24.07.2012

II. Rozdział 13 - Niedoszły zabójca

Blaise, Nicole i Alan rozmawiali wesoło na różne tematy w arashu Kobry. Kierowca ściszył muzykę, kiedy zadzwonił telefon. Na ekranie zobaczył, że dzwoni Gejsza.
— Jakiś debil zrobił kraksę i stoimy w korku — rzekła z niezadowoleniem. — Powiedz Szefuniowi, co jest grane i czasami się nie ścigaj, póki nie dojedziemy.
— Jasne — zaśmiał się, a dziewczyna rozłączyła się.
Ledwo odłożył telefon, gdy rozległ się huk, a autem mocno zarzuciło. Kobra automatycznie wcisnął hamulec, słysząc pisk Ślizgonki. Samochód zatrzymał się na poboczu. Harry włączył światła awaryjne, odpiął pasy i wyszedł.
— No ku*wa mać! — wkurzył się.
— Co jest? — zapytał Blaise, wychodząc.
— Coś przebiło koło. Gówno je*ane! — Z wściekłością kopnął w oponę. — Nissan to był nissan, a nie jakiś rupieć. Tamten przejechałby po gwoździach!
Alan zaśmiał się.
— A jak o tego rupiecia miałeś się ścigać, to byłeś wniebowzięty — dodał.
— Bo nie myślałem, że właściciel doprowadził go do takiego stanu — burknął. — Co chwilę coś się spie*doli!
Na poboczu stanęła granatowa honda, z której wysiadł jakiś facet.
— Pomóc? — spytał, podchodząc, a Nicole i Alan wysiedli z arasha.
— Nie, dzięki — odparł Kobra. — Zaraz ktoś przyjedzie.
— Na pewno?
— Tak.
— A ja myślę inaczej — stwierdził mężczyzna, a Ostry poczuł wbijającą mu się w plecy lufę pistoletu. Zamarł z rozszerzonymi oczami. — Jeden ruch, a odstrzelę mu łeb — syknął do pozostałych, którzy zastygli w przerażeniu, a napastnik przełożył broń z kręgosłupa do skroni chłopaka.
Serce uderzało mu w piersi, jakby chciało wyskoczyć na światło dzienne. Blaise, Alan i Nicole stali w miejscu, nie wiedząc, co robić. Byli przestraszeni sytuacją, w jakiej się znaleźli. Nieznajomy pociągnął go za bluzę w tył, kierując się do hondy. Harry patrzył na Ślizgonów z niewiedzą i strachem, tak jak oni na niego, ale wiedział, że nic nie mogą zrobić. Byli już przy samochodzie, kiedy napastnik przyłożył mu do nosa i ust białą szmatkę. Mocno go zaćmiło, a po chwili osunął się w nicość, słysząc jeszcze krzyk Nicole i piski opon.

Ledwo honda odjechała, a na horyzoncie pojawiły się samochody ekipy.
— Boże… Alan... — jąkała się oszołomiona dziewczyna. — Blaise…
— Jasna cholera! — wrzasnął nagle Zabini.
Alan wybiegł na środek ulicy, aby zatrzymać auta ekipy. Zahamowali, stając na poboczu.
— Gdzie Kobra? — pytał Wujek, wysiadając z samochodu i widząc przerażonych Ślizgonów.
— Gońcie niebieską hondę! — krzyknął Blaise. — Porwali go!
Nie pytając o szczegóły, Żyleta, Szatan i Zeus wskoczyli z powrotem do pojazdów i ruszyli z piskiem opon. Dexter i Missy, którzy zdążyli wysiąść z aut, podeszli do nich. Alan powiedział im, co się stało, widząc roztrzęsioną Nicole i trzymającego się za głowę, chodzącego w kółko Blaise’a.
— … Jakoś go uśpił, wciągnęli do samochodu i odjechali — zakończył Nott.
Zapadła cisza. Draco wyciągnął telefon. Musieli powiadomić Szefunia.

Siedzieli w klubie, czekając na jakiekolwiek informacje. Nawet Nicole nie kryła strachu po tym, co zobaczyła. Szefunio podpierał się o kolana, chowając twarz w dłoniach. Syriusz i Remus patrzyli w stolik.
— Znowu tamci? — zapytała Missy, patrząc na Szefunia.
Kiwnął głową.
— Tak mi się wydaje — dodał cicho.
— Boże, muszą ich złapać — szepnęła rozpaczliwie.
Siedzieli w ciszy kolejne minuty, dopóki drzwi się nie otworzyły. Żyleta wszedł jako pierwszy, blady jak kość. Pokręcił głową, gdy wbili w niego spojrzenia. Nancy jęknęła i wybuchnęła płaczem. Pozostali weszli za chłopakiem, równie zaniepokojeni. Nie czekali długo na Snajpera, którego powiadomił Szefunio. Alan, Nicole i Blaise opowiedzieli wszystko jeszcze raz, jak najbardziej szczegółowo. Snajper był wściekły.
— Mówiłem, żeby siedział w domu, to, ku*wa, musi łazić, jak na niego polują!
— Teraz go nie wyklinaj tylko myśl, jak go znaleźć i odbić — odparł Szefunio.
— Ścigaliście ich? — zwrócił się do ekipy.
— Był daleko, więc goniliśmy ich tylko chwilę — odpowiedział pobladły Yom. — Za miastem straciliśmy ich z oczu.
Snajper uruchomił wszystkich swoich ludzi i już mieli przenieść się do jego klubu, gdy zadzwonił telefon Szefunia. Nie krył zdziwienia, gdy przeczytał na głos:
— Kobra…

Czuł chłód, który przenikał w głąb skóry. Uchylił powieki. Był w ciemnym lochu bez okien. Obskurne ściany zbudowane były z kamieni, podobnie jak podłoga. Przed nim widniały czarne, drewniane drzwi obrośnięte mchem. Jedynym oświetleniem była żarówka rzucająca mdłe światło. Siedział na drewnianym krześle. Nogi miał przywiązane do dwóch nóżek, ręce z kolei związano mu za oparciem. Usta zaklejono grubą taśmą. Był bez koszulki, dlatego czuł chód. Do nosa wdarł mu się zapach wilgoci i krwi.
Siedział przez chwilę, mogąc poruszyć jedynie głową. Niespodziewanie otworzyły się drzwi i stanął w nich barczysty mężczyzna z niebieskimi oczami. Jego niedoszły zabójca.
— Kobra — powiedział cicho, chłodno, z włoskim akcentem, który Harry miał zapamiętać do końca życia. — Tyle razy dawaliśmy ci możliwość wycofania się, a ty dalej swoje. Sam się prosisz o śmierć. Jak chcesz. Co powiesz na kwas siarkowy? — Oczy Kobry rozszerzyły się z przerażenia, a mężczyzna zaśmiał się ochryple. — Widzę, że jesteś zadowolony. A może damy posłuchać ekipie, jak miło spędzasz czas? — Ostry dopiero zauważył mały stolik, na którym było to, czego wolał nie widzieć. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni jego telefon. — Do Szefunia, nie? Jako naszego głównego szefa — zaśmiał się i zadzwonił.

— Zrób na głośnik — rzekł Snajper.
Szefunio zrobił tak, jak powiedział mężczyzna.
— Halo?
— Szefunio, jak miło cię słyszeć — rozległ się głos faceta z włoskim akcentem.
Gejsza zakryła usta, by nie wybuchnąć na głos płaczem. Harry’ego mieli jego niedoszli mordercy. Milka zacisnęła powieki, drżąc na całym ciele. Wdowa przełknęła ciężko ślinę, a Missy zbladła, o ile jeszcze bardziej mogła.
— Chciałbyś wiedzieć, co się dzieje z Kobrą? Zaraz ci powie. Chociaż… tak tego nazwać nie można. Raczej ci tego nie powie.
— Skąd mam mieć pewność, że on tam jest? — powiedział twardo, choć czuł olbrzymi strach.
Facet zaśmiał się.
— Na pewno go rozpoznasz. Widzę jego rozszerzone oczy, a wiesz czemu? Bo właśnie widzi przed sobą kwas siarkowy. — Po tych słowach Gejszy zakręciło się w głowie. — Jest cholernie zadowolony, naprawdę — zaśmiał się jak obłąkany. — Gotowi na rozrywkę? Kobra chyba jest, bo aż się wyrywa.
Oprócz szumów, nie słyszeli nic innego. Szefunio wymienił spojrzenie ze Snajperem. Niespodziewanie w telefonie rozległo się przez coś stłumiane wycie bólu. Z gardła Gejszy wydobył się rozpaczliwy jęk.
— Zostaw go, ty sku*wysynie! — wrzasnęła przez płacz.
Mężczyzna roześmiał się po raz kolejny.
— Gejsza, o ile się nie mylę. Słyszałem, że zawsze byliście jak rodzeństwo. Kobra chce cię pozdrowić. — Po tych słowach usłyszeli stłumiony jęk cierpienia, który szybko zamienił się we wrzask. Rozpaczliwy, bolesny. — Ciekawe, ile wytrzyma, dopóki nie zdechnie z bólu. Gejsza, jak myślisz? — Dziewczyna zamilkła, trzęsąc się i płacząc. — Och, widzisz, Kobra? Czyżby miała cię  gdzieś? Coś słabo wyglądasz — zaśmiał się jak szaleniec. — Może chciałbyś coś powiedzieć?
Rozległ się odgłos odrywanej taśmy. Przez chwilę panowała cisza.
— Spie*dalaj — rozległ się słaby głos.
Teraz byli pewni, że to Ostry.
— Jeszcze dzisiaj go wychowamy. Nie martw się, Szefunio.
Rozłączył się. W pomieszczeniu słychać było tylko żałosny płacz Gejszy.

Kiedy mężczyzna odłożył telefon na stolik, Harry zaciskał powieki, czując pod nimi łzy. Oddychał ciężko, czując ból boku. Facet podszedł do niego i chwycił go za twarz. Chłopak otworzył oczy, by hardo na niego spojrzeć. Tęczówki mężczyzny były pełne zadowolenia i nienawiści.
— Niszczysz mi karierę, Kobra — szepnął ze złością. — Wszyscy chcą, żebyś to ty wykonywał zlecenia. O mnie zapomniano. Tylko twoja śmierć może to odkręcić, skoro nie chcesz się wycofać.
— Widocznie wypaliłeś się zawodowo — odpowiedział twardo. — Nie miej do mnie pretensji o to, że chrzanisz najprostszą robotę.
Facet uderzył go w twarz, a później ze złością szarpnął za włosy, by na niego spojrzał.
— Przez takich jak ty gangi przestępcze się rozpadają — syknął. — Muszę cię zlikwidować, żeby mój nie przestał funkcjonować. Będziesz zdychał w męczarniach, Kobra.
Ponownie zakleił mu usta taśmą. Ostry wyrywał się, kiedy zbliżył się do niego z substancją. Patrzył na mężczyznę z niemym błaganiem o litość, ale on nie miał skrupułów. Po celi rozniosła się woń spalanej skóry i przeraźliwy wrzask bólu, który zmroziłby serce każdemu, kto jeszcze je ma.

Rozglądał się zamglonymi oczami po lochu. Facet wyszedł chwilę wcześniej, zostawiając go z własnymi myślami. Nie wiedział, co zamierza. Chyba chciał spalić każdy kawałek jego skóry, żeby męczył się jak najdłużej. Kiedy spoglądał na swój prawy bok, aż kręciło mu się w głowie. Miał wypaloną skórę od linii spodni aż po żebro. Wyglądało to okropnie. Próbował się jakoś uwolnić, ale był przywiązany tak mocno, że ledwo się ruszał. Zaklejone usta uniemożliwiały mu wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. W oczach zebrały się łzy, a z ust wydobył się stłumiony jęk, gdy szarpnął się, sprawiając sobie jedynie ból. Jego głowa z rezygnacją opadła na klatkę piersiową.
Drzwi otworzyły się cicho, a Kobra automatycznie tam spojrzał. W progu stała dziewczyna o krótkich, rudych włosach, szczupłej sylwetce i małych, skośnych oczach. Przez chwilę lustrowali się spojrzeniami. On z pustką w tęczówkach, ona z wahaniem i przerażeniem. Zamknęła drzwi i podeszła bliżej. Przykucnęła przy nim i zerwała mu z ust taśmę. Spojrzała na jego tors i zawiesiła wzrok na spalonej skórze. Ręka jej drgnęła, a w jej oczach Harry dostrzegł strach. Zerknęła na miskę, w której stał kwas.
— On mnie zabije — szepnęła do siebie. — Kogo powiadomić? — dodała do niego drżącym głosem. — Chcę ci pomóc. — Patrzyli sobie w oczy. Powiedział jej adres klubu Snajpera. — A… jak się nazywasz?
— Kobra.
Szybko wstała, zakleiła mu usta i wybiegła, zamykając za sobą drzwi. Naprawdę chce pomóc? Zamknął oczy, a głowę opuścił na klatkę piersiową. Była jego jedyną nadzieją.

Syriusz milczał niemal cały czas, tępo patrząc w stolik. Nikt się nie odzywał, poza Szefuniem i Snajperem oraz popłakującą Gejszą. Byli w klubie szefa mafii, a właściwie w budynku obok, gdzie znajdował się pokój medyczny wraz z holem i innymi pomieszczeniami, których nie widzieli. Snajper nie chciał ich tutaj wpuścić, ale ekipa się uparła, a Szefunio ich poparł. Chciał odesłać elitę do domów, jednak Nicole zaskoczyła wszystkich i krzyknęła mu prosto w twarz, że byli świadkami porwania Kobry i mają prawo wiedzieć, co się z nim dzieje. Wiedziała, że wydziera się na szefa mafii, ale mało ją to obchodziło.
— Kobra w żeńskiej wersji — stwierdził mężczyzna.
Dziewczyna wysłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, z powrotem siadając. Zgodził się, żeby zostali, nie mając wyboru. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z małolatą.
Co chwilę ktoś z jego ludzi wpadał z informacją, że przeszukany teren jest pusty, a on kazał szukać dalej. Obszukano opuszczone meliny oraz podejrzane miejscówki i wypatrywali niebieskiej hondy, do której wrzucono Kobrę, ale nie było żadnej poszlaki.
— Pod ziemię się nie zapadł — warknął rozdrażniony Snajper po kolejnej takiej informacji. — Szukajcie, aż go znajdziecie.
Nagle przy drzwiach rozległ się hałas, który szybko został uciszony. Po chwili do środka wszedł jeden z ochroniarzy.
— Jakaś dziewczyna dobija się do szefa, bo chce koniecznie porozmawiać.
— Powiedz, że nie mam teraz czasu.
Odszedł. Rozległ się kolejny hałas.
— Co to za wariatka?! — warknął Snajper.
— Chodzi o Kobrę! — krzyknęła.
Chwila ciszy.
— Wpuścić ją!
Po chwili do holu wraz z ochroniarzem weszła szczupła, skośnooka dziewczyna o rudych włosach.
— Wiem, gdzie go trzymają — powiedziała w stronę Snajpera.
— Kim ty jesteś?
— Ja… — zawahała się. — Jestem z jego gangu — wyznała.
Snajper zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
— Chcesz go zdradzić?
— Sam tego chce — odpowiedziała. — Miałam zamiar odejść, bo zachowuje się jak psychol. Teraz jest odpowiedni moment, bo przechodzi samego siebie.
— Skąd mam mieć pewność, że cię nie podstawił?
— Nie będziecie mieli pewności. Albo wierzycie, albo nie, ale jeśli chcecie odbić tego chłopaka, radzę jednak to zrobić, bo nikt inny wam nie pomoże, a zanim sami go znajdziecie, to już będzie pod ziemią — oznajmiła hardo.
— Skąd wiedziałaś, gdzie przyjść?
— Powiedział mi, bo się do niego wkradłam. Radzę przestać pytać o bzdury i zacząć działać, bo koleś nie ma skrupułów i zamęczy go na śmierć — zirytowała się. — Nie po to siebie narażam. — Snajper spytał o adres, który powiedziała bez zająknięcia. — Chłopak jest w piwnicy. Drugie drzwi po lewej. Takie staroświeckie, drewniane. Całkiem prawdopodobne, że on z nim będzie.
Snajper natychmiast zwołał wszystkich swoich ludzi. Każdy był pełen nadziei.
— A ty co masz zamiar zrobić? — zapytał Szefunio dziewczyny.
— Zależy, co wy chcecie zrobić z nim. Szczerze mi to zwisa, ale od was zależy, czy będę musiała wyjechać, czy nie.
— Raczej już go nie zobaczysz — stwierdził Snajper.
— To nie będę musiała wyprowadzać się na drugi koniec świata — mruknęła.
                Kilka minut później ludzie Snajpera stanęli w holu. Szef omówił z nimi akcję odbicia Ostrego. Nie zgodził się na udział ekipy, gdyż wiedział, że ci będą mieli opory, kiedy będą musieli kogoś zabić.
—… Jeżeli ktoś spie*doli sprawę, może być pewien, że ta siarka wyląduje w takim miejscu, że dzieci już mieć nie będzie. Kobra ma być żywy. Ten cały szef – obojętnie. Chociaż, nie kryję, wolałbym go żywego. Kobra pewnie chętnie by się nad nim poznęcał.
— Snajper — warknął cicho Szefunio.
— Wątpisz? To cwana bestia i mu nie popuści.
— Nie musisz mu tego ułatwiać — mruknął.
Snajper odprawił swoich ludzi.
— Odbije sobie stresy.
— Nie traktuj go jak jednego ze swoich  ludzi — warknął Szefunio.
— Szefunio, przecież on dla mnie pracuje.
— Wiesz, o co mi chodzi — burknął. — Nie jest bezwzględnym mordercą, który tylko czeka, żeby kogoś przypiec siarką.
— Zobaczymy, co on na to powie.
— Jeśli zrobi coś wbrew swojej woli, osobiście cię zaje*ię.
Snajper zaśmiał się.
— Nie będę go do niczego zmuszał. Nie bój nic.

Kobra przeżywał kolejne męki. Facet był psycholem. Pastwił się nad nim i śmiał, gdy chłopak wył z bólu.
Niespodziewanie usłyszał strzał z pistoletu. Mężczyzna tego nie usłyszał. Harry’emu serce zabiło mocniej, a w oczach zabłysła nadzieja, która zniknęła, kiedy poczuł kolejny napad bólu.
— I jak się czujesz, Kobra? — spytał facet z fałszywą troską.
Spojrzał na niego ze złością. Na korytarzu usłyszeli głosy. Kat Ostrego spojrzał na drzwi, a chłopak patrzył na niego. Mężczyzna wyciągnął pistolet i przyłożył mu do skroni. Z ust Harry’ego wydobył się rozpaczliwy jęk, zaczął się wierzgać. Teraz, gdy przyszła nadzieja, miał zginąć? Drzwi otworzyły się z hukiem, a do lochu weszły trzy osoby. Kobra rozpoznał ludzi Snajpera. Facet przystawił kwas siarkowy do jego boku, w drugiej dłoni trzymając pistolet.
— Odłóżcie broń albo odstrzelę mu łeb — syknął.
Zapadła cisza. Nie odłożyli spluw, lecz przyglądali się przeciwnikowi. Ostry z kolei wbił wzrok w wysokiego bruneta z wściekłymi, czarnymi oczami, celującego w faceta. Był jedyną osobą wśród ludzi Snajpera, z którymi Harry mógł porozmawiać na każdy temat. Darzył go sympatią, choć sam nie wiedział dlaczego. Mówił na niego Dziki, bo gdy wpadał w szał, siał spustoszenie. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Oprawca najwyraźniej chciał potwierdzić swoje słowa groźbą, gdyż Kobra poczuł następny napad bólu. Z jego gardła po raz kolejny wydobył się przeraźliwy, bolesny wrzask stłumiony przez taśmę. Próbował się wyrwać, ale był zbyt mocno związany. To przechodziło ludzkie granice. Cierpienie w krzyku zamieniło się teraz w rozpaczliwe wycie, do którego wkradł się płacz. To sprawiło, że Dziki strzelił w ramię faceta, który upuścił pistolet. Odrzuciło go do tyłu. Pozostała dwójka rzuciła się na niego i obezwładniła. Dziki podbiegł do Kobry, z którego gardła wydobywały się żałosne, ciche jęki.
— Już dobrze, Młody — szepnął.
Chłopak spojrzał na niego wielkimi oczami pełnymi bólu i łez. Mężczyzna zerwał mu z ust taśmę. Kobra oddychał ciężko i świszcząco. Był blady jak kość i mokry od potu. Dziki szybko rozwiązał mu nogi, a później ręce. Ostry siedział przez chwilę bez ruchu, jakby nie wierzył, że koszmar już się skończył. Dziki zdjął swoją bluzę i nałożył ją na jego ramiona, widząc kawał spalonej skóry.
— Chodź — powiedział cicho i pomógł mu wstać.
Oprawca chłopaka darł się jak opętany, wygrażał im, ale Harry drgnął, gdy wrzasnął:
— Jeszcze cię dorwę, Kobra!
Później usłyszał trzask i mężczyzna padł na ziemię oszołomiony przez pięść, która uderzyła go w skroń. Dziki wyprowadził Harry’ego z budynku i pomógł mu wsiąść do samochodu. Sam usiadł obok niego, a kierowca ruszył.
— W porządku? — spytał cicho Dziki.
Pokiwał sztywno głową.
— Skąd wiedzieliście? — zapytał słabym głosem.
— Przyszła do nas jakaś laska z jego gangu — odparł.
Dalszą drogę przejechali w ciszy. Zatrzymali się przed drzwiami do budynku obok klubu Snajpera. Wsiedli z auta, widząc, że jeden samochód już stoi na parkingu. Weszli do środka, milcząc. W holu chłopak zauważył swoich bliskich wraz ze Snajperem i jego trzema pracownikami.
— Kobra…
Gejsza podbiegła do niego i przytuliła lekko, by nie sprawić mu bólu. Syriusz podszedł zaraz za nią bez żadnych rumieńców na twarzy i przygarnął go do siebie, głaszcząc po włosach. Trudno było nie dostrzec bladości bruneta oraz jego tęczówek bez życia.
— Zaprowadźcie go do Piguły — powiedział Snajper. — Dziki, zostań. — Dwójka ludzi wyszła wraz z Kobrą i Gejszą. Szef mafii zwrócił się z pytaniem do Dzikiego: — Żartował z tą siarką?
— Nie, szefie. To psychol. Maltretował go nawet przy nas. Ma cały spalony bok.
Zapadła cisza. Żyleta wybuchnął złością i zaczął kląć na mężczyznę, aż włosy stanęły im dęba. Snajper zapytał Dzikiego o przebieg akcji, a on opowiedział wszystko ze szczegółami.
— … Musiałem go postrzelić, żeby go nie zabił — zakończył.
Snajper kiwnął głową.
— Dobra robota.
W tym momencie wciągnięto do środka nieprzytomnego faceta – kata Kobry. Ciągnęli go po ziemi jak śmiecia, co nie było dziwne po tym, co widzieli i słyszeli. Snajper rozkazał im przenieść go do lochu i skuć. Nie miał zamiaru tak szybko go uśmiercić.

Ostry patrzył pustym wzorkiem w oczy Gejszy, która wbijała w niego spojrzenie pełne troski. Marszczył czasami brwi lub zamykał oczy, kiedy Piguła, lekarz, opatrywał ranę. Ściskała go za dłoń, widząc jego bladą cerę.
— Ile tam byłem? — spytał cicho, przerywając ciszę, w której siedzieli.
— Kilka godzin — odparła dziewczyna, muskając go kciukiem we wnętrzu dłoni.
Piguła owinął jego brzuch i plecy bandażem, mówiąc:
— Załatałem to też magią, ale ślad mimo wszystko pozostanie. Może czasami boleć, ale przejdzie z czasem. Uśpić cię?
— Nie. Wrócę do domu — odpowiedział.
Podniósł się do pozycji siedzącej.
Nie chciał już nigdy więcej tego przechodzić. Mimo wszystko bał się, że ten psychol uniknie kary i zrobi to ponownie, choć był pod ochroną Snajpera, który miał się nim zająć.
Harry wyszedł wraz z Gejszą na korytarz.
— Muszę pogadać z Dzikim — powiedział cicho.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo.
— Przyjdź do nas później — szepnęła.
— Jasne.
Przytulił ją lekko, co ją zaskoczyło, gdyż bardzo rzadko wyrażał swoje uczucia. Odwzajemniła uścisk, domyślając się, że to przez ten stres, którego chłopak przeszedł w nadmiarze w ostatnim czasie. Rozeszli się w dwie strony.
Kobra schował broń za pas. Nie miał swojej, dlatego wyciągnął ją Gejszy, gdy ta się tego nie spodziewała. Działał pod wpływem impulsu i emocji, które wzięły górę. Ochrona wpuściła go do celi bez problemu, gdyż tylko on miał pozwolenie na wejścia. Zamknęli wrota. Harry patrzył na mężczyznę przykutego do ściany. On wbijał w niego wzrok pełen szaleństwa.
— Takie szmaty jak ty, zawsze wychodzą cało z najgorszych sytuacji — powiedział facet z szyderczym uśmiechem.
— Za to takie szmaty jak ty, zawsze na końcu lądują w śmietniku — odparł złowieszczo.
— Zabijesz mnie? Ty? — wybuchnął szaleńczym śmiechem. — Nie masz odwagi, Kobra. Boisz się zabić, dlatego wszyscy traktują cię jak śmiecia.
Ostry podszedł do niego, wyciągając broń i kopnął go w klatkę piersiową, aż więźniowi zabrakło tchu. Pochylił się nad nim i wyszeptał wściekle:
— Powinieneś się leczyć, czubku, ale ci tego nie umożliwię. Zabiłem dwóch takich sku*wysynów jak ty. Niezbyt długo miałem wyrzuty sumienia, bo takim szujom należy się coś takiego.
Odsunął się o krok i wycelował w niego pistoletem.

Gejsza usiadła w holu z niemrawą miną, tłumacząc im, gdzie poszedł Kobra. Martwili się o niego, tym bardziej przez to, że w ciągu kilku dni znęcano się nad nim już dwukrotnie. Nie wiedzieli, co byłoby dla niego najlepsze, żeby szybko pozbierał się po wszystkich wydarzeniach, jakie go dotknęły.
Chwilę później do holu wszedł Dziki.
— A Kobra gdzie? — zapytał Snajper.
Dziki zmarszczył brwi.
— Nie widziałem go.
— Jak to nie? — zdziwił się Yom. — Przecież szedł do ciebie.
— Myślałem, że jest u Piguły.
— Był, ale miał iść do ciebie — odpowiedziała Missy.
Mężczyzna był zaskoczony. Gejsza zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Nieświadomie sięgnęła za pas, gdzie zwykle trzymała pistolet. Poruszyła się nerwowo, gdy go nie znalazła. Sprawdziła wszystkie kieszenie.
— Nie mam pistoletu — powiedziała, gdy zobaczyła ich pytające spojrzenia.
— Może gdzieś zostawiłaś — rzekł Jery.
— Jestem pewna, że cały czas miałam go z tyłu! — Nagle rozszerzyła oczy z przerażeniem. — Kobra… Boże… Kobra mi go zabrał!
Ekipa pierwsza zerwała się do biegu. Za nimi ruszyli Remus i Syriusz oraz reszta. Jedni z myślą zabije się, inni z zabije go. Przebiegając przez wszystkie pomieszczenia, tylko Snajper wyglądał na opanowanego. Nagle usłyszeli strzał. Większość zamarła. Wpadli do lochów, gdzie dwójka ochroniarzy patrzyła na siebie niepewnie.
— Kobra tu jest? — zapytał Snajper.
Kiwnęli sztywno głowami. Szef otworzył drzwi. Missy zatkała usta dłonią i rozszerzyła oczy, gdy dostrzegła to jako pierwsza.
Na posadzce, skuty kajdankami, leżał facet. Miał otwarte oczy zastygłe w zaskoczeniu. Na samym środku czoła widniała dziura, z której wypływała krew. Kobra stał nad nim z wściekłością w oczach i wystawioną w jego stronę ręką, w której trzymał pistolet. Pod jego nogami wytworzyła się kałuża czerwonej cieczy. Słyszał, że stoją za nim, ale się tym nie przejmował. Upuścił broń na ziemię. Zanim wyszedł, zobaczył pustą twarz Szefunia i zaskoczoną Snajpera. Minął resztę, nie patrząc na nich. Słyszał, jak go wołają, ale nie zwrócił na to uwagi. Chciał być daleko od wszystkich. Sam.

2 komentarze:

  1. Hej,
    fantastyczny, najpierw porwanie, potem tortury, przynajmniej już ten psychol nic nie zrobi…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział naprawdę fantastyczny, na początek porwanie, potem tortury, no ale przynajmniej ten "psychol" już nic nie zrobi…
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń