Blaise, Nicole i Alan rozmawiali wesoło na różne tematy w
arashu Kobry. Kierowca ściszył muzykę, kiedy zadzwonił telefon. Na ekranie
zobaczył, że dzwoni Gejsza.
— Jakiś debil zrobił kraksę i stoimy w korku — rzekła z
niezadowoleniem. — Powiedz Szefuniowi, co jest grane i czasami się nie ścigaj,
póki nie dojedziemy.
— Jasne — zaśmiał się, a dziewczyna rozłączyła się.
Ledwo odłożył telefon, gdy rozległ się huk, a autem mocno zarzuciło.
Kobra automatycznie wcisnął hamulec, słysząc pisk Ślizgonki. Samochód zatrzymał
się na poboczu. Harry włączył światła awaryjne, odpiął pasy i wyszedł.
— No ku*wa mać! — wkurzył się.
— Co jest? — zapytał Blaise, wychodząc.
— Coś przebiło koło. Gówno je*ane! — Z wściekłością kopnął
w oponę. — Nissan to był nissan, a nie jakiś rupieć. Tamten przejechałby po
gwoździach!
Alan zaśmiał się.
— A jak o tego rupiecia miałeś się ścigać, to byłeś
wniebowzięty — dodał.
— Bo nie myślałem, że właściciel doprowadził go do takiego
stanu — burknął. — Co chwilę coś się spie*doli!
Na poboczu stanęła granatowa honda, z której wysiadł jakiś facet.
— Pomóc? — spytał, podchodząc, a Nicole i Alan wysiedli z
arasha.
— Nie, dzięki — odparł Kobra. — Zaraz ktoś przyjedzie.
— Na pewno?
— Tak.
— A ja myślę inaczej — stwierdził mężczyzna, a Ostry poczuł
wbijającą mu się w plecy lufę pistoletu. Zamarł z rozszerzonymi oczami. — Jeden
ruch, a odstrzelę mu łeb — syknął do pozostałych, którzy zastygli w
przerażeniu, a napastnik przełożył broń z kręgosłupa do skroni chłopaka.
Serce uderzało mu w piersi, jakby chciało wyskoczyć na
światło dzienne. Blaise, Alan i Nicole stali w miejscu, nie wiedząc, co robić.
Byli przestraszeni sytuacją, w jakiej się znaleźli. Nieznajomy pociągnął go za
bluzę w tył, kierując się do hondy. Harry patrzył na Ślizgonów z niewiedzą i
strachem, tak jak oni na niego, ale wiedział, że nic nie mogą zrobić. Byli już
przy samochodzie, kiedy napastnik przyłożył mu do nosa i ust białą szmatkę.
Mocno go zaćmiło, a po chwili osunął się w nicość, słysząc jeszcze krzyk Nicole
i piski opon.
Ledwo honda odjechała, a na horyzoncie pojawiły się
samochody ekipy.
— Boże… Alan... — jąkała się oszołomiona dziewczyna. —
Blaise…
— Jasna cholera! — wrzasnął nagle Zabini.
Alan wybiegł na środek ulicy, aby zatrzymać auta ekipy.
Zahamowali, stając na poboczu.
— Gdzie Kobra? — pytał Wujek, wysiadając z samochodu i
widząc przerażonych Ślizgonów.
— Gońcie niebieską hondę! — krzyknął Blaise. — Porwali go!
Nie pytając o szczegóły, Żyleta, Szatan i Zeus wskoczyli z
powrotem do pojazdów i ruszyli z piskiem opon. Dexter i Missy, którzy zdążyli
wysiąść z aut, podeszli do nich. Alan powiedział im, co się stało, widząc
roztrzęsioną Nicole i trzymającego się za głowę, chodzącego w kółko Blaise’a.
— … Jakoś go uśpił, wciągnęli do samochodu i odjechali —
zakończył Nott.
Zapadła cisza. Draco wyciągnął telefon. Musieli powiadomić
Szefunia.
Siedzieli w klubie, czekając na jakiekolwiek informacje.
Nawet Nicole nie kryła strachu po tym, co zobaczyła. Szefunio podpierał się o
kolana, chowając twarz w dłoniach. Syriusz i Remus patrzyli w stolik.
— Znowu tamci? — zapytała Missy, patrząc na Szefunia.
Kiwnął głową.
— Tak mi się wydaje — dodał cicho.
— Boże, muszą ich złapać — szepnęła rozpaczliwie.
Siedzieli w ciszy kolejne minuty, dopóki drzwi się nie
otworzyły. Żyleta wszedł jako pierwszy, blady jak kość. Pokręcił głową, gdy
wbili w niego spojrzenia. Nancy jęknęła i wybuchnęła płaczem. Pozostali weszli
za chłopakiem, równie zaniepokojeni. Nie czekali długo na Snajpera, którego
powiadomił Szefunio. Alan, Nicole i Blaise opowiedzieli wszystko jeszcze raz,
jak najbardziej szczegółowo. Snajper był wściekły.
— Mówiłem, żeby siedział w domu, to, ku*wa, musi łazić, jak
na niego polują!
— Teraz go nie wyklinaj tylko myśl, jak go znaleźć i odbić
— odparł Szefunio.
— Ścigaliście ich? — zwrócił się do ekipy.
— Był daleko, więc goniliśmy ich tylko chwilę —
odpowiedział pobladły Yom. — Za miastem straciliśmy ich z oczu.
Snajper uruchomił wszystkich swoich ludzi i już mieli
przenieść się do jego klubu, gdy zadzwonił telefon Szefunia. Nie krył
zdziwienia, gdy przeczytał na głos:
— Kobra…
Czuł chłód, który przenikał w głąb skóry. Uchylił powieki.
Był w ciemnym lochu bez okien. Obskurne ściany zbudowane były z kamieni,
podobnie jak podłoga. Przed nim widniały czarne, drewniane drzwi obrośnięte
mchem. Jedynym oświetleniem była żarówka rzucająca mdłe światło. Siedział na
drewnianym krześle. Nogi miał przywiązane do dwóch nóżek, ręce z kolei związano
mu za oparciem. Usta zaklejono grubą taśmą. Był bez koszulki, dlatego czuł
chód. Do nosa wdarł mu się zapach wilgoci i krwi.
Siedział przez chwilę, mogąc poruszyć jedynie głową.
Niespodziewanie otworzyły się drzwi i stanął w nich barczysty mężczyzna z
niebieskimi oczami. Jego niedoszły zabójca.
— Kobra — powiedział cicho, chłodno, z włoskim akcentem,
który Harry miał zapamiętać do końca życia. — Tyle razy dawaliśmy ci możliwość
wycofania się, a ty dalej swoje. Sam się prosisz o śmierć. Jak chcesz. Co
powiesz na kwas siarkowy? — Oczy Kobry rozszerzyły się z przerażenia, a mężczyzna
zaśmiał się ochryple. — Widzę, że jesteś zadowolony. A może damy posłuchać
ekipie, jak miło spędzasz czas? — Ostry dopiero zauważył mały stolik, na którym
było to, czego wolał nie widzieć. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni jego telefon.
— Do Szefunia, nie? Jako naszego głównego szefa — zaśmiał się i zadzwonił.
— Zrób na głośnik — rzekł Snajper.
Szefunio zrobił tak, jak powiedział mężczyzna.
— Halo?
— Szefunio, jak miło cię słyszeć — rozległ się głos faceta
z włoskim akcentem.
Gejsza zakryła usta, by nie wybuchnąć na głos płaczem. Harry’ego
mieli jego niedoszli mordercy. Milka zacisnęła powieki, drżąc na całym ciele.
Wdowa przełknęła ciężko ślinę, a Missy zbladła, o ile jeszcze bardziej mogła.
— Chciałbyś wiedzieć, co się dzieje z Kobrą? Zaraz ci
powie. Chociaż… tak tego nazwać nie można. Raczej ci tego nie powie.
— Skąd mam mieć pewność, że on tam jest? — powiedział
twardo, choć czuł olbrzymi strach.
Facet zaśmiał się.
— Na pewno go rozpoznasz. Widzę jego rozszerzone oczy, a
wiesz czemu? Bo właśnie widzi przed sobą kwas siarkowy. — Po tych słowach
Gejszy zakręciło się w głowie. — Jest cholernie zadowolony, naprawdę — zaśmiał
się jak obłąkany. — Gotowi na rozrywkę? Kobra chyba jest, bo aż się wyrywa.
Oprócz szumów, nie słyszeli nic innego. Szefunio wymienił
spojrzenie ze Snajperem. Niespodziewanie w telefonie rozległo się przez coś
stłumiane wycie bólu. Z gardła Gejszy wydobył się rozpaczliwy jęk.
— Zostaw go, ty sku*wysynie! — wrzasnęła przez płacz.
Mężczyzna roześmiał się po raz kolejny.
— Gejsza, o ile się nie mylę. Słyszałem, że zawsze byliście
jak rodzeństwo. Kobra chce cię pozdrowić. — Po tych słowach usłyszeli stłumiony
jęk cierpienia, który szybko zamienił się we wrzask. Rozpaczliwy, bolesny. — Ciekawe,
ile wytrzyma, dopóki nie zdechnie z bólu. Gejsza, jak myślisz? — Dziewczyna
zamilkła, trzęsąc się i płacząc. — Och, widzisz, Kobra? Czyżby miała cię
gdzieś? Coś słabo wyglądasz — zaśmiał się jak szaleniec. — Może chciałbyś coś powiedzieć?
Rozległ się odgłos odrywanej taśmy. Przez chwilę panowała
cisza.
— Spie*dalaj — rozległ się słaby głos.
Teraz byli pewni, że to Ostry.
— Jeszcze dzisiaj go wychowamy. Nie martw się, Szefunio.
Rozłączył się. W pomieszczeniu słychać było tylko żałosny
płacz Gejszy.
Kiedy mężczyzna odłożył telefon na stolik, Harry zaciskał
powieki, czując pod nimi łzy. Oddychał ciężko, czując ból boku. Facet podszedł
do niego i chwycił go za twarz. Chłopak otworzył oczy, by hardo na niego
spojrzeć. Tęczówki mężczyzny były pełne zadowolenia i nienawiści.
— Niszczysz mi karierę, Kobra — szepnął ze złością. —
Wszyscy chcą, żebyś to ty wykonywał zlecenia. O mnie zapomniano. Tylko twoja
śmierć może to odkręcić, skoro nie chcesz się wycofać.
— Widocznie wypaliłeś się zawodowo — odpowiedział twardo. —
Nie miej do mnie pretensji o to, że chrzanisz najprostszą robotę.
Facet uderzył go w twarz, a później ze złością szarpnął za
włosy, by na niego spojrzał.
— Przez takich jak ty gangi przestępcze się rozpadają —
syknął. — Muszę cię zlikwidować, żeby mój nie przestał funkcjonować. Będziesz
zdychał w męczarniach, Kobra.
Ponownie zakleił mu usta taśmą. Ostry wyrywał się, kiedy
zbliżył się do niego z substancją. Patrzył na mężczyznę z niemym błaganiem o
litość, ale on nie miał skrupułów. Po celi rozniosła się woń spalanej skóry i
przeraźliwy wrzask bólu, który zmroziłby serce każdemu, kto jeszcze je ma.
Rozglądał się zamglonymi oczami po lochu. Facet wyszedł
chwilę wcześniej, zostawiając go z własnymi myślami. Nie wiedział, co zamierza.
Chyba chciał spalić każdy kawałek jego skóry, żeby męczył się jak najdłużej.
Kiedy spoglądał na swój prawy bok, aż kręciło mu się w głowie. Miał wypaloną
skórę od linii spodni aż po żebro. Wyglądało to okropnie. Próbował się jakoś
uwolnić, ale był przywiązany tak mocno, że ledwo się ruszał. Zaklejone usta
uniemożliwiały mu wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. W oczach zebrały się łzy,
a z ust wydobył się stłumiony jęk, gdy szarpnął się, sprawiając sobie jedynie
ból. Jego głowa z rezygnacją opadła na klatkę piersiową.
Drzwi otworzyły się cicho, a Kobra automatycznie tam
spojrzał. W progu stała dziewczyna o krótkich, rudych włosach, szczupłej
sylwetce i małych, skośnych oczach. Przez chwilę lustrowali się spojrzeniami.
On z pustką w tęczówkach, ona z wahaniem i przerażeniem. Zamknęła drzwi i
podeszła bliżej. Przykucnęła przy nim i zerwała mu z ust taśmę. Spojrzała na
jego tors i zawiesiła wzrok na spalonej skórze. Ręka jej drgnęła, a w jej
oczach Harry dostrzegł strach. Zerknęła na miskę, w której stał kwas.
— On mnie zabije — szepnęła do siebie. — Kogo powiadomić? —
dodała do niego drżącym głosem. — Chcę ci pomóc. — Patrzyli sobie w oczy.
Powiedział jej adres klubu Snajpera. — A… jak się nazywasz?
— Kobra.
Szybko wstała, zakleiła mu usta i wybiegła, zamykając za
sobą drzwi. Naprawdę chce
pomóc? Zamknął oczy, a głowę
opuścił na klatkę piersiową. Była jego jedyną nadzieją.
Syriusz milczał niemal cały czas, tępo patrząc w stolik. Nikt
się nie odzywał, poza Szefuniem i Snajperem oraz popłakującą Gejszą. Byli w
klubie szefa mafii, a właściwie w budynku obok, gdzie znajdował się pokój medyczny
wraz z holem i innymi pomieszczeniami, których nie widzieli. Snajper nie chciał
ich tutaj wpuścić, ale ekipa się uparła, a Szefunio ich poparł. Chciał odesłać
elitę do domów, jednak Nicole zaskoczyła wszystkich i krzyknęła mu prosto w
twarz, że byli świadkami porwania Kobry i mają prawo wiedzieć, co się z nim
dzieje. Wiedziała, że wydziera się na szefa mafii, ale mało ją to obchodziło.
— Kobra w żeńskiej wersji — stwierdził mężczyzna.
Dziewczyna wysłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, z
powrotem siadając. Zgodził się, żeby zostali, nie mając wyboru. Miał teraz
ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z małolatą.
Co chwilę ktoś z jego ludzi wpadał z informacją, że
przeszukany teren jest pusty, a on kazał szukać dalej. Obszukano opuszczone
meliny oraz podejrzane miejscówki i wypatrywali niebieskiej hondy, do której
wrzucono Kobrę, ale nie było żadnej poszlaki.
— Pod ziemię się nie zapadł — warknął rozdrażniony Snajper po
kolejnej takiej informacji. — Szukajcie, aż go znajdziecie.
Nagle przy drzwiach rozległ się hałas, który szybko został
uciszony. Po chwili do środka wszedł jeden z ochroniarzy.
— Jakaś dziewczyna dobija się do szefa, bo chce koniecznie
porozmawiać.
— Powiedz, że nie mam teraz czasu.
Odszedł. Rozległ się kolejny hałas.
— Co to za wariatka?! — warknął Snajper.
— Chodzi o Kobrę! — krzyknęła.
Chwila ciszy.
— Wpuścić ją!
Po chwili do holu wraz z ochroniarzem weszła szczupła,
skośnooka dziewczyna o rudych włosach.
— Wiem, gdzie go trzymają — powiedziała w stronę Snajpera.
— Kim ty jesteś?
— Ja… — zawahała się. — Jestem z jego gangu — wyznała.
Snajper zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiły się
niebezpieczne błyski.
— Chcesz go zdradzić?
— Sam tego chce — odpowiedziała. — Miałam zamiar odejść, bo
zachowuje się jak psychol. Teraz jest odpowiedni moment, bo przechodzi samego
siebie.
— Skąd mam mieć pewność, że cię nie podstawił?
— Nie będziecie mieli pewności. Albo wierzycie, albo nie,
ale jeśli chcecie odbić tego chłopaka, radzę jednak to zrobić, bo nikt inny wam
nie pomoże, a zanim sami go znajdziecie, to już będzie pod ziemią — oznajmiła
hardo.
— Skąd wiedziałaś, gdzie przyjść?
— Powiedział mi, bo się do niego wkradłam. Radzę przestać
pytać o bzdury i zacząć działać, bo koleś nie ma skrupułów i zamęczy go na
śmierć — zirytowała się. — Nie po to siebie narażam. — Snajper spytał o adres,
który powiedziała bez zająknięcia. — Chłopak jest w piwnicy. Drugie drzwi po
lewej. Takie staroświeckie, drewniane. Całkiem prawdopodobne, że on z nim
będzie.
Snajper natychmiast zwołał wszystkich swoich ludzi. Każdy
był pełen nadziei.
— A ty co masz zamiar zrobić? — zapytał Szefunio
dziewczyny.
— Zależy, co wy chcecie zrobić z nim. Szczerze mi to zwisa,
ale od was zależy, czy będę musiała wyjechać, czy nie.
— Raczej już go nie zobaczysz — stwierdził Snajper.
— To nie będę musiała wyprowadzać się na drugi koniec
świata — mruknęła.
Kilka minut później ludzie Snajpera stanęli w holu. Szef omówił z nimi akcję
odbicia Ostrego. Nie zgodził się na udział ekipy, gdyż wiedział, że ci będą
mieli opory, kiedy będą musieli kogoś zabić.
—… Jeżeli ktoś spie*doli sprawę, może być pewien, że ta
siarka wyląduje w takim miejscu, że dzieci już mieć nie będzie. Kobra ma być
żywy. Ten cały szef – obojętnie. Chociaż, nie kryję, wolałbym go żywego. Kobra pewnie
chętnie by się nad nim poznęcał.
— Snajper — warknął cicho Szefunio.
— Wątpisz? To cwana bestia i mu nie popuści.
— Nie musisz mu tego ułatwiać — mruknął.
Snajper odprawił swoich ludzi.
— Odbije sobie stresy.
— Nie traktuj go jak jednego ze swoich ludzi — warknął Szefunio.
— Szefunio, przecież on dla mnie pracuje.
— Wiesz, o co mi chodzi — burknął. — Nie jest bezwzględnym
mordercą, który tylko czeka, żeby kogoś przypiec siarką.
— Zobaczymy, co on na to powie.
— Jeśli zrobi coś wbrew swojej woli, osobiście cię zaje*ię.
Snajper zaśmiał się.
— Nie będę go do niczego zmuszał. Nie bój nic.
Kobra przeżywał kolejne męki. Facet był psycholem. Pastwił
się nad nim i śmiał, gdy chłopak wył z bólu.
Niespodziewanie usłyszał strzał z pistoletu. Mężczyzna tego
nie usłyszał. Harry’emu serce zabiło mocniej, a w oczach zabłysła nadzieja,
która zniknęła, kiedy poczuł kolejny napad bólu.
— I jak się czujesz, Kobra? — spytał facet z fałszywą
troską.
Spojrzał na niego ze złością. Na korytarzu usłyszeli głosy.
Kat Ostrego spojrzał na drzwi, a chłopak patrzył na niego. Mężczyzna wyciągnął
pistolet i przyłożył mu do skroni. Z ust Harry’ego wydobył się rozpaczliwy jęk,
zaczął się wierzgać. Teraz, gdy przyszła nadzieja, miał zginąć? Drzwi otworzyły
się z hukiem, a do lochu weszły trzy osoby. Kobra rozpoznał ludzi Snajpera.
Facet przystawił kwas siarkowy do jego boku, w drugiej dłoni trzymając
pistolet.
— Odłóżcie broń albo odstrzelę mu łeb — syknął.
Zapadła cisza. Nie odłożyli spluw, lecz przyglądali się przeciwnikowi.
Ostry z kolei wbił wzrok w wysokiego bruneta z wściekłymi, czarnymi oczami,
celującego w faceta. Był jedyną osobą wśród ludzi Snajpera, z którymi Harry
mógł porozmawiać na każdy temat. Darzył go sympatią, choć sam nie wiedział
dlaczego. Mówił na niego Dziki, bo gdy wpadał w szał, siał spustoszenie. Ich
spojrzenia spotkały się na chwilę. Oprawca najwyraźniej chciał potwierdzić
swoje słowa groźbą, gdyż Kobra poczuł następny napad bólu. Z jego gardła po raz
kolejny wydobył się przeraźliwy, bolesny wrzask stłumiony przez taśmę. Próbował
się wyrwać, ale był zbyt mocno związany. To przechodziło ludzkie granice. Cierpienie
w krzyku zamieniło się teraz w rozpaczliwe wycie, do którego wkradł się płacz.
To sprawiło, że Dziki strzelił w ramię faceta, który upuścił pistolet. Odrzuciło
go do tyłu. Pozostała dwójka rzuciła się na niego i obezwładniła. Dziki
podbiegł do Kobry, z którego gardła wydobywały się żałosne, ciche jęki.
— Już dobrze, Młody — szepnął.
Chłopak spojrzał na niego wielkimi oczami pełnymi bólu i
łez. Mężczyzna zerwał mu z ust taśmę. Kobra oddychał ciężko i świszcząco. Był
blady jak kość i mokry od potu. Dziki szybko rozwiązał mu nogi, a później ręce.
Ostry siedział przez chwilę bez ruchu, jakby nie wierzył, że koszmar już się
skończył. Dziki zdjął swoją bluzę i nałożył ją na jego ramiona, widząc kawał
spalonej skóry.
— Chodź — powiedział cicho i pomógł mu wstać.
Oprawca chłopaka darł się jak opętany, wygrażał im, ale
Harry drgnął, gdy wrzasnął:
— Jeszcze cię dorwę, Kobra!
Później usłyszał trzask i mężczyzna padł na ziemię
oszołomiony przez pięść, która uderzyła go w skroń. Dziki wyprowadził Harry’ego
z budynku i pomógł mu wsiąść do samochodu. Sam usiadł obok niego, a kierowca
ruszył.
— W porządku? — spytał cicho Dziki.
Pokiwał sztywno głową.
— Skąd wiedzieliście? — zapytał słabym głosem.
— Przyszła do nas jakaś laska z jego gangu — odparł.
Dalszą drogę przejechali w ciszy. Zatrzymali się przed
drzwiami do budynku obok klubu Snajpera. Wsiedli z auta, widząc, że jeden samochód
już stoi na parkingu. Weszli do środka, milcząc. W holu chłopak zauważył swoich
bliskich wraz ze Snajperem i jego trzema pracownikami.
— Kobra…
Gejsza podbiegła do niego i przytuliła lekko, by nie
sprawić mu bólu. Syriusz podszedł zaraz za nią bez żadnych rumieńców na twarzy i
przygarnął go do siebie, głaszcząc po włosach. Trudno było nie dostrzec
bladości bruneta oraz jego tęczówek bez życia.
— Zaprowadźcie go do Piguły — powiedział Snajper. — Dziki,
zostań. — Dwójka ludzi wyszła wraz z Kobrą i Gejszą. Szef mafii zwrócił się z
pytaniem do Dzikiego: — Żartował z tą siarką?
— Nie, szefie. To psychol. Maltretował go nawet przy nas.
Ma cały spalony bok.
Zapadła cisza. Żyleta wybuchnął złością i zaczął kląć na
mężczyznę, aż włosy stanęły im dęba. Snajper zapytał Dzikiego o przebieg akcji,
a on opowiedział wszystko ze szczegółami.
— … Musiałem go postrzelić, żeby go nie zabił — zakończył.
Snajper kiwnął głową.
— Dobra robota.
W tym momencie wciągnięto do środka nieprzytomnego faceta –
kata Kobry. Ciągnęli go po ziemi jak śmiecia, co nie było dziwne po tym, co
widzieli i słyszeli. Snajper rozkazał im przenieść go do lochu i skuć. Nie miał
zamiaru tak szybko go uśmiercić.
Ostry patrzył pustym wzorkiem w oczy Gejszy, która wbijała
w niego spojrzenie pełne troski. Marszczył czasami brwi lub zamykał oczy, kiedy
Piguła, lekarz, opatrywał ranę. Ściskała go za dłoń, widząc jego bladą cerę.
— Ile tam byłem? — spytał cicho, przerywając ciszę, w
której siedzieli.
— Kilka godzin — odparła dziewczyna, muskając go kciukiem
we wnętrzu dłoni.
Piguła owinął jego brzuch i plecy bandażem, mówiąc:
— Załatałem to też magią, ale ślad mimo wszystko
pozostanie. Może czasami boleć, ale przejdzie z czasem. Uśpić cię?
— Nie. Wrócę do domu — odpowiedział.
Podniósł się do pozycji siedzącej.
Nie chciał już nigdy więcej tego przechodzić. Mimo wszystko
bał się, że ten psychol uniknie kary i zrobi to ponownie, choć był pod ochroną
Snajpera, który miał się nim zająć.
Harry wyszedł wraz z Gejszą na korytarz.
— Muszę pogadać z Dzikim — powiedział cicho.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo.
— Przyjdź do nas później — szepnęła.
— Jasne.
Przytulił ją lekko, co ją zaskoczyło, gdyż bardzo rzadko
wyrażał swoje uczucia. Odwzajemniła uścisk, domyślając się, że to przez ten
stres, którego chłopak przeszedł w nadmiarze w ostatnim czasie. Rozeszli się w
dwie strony.
Kobra schował broń za pas. Nie miał swojej, dlatego
wyciągnął ją Gejszy, gdy ta się tego nie spodziewała. Działał pod wpływem
impulsu i emocji, które wzięły górę. Ochrona wpuściła go do celi bez problemu,
gdyż tylko on miał pozwolenie na wejścia. Zamknęli wrota. Harry patrzył na
mężczyznę przykutego do ściany. On wbijał w niego wzrok pełen szaleństwa.
— Takie szmaty jak ty, zawsze wychodzą cało z najgorszych
sytuacji — powiedział facet z szyderczym uśmiechem.
— Za to takie szmaty jak ty, zawsze na końcu lądują w
śmietniku — odparł złowieszczo.
— Zabijesz mnie? Ty? — wybuchnął szaleńczym śmiechem. — Nie
masz odwagi, Kobra. Boisz się zabić, dlatego wszyscy traktują cię jak śmiecia.
Ostry podszedł do niego, wyciągając broń i kopnął go w
klatkę piersiową, aż więźniowi zabrakło tchu. Pochylił się nad nim i wyszeptał
wściekle:
— Powinieneś się leczyć, czubku, ale ci tego nie umożliwię.
Zabiłem dwóch takich sku*wysynów jak ty. Niezbyt długo miałem wyrzuty sumienia,
bo takim szujom należy się coś takiego.
Odsunął się o krok i wycelował w niego pistoletem.
Gejsza usiadła w holu z niemrawą miną, tłumacząc im, gdzie
poszedł Kobra. Martwili się o niego, tym bardziej przez to, że w ciągu kilku
dni znęcano się nad nim już dwukrotnie. Nie wiedzieli, co byłoby dla niego
najlepsze, żeby szybko pozbierał się po wszystkich wydarzeniach, jakie go
dotknęły.
Chwilę później do holu wszedł Dziki.
— A Kobra gdzie? — zapytał Snajper.
Dziki zmarszczył brwi.
— Nie widziałem go.
— Jak to nie? — zdziwił się Yom. — Przecież szedł do
ciebie.
— Myślałem, że jest u Piguły.
— Był, ale miał iść do ciebie — odpowiedziała Missy.
Mężczyzna był zaskoczony. Gejsza zmarszczyła brwi w
zamyśleniu. Nieświadomie sięgnęła za pas, gdzie zwykle trzymała pistolet. Poruszyła
się nerwowo, gdy go nie znalazła. Sprawdziła wszystkie kieszenie.
— Nie mam pistoletu — powiedziała, gdy zobaczyła ich
pytające spojrzenia.
— Może gdzieś zostawiłaś — rzekł Jery.
— Jestem pewna, że cały czas miałam go z tyłu! — Nagle rozszerzyła
oczy z przerażeniem. — Kobra… Boże… Kobra mi go zabrał!
Ekipa pierwsza zerwała się do biegu. Za nimi ruszyli Remus
i Syriusz oraz reszta. Jedni z myślą zabije
się, inni z zabije go.
Przebiegając przez wszystkie pomieszczenia, tylko Snajper wyglądał na opanowanego.
Nagle usłyszeli strzał. Większość zamarła. Wpadli do lochów, gdzie dwójka
ochroniarzy patrzyła na siebie niepewnie.
— Kobra tu jest? — zapytał Snajper.
Kiwnęli sztywno głowami. Szef otworzył drzwi. Missy zatkała
usta dłonią i rozszerzyła oczy, gdy dostrzegła to jako pierwsza.
Na posadzce, skuty kajdankami, leżał facet. Miał otwarte
oczy zastygłe w zaskoczeniu. Na samym środku czoła widniała dziura, z której
wypływała krew. Kobra stał nad nim z wściekłością w oczach i wystawioną w jego
stronę ręką, w której trzymał pistolet. Pod jego nogami wytworzyła się kałuża
czerwonej cieczy. Słyszał, że stoją za nim, ale się tym nie przejmował. Upuścił
broń na ziemię. Zanim wyszedł, zobaczył pustą twarz Szefunia i zaskoczoną
Snajpera. Minął resztę, nie patrząc na nich. Słyszał, jak go wołają, ale nie zwrócił
na to uwagi. Chciał być daleko od
wszystkich. Sam.
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastyczny, najpierw porwanie, potem tortury, przynajmniej już ten psychol nic nie zrobi…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział naprawdę fantastyczny, na początek porwanie, potem tortury, no ale przynajmniej ten "psychol" już nic nie zrobi…
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza