. Taki koleś ma zejść z tego
świata?
— Nie zmienisz tego, co się stało — mruknął Alan.
— Wiem — westchnął. — Czasami twierdziliśmy, że to Kobra
powinien być jego opiekunem, a nie odwrotnie.
Ślizgoni zaśmiali się cicho.
— Nie wyobrażam sobie, jak Kobra się teraz czuje — rzekła
pod nosem Viki. — Z tego, co mówisz, wychodzi, że on i Kobra byli do siebie
przywiązani.
— Cholernie. Nawet nie wiesz, co się z nim działo, gdy
rzekomo Syriusz zginął.
— Pozostało liczyć na cud…
Harry siedział obok łóżka Syriusza z podciągniętymi
kolanami pod brodę. Patrząc na Łapę, który mizerniał w oczach, czuł olbrzymie
wyrzuty sumienia. Obwiniał się o to, co się stało. Wiedział, że Klątwa Rozkładu
jest jedną z najgorszych, jakie istnieją. Wyniszczała ciało od środka, a
znalezienie antidotum graniczyło z cudem. Patrzył, jak jego chrzestny powoli
odchodzi i nic nie potrafił z tym zrobić, co sprawiało, że w jego oczach
pojawiały się łzy, coś ściskało go mocno za serce i miał wrażenie, że ktoś
uderza go z całej siły w żołądek.
Kilka minut wcześniej ze Skrzydła wyszedł ostatni pacjent,
zostawiając ich samych. Kobra był bardzo śpiący, lecz nie zwracał na to uwagi.
Obawiał się, że gdy się obudzi, to serce chrzestnego już nie będzie biło. Bał
się wyjść na krótką chwilę, ze strachem myśląc o powrocie. Wolał siedzieć cały
czas przy nim i obserwować, choć to w niczym nie mogło pomóc.
— Idź się połóż, odpocznij — powiedział cicho Remus, kładąc
mu dłoń na ramieniu. — Nie pomożesz mu zaniedbując siebie.
— To moja wina — szepnął w odpowiedzi.
— Nie mów tak. To nie jest niczyja wina.
— Chwilę wcześniej się z nim pokłóciłem, bo chciał, żebym
wracał do szkoły — ciągnął cicho. — Gdy go uderzyło zaklęcie, myślałem o tym,
żeby nie pokazywał mi się na oczy. Chyba pomyślałem o tym zbyt dosłownie —
powiedział z bólem.
Remus nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Chłopak miał
wyrzuty sumienia przez sprzeczkę z Łapą, zanim ten trafił do Skrzydła
Szpitalnego. To nie była jego wina, ale nie potrafił go pocieszyć. Co miał mu
powiedzieć? Że Syriusz się obudzi? Przecież nie było najmniejszych szans i
mogli liczyć tylko na cud. Że wszystko się ułoży? Chłopak już raz to przeżywał
i nie wyszło z tego nic dobrego. Że znajdą antidotum? Nikt nie wiedział, czym
jest antidotum, a oni nie mieli dużo czasu na szukanie.
— Jest jeszcze jakaś najmniejsza szansa? — zapytał Harry
szeptem, patrząc na chrzestnego.
Lunatyk milczał przez chwilę. Miał go dobić swoją
odpowiedzią?
— Musimy wierzyć — odparł cicho.
Puste spojrzenie zielonych oczu powiedziało mu wszystko.
Chłopak nie wytrzyma tego po raz drugi.
Kiedy Harry zasnął z wyczerpania i zjawił się Żyleta,
stwierdził cicho:
— Nie poradzi sobie z tym.
Szatyn spojrzał na Kobrę ze smutkiem.
— Pogadam z resztą — rzekł niemrawo.
Pozostałych znalazł w Wielkiej Sali na kolacji, której i
tak nie jedli. Przysiadł się do stołu Krukonów, nie bacząc na spojrzenia
uczniów.
— Co z Kobrą? — spytała cicho Milka.
Jego wzrok mówił sam za siebie.
— Pamiętacie wakacje… Z Remusem obawiamy się powtórki.
Nancy spojrzała na swoje splecione dłonie ze smutkiem.
— Co robimy? — szepnęła.
— Nie wiem, czy cokolwiek możemy zrobić.
— Chcieliśmy do niego iść, ale Pomfrey nas nie wpuściła —
mruknął Dexter. — A Kobra właściwie w ogóle stamtąd nie wychodzi.
— Wiem — westchnął. — Pogadam z nią, ale dopiero rano.
Zasnął, więc lepiej go nie budzić.
Kiwnęli głowami na zgodę.
— A co z antidotum?
— W życiu go nie znajdziemy.
— Cholera. Może trzeba poszukać czegoś innego — rzekła z
zaparciem Missy.
— Można próbować, ale trzeba się pospieszyć. Jest coraz
gorzej.
Życie uchodziło z Łapy z każdą godziną. Cała sytuacja miała
trwać nawet tydzień, a on nie wyobrażał sobie stanu Kobry w tym czasie.
Wiedział, że chłopak wykończy się psychicznie i fizycznie. Już teraz źle
wszystko znosił, a przecież nie miał silnej psychiki, o czym zdążyli się
przekonać. Nie w takich sprawach. Gdyby jego samego torturowano dla jakiejś
informacji, nie pisnąłby ani słówkiem, ale gdy chodziło o jego bliskich, szybko
się łamał. Bardziej cenił sobie życie innych niż swoje. I to ich martwiło.
Jego sen nie był spokojny. Wiercił się, mamrotał coś
niezrozumiałego. W umyśle widział makabryczne sceny związane ze śmiercią i
krwią. Voldemort wykorzystał jego zły stan psychiczny i podsycał jego koszmary
dodatkowymi szczegółami.
Remus siedział przy nim i głaskał go uspokajająco po
włosach. Teraz czuł się za niego odpowiedzialny. Skoro Syriusz nie miał się
obudzić, ktoś musiał być przy nim. Wiedział, że nigdy nie zastąpi mu Łapy, ale
chciał mu pomóc.
Spojrzał na przyjaciela leżącego na łóżku obok. On miał
umrzeć? Przecież nie mógł zostawić Harry’ego, który pewnie nie będzie mógł
dojść do siebie przez długi czas. Obiecał, że będzie przy nim, że pomoże mu w
walce z Voldemortem i go nie opuści. Nie mógł teraz tak po prostu odejść i
już nie wrócić.
Harry niespokojnie zacisnął dłoń na kołdrze, marszcząc
mocno brwi. Remus nawet nie mógł się domyślić, jakie koszmary dręczą chłopaka.
Obawiał się, że Riddle może wykorzystać jego chwile załamania. Przez myśl przeszła
mu scena, gdy zaklęcie uderzało w Syriusza. Dokładnie to widział, lecz nie mógł
zareagować. Bał się powiedzieć Kobrze, kto to zrobił, aby ten w akcie zemsty
nie zrobił nic głupiego. Po raz drugi. Bellatriks. Dlatego skłamał, że nie
widział osoby atakującej Łapy. Ale domyślał się, że nie jest dobry w kłamaniu i
czuł, że Harry wie, że nie powiedział mu prawdy.
— To ona. — Lunatyk spojrzał w stronę przebudzonego
chłopaka, który patrzył na niego z nagłym zrozumieniem. — Dlatego nie chciałeś
mi powiedzieć, kto to zrobił.
Ramiona wilkołaka opadły.
— Skąd wiesz? — spytał cicho.
— Domyśliłem się po tym, jak przyśnił mi się Departament
Tajemnic. Zrobiła to drugi raz — dodał z ledwo dosłyszalnym załamaniem. — Jak
ja mogę nic z tym nie zrobić? Drugi raz mi go odbiera. Jest gorsza niż Tom.
— To ci w niczym nie pomoże — odpowiedział stanowczo.
— Ale ona…
— Harry, posłuchaj mnie. Nie zrobisz tego, bo nie jesteś
taki, jak ona, rozumiesz? Nie jesteś…
— … mordercą? — szepnął. — Przecież jestem. Zabiłem dwie
osoby.
— Musiałeś…
— Musiałem tylko jedną — przerwał mu. — Z drugą jest tak
samo jak z Bellatriks. Dursleya zabiłem, bo… chciałem, a ją… też chcę. Nie
zniosę tego, że ona będzie mordowała bez konsekwencji. Co zrobię, jeśli
odbierze mi następną osobę? Nie chcę, żeby to zrobiła. Drugi raz wystarczy.
— Przestań tak mówić.
Dlaczego nie potrafił powiedzieć nic, co odwiodłoby go od
tego pomysłu? Brakowało mu w tym momencie słów.
— Jeśli on… — Harry przełknął ciężko ślinę — on… To ja nie
dam rady. Ja… nie wytrzymam. Tylko to mi zostanie.
Remus patrzył na chłopaka, a Kobra na niego. Dwie twarze
bez nadziei. Ciszę przerwało ciche otwieranie drzwi Skrzydła Szpitalnego.
Missy, Milka, Dexter i Zeus weszli do środka, rozglądając się po pomieszczeniu.
Podeszli do nich, witając się. Nie umieli nawet wymusić uśmiechu, gdy
dostrzegli Syriusza. Lunatyk spojrzał jeszcze raz na Harry’ego proszącym
wzrokiem i zostawił ich samych. Próbowali rozładować sytuację, lecz nikt nie
był w nastroju na żarty. Opowiadali przyjacielowi, co dzieje się w szkole i na
lekcjach, ale wiedzieli, że mało go to obchodzi. Zostali wyrzuceni przez panią
Pomfrey po godzinie, zostawiając Ostrego samego z własnymi myślami.
Nicole snuła się po korytarzu, raz po raz wysyłając
jakiemuś pierwszakowi mrożące krew w żyłach spojrzenie, przez co uciekały w
popłochu, schodząc jej z drogi. Otworzyła wrota prowadzące na błonia, by trochę
się przewietrzyć. Nie mogła skupić się na nauce, myśli natychmiast odlatywały
od czytanego tekstu.
Na błoniach było wyjątkowo chłodno, jak na tę porę roku.
Lato zbliżało się wielkimi krokami, lecz pogoda robiła wszystkim psikusa. Zimny
wiatr uderzył ją w twarz, a czerń zalała oczy. Poczekała chwilę, aż przyzwyczai
się do ciemności i ruszyła przed siebie. Księżyc był zasłonięty przez chmury, a
drzewa szumiały wraz z powiewami wiatru. Nie odstraszył jej nawet przerażający
Zakazany Las, który nie zapraszał wyglądem. Zmrużyła oczy, gdy w jej ulubionym
miejscu nad jeziorem dostrzegła sylwetkę. Podeszła bliżej, aby rozpoznać osobę
siedzącą nad wodą. Przystanęła, nie wiedząc, co zrobić, gdy rozpoznała
Harry’ego Pottera patrzącego na okręgi tworzące się na wodzie, gdy wrzucał tam
kamienie. Opierał się o drzewo, siedząc na trawie z pustką w oczach, które
wręcz świeciły. Rozejrzała się, lecz nikogo oprócz nich nie dostrzegła. Usiadła
jakiś metr od Gryfona, a on przeniósł na nią wzrok. Przez chwilę patrzyli na
siebie w ciszy. Obserwowała, jak bez żadnych emocji odwraca spojrzenie i wrzuca
do jeziora kolejny kawałek skały. Nie przypominał Pottera, który tylko czekał
na powód do zaczepki, by wszcząć wielką awanturę. Nie był to też Potter, który
tryskał energią lub buchał złością. Siedział obok niej człowiek, który chce o
wszystkim zapomnieć, pogrążyć się we własnych myślach. Człowiek z masą
problemów.
— Długo tu siedzisz? — spytała cicho, przenosząc wzrok na
kolejny okrąg.
— Jakiś czas — odparł głosem wypranym z emocji.
— Chłodno jest. Rozchorujesz się.
— Dla ciebie to chyba dobrze, nie?
Nie odpowiedziała na pytanie. W tym momencie nie życzyła mu
źle, choć on nie mógł o tym wiedzieć. Wiedziała, co to znaczy tracić bliską
osobę i patrzeć na jej śmierć. Zagryzła dolną wargę. Pocieszanie nie było jej
dobrą stroną i nawet nie próbowała tego robić. Sama się wściekała, gdy ktoś to
robił. W takich sytuacjach potrzebowała kopniaka w tyłek i osoby, która z nią
będzie, gdyby czasami nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. Wymagała wtedy nie
pocieszenia, ale siły do napędzenia. Potter w pewnym sensie był do niej pod tym
względem podobny. Przynajmniej tak jej się wydawało. Sam chciał o wszystkim
pomyśleć, przeanalizować sytuację. Kto
ma miękkie serce, ten ma twardą dupę. Czyżby to powiedzenie do nas pasowało?
— Nie mam co robić — stwierdziła nagle.
Spojrzał na nią z uniesioną brwią.
— I co w związku z tym?
— Nic. Tylko tak mówię.
Pokręcił głową i ponownie spojrzał na jezioro z cieniem
uśmiechu na ustach.
— Poznęcaj się nad jakimś małolatem — zaproponował. —
Przecież to twoja ulubiona rozrywka.
— Nieprawda. Moja ulubiona rozrywka to kłótnie z tobą.
— Czuję się zaszczycony.
— To się czuj. Być na liście Nicole Young to już sukces.
Nieważne jakiej. Byle być.
— Domyślam się, że jestem na liście tych do zamordowania.
— Z tym, że z największym okrucieństwem.
Uniósł kąciki ust.
— Planujesz jakiś sposób czy wolisz wykorzystać element
zaskoczenia?
— Myślałam nad tym, żeby przyczepić cię do ściany i rzucać
sztyletami jak w tarczę. Oko – pięćdziesiąt punktów, ręce i nogi – dwadzieścia
punktów, brzuch – dziesięć punktów.
— Nie jesteś normalna — powiedział z rozbawieniem.
— Ja jestem normalna, ale ludzie dookoła nie.
Zawiał silniejszy wiatr, aż się wzdrygnęła. Pogoda nie była
idealna na wieczorną przechadzkę po błoniach bez żadnej bluzy.
— Nie wiem jak ty, ale ja posiadam jeszcze resztki rozsądku
i wracam do szkoły, zanim nabawię się jakiegoś choróbska — stwierdziła,
podnosząc się do pionu.
Z westchnięciem musiał przyznać jej rację i także się
podniósł. W ciszy wrócili do ciepłego budynku, każdy ze swoimi myślami. Nicole
stanęła, gdy przyszła pora na rozejście się w dwie strony.
— Babcia zawsze mi powtarzała, że czasami najlepiej szukać
rozwiązania najprostszego i najbliższego.
— Co? — zdziwił się.
— A nie wiem. Tak mi jakoś wpadło do głowy.
Ze zdziwieniem powędrowała do pokoju wspólnego Slytherinu,
zostawiając zaskoczonego chłopaka.
Łapa nie może umrzeć... Nie teraz. Harry może użyje medalionu Morgany. Przynajmniej ja mam taką nadzieję...
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńmoże jednak uda się znaleźć jakieś rozwiązaniem Kobra jest po prostu złamany..
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, może jednak to uda się znaleźć jakieś rozwiązanie... Kobra jest załmany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza