Bierzemy pod uwagę
drugie zakończenie. Akcja dzieje się przed ślubem Harry’ego i Nicole.
Nikogo nie dziwiło, że Kobra ma
wrogów. Był skłonny do bijatyk pod byle pretekstem i nie interesowało go to, co
ktoś sobie o tym pomyśli. Dawał manto każdemu, kto obraził którąś z
najbliższych mu dziewczyn, stawał w obronie chłopaków, gdy ci mieli jakiś
problem z innymi albo strzelał w mordę, gdy ktoś zalazł mu za skórę.
Szczególnie drażliwy był w kwestii Nicole. Wtedy robiło mu się biało przed
oczami i wpadał w furię. Jeśli chodziło o zwykłe klepnięcie w tyłek czy
zboczony tekst skierowany w jej stronę, zostawiał jej pole do popisu, żeby policzkowała
faceta albo dawała mu kopniaka między nogi. Nie wiedziała jednak, że po takich
incydentach Harry odbywa pogawędki z tymi odważnymi, którzy zaczepiali
dziewczynę.
Tym razem Nicole z taką werwą
uderzyła kolesia w policzek, że ten cofnął się o dwa kroki. Chodziło o
podszczypywanie, ale nigdy nie pozostawiała takich spraw niezałatwionych.
Wróciła do stolika, zerkając na Kobrę, ale on wydawał się spokojny, więc
uznała, że albo nie widział sytuacji, albo uznał, że wystarczająco sobie z tym
poradziła. Gejsza dostrzegła jednak spojrzenie przyjaciela, który wodził
wzrokiem za tym gagatkiem i nie zdziwiła się, kiedy chwilę później oznajmił, że
idzie do łazienki.
— Da kolesiowi manto. Idź z nim —
powiedziała kącikiem ust do Żylety.
Chłopak w zupełności rozumiał
Harry’ego, ale wiedział, że Gejsza nie da mu żyć, jeśli chociaż nie poudaje, że
interweniował w tej sprawie. Dołączył do przyjaciela, który wysłał mu
przeciągłe spojrzenie.
— Nie będę się wtrącał, ale
Gejsza by się na mnie boczyła, gdybym nie poszedł z tobą. Niech żyje w
świadomości, że próbowałem — powiedział Żyleta, a Kobra zaśmiał się, kiwając
głową.
Wyszli na korytarz, od razu
trafiając na odpowiedniego typka. Żyleta udawał, że podziwia sufit, kiedy Kobra
chwycił faceta za fraki i uderzył jego ciałem o ścianę.
— Co jest, świrze? — warknął
koleś, lekko oszołomiony.
— Jeszcze raz zobaczę, że nie
trzymasz rąk przy sobie, dostaniesz taki wpie*dol, że wylądujesz w szpitalu —
syknął Kobra.
— Człowieku, to tylko kolejna
puszczalska laska, która odgrywa niedostępną.
— Przeje*ałeś sobie, koleś —
stwierdził Żyleta, po tych słowach wbijając w nich wzrok. — Kobra, nie świruj —
dodał, widząc, że przyjaciel powoli wpada w szał.
— Kobra? — jęknął facet niemal ze
strachem. — Ku*wa, to była twoja laska?
Wiedział, że tak, chociaż ten nie
zdążył odpowiedzieć. Wystarczyło spojrzeć na minę Harry’ego, który niemal
wypuszczał dym nosem. Jedno uderzenie w żołądek wystarczyło, żeby pozbawić
typka tchu. Ku zdumieniu Żylety, Kobra się odsunął.
— Masz jedną szansę. W ciągu
kolejnych dziesięciu minut podejdziesz do naszego stolika i przy wszystkich
przeprosisz ją na kolanach za te słowa albo tak ci wpie*dolę, że nie pozna cię
rodzona matka, pi*dzielcu.
Odwrócił się, żeby odejść, mając
świadomość, że jeśli koleś chociaż trochę zna go z opowieści, nie da nogi z
klubu. Rozbawiony Żyleta ruszył za przyjacielem. Wrócili do stolika, a Kobra
zerknął na zegarek. Objął Nicole ramieniem, nic nie komentując.
Typek pojawił się na widoku pięć
minut później. Szedł lekko zgięty, więc najwyraźniej żołądek dawał mu się we
znaki. Nicole spojrzała na niego z pogardą, ale uniosła brwi, kiedy ten
zatrzymał się naprzeciwko niej i klęknął. Wszyscy wytrzeszczyli oczy na ten
widok, Żyleta ledwo hamował się przed wybuchem śmiechu, a Kobra wbijał w faceta
ostry wzrok.
— Przepraszam, że nazwałem cię
puszczalską laską.
Nicole uniosła brwi jeszcze
wyżej.
— Tak mnie nazwałeś?
Chłopak zacisnął zęby, ale poczuł,
jak Kobra ponaglająco kopie go w kolano.
— Gdy nie słyszałaś. Przepraszam.
— Okay, spie*dalaj, fujaro — oznajmiła.
Wstając, zerknął jeszcze na
Kobrę. Ten nie zareagował, więc najwyraźniej wszystko zostało załatwione.
Odszedł wściekły i poniżony. Nicole tymczasem wbiła wzrok w Kobrę, który
udawał, że zainteresował go parkiet.
— Kobra?
— Słucham?
— To naprawdę nie było konieczne.
— Nie wiem, o czym mówisz.
Najwyraźniej goguś miał wyrzuty sumienia.
— Tak, akurat wtedy chwyciły go
wyrzuty sumienia, gdy wyszedłeś do łazienki.
— Żyleta moim świadkiem.
— Mało wiarygodny świadek —
prychnęła.
— Wątpisz w moją szczerość? —
zdumiał się komicznie Żyleta.
— Wiem, że nie zaprzeczysz w tej
sprawie. Znam cię.
— Oskarżasz nas o wszystko, co
najgorsze.
Prychnęła w odpowiedzi, wiedząc,
że nie zapanuje nad swoim chłopakiem.
O ile typki z klubu byli małym
problemem, o tyle większe kłopoty sprawiali Harry’emu wrogowie związani z
mafią. W tej pierwszej kwestii chodziło o honor, tutaj dominowało
niebezpieczeństwo i walka o życie. Zwykle nie był z tym sam, bo miał dość mocne
plecy w postaci chłopaków z mafii, ale ryzyko zawsze istniało. Igrał z ogniem,
ale wykonując akcje dla Snajpera, nie mógł tego uniknąć.
Szefunio trochę się zaniepokoił,
kiedy Kobra przyszedł do niego w tej sprawie, nie chcąc rozmawiać o tym przy
ekipie.
— Francuska mafia chce mnie
podkupić.
Szefunio przetarł twarz dłonią,
wiedząc, że to wiąże się z olbrzymimi problemami.
— Mówiłeś Snajperowi?
— Jeśli się o tym dowie, wywoła
rzeź.
— Nie wystarczy zwykłe nie. Wiesz, że nie zostawią twojej
odmowy bez odpowiedzi. Albo idziesz do nich, albo rozwalą ci głowę z kałasznikowa.
— Wiem — odparł, nerwowo wbijając
długopis w wyżłobioną dziurę w biurku. — Muszę pomyśleć, czy uda się to jakoś
załagodzić. Naprawdę nie chcę powodować kolejnej bitwy mafii.
— Obawiam się, że bez tego się
nie obędzie, Kobra.
— Nic na razie nie mów ekipie,
okay? I Snajperowi. Jemu tym bardziej.
— Okay, ale nie masz dużo czasu
do namysłu. Nie będą czekali w nieskończoność.
I okazało się, że Szefunio miał
rację. Czasami był śledzony. Wydzwaniano do niego. Raz wywleczono go z sali,
żeby przemówić mu do rozsądku. Ukrywał wszystko, dopóki w klubie nie dostał
przesyłki, którą zdetonowano mu w dłoniach. Wśród dudniącej muzyki tłum ledwo
to usłyszał, ale przy stoliku ekipy wybuchła panika. Oszołomiony Kobra ledwo
zauważył, że jego ręce krwawią. Poza tym nie odczuł żadnych obrażeń, ale
przekaz był jasny.
— Kobra, powiedz Snajperowi —
rzekł cicho Szefunio, gdy wszyscy znaleźli się w pokoju szpitalnym, gdzie
Dexter opatrzył dłonie Harry’ego i właśnie owijał je w bandaże. — Mówiłem, że
tego nie unikniesz. Siedzisz w mafii, więc wiesz, że nie machną ręką na twoją
odmowę i to się będzie powtarzać.
— O czym wy mówicie? — zapytał
ostro Syriusz.
— Wiecie, kto to zrobił? — dodała
Nicole.
Zapadła chwila ciszy, a Kobra i
Szefunio wymienili spojrzenia.
— Dzwonię do niego — powiedział
starszy, ale nadal czekał, aż Harry się na to zgodzi.
Skinął głową, chociaż nie wydawał
się być zadowolony.
— Wiesz, że wywołujesz właśnie
pogrom Londynu? — zapytał Kobra, kiedy mężczyzna się rozłączył, a on sam
znalazł papierosa, którego zapalił.
— Chociaż załatwi tę sprawę.
Po spojrzeniach ekipy domyślili
się, że ci chcieliby wiedzieć, co się dzieje, ale nie chciało im się tego dwa
razy tłumaczyć.
Snajper wkroczył do pomieszczenia
dostojnym krokiem, swoją osobą dając znać, że jest kimś ważnym. Uzbrojeni i w
większości umięśnieni podwładni otaczali go z każdej strony, czujnie
rozglądając się wokół, jakby oczekiwali ataku.
— Chyba czas, żebyście
uświadomili sobie, że nie jestem na każde wasze zawołanie — oznajmił do
Szefunia i Kobry Snajper, paląc cygaro.
— A jednak przyjechałeś — odparł
chłopak z lekko szyderczym uśmieszkiem.
— Nie drażnij mnie. Mam dzisiaj
wystarczająco problemów z naćpanymi alfonsami. — Dostrzegł owinięte w bandaże
dłonie Kobry i westchnął cierpiętniczo. — Wyczuwam, że naćpani alfonsi to nic w
porównaniu z tym, co masz zamiar mi powiedzieć.
— Czemu tak twierdzisz?
— Inaczej byście po mnie nie
dzwonili. Zwykle sami załatwiacie takie sprawy, a ja dowiaduję się o wszystkim
po fakcie. Więc? Kto chce cię zabić?
Harry prychnął, ale niemal od
razu stwierdził, że Snajper prawidłowo ujął wszystko w słowa, więc zapalił
drugiego papierosa.
— Jeśli przejdę do francuskiej
mafii, to ty.
— Bo zaraz dostanę ku*wicy! —
wybuchnął Snajper, a wszyscy struchleli. Rzadko się zdarzało, żeby mężczyźnie
puściły nerwy na tyle, że zaczynał krzyczeć. Zwykle kazał wtedy kogoś zabić. —
Chcą cię podkupić? — warknął, a Harry z niechęcią pokiwał głową. Szef mafii
spojrzał na swoich podwładnych. — Przynieść mi ich głowy!
Kobra rozszerzył oczy. Spodziewał
się, że dojdzie do rzezi, ale nie tak od razu! Chciał się odezwać, ale widział
minę Snajpera, więc zaraz zamknął usta. I
bądź tu pupilkiem szefa mafii…
Najgorzej było jednak wtedy, gdy
wrogowie z klubu byli jednocześnie wrogami z mafii. Ryzyko utraty życia
wzrastało i zwykle w telewizji chociaż o tym wspominano. Harry nigdy nie
pakował się w takie kłopoty celowo, ale zadawał się z takimi ludźmi, że czasami
nie dało się tego uniknąć.
Standardowo wstąpił w niego
furiat, kiedy jakiś natrętny facet dobierał się do Nicole. Połamał mu nos i
pewnie zrobiłby mu coś jeszcze, gdyby nie interwencja dziewczyny, która w porę
go opanowała. Zostawił obolałego kolesia i wrócił z Nicole do stolika. Nie
skomentowała jego zachowania, całkowicie do tego przyzwyczajona.
Zdążyli już zapomnieć o całej
sprawie, rozchodząc się po klubie. Harry szybko zorientował się, że coś jego
nie tak, kiedy w drodze do łazienki drogę zablokował mu nieznany osiłek.
Podejrzewał, że koleś naładowany był sterydami, więc trochę lekceważąco
podszedł do jego osoby, ale kroki dochodzące zza jego pleców dały mu do
zrozumienia, że nie będzie to potyczka jeden na jednego. Zareagował
instynktownie, robiąc szybki obrót i celując wyciągniętą ręką mniej więcej na
przewidywaną wysokość szyi. Mężczyzna zwinnie się uchylił, lecz zanim Kobra
zdołał naprawić niecelny cios, drugi z mężczyzn przygniótł go twarzą do ściany,
wykręcając rękę. Harry zaklął szpetnie, domyślając się, że zaraz dostanie
konkretny łomot, chociaż nie wiedział, czym tym razem sobie na to zasłużył,
skoro pierwszy raz widział kolesi na oczy. Wepchnęli go do damskiej łazienki,
gdzie zostali zakrzyczani przez płeć żeńską.
— Kobra, chyba pomyliłeś
łazienki! — zauważyła rozbawiona Pussy, ale mina jej zrzedła, kiedy zauważyła,
że to nie przelewki. — Chyba… lepiej wyjdziemy — stwierdziła niepewnie, ale
zanim którakolwiek z dziewczyn zdążyła dopaść drzwi, te zostały zatrzaśnięte.
— Nie sądzę — warknął jeden z
facetów, wyciągając spluwę i celując w rudowłosą.
Rozległy się piski. Większość z
dziewczyn natychmiast uciekła w kąt łazienki, a Harry spojrzał na Pussy, która
zamarła wpół kroku. Starał się szybko wymyślić jakieś wyjście z sytuacji, ale
wybito mu to z głowy, gdy oberwał w sam środek żołądka. Zabrakło mu tchu. Zgiął
się wpół, słysząc jeszcze głośniejsze piski przerażenia. Nie zdołały jednak
zagłuszyć wrzasków dochodzących z sali klubowej, a później odgłosów wystrzałów.
Serce zaczęło bić mu jak szalone. Co się
tutaj dzieje? Musiał wrócić na salę, gdzie właśnie dochodziło do wymiany
ognia. To dodało mu sił i gdy dostrzegł nadciągającą pięść mięśniaka, uskoczył
w bok, a później podbił jego łokieć, by następnie uderzyć go w szczękę. Sięgnął
po spluwę wetkniętą za pas, lecz zanim zdążył ją odbezpieczyć, uderzył z
impetem w ścianę. Podświadomie wiedział, że nie ma szans z dwoma facetami
wyglądającymi jak byki, ale tak bardzo bał się tego, co dzieje się na sali, że
nadal starał się stąd wydostać.
Strzały zaczęły cichnąć, w
przeciwieństwie do wrzasków. Kobra był zakrwawiony i poobijany, nie będąc w
stanie już walczyć. Pussy obserwowała to w wielkimi jak spodki oczami. Raz
próbowała interweniować, ale uderzono ją tak mocno, że szybko z tego
zrezygnowała. Harry’ego przyszpilono do ściany, a jeden z osiłków przyłożył
ramię do jego szyi, lekko go podduszając.
— Kobra!
Serce chłopaka zaczęło bić jak
oszalałe, gdy usłyszał wrzaski Nicole, która zdzierała sobie gardło, wołając
go. Duszący go osiłek roześmiał mu się prosto w twarz, a później znokautował
jednym uderzeniem, pozbawiając go przytomności.
— Kobra! Kobra!
Szybko zdał sobie sprawę z tego,
co się stało. Zerwał się jak oparzony, strasząc tym samym Pussy, która go
cuciła. Dziewczyny nadal siedziały skulone w kącie, więc nie mogło minąć dużo
czasu. Zerwał się do pionu, a zaraz za nim Pussy. Wybiegł z łazienki, lekko się
chwiejąc i wpadł na salę, skąd dochodziły odgłosy płaczu. Przerażony dostrzegł
pozbijane butelki, rannych imprezowiczów, podziurawione kanapy i stoliki.
— Kobra! — Gejsza dopadła go
niemal natychmiast. — Myślałam, że…
Nie zwrócił na nią uwagi,
rozglądając się po przyjaciołach. Patrzyli na niego z lękiem, rozpaczą, jakby
chcieli mu coś powiedzieć, ale nie wiedzieli, jak to zrobić.
— Gdzie Nicole? — zapytał
ochrypłym głosem, a Viki zapłakała.
— Zabrali ją, Kobra — odrzekła
płaczliwie Missy. — Powiedzieli… powiedzieli, że to w zamian za… za ciebie.
Zapadła chwila ciszy, a Harry
miał wrażenie, że świat się dla niego skończył. Wszystko zwolniło, w uszach
zaczęło mu szumieć, obraz na moment stał się niewyraźny. Panika rozlała się po
jego ciele jak żrąca trucizna, która zamieniła się w furię. Zawył
rozwścieczony, aż ciarki przeszły im po plecach. Jego oczy błyszczały wściekle,
pełne nienawiści.
— Roz*ierdolę ich!
Wyrwał się Gejszy i wyszedł, nie
zwracając uwagi na błagania przyjaciół i krew zalewającą mu twarz. Wsiadł do
auta i z piskiem opon ruszył w stronę klubu Snajpera. Pierwszy raz nie potrzebował
ekipy, lecz mafii, która nie zawaha się torturować i zabić.
Oficjalnie nikt nie zajmował się
prywatnymi sprawami innych członków mafii, jednak często te rzeczy były ze sobą
powiązane. Zdarzało się, że ktoś nie był w stanie poradzić sobie samemu z
poważniejszym tematem i przydawała się pomoc ze strony kumpli po fachu. Gdy
Kobra słyszał, że ktoś z nich miał problem, szedł na bitkę. Zdążyło nazbierać
się kilka niespłaconych długów i teraz mógł to wykorzystać.
Wpadł do klubu Snajpera z furią
na twarzy, kierując swoje kroki do kwater, w których mężczyzna robił interesy.
Zanim jednak tam dotarł, zderzył się z Dzikim.
— Potrącił cię samochód? —
zapytał idący razem z nim Oli.
Harry’emu niemal zrobiło się
biało przed oczami, gdy kolejna fala amoku opanowała jego mózg.
— Muszę zapie*dolić kilka osób —
powiedział takim głosem, że nawet dwóm członkom mafii stanęły włoski na ciele.
— Jacyś sku*wiele dali mi manto i porwali Nicole.
Dziki i Oli wymienili spojrzenia.
— Kto?
Dopiero gdy ktoś zadał mu to
pytanie, zorientował się, że nie ma pojęcia.
— Nie wiem, muszę wrócić do klubu
— odpowiedział, wkurzając się jeszcze bardziej.
Starł rękawem spływającą mu po
policzku krew. Pluł sobie w brodę, że nie zapytał o to ekipy od razu. Swoje
kroki skierował do magazynu z bronią. Schował podręczny pistolet za pas, a
później sięgnął po kałasznikowa. Dziki gwizdnął, gdy zobaczył, do jakiego stanu
Kobra został doprowadzony. Chłopak ze zdumieniem dostrzegł zbierających się na
korytarzu członków mafii w pełnym uzbrojeniu.
— Lecimy po Pyskatą z tobą, stary
— oznajmił jeden z nich. — Zdążyliśmy ją polubić — dodał, przeładowując broń.
Zjawił się również haker, który
pod pachą trzymał komputer, oznajmiając, że postara się namierzyć sprawców
porwania. Pięć samochodów wypełnionych uzbrojonymi członkami mafii popędziło
przez ulice Londynu. Nie było ochrony klubu, więc Harry domyślił się, że
również oni zostali poważnie poszkodowani w trakcie wtargnięcia przeciwników.
Korytarz lokalu był pusty, więc wszyscy przeszli bez żadnego problemu do
głównej sali, gdzie Onik ze smętną miną zamiatał rozbite szkło, a ekipa i elita
najwyraźniej nie wiedziały, co mają ze sobą zrobić. Dołączył do nich Szefunio,
który wyglądał na zmęczonego. Inni
klubowicze najwyraźniej zdążyli już się stąd ewakuować, chociaż plamy krwi
pozostały.
— Kto to był? — zapytał Harry
zaraz po wejściu, kierując się w ich stronę.
Gejsza przełknęła głośno ślinę,
kiedy zobaczyła, ilu uzbrojonych członków mafii chłopak ma za sobą, a po ciele
przeszły jej ciarki, kiedy dostrzegła, że on sam trzyma w dłoni kałasznikowa.
— Co mówili? Jak wyglądali? Jaką
mieli broń?
O dziwo, odpowiedzi udzieliła mu
Viki, która zwykle najbardziej panikowała.
— Jeden z nich powiedział, że to
w zamian za ciebie i jeśli jesteś taki cwany, żeby dać manto komuś, kto
zaczepił Nicole, to chcą sprawdzić, co zrobisz, jeśli… jeśli… — cicho jęknęła —
trochę ją pokaleczą i wyślą ci… części jej ciała.
Dziki i haker wymienili
spojrzenia, kiedy Kobra zacisnął zęby aż zazgrzytały.
— Wygląd — wycedził.
— Napakowany brunet z zakolami,
wysoki mniej więcej jak Żyleta. Na brodzie miał niewielką bliznę w kształcie
księżyca.
Kobra uniósł kącik ust.
— Podbite oko? — Pokiwała głową.
— Dałem mu wpi*rdol kilka godzin wcześniej.
— Sprawdzę w bazie policji po
znakach szczególnych — rzucił haker, już wklepując dane do laptopa.
— Wygląda mi to na zemstę —
stwierdził Dziki. — Tym razem po prostu trafiłeś na gościa, który ma plecy i
nie pozwoli sobie na dostanie łomotu. Gang?
— Albo i lepiej — stwierdził
haker. — Powiązania z mafią nowojorską — dodał, odwracając laptopa w stronę
Viki, która pokiwała głową na znak, że go rozpoznaje. — Max Spencer. Według
policji stacjonuje od jakiegoś czasu w Londynie. Tutaj są zdjęcia wykonane
przez obserwatorów.
Pokazał zdjęcia Kobrze, który
pobieżnie je przejrzał. Zatrzymał się na jednym z nich.
— Ten dał mi manto w łazience.
Haker natychmiast odszukał jego
dane w bazie.
— John Oswalg. Karany za pobicia
i porwania. Jego brat, Jim, niedawno wyszedł z więzienia za brutalną napaść.
Wbił facetowi w oko śrubokręt, a przy ucieczce niemal zabił policjanta. — Po
raz kolejny pokazał fotki, a Harry przyznał, że również on brał udział w
pobiciu. — Postaram się ich zlokalizować z kamer monitoringu na terenie Londynu.
Zadzwonił telefon Kobry. Chłopak
chciał go zignorować, ale dotarło do niego, że być może to ktoś w sprawie
Nicole. Okazało się jednak, że to Snajper, więc nie mógł tego zignorować.
— Mów.
— Doszły mnie słuchy, że zwinąłeś
mi chłopaków, a mam akcję, Młody.
— Musisz teraz? — zirytował się.
— Po jaką cholerę wziąłeś mi wszystkich
najlepszych ludzi, co?
— Bo muszę kogoś rozku*wić, a sam
nie dam rady. Dam ci dwa razy więcej kasy niż zyskasz na tej akcji, ale
chłopaków mi zostaw.
Zapadła chwila ciszy. Wszyscy
członkowie mafii patrzyli na niego, domyślając się, kto dzwoni. Tylko haker nie
zwracał na nic uwagi, wbijając wzrok w monitor i wklepując coś do systemu.
— Co jest? — zapytał Snajper.
— Ktoś porwał Nicole.
Znowu cisza.
— Chcesz więcej chłopaków?
Niemal zaśmiał się do telefonu.
Snajper najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, w jaki szał wpadł Kobra i wolał
oddać mu do dyspozycji więcej ludzi, niż popchnąć go samego, by zginął.
Straciłby przez to zbyt dobrego pracownika, który zarabiał dla niego miliony.
— Raczej tylu wystarczy. Najwyżej
dam ci znać.
— Dobra, Młody. Masz do
dyspozycji wszystko w klubie.
— Dzięki.
Rozłączył się. W trakcie gdy
haker starał się zlokalizować napastników, Harry intensywnie myślał, co jeszcze
mógłby zrobić. Chciał się czymś zająć, żeby nie czekać tak bezczynnie, bo to
doprowadzało go do furii. Niemal rzucił kałasznikowa na bar, a zaskoczona
hałasem Pansy aż podskoczyła w miejscu.
— I co chcesz zrobić? Wlecieć tam
i… co? — zapytał nagle Zeus. — Wszystkich rozwalić?
Kobra wskazał na karabin.
— To nie jest na wodę. — Spojrzał
w stronę przyjaciół, którzy patrzyli na niego nachalnie. — A co? Mam o nich zadzwonić
i ładnie poprosić o łaskę?
— Ale nie możesz… — zaczęła cicho
Missy.
Krew uderzyła mu do głowy. Cały
strach i furia dały swój upust.
— Mogę i to zrobię! — wrzasnął z
taką siłą, że nawet Dziki struchlał. — Rozku*wię każdego po kolei, jeśli będę
musiał, jasne?! Chcieli sprawdzić, co zrobię, więc niech zobaczą!
— Pójdziemy z tobą — powiedział
cicho Yom.
— Nie — warknął w odpowiedzi.
— Dlaczego nie?
— Bo wy się zawahacie przed
strzałem.
Z tym argumentem nic nie mogło
się równać, a wiedzieli, że Harry nie zmieni swojej decyzji. Gejsza podeszła do
niego i powiedziała cicho, że powinien chociaż zmyć z siebie krew. Dał się
poprowadzić do łazienki, w ogóle się nie odzywając. Gdy spojrzał w lustro,
dotarło do niego, jak tragicznie wygląda. Prawą część twarzy miał niemal w
całości pokrytą zakrzepłą krwią, którą przypadkiem musiał rozmazać. Odkręcił
kurek z zimną wodą i przemył twarz, czując obolałą szczękę i kość policzkową.
Dopiero kiedy się umył, dostrzegł siniaki i rozcięcia w tych miejscach.
Zacisnął dłonie na umywalce, opuszczając głowę, a Gejsza dostrzegła w jego
oczach szczere przerażenie. Położyła dłoń na jego ramieniu.
— Jeśli boisz się to zrobić…
— Nie boję się tego, co chcę
zrobić — odparł twardo. — Boję się tego, co oni mogli zrobić jej.
Z furią kopnął stojący obok kosz,
a śmieci rozsypały się po niemal całej łazience.
— Więc zrób, co uważasz za
słuszne, ale nie zgub przy tym siebie — szepnęła.
Widziała, jak powoli odchodzi od
zmysłów, jak przerażenie i szał na przemian zaćmiewają jego umysł, gdy myślał o
tym, co oprawcy mogli zrobić Nicole.
— Nigdy nie myślałem, że
kiedykolwiek będę czekać na to, żeby rozpieprzyć komuś łeb z karabinu. Zrobię
to z pieprzonym uśmiechem na ustach za to, że odważyli się ją tknąć.
Wiedziała, że nie rzucał słów na
wiatr.
Dopiero godzinę później napłynęły
kolejne informacje odnośnie porywaczy Nicole. Kobra już niemal tłukł szklanki,
kręcąc się po klubie i paląc papierosy, gdy haker wykrzyknął, że zlokalizował
jednego z osiłków, którzy pobili chłopaka. Harry od razu chwycił na karabin,
nie mając zamiaru czekać, aż facet wyjdzie z baru i licząc na to, że doprowadzi
ich do Nicole. Dla niej liczyła się każda minuta.
— Na bieżąco informuj mnie, gdzie
się znajduje — rzucił do hakera, który skinął głową.
Później wyszedł, a zaraz za nim
ruszył Dziki i reszta. Kilkoma samochodami pojechali w wyznaczony rejon miasta,
gotowi wszelkimi środkami zgarnąć faceta w celu przesłuchania. Według hakera
nadal znajdował się w barze.
— Co rob…? — zaczął Dziki, ale
zerknął na Kobrę, który już naciągnął kominiarkę na twarz i sięgał do klamki. —
Okay. Zgarniamy bez pardonu.
Zaraz za nimi wyszli pozostali. Harry
wyciągnął zza pasa podręczną broń. Kilku jego kompanów zabrało ze sobą
karabiny, by w razie wypadku móc poważnie nastraszyć gagatków gotowych do
sprzeciwów. Reszta raczej ograniczyła się do zwykłej spluwy.
Kobra kopniakiem otworzył drzwi
baru, zwracając na siebie uwagę całej klienteli. Rozległy się piski i okrzyki
przerażenia, gdy do środka wkroczyli uzbrojeni po pachy zamaskowani osobnicy.
Niektórzy rzucili się na ziemię, lecz nie John Oswalg, który sięgnął po swój
pistolet. Zanim zdążył go wyciągnąć, Dziki z zawodową precyzją postrzelił go w
ramię, by go rozbroić, ale nie zabić. Harry znalazł się przy mężczyźnie w ciągu
chwili i zanim ten zdążył się obronić, chłopak kopnął go w zranione ramię. Oswalg
zawył z bólu, chwytając się za ranę, a Kobra dodatkowo przyłożył mu z buta w
twarz. Ze złamanego nosa trysnęła krew. Gdyby nie świadomość, że tylko ten
mężczyzna może wskazać miejsce pobytu Nicole, zacząłby w napadzie szału kopać
go i bić, dopóki by nie zabił. Skinął dwójce towarzyszy i obrócił faceta na
brzuch, by ci mogli związać mu ręce na plecach. Później poderwali go do pionu i
wyprowadzili, by wrzucić do jednego z aut. Zostawili przerażonych klientów
baru, nie przejmując się, że ktoś zadzwoni na policję.
Dotarli pod klub Snajpera kilka
minut później. Zawlekli opierającego się osiłka do środka i bez pytania
zaciągnęli do piwnicy, zmuszając go do tego kopniakami i pięściami. W pokoju
przesłuchań unosił się smród krwi i stęchlizny, a na samym środku stało samotne
krzesło przyspawane do podłogi i otoczone łańcuchami. John Oswalg został do
niego przykuty, ale nawet to nie starło złości z jego twarzy. Splunął Kobrze
pod nogi i wycedził:
— Prędzej piekło zamarznie niż
dowiesz się, gdzie jest ta szmata.
Na ustach chłopaka pojawił się
uśmiech psychopaty. Dziki uznał, że Kobra mógłby w tym momencie zagrać w
horrorze o wariatach, którzy z radością na twarzach odrąbaliby rękę za to, że
nie dostali cukierka.
— Sam siebie oszukujesz.
— Dostaniesz ją z powrotem, ale w
kawałkach — syknął.
Kobra przekrzywił lekko głowę i
Dziki przez chwilę zapragnął stąd wyjść i nie musieć tego oglądać, chociaż w
życiu widział i robił bardzo dużo.
— Tylko kto pierwszy znajdzie się
w kawałkach? Ty i czy ona?
— Słyszałem o tobie — zaszydził
John. — Nie zabijasz, chociaż siedzisz w mafii. Udajesz twardziela, ale jesteś
na to za słaby.
Z ust Kobry nie schodził
psychopatyczny uśmiech.
— Mam dla ciebie złą wiadomość —
powiedział niemal szeptem. — Uderzyliście w punkt, który zmienia moje podejście
do wielu rzeczy. — Sięgnął po stojący na stole słoik z kwasem siarkowym, a
później zarządził, nie odrywając wzroku od uśmiechającego się szyderczo Johna:
— Wyjdźcie.
Dziki skinął głową i po chwili
zamknął za wszystkimi drzwi.
Snajper niezbyt przejął się tym,
co się aktualnie działo w piwnicach klubu. Popijał whisky z niemal znudzoną
miną, ale westchnął rozpaczliwie, kiedy w środku zjawiła się ekipa Kobry wraz z
resztą znajomych chłopaka i Blackiem.
— Co to za spęd? — zapytał,
kierując pytanie do Szefunia.
— Nie udawaj głupiego — odparł
mężczyzna. — Gdzie Kobra?
Kącik ust Snajpera uniósł się
lekko.
— W piwnicy.
— Gdzie to jest? — rzuciła
Gejsza.
— Tam. — Wskazał jej z uśmiechem
jedne z drzwi, do których natychmiast ruszyła. — Nie radzę — dodał bez
przejęcia, ale nie zwróciła na niego uwagi.
Na drodze stanął jej Dziki i
facet, którego kojarzyła z widzenia. Nie pozwolili jej przejść.
— Chcę z nim pogadać — warknęła.
— Jest zajęty — odparł Dziki
beznamiętnie.
— To go zawołajcie!
— Nikt nie ma mu przeszkadzać.
Snajper roześmiał się.
— Sam żałuję, że tego nie widzę.
— Co? — warknęła w jego stronę
Gejsza.
— Dziewczyno — odpowiedział z
rozbawieniem — dorwał faceta, który wie, gdzie się znajduje porwana Pyskata.
Raczej nie głaska go po głowie i nie prosi o informacje.
— Zawołajcie go — szepnęła
roztrzęsiona.
— Nie — oznajmił twardo Snajper.
— Zawołajcie!
— Gejsza… — szepnął Szefunio,
chwytając ją za ramię, ale ona nie reagowała.
— Muszę z nim pogadać!
Snajper podniósł się w krzesła i
podszedł do niej, a ona pierwszy raz tak szczerze się go przestraszyła.
Wyglądał jak bezlitosny tyran, który nie zawaha się przed niczym.
— Sprzeciw mi się jeszcze raz, a
nawet Kobra cię nie uratuje — oznajmił, a ona odczuła to tak, jakby oblał ją
lodowatą wodą. — Jesteś w moim klubie, nie u Szefunia. Obowiązują moje zasady.
Kobra nie jest teraz twoim kochanym pupilem tylko członkiem mafii. Może temu
kolesiowi robić sekcję zwłok na żywca, a ty mu w tym nie przeszkodzisz.
Rozumiesz? — syknął na koniec, a ona przełknęła ciężko ślinę i skinęła głową.
Spojrzał chłodno na Szefunia. — Możecie zostać, ale nie ważcie się włazić do
piwnicy bez pozwolenia. Możecie traktować tę sytuację tak, jakby Kobra dostawał
polecenia ode mnie i aktualnie ma robić to, co mu się podoba. Jeden sprzeciw
albo niepowołany ruch i ten ktoś ląduje w piwnicy, gdzie nie wychodzi się w
całości, o ile w ogóle się wychodzi.
Nawet jeśli chcieliby się
sprzeciwić, nie mieli na to odwagi, dlatego posłusznie pokiwali głowami i
usiedli we wskazanym przez mężczyznę miejscu. Sam wrócił na swoje krzesło,
przeglądając jakieś papiery, odbierając telefony i wydając polecenia.
Godzinę później Snajper wysłał
Dzikiego, żeby sprawdził, co się dzieje w piwnicy. Mężczyzna wrócił po kilku
minutach z maską obojętności na twarzy i oznajmił krótko:
— Konkretnie, szefie.
— Chyba zaczniemy porywać mu
Pyskatą, żeby zaczął się zachowywać jak członek mafii — odparł Snajper, nie
odrywając wzroku od papierów. — Kończy?
— Raczej zbliża się do finiszu.
Facet się łamie jak zapałka.
Snajper w odpowiedzi skinął
głową.
Okazało się, że Dziki się nie
pomylił. Kobra pojawił się w drzwiach po kwadransie z plamami krwi na ubraniu i
dłoniach. Jego wzrok był zimny jak lód i nawet Gejsza nie odważyła się w jakiś
sposób skomentować tego, co się stało.
— Jedziemy? — zapytał Dziki, a on
przytaknął.
— Mógłbyś wysłać do niego Pigułę?
— Harry skierował pytanie w stronę Snajpera. — Raczej nie kłamał, ale w razie
wypadku…
Snajper skinął głową bez
przejęcia.
— Weź chociaż kamizelkę
kuloodporną, bo za kilka dni masz akcję, więc lepiej dla ciebie, żebyś był
wtedy żywy — oznajmił lekceważąco, jakby czytał w myślach chłopaka. — A martwy
Pyskatej raczej też się nie przydasz — dodał, przekręcając się w barowym
krześle i wstając ze szklanką whisky w dłoni.
Drugim zdaniem powstrzymał zapędy
Kobry, który miał zamiar wziąć jedynie karabin i pojechać po Nicole bez
jakiegokolwiek przemyślenia sytuacji. Nie zwracał uwagi na swoich najbliższych.
Zachowywał się jak zaprogramowany na niszczenie robot i patrząc na niego,
wszyscy wiedzieli, że nie wpłyną na jego decyzję. Zniknął razem z chłopakami z
mafii, nie zamieniając z nikim słowa.
— Nie powinniśmy mu na to
pozwolić — szepnęła Gejsza, chowając twarz w dłoniach.
— Wiesz, że go nie zatrzymamy —
odpowiedział na to cicho Żyleta. — Nie, jeśli chodzi o Nicole.
— Jeśli by tego nie zrobił, co by
się z nią stało? — zapytała retorycznie Pansy.
— Wiem — wymamrotała, podciągając
kolana po brodę i zerkając na Snajpera, który w ogóle nie przejął się całą
sytuacją, a chyba nawet był z tego zadowolony.
Harry pojawił się ponownie
kwadrans później razem z pozostałymi. Każdy z nich miał na sobie kamizelkę
kuloodporną i obładowani byli bronią. Tym razem niemal każdy trzymał karabin,
wsuwając mniejsze spluwy za pas.
— Kobra — powiedziała głośno
Viki, zanim wyszedł, nawet się na nich nie oglądając. Tym razem jednak to
zrobił, wbijając chłodny wzrok w przyjaciółkę. — Znajdź ją.
Przez chwilę tylko na nią patrzył.
Później skinął głową bez słowa.
Budynek, w którym prawdopodobnie
znajdowała się Nicole, wyglądał jak schron przeciwatomowy. To jednak nie
zniechęciło Harry’ego, a nawet jeszcze bardziej go podburzyło. Wiedział, że w
środku znajduje się kilkanaście uzbrojonych ludzi. To również go nie obeszło.
Równie dobrze mógł być powiadomiony o krążących po budynku tygrysach, a
zareagowałby podobnie. Liczyło się tylko wyrwanie stąd Nicole.
Wyszedł z busa, którym
przyjechali, a zaraz za nim wyskoczyli jego towarzysze. Część z nich obiegła
dom, by zaatakować również od tyłu. Kobra z Dzikim u boku ruszył do frontowego
wejścia, odbezpieczając karabiny. Zakluczone drzwi otworzyli kilkoma celnymi
strzałami w zamek. Odpowiedziały im okrzyki dochodzące ze środka i strzały.
Wszyscy ukryli się przy murze, żeby nie oberwać. Po chwili nastała cisza, a
Dziki wyważył drzwi kopniakiem i prędko ponownie się schował. Strzały ponownie
rozbrzmiały im w uszach, a pociski śmignęły przez otwarte wrota, ale
wystarczyło kilka granatów, by pozbawić gagatków zapału.
Kobra wkroczył do środka z oczami
zimnymi jak lód i wcisnął spust, gdy tylko dostrzegł pierwszych ludzi. Padali
jak muchy. Nie miał litości nawet nad rannymi. Oczyścił drogę z wszelkich oznak
życia.
— Chronię twoje tyły — powiedział
cicho Dziki, kiedy pozostali zaczęli prześlizgać się do wszystkich napotkanych
pomieszczeń.
Z każdej strony dochodziły
odgłosy strzelaniny, wrzaski i trzaski, ale Kobra szedł przed siebie, szukając
drzwi do piwnicy. Ledwo poczuł, że drasnął go jakiś pocisk, natychmiast
odpowiadając ogniem w odpowiednim kierunku. Cały budynek doprowadzali do ruiny.
Na każdym kroku pojawiało się nowe ciało, deptali we krwi zostawionej przez
rannych i zabitych.
W trakcie gdy ludzie Snajpera
oczyszczali cały budynek, Harry odnalazł drzwi, a za nimi schody prowadzące w
dół. Odłożył karabin na podłogę i sięgnął po broń krótką. Dziki ostrożnie szedł
za nim, osłaniając jego plecy. Kobrze szybciej zabiło serce, kiedy usłyszał
rozchodzący się echem po piwnicy głos Nicole, a później inny, męski. Nie
rozróżniał słów, ale miał pewność, że to ona. Miał ochotę pobiec do niej, ale
to mogło im jedynie zaszkodzić, więc stłumił ten odruch i nadal cicho przesuwał
się do przodu.
— … ybciej. Mam rację? —
powiedziała Nicole, a Harry niemal widział jej uśmiech satysfakcji. — Masz
prze*ebane bardziej niż myślisz.
— Już się nagadałaś? Więc teraz
się zamknij, zanim rozkwaszę twoją twarz o ścianę.
— Czyżby kogoś obleciał strach? —
zaszydziła, ale po chwili pisnęła boleśnie.
Kobra przyspieszył, lecz nadal
nie zdradził swojej obecności. Zatrzymał się przy przejściu do kolejnego
pomieszczenia, by upewnić się, że to stąd dochodzą głosy.
— Masz coś jeszcze do
powiedzenia? — syknął facet i Harry wiedział, że trafił.
Wystawił broń i obrócił się o sto
osiemdziesiąt stopni z wycelowanym pistoletem w głąb pomieszczenia. Max Spencer
trzymał Nicole za włosy, boleśnie szarpiąc ją to tyłu, chociaż stali
naprzeciwko siebie. Dziewczyna stała przodem do wejścia i Kobra dostrzegł, że
miała rozciętą wargę oraz siniak na policzku, przez co wpadł w jeszcze większą
furię. Spencer stał tyłem i jeszcze nie zdążył zorientować się o kolejnych
osobach znajdujących się w pomieszczeniu. Nicole z kolei spojrzała na Kobrę, a
jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.
— Jesteś martwy — szepnęła,
ponownie wbijając wzrok w swojego oprawcę, w trakcie gdy Harry zdążył
niepostrzeżenie podejść do Spencera od tyłu.
— Ktoś coś mówił o rozkwaszeniu
czyjejś twarzy o ścianę? — szepnął mu Kobra do ucha tak zimnym głosem, że włoski
na karku mężczyzny stanęły dęba.
Harry przewidział ruch mężczyzny
i z całej siły chwycił go za rękę, którą ten trzymał Nicole za włosy. Zmuszony
do puszczenia jej, facet okręcił się na pięcie, co Kobra również przewidział.
Jedynym kopniakiem w zgięcie kolana zwalił go z nóg, a później szarpnął za
włosy i pociągnął do przodu, aż ten zakwilił z bólu. Dziki aż syknął, kiedy
twarz Spencera spotkała się ze ścianą. Nos pękł z głośnym chrupnięciem, a
mężczyzna padł na posadzkę oszołomiony.
Kobra odwrócił się do Nicole, a z
jego oczu natychmiast zniknął chłód.
— Hej, skarbie.
Dziewczyna zaśmiała się i
uwiesiła się na jego szyi, by mocno go pocałować, mimo obecności Dzikiego.
Później chłopak ujął ją za twarz i dokładnie obejrzał. Oczy groźnie mu
zabłysły, gdy z bliska zobaczył jej rany.
— Co tam się dzieje? — zapytała
Nicole, zerkając na sufit, skąd dochodziły huki.
— Przyjechało po ciebie pół
mafii.
Parsknęła śmiechem, najwyraźniej
uznając to za żart.
— Co z tym ptaszkiem? — zapytał
Dziki, wskazując na Spencera. — Posłać mu kulkę w łeb?
— Nie próbuj. Chcę go żywego —
odparł Kobra, wreszcie odrywając wzrok od Nicole.
Dziki przyjął to z obojętnością i
zajął się zakuciem faceta w kajdanki. W tym samym czasie Kobra ściągnął z
siebie kamizelkę kuloodporną i włożył ją Nicole przez głowę. Dokładnie wszystko
zapiął, mówiąc, że w takie chucherko raczej nic nie trafi. Obserwowała go ze
zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się, czy tekst o połowie mafii na pewno był
żartem.
— Trzymaj się za mną — instruował
ją. — Dziki zajmie się tyłami, ja przodem. Żadnych wyskoków, bo wiem, że masz
różne głupie pomysły.
— Odezwał się — prychnęła.
— Z bólem serca, ale chyba jednak
cię tutaj zostawię — oznajmił poważnie, a ona wytknęła mu język. Zabrał
Dzikiemu pistolet i wręczył dziewczynie, dodając: — W razie wypadku.
Chwyciła spluwę, stwierdzając, że
chyba rzeczywiście tekst o połowie mafii nie był żartem.
Dziki poderwał z ziemi Spencera,
który powoli odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Obrzucił go wyzwiskami i
groźbami, a później popchnął w stronę wyjścia.
— Trzymaj go na muszce, a jak
zacznie coś odpieprzać, strzelaj — powiedział do Nicole Kobra, chwytając ją za
rękę, a ta pokiwała głową.
— Po co go zabieramy? — zapytała,
rzucając facetowi spojrzenie pełne obrzydzenia.
Harry zerknął na nią przelotnie,
idąc w stronę wyjścia z piwnicy.
— Skup się na drodze.
Przy wyjściu zabrał swój karabin
pod spojrzeniem dziewczyny. Później wyszli na korytarz, a Nicole aż otworzyła usta
za zdumienia, widząc trupy i zachlapane krwią korytarze.
— Kobra — szepnęła zszokowana,
ale tylko mocniej ścisnął ją za rękę.
Odgłosy strzelaniny ucichły,
członkowie mafii wyłaniali się z pomieszczeń, gotowi do mordowania kolejnych
wrogów.
— Czysto — oznajmił Oli. —
Zmietliśmy ich jak muchy. Palimy czy pokazujemy innym cwaniaczkom, żeby lepiej
nie podskakiwali?
— Spalcie to gówno. Snajper
trułby nam przynajmniej miesiąc, jeślibyśmy to tak zostawili — odparł Kobra.
Natychmiast przyniesiono z busa
kanistry z benzyną. Kobra zaprowadził Nicole do samochodu, w którym Dziki już
zajął się unieruchamianiem Spencera. Chwilę później przez zaciemnione okna
ostrzegli ogień rozprzestrzeniający się w budynku. Wszyscy członkowie mafii
weszli do busa, a kierowca ruszył przed siebie.
— Jak tam, Pyskata? — zapytał
jeden z nich, ściągając z siebie kamizelkę kuloodporną.
— W porządku — odparła, zerkając
na Harry’ego, który rozmawiał z kierowcą. — Myślałam, że Kobra żartował, że
przyszła po mnie połowa mafii.
Chłopaki roześmiały się.
— Kompletnie ześwirował, jak cię
zgarnęli — stwierdził rozbawiony Oli. — Gdyby nie Snajper, to wpadłby tam sam i
rozku*wił ich wszystkich.
Dziki spojrzał na Spencera
siedzącego na podłodze i przykutego do uchwytu.
— Chciałeś wiedzieć, jak zareaguje,
więc masz odpowiedź, mały ku*wiu.
Wrócił Kobra, przypadkiem
zerkając na Spencera. Zatrzymał się, jakby dopiero sobie uświadomił, że ten
znalazł się z nim w tym samym aucie. Chyba ledwo powstrzymał furiata kryjącego
się pod skórą, ale kopnął go w i tak już połamany nos, jakby chciał wyrzucić z
siebie gniew. Oli syknął, ale był raczej rozbawiony sytuacją. Spencer znowu
padł oszołomiony, a Kobra usiadł na ławeczce, która zastępowała fotele.
Przyciągnął do siebie Nicole, która obserwowała go czujnie, zastanawiając się,
co się z nim działo w trakcie jej nieobecności. Mocno go objęła, nie odzywając
się ani słowem.
Dalszą drogę do klubu Snajpera
przebyli w ciszy. Harry przez całą trasę lekko gładził ją po włosach i plecach,
uspokojony jej obecnością. Wreszcie auto zatrzymało się na podziemnym parkingu
pod klubem Snajpera. Wszyscy wysiedli, a dwójka z nich zajęła się wytaszczeniem
z busa nieprzytomnego Spencera. Nicole mocno ścisnęła Kobrę za rękę, gdy
skierowali swe kroki do budynku. Viki wydała z siebie okrzyk ulgi, kiedy
dziewczyna weszła do środka. Natychmiast porwano ją w ramiona, a Gejsza starła
z twarzy łzy.
Harry wymienił spojrzenie ze
Snajperem, kiedy do środka zaciągnięto przytomnego już Spencera.
— Mówiłam, że po mnie przyjdzie —
powiedziała Nicole, patrząc na swojego porywacza, a później z całej siły
kopnęła go w krocze.
Facet zakwilił z bólu, padając na kolana, a
Dziki roześmiał się głośno.
— Piwnica — oznajmił jedynie
Snajper, prawidłowo odczytując spojrzenie Kobry.
Natychmiast wykonano polecenie.
— Nadal nie wiem, po co go tutaj
przywlekłeś — powiedziała niepewnie Nicole do Harry’ego.
— Idź do Piguły — odparł z lekkim
uśmiechem, całując ją w czubek głowy.
— Przecież nic mi nie jest. —
Wywróciła oczami, ale Pansy zaczęła naciskać równie natarczywie, więc w końcu
poddała się ich woli.
Kobra obserwował Nicole, gdy szła
w stronę gabinetu Piguły, jakby chciał się upewnić, że na pewno tam dotrze, a
gdy tylko zamknęły się za dziewczynami drzwi, jego twarz na powrót zmieniła się
w zimną maskę. Rzucił karabin na bar i ruszył do piwnicy, wyciągając zza pasa
krótki pistolet.
— Nie pozwólcie nikomu wejść —
rzucił cicho do dwójki ochroniarzy, a ci skinęli głową.
Ledwo zdążył to powiedzieć, a za
nim już rozległ się krzyk Gejszy. Zerknął za siebie, dostrzegając, jak ochrona
zagradza jej drogę do piwnicy. Zobaczył jej błagalne spojrzenie, ale pokręcił
jedynie głową, dając do zrozumienia, że sprawa jeszcze nie jest zamknięta.
Wszedł do celi Oswalga.
Najwyraźniej Piguła zdążył w jakimś stopniu doprowadzić go do jako takiego
stanu, chociaż teraz okazało się, że niepotrzebnie. Mimo to widać było niemal
zmasakrowaną twarz, połamane członki czy ślady przypalenia. Na widok Kobry
facet cicho warknął, ale była to raczej oznaka rezygnacji niż chęci walki.
Harry podniósł jedynie broń.
Odgłos wystrzału rozbrzmiał mu w uszach. Głowa więźnia odskoczyła do tyłu,
kiedy kula wbiła się w sam środek czoła. Kobra odwrócił się na pięcie i
zatrzasnął za sobą drzwi, kierując się do celi obok.
Max Spencer siedział dokładnie w
takiej samej pozycji co Oswalg. Spojrzał na Kobrę wściekle, chociaż jego twarz
wyglądała jak po bliskim spotkaniu z pędzącą ciężarówką. Harry spokojnie
przykucnął naprzeciwko niego.
— Chciałeś wiedzieć, co zrobię,
gdy pokaleczysz Nicole i wyślesz mi części jej ciała, tak? — zapytał szeptem. —
Wystarczy ci wiedza, co zrobiłem, zanim zdążyłeś mi wysłać chociaż jej włos?
To, co ci powiem i tak już ci się nie przyda, ale tak czy inaczej to zrobię.
Nawet Snajper przyzwyczaił się do myśli, że nie biegam ze spluwą i nie rozwalam
ludzi z uśmiechem na ustach. Ale wie, że jeśli ktoś skrzywdzi moich bliskich, a
w szczególności Nicole, wpadnę w taką furię, że nie będę zwracał uwagi na to,
ile osób zabiję. W momencie gdy zacząłeś realizować swój pomysł dotyczący
porwania jej, podpisałeś na siebie wyrok.
— Masz otwartą drogę do zabicia
mnie — odparł szyderczo, chociaż przez połamany nos brzmiało to niewyraźnie.
Kobra roześmiał się cynicznie.
— Zabić? Myślisz, że wyciągnę
spluwę i strzelę ci w łeb? — Podniósł się. — To byłoby za proste. Każde
najmniejsze szarpnięcie jej i każda obelga w nią rzucona przypomni ci się, gdy
w końcu będziesz chciał się zabić, ale nie będziesz mógł tego zrobić, Spencer.
Odwrócił się i wyszedł, cicho
zamykając za sobą drzwi. Nie zwrócił uwagi na swoich najbliższych, lecz kroki
skierował do Snajpera, z którym zamienił kilka słów. Wszystkich zaskoczyło,
kiedy mężczyzna wybuchnął szczerym śmiechem, chociaż Harry nadal był opanowany.
— Jesteś bardziej psychiczny niż
sądziłem — oznajmił szef mafii, a później rozbawiony skinął głową.
Kobra zostawił wszystkich, by
swoje kroki skierować do Nicole. Dopiero teraz dostrzegli, że jego twarz na
nowo zaczęła przypominać tę, którą pamiętali sprzed porwania Nicole.
Minęły dwa tygodnie od uwolnienia
Nicole. Wszystko wróciło do normy, a w szczególności Harry, który pod żadnym
względem nie przypominał psychopaty. Klub został odremontowany, a ludzie nadal
tłumnie zjawiali się na imprezach.
Harry obserwował tańczących
klubowiczów, najczęściej zatrzymując wzrok na Nicole, która razem z Milką,
Alanem i Blaisem podskakiwała do rytmu muzyki, wykrzykując tekst piosenki.
— Obawiałam się, że bardziej to
wszystko przeżyje — powiedziała Gejsza, stojąca obok niego wraz z Żyletą.
— Jest mała i niepozorna, ale
silniejsza niż wszystkim się wydaje — dodał chłopak, sięgając po drinka
stawianego na blacie przez Onika.
— Dobrze, że ta sprawa już się
skończyła. I… nie sądziłam, że to powiem, ale dobrze, że ten sukinsyn nie żyje
— oznajmiła Gejsza.
Zapadła chwila ciszy, a brak
odzewu ze strony Harry’ego był niepokojący, więc oboje na niego spojrzeli.
Kobra wychylił resztę drinka i również na nich spojrzał.
— Żyje, ale ona o tym nie wie.
— Co takiego? — zdumiała się
Gejsza, a na ustach Kobry pojawił się uśmiech psychopaty, którego tak bardzo
nie chcieli już oglądać.
— W spokoju słucha muzyki
Beethovena.
Żyleta chwycił go za ramię,
wbijając mocno palce.
— Kobra, coś ty z nim zrobił? —
szepnął z obawą.
— Chciał wiedzieć, co zrobię, gdy
trochę ją pokaleczą — odpadł szeptem, patrząc mu w oczy. — Właśnie mu to pokazuję.
Ręka Żylety opadła bezwładnie
wzdłuż ciała.
— Nie wiem, co ty z nim robisz,
ale skończ z tym.
— Nieświadomie się na to zgodził,
gdy wszedł do klubu i ją stąd zabrał wbrew jej woli.
— Kobra, to szaleństwo — wydukała
Gejsza, wpatrując się w niego wielkimi oczami.
— Nie tykam go nawet palcem.
— Przestań. Dobrze wiemy, że nie
trzeba komuś dawać batów, żeby go katować. Skończ z tym, co robisz. Proszę cię.
Nie zmuszaj nas do tego, żebyśmy musieli powiedzieć o tym Nicole.
Kobra posłał im chłodne
spojrzenie.
— Nie może o tym wiedzieć —
syknął. — Wystarczająco przeżyła.
— Więc skończ z tym, a się nie
dowie.
— Dobra — warknął i zanim zdążył
jeszcze cokolwiek powiedzieć czy zrobić, roześmiana Nicole chwyciła go za rękę
i pociągnęła na parkiet.
W chłodnym korytarzu
rozbrzmiewały echem kroki. Daleko w tle słychać było muzykę dochodzą z klubu
Snajpera, ale Harry ignorował to, idąc przed siebie z pistoletem w dłoni.
Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie nie było słychać najmniejszego dźwięku.
Sięgnął do klamki najbliższych drzwi i otworzył je na całą szerokość.
W jego uszy natychmiast wdarła
się muzyka klasyczna, która leciała tutaj na okrągło przez dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Później jego nos uderzył smród odchodów i moczu, aż zrobił
krok w tył. Wszedł do środka, marszcząc mocno nos. Na środku pomieszczenia
dostrzegł przykutego do krzesła nagiego Maxa Spencera, który nie przypominał
już siebie. Był siny od panującego tutaj chłodu. W żyły wbite miał igły z
długimi gumowymi rurkami, które doprowadzały do jego organizmu pokarm i
nawodnienie. Harry dostrzegł dziwnie wygięte kończyny i szybko zrozumiał, że
Spencer połamał sobie członki w akcie desperacji. Nic dziwnego skoro cały czas
słuchał tego samego utworu, siedział w tej samej pozycji, nie mogąc się ruszyć,
we własnych ekskrementach i nie mogąc nawet się zabić. Dodatkowo na jego twarz
cały czas padało ostre światło z latarki, oślepiając go.
Harry zgasił światło. Spencer
spojrzał na niego rozszalałymi oczami, a później rozpłakał się jak małe dziecko
na widok przerażającego klauna. Kobra nie odczuł ani grama litości.
— Zabij mnie, błagam cię —
zapłakał ochryple Spencer, podciągając mocno nosem. — Błagam cię!
— Nie chcesz, żebym cię wypuścił?
— zapytał chłodno.
— Nie, zabij mnie. Błagam cię o
to.
Kobra uniósł pistolet, a Spencer
spojrzał na niego z nadzieją. Harry po chwili zaśmiał się jak psychopata i
położył broń na podłodze, tak, aby znalazła się tuż obok stopy Spencera.
— Sam się zabij. Spluwę masz tuż
obok.
Więzień zawył na całe gardło,
zalewając się łzami, gdy zdał sobie sprawę z tego, że może zaledwie dotknąć ją
palcem jednej ze stóp.
— Śmierć z mojej ręki byłaby zbyt
prostym rozwiązaniem, Spencer.
Zanucił fragment utworu
Beethovena, na powrót zaświecił latarkę, odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za
sobą drzwi.
— Sorry, Gejsza i Żyleta, ale
czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal — powiedział do siebie.
A później ruszył do wyjścia,
nucąc Beethovena i myśląc tylko o tym, żeby przygarnąć do siebie Nicole i nie
wychodzić z nią z łóżka przez całą noc.
_________________________
Miniaturka miała się pojawić zaraz po moim powrocie z pracy, ale tak się rozsiadłam, że zapomniałam o niej zupełnie *rumieni się*
Nie mam kolejnych pomysłów na miniaturki, więc w najbliższym czasie nic się tutaj nie pojawi. Piszę coś na Siłę Życia/Mrok Dnia, ale to takie pisanie, że końca nie widać i nie wiem, czy w ogóle to skończę. Ostatnio tragicznie mi idzie, jeśli chodzi o pisanie :/
Pozdrawiam i przesyłam buziaki :)